Podczas głosowania nad tzw. tarczą 2.0 w nocy z czwartku na piątek (z 16 na 17 kwietnia 2020) Sejm odrzucił poprawkę Senatu, by testować profilaktycznie co tydzień cały personel ochrony zdrowia. Opozycja jest oburzona, podobnie jak przeciwnicy PiS w mediach społecznościowych. Według ostatnich danych Głównego Inspektora Sanitarnego aż 17 proc. zakażonych to pracownicy służby zdrowia. Dla porównania – w Niemczech, które mają 16 razy więcej przypadków SARS-CoV-2, zakażony personel stanowi zaledwie 6 proc. wszystkich przypadków.
To wynik zaniedbań z pierwszych tygodni walki z koronawirusem. Brakowało odzieży ochronnej, a także procedur, żeby uchronić od zakażenia pracowników szpitali innych niż zakaźne: podziału szpitala na strefę „czystą” i „brudną” oraz izolatoriów dla pacjentów z podejrzeniem COVID-19. To także wynik niedostatecznych wskazań do testowania personelu medycznego.
Ministerstwo: raz w tygodniu to za dużo
„Odrzucono coś symbolicznego: testy dla wszystkich pracowników służby zdrowia. Odrzucono głosami PiS i to był prawdziwy test na to, czy ktoś chce walczyć z koronawirusem, chce odmrozić polską gospodarkę, chce dbać o bezpieczeństwo tych, którzy na co dzień są na pierwszej linii” – mówił szef Platformy Obywatelskiej Borys Budka.
Według poprawki Senatu personel podmiotów leczniczych, stacji sanitarno-epidemiologicznych, aptek i ratownicy medyczni byliby obowiązkowo poddawani badaniu na obecność koronawirusa raz w tygodniu. Badania miały być finansowane z budżetu państwa. Już drugi raz opozycja próbowała przegłosować masowe testy dla personelu – 31 marca Sejm odrzucił taką poprawkę Senatu do ustaw zdrowotnych.
Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia, w „Poranku” TOK FM tak tłumaczył decyzję sejmowej większości: „Jeżeli nagle zaczniemy teraz wykonywać 500 tys. testów, to 98 proc. z nich będzie negatywnych. Jeśli chodzi o pracowników ochrony zdrowia, działamy zgodnie z wytycznymi WHO, badamy ich.
Nie możemy nagle zacząć badać ich raz w tygodniu. Ograniczamy wtedy dostęp do testów dla osób z objawami”.
Według statystyk Naczelnej Izby Lekarskiej, w Polsce w sierpniu 2019 było 140 344 osób posiadających uprawnienia do wykonywania zawodu lekarza oraz 37 922 osób z uprawnieniami do wykonywania zawodu lekarza dentysty – łącznie ponad 178 tysięcy lekarzy. Zofia Małas, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych informowała, że w 2019 roku czynnych pielęgniarek i położnych było 260 tys. Razem to 438 tys. Jeśli dodamy do tego ratowników, aptekarzy i pracowników Sanepidu, liczba osób, które trzeba by było testować co tydzień, wyniosłaby nawet powyżej 500 tys.
Opozycja zrobiła więc wrzutkę, o której wiedziała, że nie zostanie przegłosowana. Z drugiej strony wypowiedź rzecznika Andrusiewicza jest formalnie zgodna z prawdą, ale jednak zaskakująca w tym sensie, że przedstawiciel rządu przeciwstawia personel medyczny pacjentom.
Władze powinny zrobić wszystko, żeby testów starczyło i dla jednych, i dla drugich. I tłumaczyć się z tego, że niedostatecznie sprawdzają zakażenia służb medycznych oraz szukać sposobu, by to poprawić, szczególnie tam, gdzie ryzyko zakażenia jest szczególnie duże.
Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że obecnie przepustowość polskich laboratoriów to 20 tys. testów dziennie, czyli 140 tys. testów tygodniowo, a i tak nie wyrabiają tego limitu: w sobotę 18 kwietnia poinformowano o rekordowym wyniku – ale to wciąż tylko 13,3 tys. wykonanych testów. Jesteśmy w ogonie Unii Europejskiej – robimy 5 098 testów na milion mieszkańców, mniej wykonują tylko Bułgaria, Węgry i Rumunia. Ilustruje to wykres z danymi z piątku 17 kwietnia.
Eksperci: system by tego nie wytrzymał, ale można zawęzić kryteria
Wśród ekspertów opinie na temat profilaktycznego testowania są podzielone.
Prof. Krystian Jażdżewski z laboratorium Warsaw Genomics, które na wielka skalę wykonuje testy na koronawirusa, mówi OKO.press, że zadania regularnego testowania całego personelu służby zdrowia „nie udźwignie ani Polska, ani Niemcy, czy Stany Zjednoczone”.
Dr Paweł Grzesiowski, immunolog i ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń, w ogóle nie widzi sensu w badaniach przesiewowych: „Ci ludzie będą testowani raz na tydzień, a potem kilka dni oczekiwania na wynik, i potem kolejny test – a między tymi badaniami nie mogą się zakazić? To nie jest tak, że zakażamy się raz na tydzień, okres wylęgania wynosi średnio 5 dni, a zaraża się dobę przed wystąpieniem objawów, a więc można się zakazić 10 minut po pobraniu testu i zacząć zarażać przed wykonaniem następnego testu. Mimo ujemnego wyniku człowiek będzie żył w przekonaniu, że jest zdrowy, a zaraża”.
Wcześniej prof. Krzysztof Łukaszuk z firmy INVICTA i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego nie wykluczył w wywiadzie dla OKO.press możliwości badań przesiewowych, mimo że też uważa, iż obecnie polski system testowania nie jest na to gotowy.
Rafał Halik, epidemiolog i specjalista od zdrowia publicznego z Państwowego Zakładu Higieny jest z kolei zdania, że taki system należałoby wprowadzić, ale w ograniczonym zakresie – tam, gdzie jest największe zagrożenie zakażeniem, czyli np. w szpitalach jednoimiennych, które leczą wyłącznie pacjentów z COVID-19, a także na oddziałach zakaźnych oraz na OIOM-ach.
Problemem jest chaos i brak procedur
Rozmówcy OKO.press zwracają uwagę, że na początek trzeba usprawnić polski system testowania, który wciąż kuleje.
„Inwestycja w diagnostykę szwankuje od początku pandemii. Faza przygotowań została przegapiona. Zaczynaliśmy od jednego laboratorium w PZH, potem zostało uruchomione drugie w szpitalu zakaźnym na Wolskiej, przywożono tam testy z całej Polski.
A już na początku lutego pisaliśmy, że trzeba zapewnić dużą bazę laboratoryjną w całym kraju i są firmy, które mogą to szybko zrobić. Wciąż istnieje konieczność rozbudowy bazy tak, by w każdym dużym mieście była dostępna diagnostyka” – mówi dr Grzesiowski.
OKO.press zwracało uwagę na nieprzygotowanie laboratoriów już przy pierwszym przypadku zakażenia 4 marca 2020.
Zdaniem Grzesiowskiego najważniejsze jest, żeby testy były dostępne bez oczekiwania: „Co z tego, że wykonano 8 tys. testów w ciągu doby, jak były pobrane 2-3 dni wcześniej? Wiele osób czeka w kolejce, a to paraliżuje organizację opieki nad pacjentami i zmusza do kwarantanny. To się nie zmieniło.
W kwarantannie ludzie oczekują na pobranie próbek przez wiele dni, a często się nie doczekują. Wczoraj dzwonił do mnie kolega, który właśnie kończy kwarantannę, a nie miał badania. Sanepid potwierdził, że przyjadą do domu i pobiorą, ale firma pobierająca badania nie przyjechała bo ma za dużo zleceń. A potem w pracy jego kierownik nie chce go bez badania przyjąć z kwarantanny.
Test, na który się długo czeka, jest testem bezwartościowym”.
Pracownik jednego z powiatowych Sanepidów na Mazowszu mówi OKO.press, że problemy zaczynają się już na etapie pobierania próbek: „Mieliśmy przypadek pacjenta z domu opieki, który miał negatywny wynik testu, a potem okazało się, że jest chory. Dlaczego? Bo próbka była źle pobrana”.
O problemach przy pobieraniu, zabezpieczaniu i obrabianiu próbek, a także o karkołomnym sposobie ich raportowania przez laboratoria wymyślonym przez ministerstwo pisał w OKO.press Piotr Pacewicz:
Standaryzacja procesu testowania dopiero się rodzi. Jak informowała na Twitterze Justyna Marynowska, wiceprezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych, 8 kwietnia został wdrożony program kontroli międzylaboratoryjnej próbek pod agendą Państwowego Zakładu Higieny. „Standaryzujemy jako Zespół ds. Sieci Laboratoriów COVID poszczególne etapy procesu” – napisała Martynowska.
Rafał Halik uważa, że powinien powstać centralny ośrodek koordynujący przepływ próbek pomiędzy laboratoriami: „Jak w Warszawie nie ma mocy przerobowych, to niech próbki jadą do Kielc” – proponuje. Wykonanie testu RT-PCR, którym wykrywa się obecność wirusa w organizmie, trwa w typowym laboratorium, bez wysokiej klasy robotów, ponad 4 godziny, jednocześnie można przebadać ok. 100 próbek.
Wydawałoby się, że nie da się działać bez „szybkiej ścieżki”. Ale czy ona działa?
Na razie rząd obiecał szybką ścieżkę testowania dla personelu medycznego i wziął na siebie koszty przeprowadzania tych badań. „Dążymy do tego, aby cały personel służby zdrowia miał wykonywane badania wtedy, kiedy jest nieodzowna konieczność” – mówił już 4 kwietnia wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Jego szef Łukasz Szumowski zapewniał:
„Personel krytycznych obszarów, m.in. medycy, policjanci czy inne służby mundurowe mają prawo po tygodniu kwarantanny wykonać szybki test i wrócić do pracy, jeśli wynik jest ujemny”.
Od 4 kwietnia Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje testy na obecność wirusa SARS-CoV-2 u pacjentów i personelu medycznego wszystkich szpitali. Nadal jednak obowiązuje kryterium, że testowany był w kontakcie z zakażonym lub ma symptomy COVID-19.
Tymczasem testowanie jak najszerzej zagrożonych wirusem SARS-CoV-2 medyków wydawałoby się najbardziej oczywistą formą obrony przed epidemią.
Czy ta szybka ścieżka działa? W powiatowym Sanepidzie na Mazowszu na wyniki testu PCR w kwarantannie „cywile” czekają nawet tydzień, osoby wykonujące zawody związane z opieką nad pacjentem od 1-3 dni. Laboratorium Warsaw Genomics, które obsługuje część Mazowsza, w tym także personel medyczny, za punkt honoru postawiło sobie, żeby wyniki były gotowe w ciągu 24 godziny, niezależnie od pochodzenia próbki.
Lekarka z jednego ze szpitali jednoimiennych na zachodzie Polski mówi OKO.press, że w jej szpitalu na wyniki testów czeka się zaledwie kilka godzin.
Szpitale same testują przesiewowo
Nie czekając na rząd, poszczególne szpitale same wrażają profilaktyczne testy. Według słów lekarki ze szpitala jednoimiennego, na jej oddziale zakaźnym zarządzono testy przesiewowe, ale serologiczne – te, które wykrywają przeciwciała. Jeśli ktoś ma pozytywny wynik testu serologicznego, zostaje skierowany na badanie PCR. W ten sposób spełnia się ministerialne zalecenia, że testowani są ci, którzy mogli mieć kontakt z wirusem.
Co trzy tygodnie na oddziale powtarzane jest badanie serologiczne. Pozwoli to wyłonić także te osoby spośród personelu, które są już odporne na koronawirusa.
Jak na razie jednak w szpitalu nikt się nie zakaził – ale to placówka, której lekarze najlepiej wiedzą, jak prawidłowo stosować środki ochronne i gdzie istnieje rygorystyczny podział na strefy „brudną” i „czystą”. Podobne podziały wprowadza się teraz – z opóźnieniem – także w zwykłych szpitalach i domach opieki społecznej. Powinno to zmniejszyć liczbę zakażeń wśród personelu.
11 kwietnia testy przesiewowe wykonano w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 4 w Bytomiu. Od personelu, także technicznego, pobrano 720 próbek, a po Wielkanocy przebadano także personel administracyjny. Ponieważ takie badanie wykracza poza rekomendacje ministerstwa, próbki pobrali pracownicy izby przyjęć, i zostały one przetransportowane do laboratorium Warsaw Genomics dzięki pomocy władz Bytomia. Tam testy zostały przeprowadzone za darmo, za środki od sponsorów laboratorium.
Okazało się, że na 720 osób 33 miały wyniki dodatnie – bez zaskoczenia, bo wcześniej wykryto tam przypadki koronawirusa i dlatego dyrektor Jerzy Pieniążek podjął decyzję o badaniu.
Również w bytomskim Szpitalu Specjalistycznym numer 1 zdecydowano się na testy przesiewowe dla personelu oddziału obserwacyjno-zakaźnego.
Pomagają samorządy i laboratoria. Oddolne inicjatywy
W tej trudnej sytuacji personelowi medycznemu pomagają również inne samorządy oraz prywatne laboratoria: zarząd województwa mazowieckiego wykupił ok. 7 tys. testów na obecność SARS-CoV-2. Przeznaczył na to 3 mln zł z projektu unijnego, z założeniem, że badania będą dostępne przede wszystkim dla członków personelu medycznego. Samorząd województwa podpisał umowę z ALAB laboratoria sp. z o.o., które ma wykonywać testy dla 62 podmiotów leczniczych, na które wojewoda mazowiecki nałożył obowiązek podwyższonej gotowości. ALAB zapewnia, że czas oczekiwania na wyniki ma wynosić maksymalnie 14 h.
100 tys. na zakup testów dla pracowników szpitali przeznaczyło również miasto Szczecin.
Z kolei laboratoria medyczne Grupy Diagnostyka rozpoczęły akcję „badamy-wspieramy”, czyli bezpłatne testy na obecność koronawirusa SARS-CoV-2 dla personelu medycznego. Pobiera próbki w mobilnych punktach pobrań w Warszawie, Łodzi i Poznaniu. Testy finansowane są przez Grupę oraz partnerów projektu.
Warsaw Genomics właśnie skończyły się pieniądze od prywatnych sponsorów na program 38 tys. testów, ale wykonuje dalej testy dla pracowników szpitali finansowane przez ministerstwo zdrowia. Luką w systemie są testy dla personelu medycznego spoza szpitali, np. z przychodni, gdzie wciąż działają np. punkty pobrania krwi i gabinety zabiegowe, a od przyszłego tygodnia powrócą obowiązkowe szczepienia.
Im refundacja nie przysługuje.
_ Według propagandy PiS-u, to lekarze są odpowiedzialni za wykonywanie zbyt małej liczby testów na koronawirusa (wobec potencjału 20 tysięcy dziennie, które mogą wykonać laboratoria) . Cała ABSURDALNOŚĆ tej SPYCHOLOGII ujawnia się w momencie, gdy porównamy to z informacją o niewykonywaniu częstych testów samym lekarzom (oraz pielęgniarkom) pracującym z osobami zakażonymi. To lekarze są tacy durni, że nie potrafią SAMI SOBIE wystawić skierowania na test, albo poprosić kolegi lekarza, jeśli „auto-testowanie” mogłoby budzić wątpliwości?
_ Jak łatwo taka rządowa bzdura jest łykana przez społeczeństwo i – o zgrozo – przez media!
Może nie są durni, tylko nie mają upoważnienia do wystawienia takiego skierowania. Do wystawienia zlecenia na wykonanie badania poza macierzystym laboratorium (czyli w firmie zewnętrznej) zwykle wymagana jest zgoda osoby upoważnionej. W moim szpitalu początkowo każde zlecenie zatwierdzał pod kątem wskazań epidemiolog szpitalny. Teraz mamy procedury dzięki którym w oczywistych sytuacjach zlecamy samodzielnie, ale jest to drogi test i obciąża czasowo laboratorium, więc nie wyobrażam sobie zlecenia samemu sobie albo koledze bez uzgodnienia z osobą odpowiedzialną.
rząd sam się testuje. Codziennie.
A przede wszystkim dba o szarego posła…
Kiedyś Jerzy Urban powiedział coś o rządzie, który sam się wyżywi…
Czy rząd sam się wyleczy?
Sam minister Szumowski będzie leczył…
Na pierwszym miejscu jest zabezpieczenie Nowogrodzkiej. Strach pomyśleć co by się działo gdyby wódz…..
To jest po prostu głupie. Personel medyczny musi być testowany pierwszy.
Jedyną umiejętnością parlamentarzystów opozycji jest tylko bezsensowne kłapanie dziobem ? Tutaj trzeba działać a nie popisywać się pustą gadaniną !
OPOZYCJA W POLSCE NIE ISTNIEJE!!!
Opozycja nie dowodzi słyżbami państwa, więc może tylko gadać.
Za działanie odpowiada rząd. Problem w tym, że nie działa a gada jak opozycja.
Cała afera z testami, rozkład sanepidów i fakt, że działają sprawnie tylko laboratoria zorganizowane i finansowane poza rządem – i dzieje się tak już od miesięcy – pokazuje, że nasz ulebieniec Szumowski jest pozorantem.
Robi za "dobrego policjana". Za "złego" robi zwykły poseł. Ale to ustawka i trzeba pamiętać, że "obaj są z Gestapo".
"Opozycja nie dowodzi słyżbami państwa, więc może tylko gadać."
Jak pan i opozycja tak twierdzi to nikt z was nie jest warty tych ofiar ktore zostaly zlorzone przez przodkow w imieniu wolnosci, demokracji, solidarnosci i ludzkiej godnosci i zostaly zaplacone krwia. Jest czas na gadanie i na walkie. Na gadanie juz dawno mina!
Rzad ktory zlamal konstytucje jest rzadem NIELEGALNYM. Od tego momentu skonczyl sie czas na "GADANIE". Kazdy Polak ktory teraz nie walczy(wlacznie z panem i opozycja) zgadza sie oficjalnie byc ofiara.
Wyborcy skazali opozycję demokratyczną na łaskę i niełaskę Kaczyńskiego
ukcons Boss. W tym wypadku nie ma to juz nic z wyborcami do czynienia. To jest podstawowa zasada czy sie bierze konstytucje na powaznie czy nie. Pozwalajac nielegalnym rzadowi na dalsze dzialanie pokazuje opozycja ze rowniez dla niej konstytucja sie nie liczy. Przy takich pogladach prawo w Polsce bedzie zawsze tyle warte co papier toaletowy, obojetnie kto rzadzi.
Nielegalny rząd (niezależnie od ortografii) i co? A ten rząd ma wojsko, policję, to jak mamy wyjść na ulicę i zmieniać rząd na legalny? Jakimi metodami? Nielegalnymi? Dwa minusy dają plus? W demokracji decydują wybory, większość jest zamulona propagandą jak za czasów Stalina. Niewykształcone społeczeństwo, niski poziom cywilizacji. Lud wychodzi na ulicę, jak mu zabraknie papierosów lub mięsa, a teraz może jak mu odetną Internet.
Policja nie jest problemem. Nie wiem ile ich dokladnie w Polsce jest ale mysle ze ponizej 150tys. Polska ma 40milionow ludzi, jeden milion na ulicy by wystarczyl by kulsonow wlacznie z rzadem zmyc. Obojetnie w jaki sposob nie sa wstanie wiecej niz 30tys kulsonow na raz zorganizowac a przy tylko jednym milionie ludzi co nie powinno byc niemozliwe te pare kulsonow robi w gacie. Podobne do stada owiec i psa, by sie owce bronily to pies by mial g.wno do szczekania.
W Niemczech personel medyczny bada się grupami po 10 osób, mieszając próbki. Jeśli wynik jest pozytywny, bada się wszystkich z grupy po kolei
ale w Niemczech nie rządzi kaczor
Prezes wydumał, że więcej Polaków zaraża się w lasach, niż w szpitalach.