0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Cesar Manso / AFPFoto Cesar Manso / A...

Po krótkiej żałobie na ulicach Walencji przeważa społeczny gniew. Król Hiszpanii Filip VI podczas wizyty na zalanych terenach w niedzielę 3 listopada, cztery dni po kataklizmie, został obrzucony błotem i musiał wrócić do Madrytu. Tłum wybuczał również premiera Pedra Sáncheza.

Powódź dosłownie błyskawiczna

Jesień to czas deszczów. Ale nie takich.

Na południową część Hiszpanii w ciągu jednego dnia, 30 października 2024 roku (choć intensywne opady zaczęły się już dzień wcześniej), spadły deszcze o skali odpowiadającej rocznej średniej opadów, powodując niszczycielskie powodzie błyskawiczne. Przyczyną opadów był zimny front atmosferyczny przemieszczający się nad południową częścią Hiszpanii.

Z każdą godziną sytuacja była coraz groźniejsza. Bo to właśnie w południowo-wschodniej Hiszpanii – regionie, o którym jeszcze nie tak dawno mówiło się głównie w kontekście suszy – doszło do powodzi błyskawicznych, które zalały całe miasteczka. Był koniec października, a jeszcze w sierpniu odnotowano na Półwyspie Iberyjskim (znowu) najwyższą temperaturę.

Powodzie najbardziej dotknęły region Walencji (nie samo miasto, ale okoliczne miasteczka, na przykład, Benetússer, Alfafar czy Massanassę). Na stację kolejową Benetússer-Alfafar, niczym nieróżniącą się od kilkudziesięciu czy wręcz kilkuset innych na wybrzeżu, można dojechać z centrum stolicy regionu w osiem minut.

Przeczytaj także:

Zapomniani

Teraz lepiej tam nie przyjeżdżać w ogóle. Tak samo i jak do otaczających Walencję Horta Sud, Ribera Alta i Plana d’Utiel-Requena.

Jak pisze w lokalnym „Diari la Veu” dziennikarz Joan Canela i Barrull, to właśnie w tych miasteczkach najlepiej widać skutki DANA. DANA to skrót od depresión aislada en niveles altos (Justyna Szymczyk-Mielniczyn tłumaczy to w tekście dla „Rzeczypospolitej” jako „depresja odizolowana na dużych wysokościach”).

To DANA bezpośrednio odpowiada za tragedię. Masa powietrza oddzielająca się od bardzo zimnego prądu trafia na warstwę ciepłego powietrza, a to powoduje zaburzenia atmosferyczne, które mogą być tragiczne w skutkach. Ponadto masa ta może być niemalże nieruchoma nawet przez kilka dni lub czasami przemieszczać się na zachód, czyli w kierunku, który jest przeciwny do dominującego przepływu powietrza.

W regionie Morza Śródziemnego to nic nowego. Nowa jest za to gwałtowność – im wyższe temperatury po lecie, tym gwałtowniejsze burze. Cierpią zaś na tym mieszkańcy.

Dziennikarz Canela i Barrull jeździ po miasteczkach wokół Walencji. Pracuje w prasie lokalnej od lat, publikuje też w licznych gazetach, których głównym językiem jest kataloński czy valenciano.

„Obok szoku, dominującym uczuciem jest oburzenie z powodu »porzucenia« przez władze. Ludzie czują, że zostali zapomniani.

Relacjonują dantejskie sceny, a wielu z moich rozmówców nie może powstrzymać łez”, pisze w tekście z 31 października.

„W czwartek rano wciąż nie było wody, prądu i gazu. Zdobycie wody było główną obsesją większości ludzi. Supermarkety zostały zalane, a ludzie wchodzili do nich, aby zaopatrzyć się w potrzebne im rzeczy, jednak teraz już nic tam nie ma”.

„Jeśli chcecie pomóc, przywieźcie wodę i dajcie ją pierwszym napotkanym osobom, będą wam wdzięczne – prosi jedna z mieszkanek”, pisze dalej dziennikarz. „Na ulicy w Massanassie z ciężarówki rozdawane są owoce na ulicy, kolejka jest ogromna, ale to inicjatywa prywatna. Znów to uczucie zapomnienia”.

„Na szczęście są ludzie, miejscowi i ci z zewnątrz, którzy przyjechali pomagać, jak mogli, bo wsparcie ze strony władz było minimalne”.

„To skarga, którą słychać co chwilę”, dodaje.

Ktoś zawinił, ale kto

Wiadomo, najłatwiej powiedzieć, że to wina pogody. Wydaje się jednak, że tak tragicznym skutkom kataklizmu można było zapobiec – albo przynajmniej przygotować się na taką sytuację, ratując tym samym wiele ludzkich istnień.

Oskarżeniom nie ma końca. Jorge Buxadé, europoseł faszyzującego Voxu, pisał na X, że pomoc militarna powinna być wysłana od razu, określając „zwlekanie” przez „bandę Sáncheza” zachowaniem „kryminalnym”. Sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana, bo żołnierze, choć nie „z centrali”, są tam od początku – większe oddziały są jednak przysyłane stopniowo. Warto też pamiętać, że zarządzanie kryzysowe jest w Hiszpanii bardziej zregionalizowane niż np. w Polsce.

Isabel Pérez Moñino, rzeczniczka prasowa tej partii we wspólnocie Madrytu, pisze o sile hiszpańskiego „Narodu”, który poczuwa się do solidarności przy braku zdecydowanych działań państwa. Szef bardziej umiarkowanej Partii Ludowej, Alberto Núñez Feijóo, stara się podkreślić konieczność „dialogu ponad podziałami”.

W Walencji od zeszłego lipca rządzi prawica. Szefem rządu regionalnego jest Carlos Mazón, polityk lokalnej odnogi Partii Ludowej. Prezydentem wspólnoty autonomicznej został dzięki poparciu skrajnej prawicy z Voxu, odsuwając tym samym od władzy wcześniejszy rząd socjaldemokratów.

Jedną z jego pierwszych decyzji było zlikwidowanie La Unidad Valenciana de Emergencias, czyli jednostki od spraw takich właśnie jak powodzie.

Ekipa Mazóna tłumaczyła ten ruch potrzebą „optymalizacji” i walki z „duplikującymi się” instytucjami. Redukcja wydatków „politycznych” czy „zbędnych” była zaś ich jedną z głównych obietnic wyborczych.

Prawica przejmuje protesty

Dzisiaj skrajnie prawicowe i monarchistyczne ABC pyta, „Gdzie jest państwo?”. To jednak prawica próbuje rozmontować państwo. Kontekst samego sporu jest przy tym o tyle bardziej skomplikowany, że rzeczywiście tragedia mieszkańców tego regionu wynikła z „zapomnienia”. Brak odpowiedniej organizacji, powolna często reakcja służb. Głównie rządu regionalnego, ale wyrzuty kierowane są także do Madrytu.

Pisał o tym również Canela i Barrull, wskazując na brak szybkiej reakcji na samym początku na tragedię w najważniejszych dziennikach w kraju. „Kiedy twoja katastrofa nie istnieje” – to tytuł jego tekstu opublikowanego na portalu Mèdia.cat (tekst jeszcze z 31 października).

Canela i Barrull zwraca uwagę na to, że w regionie nie ma zbyt rozwiniętych mediów lokalnych. „Media z Madrytu” nie będą zaś zajmować się „każdym” problemem z geograficznych peryferii kraju. Media oparte na tym, co interesuje ogół subskrybentów, nigdy zaś nie przejmą się „pomniejszą” tragedią.

Musiało minąć blisko dwa dni, żeby o miasteczkach pod Walencją mówił już każdy polityk w Madrycie.

Na poczuciu „opuszczenia” czy „zapomnienia” gra jednak skrajna prawica. Błotem w króla i premiera nie rzucali tylko „prości obywatele”, ale młodzież w bluzach z neonazistowskimi symbolami. To ludzie z nurtu ideowego sięgającego czasów dyktatury Franco. W listopadzie – przy okazji kontrowersji wokół amnestii dla części katalońskich niepodległościowców – pod siedzibą partii rządzącej wznosili okrzyki „Sieg Heil!” (o czym alarmuje m.in. lewicowy dziennikarz Miquel Ramos).

Mieszkańcy regionu są zmuszeni na własną rękę wyjaśniać, które inicjatywy nie są zdominowane przez skrajną prawicę. Ataki na rząd w Madrycie to również próba przeniesienia odpowiedzialności z rządu lokalnego. Tymczasem La Conselleria de Justicia i Interior (ministerstwo spraw wewnętrznych regionu) często wydaje sprzeczne komunikaty (jak ten z niedzieli, kiedy uniemożliwiono poruszanie się po terenach powodzi wolontariuszom). Na ulicach i w mediach społecznościowych słychać slogan “Sols el poble salva es poble” – “Tylko lud ratuje lud”.

Po wodzie na ulice wychodzą ludzie

Wydaje się jednak, że wypieranie możliwości katastrofy mogło przyczynić się do takiej skali tej tragedii. Przede wszystkim chodzi o zlikwidowanie wspomnianej służby La Unidad Valenciana de Emergencias – nie zastąpiono jej nową instytucją ani nie wprowadzono mechanizmów, które mogłyby zminimalizować skutki DANA. Choć oczywiście, kiedy takie oskarżenia wysuwają politycy hiszpańskiej lewicy, jest to również gra polityczna – i chęć „odzyskania” dość majętnego regionu.

Kolejny punkt krytyki dotyczy stanu tam i zapór przeciwpowodziowych. To wątek, który często pojawia się w mediach społecznościowych. Rząd centralny oskarża się o burzenie zbiorników retencyjnych (okazało się to fake newsem, o czym pisał m.in. “El País” – rząd, rzeczywiście, usuwa mniejsze jazy lub niskie progi wodne, nie wpłynęło to jednak na intensywność powodzi błyskawicznych wokół Walencji).

Wina prawicy wydaje się jednak bezsprzeczna. Nie chodzi tutaj jednak o sam charakterystyczny dla części tej formacji denializm klimatyczny, bo nawet skrajnie prawicowa partia Vox nie ucieka już od faktów. Jak można zauważyć po programach wyborczych i dyskursach politycznych poszczególnych partii (o czym pisałem przy okazji wyborów ogólnokrajowych, w analizie dla Fundacji Batorego), w Hiszpanii nie dominuje język negowania zmian klimatycznych.

Równie niebezpieczne jest jednak bagatelizowanie problemu, stawianie kwestii „gospodarczych” na „pierwszym miejscu”, zapominając o tym istotnym kontekście.

Ignorowanie faktów

Chodzi raczej o ustalanie priorytetów. Chęć odchudzenia instytucji państwowych, zepchnięcie problemów zmian klimatu na drugi plan doprowadziły do tragedii. Politycy nie wiedzieli, jak zareagować, co wyliczał w jednym ze swoich tekstów kolejny lokalny dziennikarz, Moisès Vizcaino, zarzucając również samemu Mazónowi brak odpowiedniego przygotowania.

Vizcaino zwraca uwagę zwłaszcza na fakt zignorowania ostrzeżeń meteorologów. Z drugiej strony, dziennikarz nie broni też Sáncheza – mówi wręcz o „kolonializmie” i krótkowzrocznym „centralizmie”, który miał spowodować zbyt powolną reakcję rządu w Madrycie (jeśli chodzi, na przykład, o wysłanie wojska na obszary dotknięte powodzią).

Zawiniła także polityka urbanistyczna w ogóle. Jeszcze pod koniec lipca bieżącego roku hiszpański Greenpeace alarmował, że to infrastruktura turystyczna była priorytetem w regionie. Organizacja przedstawiła postulaty zmian, przede wszystkim w celu ochrony walencjańskiego wybrzeża – zwracając uwagę na to, że nowe projekty miały zakładać zniesienie ochrony 7 500 hektarów wybrzeża, które pozostawały niezabudowane, i zmniejszenie minimalnej odległości budowy domów od linii brzegowej z 1 000 do 500 metrów. Beneficjentem tych zmian miała być, oczywiście, branża hotelarska i deweloperzy.

Chodzi też o ignorowanie przez władze ostrzeżeń meteorologów – zwracał uwagę na to autor tekstu w regionalnym kwartalniku „El Temps”. Tymczasem, jak wskazuje, część firm prywatnych zareagowała, wprowadzając mechanizmy przygotowania na powódź i przygotowania się na kataklizm. Co więcej, o możliwości tak drastycznej katastrofy alarmowali członkowie AEMET, rządowej instytucji zajmującej się właśnie meteorologią.

Z drugiej strony prawica oskarża rząd centralny o brak „odpowiedniej”, natychmiastowej reakcji. W wypowiedziach czołowych polityków do niedawna dominował zaś coraz częściej język „wspólnej polityki” ponad podziałami. Teraz trwają jednak poszukiwania winnych przeplatane nawoływaniem do „dialogu”.

Bo jakie są cele tych często dość spontanicznych manifestacji? Dymisja obecnego szefa regionalnego rządu, Carlosa Mazóna. Albo dymisja premiera, Pedro Sáncheza. Albo obalenie króla. Albo powrót Franco. Albo Republiki. A docelowo? Kolejne zmiany i restrukturyzacje. I tak naprawdę nie wiadomo nie tylko, co dalej będzie z regionem Walencji, co – w przestrzeni kilkunastu lat – z całym Półwyspem.

Bo pada już, i to coraz więcej, w kolejnych regionach – jak, na przykład, w Katalonii. Na razie są to tylko deszcze, sytuacja jest stabilna – ale mieszkańcy spodziewają się najgorszego.

Powodzie wywołane kryzysem klimatycznym widać nie tylko na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii. Jeszcze półtora miesiąca temu ogromne powodzie – choć nie błyskawiczne – miały miejsce we włoskim regionie Emilia Romagna.

;
Na zdjęciu Krzysztof Katkowski
Krzysztof Katkowski

Krzysztof Katkowski (ur. 2001) – socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z OKO.press, „Kulturą Liberalną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna” i „Semanario Brecha”. Jego teksty publikowały m.in. „la diaria”, „Gazeta Wyborcza”, „The Guardian” „Jacobin”, , „Kapitàl noviny”, „Polityka”, „El Salto” czy CTXT.es.

Komentarze