Inwestycje mają trwać, a pasażer może płakać. Wiele wskazuje na to, że taką logiką kieruje się PKP PLK. Spółka kontrolująca tory, dworce i ruch pociągów nie potrafi opanować chaosu Warszawskiego Węzła Kolejowego, gdzie remontowany jest dworzec Warszawa Zachodnia
Kolejowy chaos wokół Warszawy trwa w najlepsze. Odczuwają to przede wszystkim mieszkańcy dojeżdżający pociągami do stolicy z najbliższego jej otoczenia.
Rozkłady jazdy nie wytrzymały zderzenia z okresem kluczowych dla PKP PLK remontów. Dlatego część kursów trzeba było odwołać, a rozkład w drugim tygodniu kryzysu znacząco się skurczył. Mimo to sytuacja widocznie się nie poprawiła.
Za to po raz czwarty w ciągu dwóch tygodni kolejarze wypuścili pociąg na niewłaściwy tor. Na razie daleko jest od prawdziwej tragedii - na szczęście technika czuwa nad tym, by po jednym torze nie kursowały dwa składy jadące na czołowe zderzenie. Cierpi jednak reputacja kolei i nerwy sfrustrowanych pasażerów.
Poważne problemy zaczęły się 12 marca, gdy w Warszawskim Węźle Kolejowym zaczął obowiązywać nowy rozkład jazdy. Zmiany dotknęły między innymi kursów Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM).
Nowy rozkład miał być dostosowany do zmieniającej się sytuacji kolejowej w stolicy i wokół niej. Kursy niektórych linii obcięto, na tory za to ruszyły nowe pociągi S4 (z Piaseczna na południe od stolicy do Wieliszewa na północy) i S40 (z Piaseczna do centrum Warszawy).
Rozkład zmienił się w czasie największej w ostatnich latach przebudowy warszawskiego węzła, tworzonego przez dworce (między innymi Wschodni, Gdański, Centralny i Zachodni) i stacje w pobliskich miejscowościach. Szczególnie ważna jest przebudowa Dworca Zachodniego.
"Zakres przebudowy obejmuje między innymi wymianę torów, sieci trakcyjnej, urządzeń sterowania ruchem kolejowym. Dla zapewnienia w trakcie realizowanej inwestycji sprawnych połączeń - PLK SA wspólnie z przewoźnikami ustalają zmiany w rozkładzie" - mówiła TVN24 Małgorzata Janus z PKP Polskie Linie Kolejowe (PLK).
"Nie jest tajemnicą, że ostatnio na kolei absolutnym priorytetem są inwestycje. W momencie, gdy zderzają się one z potrzebami w zakresie prowadzenia ruchu, to oczywiście wygrywają" - mówi Jakub Majewski, ekspert z Fundacji ProKolej.
"Wszyscy czują ciśnienie, by skończyć terminowo rozgrzebane projekty, albo przynajmniej ich główne etapy. Bo do końca bieżącego roku można jeszcze korzystać z kończącej się unijnej perspektywy budżetowej. Co gorsza, inwestycje są mocno opóźnione, więc robi się wszystko, by przyspieszyć prace. Nawet, kosztem opóźnień, czy odwoływania pociągów. I w rezultacie ruch prowadzony jest po wielkim placu budowy".
Odwołania pociągów i opóźnienia to codzienność dla osób korzystających z docierających do Warszawy kursów Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM) i Kolei Mazowieckich. Bywa, że ich składy na docelowe stacje docierają spóźnione o 100 minut. Mimo to odpowiadające za utrzymanie i modernizację infrastruktury, jak i za ruch po polskich torach PKP PLK winę za kolejowy kryzys zrzuciło na przewoźników.
"Spotkaliśmy się z bardzo dużymi oczekiwaniami ze strony przewoźników samorządowych, co do ilości realizacji przejazdów pociągowych przez stację Warszawa Zachodnia, jak i przez cały Warszawski Węzeł Kolejowy. Zwróciliśmy uwagę przedstawicielom przewoźników, że liczba przejazdów jest zbyt wygórowana i może spowodować pewne perturbacje w ruchu" - mówił w środę 15 marca wiceprezes PLK Mirosław Skubiszewski.
"Wskutek bardzo wielkiego nasycenia rozkładu jazdy te wydarzenia spowodowały efekt domina opóźnień dalszych pociągów" - wyjaśniał przedstawiciel kolejowej spółki.
Przedstawiciele SKM ostrzegali, że na lokalnych trasach może zrobić się ciasno, a Dworzec Zachodni stanie się wąskim gardłem. Jednak ustalając rozkład razem z PLK nie spodziewali się chyba aż takiego chaosu.
"Trudno powiedzieć, kiedy sytuacja wróci do normy, a normą dla nas jest to, że kursujemy zgodnie z rozkładem i przewozimy w sposób sprawny i bezpieczny naszych pasażerów i pasażerek" - mówił po trzech dniach od wprowadzenia nowego rozkładu rzecznik SKM, Karol Adamaszek.
Z rzeczywistością dojazdów do Warszawy zderzył się również jej prezydent, Rafał Trzaskowski, gdy w dniu inauguracji nowego rozkładu próbował przejechać do stolicy z Piaseczna nową linią S40.
Delegacja warszawskiego ratusza nie dotarła do celu pociągiem. Ten, skierowany na zły tor, zaliczył 80-minutowe opóźnienie, zamiast na Dworzec Główny (pełniący przed wybudowaniem Warszawy Centralnej funkcję najważniejszej stacji w mieście) dojechał na Warszawę Gdańską. W trakcie kursu prezydent Warszawy na prośbę spóźnionych na lekcje uczniów podpisał kilka usprawiedliwień nieobecności.
Po przekroczeniu granic miasta Trzaskowski ze świtą przesiedli się do autobusu.
To był pierwszy, i niestety nie ostatni przypadek skierowania pociągu na niewłaściwy tor. Od 12 marca zdarzyło się to aż cztery razy, a każda z tych informacji mogła działać na emocje pasażerów. W Warszawie nie było i najpewniej nie będzie jednak możliwości czołowego zderzenia dwóch pociągów w takiej sytuacji - tłumaczy Jakub Majewski.
"Prawidłowo funkcjonujące urządzenia sterowania ruchem kolejowym blokują możliwość skierowania pociągu na tor, na którym znajduje się inny skład. Co innego wysłanie pociągu w złym kierunku. Nie doprowadzi do katastrofy, ale kompletnie zdezorganizuje ruch. I przy niewydolnej informacji pasażerskiej natychmiast wprowadzi chaos" - komentuje ekspert dla OKO.press.
Po środowym, czwartym przypadku błędu przy skierowaniu pociągu na właściwy tor, PKP PLK obiecało zwiększyć obsadę stanowisk kierowania ruchem. Każdy z przypadków przejazdu niewłaściwą trasą jest badany przez powołaną w PLK komisję. Na dłuższą metę to nie pomoże - zauważają niektórzy z komentatorów.
"Od wielu lat zarządca infrastruktury PKP PLK jest rozliczany wyłącznie z realizacji inwestycji. Prowadzenie ruchu to dla nich coś dodatkowego, co niepotrzebnie kręci się pod nogami. Taki zbudowano system. Mówię o tym od lat, że PKP PLK powinna zostać podzielona na dwie spółki: jedna realizuje inwestycje, druga prowadzi ruch pociągów" - powiedział portalowi Nowiny 24 Leszek Miętek ze Związku Zawodowego Maszynistów.
Spodziewanego efektu na pewno nie dają cięcia - mówi nam Jakub Majewski. Może się okazać, że jedyny wykonalny w trudnych warunkach rozkład to ten, z którego wyrzucimy większość pociągów. Ale nie tędy droga - argumentuje ekspert:
"To byłby fatalny sposób rozwiązania problemu i potwierdzenie złośliwych żartów, że kolei najbardziej przeszkadzają pasażerowie. Oczywiście pustawe tory pomogłyby kolejarzom poprawić punktualność i nadgonić roboty budowlane. Tylko, że kolej nie ma być podporządkowana interesom kolejarzy czy budowlańców, ale pasażerów i odbiorców ładunków" - przypomina Majewski.
Według niego rozwiązanie godzące inwestycje z ruchem pociągów jest. Nie byłoby jednak łatwe do zaakceptowania przez wykonawców robót i wiązałoby się z wyższymi kosztami remontów.
"Świetnym wzorem są inwestycje na kolei brytyjskiej, obciążonej gigantycznym ruchem pasażerskim, szczególnie w aglomeracji londyńskiej. Tam inwestycje są planowane np. w nocy albo w dni wolne, tak by minimalizować ich wpływ na rozkład jazdy. U nas też można sobie wyobrazić, że przed świętami wielkanocnymi z Dworca Zachodniego odjedzie ostatni pociąg, a następnie przez całe święta, przez całą dobę gigantyczna ilość sprzętu i ludzi będzie pracować 24 godziny na dobę. I po świętach wróci normalny ruch, tyle że prowadzony już po nowych torach" - mówi Majewski.
Na razie nic nie wskazuje na to, by taki scenariusz wchodził w grę. Pozostaje nam więc czekać na wyniki prac kolejowych komisji, a mieszkańcom Mazowsza - na koniec remontów skomplikowanej plątaniny podwarszawskich torów.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze