Szafka dla każdego dziecka, dłuższe przerwy, lekcje wymagające intensywnego wysiłku nie później niż na szóstej lekcji - to zmiany, które dla uczniów od września przygotował MEN. Problem w tym, że nowe propozycje, choć brzmią pozytywnie, nie rozwiążą największych problemów szkół: obciążenia pracą, zmianowości zajęć i przepełnienia. Rozmowa z Dorotą Łobodą
Nowy rok szkolny to nowe wyzwania organizacyjne - przede wszystkim dla dyrektorów i finansujących oświatę samorządów. 1 września 2018 szkoły podstawowe zapełnią się ośmioma rocznikami, a w "wygaszanych" gimnazjach zostanie ostatnia klasa. W ubiegłym roku reorganizacja związana z reformą i napływ nowych uczniów do szkół podstawowych spowodowały chaos. OKO.press dokumentowało go z pomocą naszych czytelników i czytelniczek. Chodzi m.in. o:
W wakacje MEN przygotował aż cztery rozporządzenia, które mają polepszyć sytuację uczniów i uczennic w polskich szkołach. Najważniejsze zmiany znajdziemy w przepisach dotyczących bezpieczeństwa i higieny pracy. Od nowego roku szkolnego dyrektorzy będą mieli obowiązek zapewnić uczniom m.in. dostęp do wody pitnej i miejsce do przechowywania podręczników.
MEN wprowadza też minimalną długość przerw. Mają one trwać nie mniej niż 10 minut, a ich długość dyrektorzy będą musieli dodatkowo konsultować z radą rodziców i samorządem uczniowskim, tak by były "racjonalnie dostosowane do potrzeb społeczności szkolnej, np. umożliwiły spożycie drugiego śniadania i obiadu". Wśród nowych przepisów znalazł się też "obowiązek uwzględnienia w planie zajęć dydaktyczno-wychowawczych realizacji zajęć wymagających intensywnego wysiłku umysłowego nie później niż na szóstej godzinie zajęć w danym dniu".
„Widać, że te przepisy powstały w zaciszu urzędniczych murów. Są zupełnie oderwane od realiów polskich szkół.
Po pierwsze, Ministerstwo nie doprecyzowało, czym są zajęcia wymagające intensywnego wysiłku umysłowego. Możemy domyślać się, że nie chodzi o wf, plastykę czy muzykę. W przepełnionych polskich szkołach nie ma możliwości ułożenia takiego planu, by wszystkie te zajęcia dla kilkuset dzieci odbywały się na raz od godziny czternastej, a np. sale gimnastyczne stały od rana puste.
Nauczyciele takich przedmiotów jak muzyka czy plastyka, żeby uzbierać pełen etat, muszą przecież pracować w dwóch, trzech, a nawet czterech szkołach na raz. Jak mają pogodzić popołudniowe zmiany w każdej z nich? Nauczyciele fizyki czy chemii dziś w porannych zmianach pracują w gimnazjach, a popołudniu w szkołach podstawowych. Czy nowe rozporządzenie oznacza, że dyrektorzy nie znajdą specjalistów do uczenia tych przedmiotów w podstawówkach? Już dziś dyrektorzy mają problemy z układaniem planów zajęć przepełnionych szkół. Proponowane rozwiązania mogą je tylko pogłębić.
Po drugie, zapisanie na papierze, że każda szkoła ma zapewnić szafkę na podręczniki, nie rozwiąże problemu ciężkich tornistrów. Polscy uczniowie mają bowiem codziennie zadawane prace domowe.
Szafki w szkołach powinny iść w pakiecie z odchudzeniem podstaw programowych, zmniejszeniem ilości prac domowych, a także naciskaniem na wydawców, by każda książka miała swoją wersję elektroniczną.
Wtedy nauczyciele mogliby wyświetlać zadania na elektronicznej na tablicy, a dzieci nie musiałyby dźwigać ciężkich podręczników.
Po trzecie, szkoły powinny mieć też większą autonomię w regulowaniu kwestii takich jak szkolne przerwy. To powinna być decyzja dyrekcji, nauczycieli, rodziców i uczniów. Obecne przepisy dają takie same wytyczne dla sześciolatków i osiemnastolatków.
Dzieci w klasach jeden trzy w ogóle nie powinny uczyć się w systemem lekcyjnym, za to młodzież nie powinna tracić na wydłużaniu przerw, które przekłada się na ich czas spędzony w szkole.
Jeśli dziś w systemie zmianowym ktoś kończy lekcje o 17:00, z nowymi przerwami może wyjść ze szkoły nawet godzinę później. Pozornie rozporządzenie pozwala na ustalenie dowolnej długości przerw, ale zastrzega, że nie mogą być krótsze niż 10 minut. W perspektywie czeka nas również obowiązkowa 40-minutowa przerwa obiadowa.
Po czwarte, największymi problemami polskich szkół jest nauka w systemie zmianowym i przepełnienie budynków. Obydwa ściśle zależne od siebie. Oczywiście problem przepełnienia szkół podstawowych, który przyniosła reforma edukacji powoli będzie się rozwiązywał „sam”. Chodzi o to, żeby rodzice nabrali zaufania do szkół tworzonych po wygaszanych gimnazjach, ale to z pewnością potrwa, bo wiele z budynków do dziś nie jest przystosowanych do przyjęcia dzieci. Przez wiele lat słuchaliśmy też o tym, że małe dziecko nie może być w jednej szkole z 12-latkiem, a po reformie ma przecież dzielić korytarze z 16-latkami.
Minister Zalewska próbuje gasić pożar, który sama wznieciła.
To, co wymaga natychmiastowej interwencji to problem nadmiernego obciążania dzieci pracą. Ale by sobie z tym poradzić nie trzeba wydawać rozporządzeń, a popracować nad zmianą podstaw programowych”.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze