Według naukowców funkcjonujący w Polsce model gospodarki łowieckiej nie jest ani racjonalny, ani zrównoważony. Nie zarządza również populacjami dzikich zwierząt w oparciu o wiedzę naukową
"Uważamy [...], że obecny model gospodarki łowieckiej nie spełnia kryteriów racjonalnego, zrównoważonego i opartego na wiedzy zarządzania. Przeciwnie, współczesne łowiectwo nie realizuje wielu ważnych funkcji [...], a w ekstremalnych przypadkach (np. gdy myśliwi celowo lub przypadkowo zabijają zwierzęta z gatunków chronionych) wręcz przyczynia się do trwającego zaniku bioróżnorodności" - napisali przyrodnicy z Polskiej Akademii Nauk (PAN) i innych jednostek naukowych.
Badacze zaapelowali o "pilną i głęboką reformę" łowiectwa - "zanim będzie za późno".
"Potrzebujemy publicznej debaty o przyszłości łowiectwa w Polsce, która będzie uwzględniała nie tylko głos myśliwych, ale całego społeczeństwa" - mówi OKO.press dr hab. Michał Żmihorski z Instytutu Biologii Ssaków PAN, jeden z sygnatariuszy apelu.
"Musimy zadać sobie pytanie o to, czy odstrzał zwierząt łownych jest zawsze najlepszym sposobem zarządzania ich populacjami" - dodaje naukowiec.
Opublikowany w "Rzeczpospolitej" apel naukowców to odpowiedź na inny apel - autorstwa Witolda Daniłowicza. Ten radca prawny, myśliwy i publicysta łowiecki opublikował 12 grudnia 2019 tekst "Popierajmy łowiectwo, zanim będzie za późno".
Autor przekonywał, że rezygnacja z łowiectwa jest niemożliwa, bo przyrost liczby zwierząt - wymienia jelenie, sarny i dziki - powoduje "szereg problemów na styku społeczeństwa, gospodarki i środowiska". Metody alternatywne - jak np. antykoncepcja dzikich zwierząt - są albo niepraktyczne, albo za drogie.
Dlatego "kluczowa rola w procesie zarządzania populacjami zwierząt przypada myśliwym", przekonuje Daniłowicz. I apeluje: "Popierajmy łowiectwo, ponieważ dla tego, co robią dla nas myśliwi, nie ma sensownej alternatywy".
Zdaniem naukowców, autorów apelu będącego odpowiedzią na tekst Daniłowicza,
tezy zawarte w tekście myśliwskiego publicysty "tworzą [...] mylny obraz funkcjonowania populacji dzikich zwierząt, jak również funkcjonowania i zasadności gospodarki łowieckiej w obecnym jej kształcie".
"Nie odmawiamy łowiectwu potencjalnie pomocniczej roli w racjonalnym gospodarowaniu zasobami przyrodniczymi i łagodzeniu konfliktów na linii człowiek – dzikie zwierzęta" - piszą naukowcy. Chodzi np. o takie sytuacje, w których - w wyniku zmian, jakie wprowadził w przyrodzie człowiek - rozwój jednych gatunków zagraża innym.
"Dobrym przykładem jest sytuacja lisów, które wybierają jaja z gniazd ptaków, również tych bardzo rzadkich. Lisy w wielu regionach nie mają żadnych naturalnych wrogów, szczepi je się też przeciwko wściekliźnie, więc ich populacja się zwiększa" - tłumaczy w rozmowie z OKO.press dr hab. Michał Żmihorski.
"W takich sytuacjach regulacja ich liczebności poprzez odstrzał - właśnie po to, by chronić wspomniane ptaki - może w określonych sytuacjach być uzasadniona" - dodaje naukowiec.
Jednak, zdaniem naukowców, funkcjonujący w Polsce model gospodarki łowieckiej nie jest ani racjonalny, ani zrównoważony. Nie zarządza również populacjami dzikich zwierząt w oparciu o wiedzę naukową. I właśnie to Daniłowicz pominął w swoim apelu o popieranie łowiectwa w Polsce.
Naukowcy punktują: nie jest tak, że łowiectwo w Polsce nie zagraża rodzimym gatunkom zwierząt łownych, a jedynie obniża ich rzekomo nadmierne liczebności.
W Polsce bowiem poluje się też na gatunki, których liczebności od lat zniżkują.
To np. cztery gatunki ptaków: łyska, czernica, cyraneczka i głowienka. Ich sytuacja jest już na tyle poważna, że Polski Komitet Krajowy Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) zaapelował o wykreślenie ich z listy gatunków łownych. O sprawie OKO.press pisało tu:
Autorzy apelu zaznaczają też, że publicysta Daniłowicz argumentując za zasadnością łowiectwa, wskazał tylko na gatunki, które rzeczywiście robią szkody w rolnictwie i leśnictwie - dzika, jelenia i sarnę. Ale już nie wspomniał, że na liście zwierząt łownych są też takie, które nie powodują żadnych szkód i nie wchodzą z ludźmi w konflikty.
"Do takich zalicza się np. większość ptaków łownych. Na przykład słonki i jarząbki nie powodują strat ekonomicznych, ich populacje nie są zbyt liczne, a mimo to są one zabijane w ramach polowań" - piszą naukowcy.
Daniłowicz szerokim łukiem omija temat dokarmiania przez myśliwych zwierząt, na które polują. A ma ono duże znaczenie, np. dla dużego w ostatnich latach wzrostu populacji dzików.
Do lasu wyrzuca się bowiem duże ilości bardzo energetycznej karmy, ale nieodpowiedniej dla dzikich zwierząt - np. kukurydzy, marchwi i chleba - przez co zimy przeżywa więcej zwierząt. A na dodatek zwierzęta przyzwyczajają się do pokarmu, który nie występuje w ich środowisku.
"To z kolei może zwiększać szkody w uprawach rolnych" - ostrzegają badacze.
Autorzy apelu wskazują też, że pomimo tego, iż myśliwych rzekomo martwi wzrost liczebności saren, jeleni i dzików, to jednak w ich środowisku wciąż pojawiają się głosy, by przywrócić odstrzał chronionych obecne wilków. Pomimo tego, że to właśnie wilki w sposób naturalny i skuteczny obniżają liczebność ssaków kopytnych.
"Obecność wilków wpływa również na zachowanie kopytnych, skutkiem czego robią one mniej szkód w lesie" - przypominają naukowcy.
Badacze wskazują też, że podając liczbę zwierząt "co do sztuki", Daniłowicz (i tu należałoby dodać także Polski Związek Łowiecki) tworzy złudzenie, jakoby myśliwi mieli rzetelną i precyzyjną wiedzę o ich liczebności. A to nieprawda.
Dlatego, mówi OKO.press dr hab. Żmihorski, żeby w ogóle łowiectwo mogło być racjonalne i zrównoważone oraz oparte na nauce, musimy wiedzieć, ile tych zwierząt jest. "Dzikich zwierząt nie da się policzyć w taki sposób, w jaki liczy się np. krowy w zagrodzie. Ale potrzebujemy chociaż danych wskaźnikowych, które powstaną w oparciu o naukowe metody" - mówi badacz.
"Dziś w gospodarce łowieckiej korzysta się głównie z tzw. obserwacji całorocznych, które nie mają nic wspólnego z nauką. Rzetelne dane o liczebności powinny być zbierane dla możliwie jak najmniejszych powierzchni, np. obwodów łowieckich" - dodaje.
Zdaniem badacza, bardzo ważne, byśmy mieli takie statystyki dla ptaków łownych. I to pokazujące zmiany ich liczebności w czasie, osobno dla każdego gatunku. Bo takich danych nie ma. A na dodatek np. dane o odstrzale wszystkich kaczek w rocznej sprawozdawczości łowieckiej podaje się sumarycznie - jako "dzikie kaczki".
"Tymczasem musimy wiedzieć, ile konkretnie myśliwi zastrzelili kaczek krzyżówek, czy kaczek czernic. Tylko wtedy będzie możliwe przygotowywanie planów łowieckich w sposób racjonalny, w sposób niezagrażający gatunkom" - mówi dr hab. Żmihorski.
Zdaniem autorów apelu, zreformowany model łowiectwa powinien też brać pod uwagę oczekiwania społeczne, bo głos niepolujących jest również ważny. M.in. dlatego, że
"społeczna akceptacja dla zabijania dzikich zwierząt, szczególnie w ramach polowań rekreacyjnych i dla pozyskania trofeów, maleje na całym świecie, w tym w Polsce".
Dr hab. Żmihorski w tym kontekście podkreśla, że również ze względów ekonomicznych rezygnacja z polowań na jakimś obszarze może być uzasadniona.
"Przykładowo, jeśli gdzieś mamy las, który daje niskiej jakości drewno, to może zamiast zezwalać tam na polowania w celu ograniczania szkód w drzewostanie, warto ten las zostawić samemu sobie i postawić tam raczej na turystykę przyrodniczą oraz fotograficzną?" - pyta badacz.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze