Min. Waszczykowski chwali się zwalczaniem międzynarodowego kłamstwa o "polskich obozach śmierci", a "media narodowe" ujawniają antypolskie spiski. Tymczasem w grę wchodzi raczej ignorancja lub niefortunnie użyte kryterium geograficzne - "polskie", bo na terenie Polski. Pierwszy określenia "Polish Death Camps" użył zresztą Jan Karski w 1944 r.
Minister Waszczykowski zaznaczył również, że „odkłamywaniu fałszerstw historycznych mogą służyć nowoczesne formy komunikacji”. I wskazał na przygotowany przez polską ambasadę w Waszyngtonie krótki film animowany „Words matter” („Słowa mają znaczenie”). Takie działania mogą być skuteczniejsze niż setki konferencji naukowych. Dlatego słusznie szef MSZ pochwalił tę inicjatywę.
Ale problem nie leży w tym, że szef MSZ krytykuje i piętnuje nazywania "polskimi" nazistowskich, niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów śmierci. Chodzi raczej o język, jakiego używa.
Mówi bowiem o „walce z zakłamywaniem historii”. To budzi niezdrowe emocje i wpędza nas w spiralę niepotrzebnych podejrzeń.
Zgodnie z definicją, jaką znajdujemy w „Słowniku Języka Polskiego” kłamstwo to „twierdzenie niezgodne z rzeczywistością, wypowiedziane z zamiarem wprowadzenia kogoś w błąd”. To znaczy, że nie kłamiemy, gdy np. w sposób nieświadomy mijamy się z prawdą. Kłamiemy tylko i wyłącznie wtedy, gdy znamy prawdę, ale intencjonalnie – z jakichś pobudek – rozmijamy się z nią, prezentując informację niezgodną z rzeczywistością. Na kłamstwie ktoś nas może przyłapać.
Jeśli Waszczykowski mówił o „zakłamywaniu historii”, to automatycznie założył, że jest ktoś, kto kłamie i daje do zrozumienia, że trzeba by go przyłapać.
A więc – zdaniem szefa MSZ – istnieje na świecie ktoś, kto w sposób zamierzony wprowadza światową opinię publiczną w błąd w sprawie nazistowskich obozów zagłady i intencjonalnie tworzy skojarzenie z Polską. Waszczykowski nie wskazał jednak, kogo ma na myśli.
Jednocześnie Waszczykowski nie wskazał na żaden inny powód tego, że w zagranicznych, również niemieckich, mediach co jakiś czas można przeczytać lub usłyszeć o "polskich obozach", a przydarza się to także politykom.
Tak jakby za te wszystkie wydarzenia odpowiadali bliżej nieokreśleni kłamcy.
Należy zaznaczyć, że w opinii wielu ekspertów nie mamy do czynienia z żadną kampanią kłamstw, której celem byłoby zrzucenie odpowiedzialności za Zagładę na Polaków. Określenie „polskie obozy koncentracyjne/zagłady/śmierci” pojawia się jako efekt niewiedzy, lub po prostu niefortunne wskazanie na geograficzną lokalizację kacetów.
„Większość przypadków użycia określenia "polskie obozy śmierci" wynika z ignorancji, a nie ze złej woli” - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską dr Łukasz Kamiński, były prezes IPN.
Dodał, że „w niektórych przypadkach może to być działanie świadome”, ale zdarza się to bardzo rzadko.
„Wielokrotnie używano tego sformułowania jako określenia geograficznego i nie przykładano większej wagi, że w ten sposób może być sugerowany jakiś związek z Polską i działaniami Polaków. […] Nie ma podstaw do twierdzenia, że Niemcy przodują na tym polu i fałszują własną historię” - mówił w rozmowie z Deutsche Welle prof. Krzysztof Ruchniewicz, specjalista od historii relacji polsko-niemieckich i dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willego Brandta we Wrocławiu.
To znaczące, że szef MSZ nie mówi o takim właśnie "wyjaśnianiu błędów", "eliminowaniu ignorancji", czy o "edukowaniu", ale wskazuje tylko na "walkę z kłamstwem".
Taka retoryka pokazuje „wojownicze” nastawienie MSZ do problemu.
Temat „polskich obozów zagłady” jako manipulacji skierowanej przeciw Polsce i Polakom jest podgrzewany przez media publiczne. Niedawno w „Warto rozmawiać” wystąpił historyk dr Leszek Pietrzak. Jan Pospieszalski zapytał go, czy mówienie o „polskich obozach zagłady” to „nieuctwo, brak kompetencji lub pojęcie geograficzne, czy może - zawiesił głos - celowe działania”?
Pietrzak miał gotową odpowiedź. Za wprowadzenie do światowego obiegu terminu „polskie obozy koncentracyjne” odpowiada Agencja 114 - „supertajna komórka niemieckiego wywiadu”, która składała się „głównie z byłych nazistów”. Szefem 114 był Alfred Benzinger.
„Tak naprawdę historia „polskich obozów" zaczęła się w Niemczech już pod koniec lat 50.” - pisał wcześniej dr Pietrzak w "Uważam Rze". „Niemcy były wówczas zmuszone zrobić wszystko, aby poprawić swój wizerunek".
Sprawdzenie (Fact-check) rewelacji dr. Pietrzaka zrobił prof. Krzysztof Ruchniewicz.
„Odkrycia” Pietrzaka nie mają żadnej znanej bazy źródłowej. Wydział Benzingera nie prowadził tego rodzaju działań dezinformujących światową opinię publiczną przeciwko Polsce. Benzinger w ogóle nie zajmował się sprawami polskimi, a kierowana przezeń komórka była nadzorowana przez Amerykanów.
Termin „polskie obozy śmierci” został po raz pierwszy użyty przez... Polaka. I to nie byle kogo, bo samego Jana Karskiego, który próbował zaalarmować Zachód o zbrodniach Niemców. W 1944 r. opublikował on artykuł pt. „Polish Death Camps” w amerykańskim piśmie „Collier's”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze