W obliczu regularnych fal upałów, suszy i katastrof naturalnych skrajna prawica zaczyna uświadamiać sobie, że denializm klimatyczny to przegrana sprawa. Coraz częściej zamienia jawne zaprzeczanie zmianom klimatu na sprzeciw wobec sposobu, w jaki próbuje się z nimi walczyć
W kwietniu 2024 roku w sieci na chwilę zrobiło się głośno o wpisie z oficjalnego konta Obozu Narodowo-Radykalnego na platformie X. Ugrupowanie uderzyło w Sławomira Mentzena, lidera Konfederacji, który napisał: „Planeta nie płonie. Płonie Ukraina. Jeżeli nie chcemy, żeby płonęła również Polska, musimy wreszcie się porządnie zbroić, a nie tylko stawiać wiatraki, likwidować przemysł i rolnictwo”. Odpowiedź ONR-u brzmiała: „Czyżbyście w końcu zorientowali się, że kierowanie przekazu jedynie do ułomnych intelektualnie szurów i szowinistów się nie opłaca? P.S. planeta też płonie – świadczą o tym wszystkie badania naukowe i obserwacje”.
Na zdjęciu: Turysta pozuje obok termometru w popołudniowym upale w Parku Narodowym Doliny Śmierci w Kalifornii, podczas długotrwałej fali upałów, 9 lipca 2024 roku Dolina Śmierci jest najgorętszym i najbardziej suchym miejscem w Stanach Zjednoczonych.
Niemała część komentariatu pod tym postem uznało go za jakiś dziwaczny błąd w symulacji. Skrajna prawica kojarzy się od lat z denializmem klimatycznym, a ONR, nawiązujący w nazwie i ideologii do przedwojennej organizacji faszystowskiej, zdecydowanie lokuje się na prawym krańcu politycznego spektrum. Tymczasem Obóz Narodowo-Radykalny nie ograniczył się jedynie do ostrej krytyki wypowiedzi Mentzena. Dzień później na profilu ugrupowania pojawił się wątek tłumaczący podejście organizacji do kwestii zmian klimatu.
W ośmiu wpisach ONR akceptuje naukowy konsensus, stwierdza, że promuje postawy proekologiczne i podkreśla, że walka z kryzysem nie może odbywać się kosztem przeciętnych obywateli. W końcówce czytamy: „Nasz klimat zmienia się błyskawicznie, każdy to widzi. Możemy odwrócić te tendencje, jednak niezamordystycznymi [sic] pomysłami Unii Europejskiej, uderzającymi w tych, którzy mają niewielki wpływ na pogłębiającą się katastrofę klimatyczną, ale skutecznym ogólnoświatowym działaniem ograniczającym możliwości wielkiego kapitału”.
Liberałowie i lewica ONR-owi przyklasnęli, narodowcy zrównali go z Antifą i „eko-szurami” – i sprawa ucichła.
Pozorna wolta ONR-u to jednak symptom szerszego zjawiska. Choć popularność Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych czy Konfederacji na naszym podwórku wyraźnie pokazuje, że dla denialistów klimatycznych zawsze znajdzie się miejsce w polityce, skrajna prawica coraz częściej nie tylko akceptuje rzeczywistość ekologicznego kryzysu, ale włącza go w swoją agendę. Nie powinno to jednak budzić wielkich nadziei na to, że nacjonaliści pod rękę z lewicą i zielonymi zaczną budować bardziej zrównoważoną przyszłość. Zmiany klimatu oraz ich nieuniknione konsekwencje stanowią bowiem doskonałą pożywkę dla idei antyimigracyjnych, eurosceptycznych i izolacjonistycznych. Zjawisko to doczekało się podpięcia pod miano „eko-faszyzmu”.
Sam ten termin budzi jednak zastrzeżenia niektórych ekspertów. Roger Griffin, profesor Politechniki Oksfordzkiej i badacz faszyzmu, twierdzi: „W moim przekonaniu »prawdziwy« faszysta nie może przyjąć założeń radykalnego ekologizmu, ponieważ myślenie ekologiczne jest skupione na zrównoważonym rozwoju ludzkości i biosfery, od której ta ludzkość zależy. Tymczasem »prawdziwy« faszysta przejmuje się przede wszystkim odrodzeniem swojego narodu lub rasy i nie jest w stanie dostrzec, że ekologiczny kryzys nie podlega wytyczonym przez nas granicom czy obostrzeniom”.
Oczywiście, kwestie dotyczące nazewnictwa nie przeszkodziły w rozpowszechnieniu się tego określenia. „Eko-faszystą” określał się w swoim manifeście m.in. Brenton Tarrant, który w 2019 roku dokonał zamachu terrorystycznego na meczet w Christchurch w Nowej Zelandii. „Terrant nie przejmował się tak naprawdę środowiskiem czy zmianami klimatu” – zaznacza prof. Griffin. „Znacznie bardziej interesowała go teoria »Wielkiego Zastąpienia«, idea, wedle której muzułmanie zastąpią chrześcijan i białych, a islam przejmie kontrolę nad Zachodem. To w żadnym wypadku nie jest forma ekologicznego myślenia”.
Ekologię wymieszaną z teorią „Wielkiego Zastąpienia” jako swoją motywację cytowali także inni terroryści: Patrick Wood Crusius, który w 2019 roku zabił 23 i ranił 22 osoby w El Paso w Teksasie, czy Payton Gendron, sprawca ataku na afroamerykańską społeczność w Buffalo, Nowym Jorku. Prof. Griffin po raz kolejny podkreśla jednak: „Ekologia to troska o przetrwanie planety, nie zaś konkretnej rasy. Można oczywiście wymyślić sztucznie »zazielenioną« odmianę ultranacjonalizmu – retoryczną, nie naukową – i połączyć ją z obawami o przyszłość rasy czy nacji. W efekcie wyjdzie coś, co dla nie-ekologistów będzie wyglądać jak »eko-faszyzm«, ale to nie jest »poważna« odmiana faszyzmu, która w dodatku ideologicznie jest zaprzeczeniem”.
Manifest Tarranta, z którego garściami kopiował także Gendron, samo-identyfikuje terrorystów jako „eko-faszystów”, ale ochronę środowiska łączy wyłącznie z jedną kwestią: przeludnieniem. Łączenie problemów środowiskowych z miliardami ludzi na Globalnym Południu i ich migracją w stronę Globalnej Północy to stały refren tego odłamu skrajnej prawicy, który chciałby przynajmniej trochę przefarbować się na zielono.
„Ci, którzy przejmują się tym, że ludzi jest za dużo, by móc utrzymać zrównoważony ekosystem, nie są tak naprawdę ekologistami, o ile nie biorą pod uwagę wpływu, dajmy na to, współczesnej technologii, konsumpcjonizmu, zużycia energii na całej planecie. Nie mogą też używać kryzysu ekologicznego jako argumentu za powstrzymaniem imigracji czy multikulturalizmu. Jeśli jesteś ekologistą, musisz zdawać sobie sprawę, że rasizm nie uratuje planety. Jakim cudem supremacja białej rasy ma powstrzymać ekologiczny kryzys?” – pyta retorycznie Griffin.
Ten sam problem zauważa dr Eszter Szenes z uniwersytetu w Adelajdzie, specjalizująca się w kwestiach radykalizacji i ekstremizmu. Badaczka w 2020 roku rozpoczęła projekt analizujący metody propagandy i dezinformacji radykalnej prawicy w sieci, i szybko natknęła się na niepokoje związane ze zmianami klimatu i środowiskiem.
„Wśród skrajnej prawicy są grupy, jak Nordycki Ruch Oporu, niedawno uznany przez Stany Zjednoczone za obcą organizację terrorystyczną, które zdają się naprawdę przejmować kwestiami środowiskowymi. Jeśli spojrzysz na ich manifest, to nie znając kontekstu i źródła, pomyślisz, że napisał go aktywista klimatyczny. Mówią o dbaniu o naturę, przestrzegają przed genetycznie modyfikowaną żywnością, postulują transformację na odnawialną energię. A jednocześnie, jeśli przyjrzysz się bliżej, to źródła degradacji otoczenia są w ich retoryce łączone niemalże wyłącznie z »Innymi« ”.
„»Innymi« mogą być lokalne mniejszości, imigranci albo uchodźcy, ale generalnie ludzie, którzy nie są biali, i dlatego nazywam to »ekologizmem białej supremacji«. Więc Nordycki Ruch Oporu w powiedzmy, Danii, nie wspomni o tym, jak wiele odpadów produkuje przeciętne duńskie gospodarstwo. Połączą problemy ze środowiskiem wyłącznie z imigrantami czy uchodźcami. Podobnie na Węgrzech. Jest partia Ruch Naszej Ojczyzny, która mówi o zanieczyszczeniu i degradacji w kontekście lokalnej populacji romskiej, pomijając zupełnie, jak wiele śmiecą sami Węgrzy. Zawsze chodzi o Romów: o to, jak żyją, że nielegalnie ścinają drzewa, że zatruwają rzeki”.
Należy zauważyć, że dbanie o naturę jest tutaj wartością związaną raczej z romantyzowanym wyobrażeniem nieskazitelnych krajobrazów, a nie z walką z bardzo realnym zagrożeniem katastrofy klimatycznej. Nietrudno znaleźć w tym uderzające podobieństwa do symboliki faszystowskich partii z pierwszej połowy XX wieku.
„Jeśli wrócisz do okresu międzywojnia, we Włoszech był znany film o tytule „Terra Madre” [„Matka Ziemia”], celebrujący piękno życia farmerów i ich bliskiego kontaktu z naturą i ziemią. Masz tam ten klasyczny obraz włoskiego rolnika sprzed nadejścia technologii, orającego pola i siejącego ziarna” – opowiada prof. Griffin. „To obraz ważny także dla propagandy nazistowskiej, która stworzyła cały gatunek filmów poświęconych Heimat, ojcowiźnie, gloryfikujących prostą rolniczą rzeczywistość i »prawdziwie niemieckie« krajobrazy. Ale podprogowa idea była nie ekologiczna, a nacjonalistyczna: oto za Hitlera Niemcy na powrót przywiązują ludzi do ziemi i rozwiązują problemy stworzone przez zurbanizowaną współczesność – czego oczywiście nie robiły”.
Dzisiaj potrzebę „oczyszczenia” środowiska, przywrócenia zieleni łąkom i nieskazitelności rzekom, zdecydowanie łatwiej sprzedać odbiorcom, niż ideę skoordynowanej, globalnej walki ze zmianami klimatu. „Bardziej sensownie jest być jak Donald Trump: zaprzeczać rzeczywistości kryzysu ekologicznego, mówić, że zielona agenda jest oparta na fałszywych wiadomościach i nauce, a w dodatku zagraża amerykańskiemu przemysłowi, dobrobytowi i wartościom. To przynajmniej logiczne w kontekście ideologii pierwszeństwa swojego narodu. Bo jak prawica miałaby utrzymać swoją agendę, akceptując jednocześnie najbardziej pesymistyczne prognozy dotyczące klimatu? Muszą zaprzeczać temu kryzysowi, jeśli nadal chcą mówić, że prawdziwym problemem jest migracja, islam, NATO czy Unia Europejska” – podkreśla prof. Griffin.
Ale nie dla wszystkich prawicowych populistów denializm jest logicznym wyjściem. „Rzeczywistość zmian klimatu stała się powszechnie akceptowana, bo ludzie mogą zobaczyć ich skutki na własne oczy” – mówi dr Szenes. “Popatrz na pożary lasów w Grecji, na powodzie w Niemczech, na te szalone upały, które mieliście w Europie. Na całym świecie notujemy wzrost częstotliwości katastrof naturalnych. W Australii każdego roku doświadczamy dużej liczby pożarów buszu. Mamy huragany, mamy cyklony. Ludzie stają się tego ofiarami, tracą domy.
Politycy są pod mocną presją, żeby poradzić sobie z tym problemem, zamiast mu zaprzeczać. Opinia publiczna ostro reaguje na prawdziwy denializm klimatyczny, więc mówienie, że zmiany klimatu nie są rzeczywiste albo że są chińskim spiskiem, jak sugeruje Trump, stało się żenujące. Teraz kiedy młodzi ludzie coraz bardziej przejmują się tym tematem, sądzę, że politycy na skrajnej prawicy dostrzegli, że nie mogą dłużej ignorować sporej części potencjalnych wyborców, którzy domagają się działań na rzecz ograniczenia emisji”.
U europejskiej populistycznej prawicy dobrze mają się oba podejścia – denializm i „zazieleniony” nacjonalizm. Jest otwarte zaprzeczanie ustaleniom naukowców tak, jak zrobił to Mentzen – „planeta nie płonie” – czy brytyjska partia Reform, która kryzys zrzuca na „siłę słońca i wulkanów”. Ale w innych krajach prawica albo odchodzi od denializmu, albo przynajmniej nie mówi o nim otwarcie.
Lawirować próbuje na przykład Vox – hiszpańska partia konserwatywno-narodowa. W Hiszpanii trudno bowiem zaprzeczać zmianom klimatu: kraj jest regularnie nawiedzany przez fale upałów, okresy suszy, w wielu regionach brakuje wody. Vox publicznie przeciwstawia się więc nie samej rzeczywistości kryzysu ekologicznego, a raczej staraniom na rzecz jego powstrzymania – na przykład unijnemu Zielonemu Ładowi.
Podobnie do tematu podchodzą Szwedzcy Demokraci, ugrupowanie o faszystowskim rodowodzie, które akceptuje potrzebę odejścia od paliw kopalnianych i ograniczenia emisji, ale jednocześnie regularnie głosuje przeciw unijnej „zielonej” legislacji. Węgierski Fidesz? W 2020 roku zaproponował „chadeckie podejście do walki z globalnym ociepleniem”, a jego minister środowiska określił kwestię konserwacji natury jako ochronę czegoś stworzonego przez Boga dla przyszłych pokoleń. Ten sam Fidesz blokował początkowo plany uzyskania przez Unię neutralności klimatycznej do 2050 roku, a partie skupione na ekologii określił mianem arbuzów: zielonych na zewnątrz, czerwonych w środku.
Przy klimatycznym sceptycyzmie obstaje niemiecka Alternatywa dla Niemiec: ich polityczny manifest z 2017 roku głosi, że „zmiany klimatu występowały przez cały czas istnienia Ziemi”, a partia „chce zakończyć postrzeganie dwutlenku węgla wyłącznie jako szkodliwej substancji i powstrzymać politykę ograniczania emisji przez Niemcy”. Ale nawet tutaj pojawiły się głosy sprzeciwu. Po wyborach 2019 roku do odejścia AfD od denializmu wezwały… władze młodzieżówki partii, stwierdzając, że obecne podejście do kwestii klimatu odstrasza młodych wyborców.
Rzeczywistość kryzysu klimatycznego otwarcie akceptuje za to Giorgia Meloni, premierka Włoch z ramienia konserwatywno-narodowych Braci Włochów. W grudniu ubiegłego roku podczas szczytu COP28 Meloni wezwała m.in. do „transformacji ekologicznej” i podkreśliła potrzebę wyznaczenia konkretnego kierunku w drodze do globalnej neutralności klimatycznej. Otwarcie zaprzeczała zarzutom, jakoby Bracia Włosi byli denialistami, i wyraziła poparcie dla „pragmatycznego” podejścia do redukcji emisji gazów cieplarnianych. Podobnie jest z Marine Le Pen, liderką nacjonalistycznego Zgromadzenia Narodowego, które w lipcu zdawało się być faworytem do przejęcia władzy we Francji. Polityczka postuluje m.in. osiągnięcie krajowej neutralności klimatycznej do 2050 roku oraz zwiększone inwestycje w energetykę nuklearną i odnawialną, i nie zamierza wycofywać się z porozumienia paryskiego.
Przypadek Le Pen jest o tyle ciekawy, że troskę o środowisko włączyła już w swoją nacjonalistyczną agendę. Jordan Bordella, kandydat RN na premiera w lipcowych wyborach, stwierdził jeszcze w 2019 roku: „Granice są największym sprzymierzeńcem środowiska; to dzięki nim uratujemy planetę”. Anty-imigracyjną retorykę z kwestiami ekologicznymi łączyła publicznie także sama liderka partii. „Marine Le Pen mówi, że imigranci to nomadzi, którzy nie mają prawdziwej ojczyzny, nie obchodzi ich francuskie środowisko, a Francuzi jako jedyni są naprawdę »stamtąd«, więc muszą zadbać o czystość Francji” – przypomina dr Szenes. „To faszystowski szyfr: czystość ziemi, czystość nacji, czystość rasy. Tworzą połączenie między środowiskiem i ojczyzną, i ochranianiem jej przed »inwazyjnymi gatunkami«”. W podobne tony uderzała zresztą także Meloni:
“Nie ma nic bardziej prawicowego niż ekologia. Prawica kocha środowisko, ponieważ kocha swoje terytorium, tożsamość, ojczyznę”.
Coraz częściej prawica zamienia jawne zaprzeczanie zmianom klimatu na sprzeciw wobec sposobu, w jaki próbuje się z nimi walczyć. Obawy o to, czy starania na rzecz drastycznego ograniczenia emisji nie uderzą zbyt mocno w portfel przeciętnego obywatela, to w końcu doskonała pożywka dla eurosceptyków. „W imię klimatu Unia zakaże jeździć samochodem i zmusi do jedzenia robaków” – na polskiej scenie politycznej tylko jedna strona przepycha podobne narracje. Łączą się one z w pełni uzasadnionym sprzeciwem wobec tego, by rachunek za gigantyczne emisje – które produkują w nieproporcjonalnie dużym stopniu najmajętniejsi – płacili zwyczajni ludzie.
Rzecz w tym, że prawicowi populiści nie proponują jednocześnie praktycznej alternatywy. Le Pen może marzyć o neutralności klimatycznej Francji, ale jednocześnie proponuje zmniejszenie podatków na paliwa kopalniane, Szwedzcy Demokraci mówią o ograniczeniach emisji, ale rząd, który pomagali utworzyć, te emisje zwiększa. Nawet te ugrupowania, które najwidoczniej prawdziwie przejmują się kwestiami środowiskowymi, nie proponują prawdziwych rozwiązań.
„Nordycki Ruch Oporu, dajmy na to, proponuje pewne kroki na rzecz zrównoważonej energii. Ale ciężko to odseparować od ich radykalnej agendy” – zauważa dr Szenes. „Wszystko opiera się bardziej na indywidualnej odpowiedzialności, a nie zmianach systemowych. Nie uderza w serce problemu, jakim jest ograniczenie emisji. W ich rozwiązaniach trudno znaleźć rzeczy, które w jakiś sposób nie byłyby powiązane z rasistowską pseudonauką czy eugeniką, czy generalnie polityką, która uderzałaby w »Innych«”. Akceptacja rzeczywistości zmian klimatu nic więc tak naprawdę nie zmienia: te partie i organizacje nadal pozostają hamulcowymi na drodze ku bardziej zrównoważonej przyszłości.
Według prof. Griffina skrajna prawica nie ma racjonalnej odpowiedzi na tego rodzaju globalny kryzys, bo zwyczajnie nie może jej mieć:
„Populistyczna czy nacjonalistyczna akceptacja kryzysu ekologicznego nie oznacza przyjęcia prawdziwie ekologicznej wizji. Te ideologie są jak olej i woda, po prostu się nie łączą”.
Skuteczna walka ze zmianami klimatu będzie łączyć się z wyrzeczeniami i transformacją, która musi dotknąć w pierwszej kolejności te społeczeństwa, które produkują najwięcej emisji – a więc Stany Zjednoczone, Chiny czy właśnie Unię Europejską. Nie istnieje scenariusz, w którym osiągamy neutralność klimatyczną, a jednocześnie nie wprowadzamy bardzo poważnych systemowych zmian. A obawa przed nimi to paliwo napędowe prawicowego populizmu.
„Egzystencjonalny strach przed zmianą, głęboko zakorzeniony niepokój o przyszłość, o stan świata, który stał się dla wielu ludzi niezrozumiały, to sprawia, że wolą postrzegać rzeczywistość przez wąski pryzmat interesu własnej nacji, zamiast strasznej katastrofy, która dotknie całą ludzkość” – podsumowuje Griffin. „Populizm bazuje na »-ości«, na esencji narodu. Angielskości, brazylijskości, amerykańskości, meksykańskości. Dla prawicowych populistów ta »-ość« jest ważniejsza niż wszystkie idee ratowania ludzkości. W dupie mają ratowanie ludzkości. Ludzkość to abstrakcja, która niszczy, dajmy na to, polskość. W skrócie,
to paranoidalna mentalność, która postrzega marsz równości w Warszawie jako zagrożenie dla esencji narodu.
Więc prawicowy populista może albo zaprzeczać zmianom klimatu, albo przetłumaczyć je na narrację: to nie my, to oni. My możemy nadal wydobywać ropę i szczelinować, ale nie możemy na to pozwolić im, bo nie ma dostatecznie dużo zasobów i nie możemy dać się zwieść wezwaniom do globalnej kooperacji i solidarności”.
„Powinniśmy, jako liberałowie, socjaliści, po prostu humaniści, martwić się popularyzacją wąskich, paranoidalnych nacjonalistycznych idei w każdym kraju, bo popychają one ludzi do koncentrowania się na własnych grupach, a nie całej ludzkości. I powinniśmy się o to martwić nie z idealizmu, ale ze zwyczajnego pragmatyzmu. Jeśli się nie obudzimy jako gatunek, za 100 lat nie będzie żadnych skrajnie prawicowych partii. A kogo wtedy będzie wtedy obchodzić nacjonalizm, kogo będzie obchodzić, czy jesteś Aryjczykiem? To wszystko to ideologia wymyślona przez ludzi i na ludziach skupiona.
Musimy zacząć dyskutować o radykalnym ekologizmie, wartościach i agendach zogniskowanych na biosferze, bo jeśli tego nie zrobimy, nasza cywilizacja, nie tylko zachodnia, ale globalna, będzie skończona. To, czy jesteś nacjonalistą, komunistą, Żydem, muzułmaninem, anarchistą czy hedonistą nie będzie miało wtedy żadnego znaczenia. Jak śpiewał wybitny satyryk i fizyk Tom Lehrer w piosence sprzed 70 lat: »Gdy odejdziemy, odejdziemy wszyscy razem«”.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
Komentarze