Wielu ludziom łatwiej uwierzyć w absurdalną teorię spiskową, niż zmierzyć się z trudnymi faktami. A są one bezsporne: mimo opadów w tym tygodniu, Polska mierzy się z suszą hydrologiczną napędzaną zmianą klimatu
Choć za moment będziemy żyć podtopieniami, które najprawdopodobniej przyniesie nad Polskę niż genueński, uwagę naukowców, rolników i zwykłych ludzi wciąż zaprząta ekstremalnie niski poziom wody w naszych rzekach. Małe rzeki wysychają wraz z żyjącymi w nich roślinami i zwierzętami. Znikoma ilość wody bądź jej brak w mniejszych rzekach przyczynia się do obniżenia przepływów w rzekach większych, których są dopływami. U podstaw kryzysu leżą zmiany klimatyczne i przestarzała polska gospodarka wodna.
Tymczasem w głównym nośniku dezinformacji, jakim są media społecznościowe, mnożą się absurdalne teorie spiskowe mające „wyjaśnić”, dlaczego wody w rzekach jest tak mało.
“Nic nie wysycha. Woda jest sztucznie wstrzymywana w zbiornikach w górnych biegach rzek. Dokładnie tak samo jak w ubiegłym roku. I w ubiegłym roku zbiorniki nie były w stanie przyjąć zwiększonych opadów, co skończyło się katastrofalną powodzią. To się do prokuratury nadaje” – pisze (pod nazwiskiem!) komentator pod jednym z tekstów OKO.press nt. wysychających rzek. Podobne komentarze pojawiają się także na innych stronach informacyjnych.
Prof. Tomasz Kowalczyk, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, załamuje ręce.
“Żeby dyskutować o zasobach wodnych w polskich rzekach, trzeba mieć wiedzę o tym, jak te rzeki »działają«. W większości przypadków mają zasilanie gruntowe, pomimo że woda pochodzi z opadów i roztopów. Ta woda powinna wsiąkać do gruntu, a potem za pomocą płytkich warstw wodonośnych stabilnie zasilać rzeki. Natomiast jeżeli nie wsiąka, bo nie ma co wsiąkać, albo spływa za szybko po powierzchni po opadach nawalnych, to mamy kryzys i suszę. Nie ma co zasilać rzek, bo po prostu nie ma wody zdeponowanej w krajobrazie po kolejnej bezśnieżnej zimie i po ciepłej wiośnie” – mówi OKO.press prof. Kowalczyk.
“Cała zlewnia powinna działać tak, że woda w większości powinna wsiąkać w glebę. My oczywiście robimy wszystko, żeby jej w tym przeszkodzić, bo usuwamy z krajobrazu wszystko, co mogłoby ją zatrzymać i ułatwiamy ten spływ np. rowami. Do tego zmienia się charakter opadów – brakuje nam spokojnych deszczów, kiedy dość regularnie spadało 10-20 mm wody w kilkanaście godzin. Z nawalnych opadów wsiąka mała część, reszta spływa po powierzchni, tylko chwilowo podnosząc poziom wody w rzekach” – mówi prof. Kowalczyk.
Na mapie Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej bieg zdecydowanej większości ważniejszych polskich rzek oznaczono kolorem czarnym. Ponad dwie trzecie stacji hydrologicznych wskazywało dziś (8 lipca) niski poziom wody, średniej – 28 proc., a wysokiej – zaledwie 4 proc.
Po przejściu przez Polskę niżu genueńskiego te proporcje ulegną krótkotrwałej zmianie, niemniej IMGW alarmuje, że prognozy na lipiec i sierpień przewidują fale upałów z temperaturami powyżej 35°C. W połączeniu z niemal całkowitym brakiem opadów i niską wilgotnością oznacza to dalsze poważne problemy. „Sytuacja o tej porze roku nigdy nie wyglądała tak źle od początku pomiarów hydrologicznych” – mówił w piątek 4 lipca hydrolog Grzegorz Walijewski z IMGW.
Przyczyny tego stanu rzeczy są doskonale znane. Praktycznie bezśnieżna zima, brak mało intensywnych, ale długotrwałych opadów, oraz wysokie temperatury przyspieszające parowanie. To bezpośrednie efekty zmiany klimatu. Nie bez winy jest także polska gospodarka wodna, mimo kolejnych rekordów klimatycznych zastygła w myśleniu sprzed dekad – z czasów jeszcze niezmienionego rytmu pór roku.
“Ilość wody, która już jest bezpośrednio w rzece, jest wynikiem tego wszystkiego, co się dzieje w całej zlewni i w całym krajobrazie. I żadne manipulacje ze sztucznymi zbiornikami wodnymi tego nie są w stanie naprawić, a na pewno mogą pogorszyć, bo woda w nich ma zwykle bardzo złą jakość” – mówi prof. Kowalczyk.
Czarny kolor na mapie IMGW nie pokazuje pełnego obrazu sytuacji. Żeby przekonać się, jak jest źle, trzeba po prostu pojechać nad rzekę. W Warszawie 8 lipca poziom wody wyniósł zaledwie 11 cm, ustanawiając nowy rekord. Poprzedni odnotowano... 5 lipca, kiedy poziom wiślanej wody miał 15 cm. IMGW przewiduje, że może być jeszcze gorzej.
Ledwie płynąca Wisła odsłoniła dno: z bulwarów lewobrzeżnej Warszawy gołym okiem widać mielizny, kamienie, a także zalegające w rzece śmieci. W stolicy wstrzymana została także żegluga śródlądowa.
Na zdjęciu głównym – Wisła w Warszawie 7 lipca 2025. Fot. Dariusz Borowicz/Agencja Wyborcza.pl
Stany wód poniżej wieloletnich minimów – choć nie zawsze kilku- bądź kilkunastocentymetrowe – odnotowano także na Narwi, Warcie, Pilicy, czy Nysie Kłodzkiej.
IMGW 8 lipca poinformował już o 78 ostrzeżeniach przed suszą hydrologiczną. Kluczowa dla oceny sytuacji jest informacja o natężeniu przepływu wody (objętość wody przepływająca w ciągu sekundy w danym przekroju poprzecznym), a ta na większości odcinków jest poniżej granicy średniego niskiego przepływu. Dotyczy to większości dorzeczy Bugu i Narwi oraz rzek na Mazurach, dorzecza Środkowej Wisły, Odry, Warty. Najbardziej sucho jest więc we wschodniej, centralnej i południowej Polsce, ale tereny zagrożone suszą występują we wszystkich 16 województwach.
Susza hydrologiczna ma olbrzymie konsekwencje dla gospodarki, ale także środowiska naturalnego. W Polskim Radiu24 tłumaczył to dr Jarosław Suchożebrski, hydrolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Mniej wody w rzece to duży problem dla organizmów wodnych i z wodą związanych. Nie tylko dla ryb. Niestety, największy problem dotyka małych rzek, które coraz częściej wysychają. Paradoksalnie, nasze badania małych rzek na Mazowszu wskazują, że niektóre z nich płyną tylko dzięki dostawie mniej lub bardziej oczyszczonych ścieków z oczyszczalni. To też większy problem z jakością wody. Gdy mniej wody płynie w rzece i woda jest cieplejsza, to mniej sprawnie radzi sobie z samooczyszczaniem” – mówił dr Suchożebrski.
O tym, że czeka nas dotkliwa susza hydrologiczna, wiadomo było od zimy. Już wtedy IMGW ostrzegało, że wysokie temperatury w styczniu i lutym oraz brak opadów skazują nas na przewlekły problem.
„Chociaż trwa zima i miejscami notowany jest silny mróz i pokrywa śnieżna, to jednak nie jest to taka zima, która byłaby korzystna dla gleby i rzek. Przede wszystkim śniegu jest za mało. Temperatura na ogół jest anomalnie wysoka. Dodatkowo silny mróz szkodzi naziemnym częściom roślin, które przykryłby śnieg i zapewnił ochronę przed zimnem. Brak znaczącej pokrywy śnieżnej oraz rosnąca temperatura powietrza i wzrost ewapotranspiracji [parowania z komórek roślin i z gruntu – od aut.] oznacza rozwój suszy już od wiosny” – czytaliśmy wówczas w komunikacie Instytutu.
Rzeki wysychają, bo władze celowo piętrzą wodę w zbiornikach retencyjnych.
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc