„Gdy pojawił się pierwszy komunikat o bombardowaniu, brałem prysznic. Wybiegłem na korytarz w szlafroku, zapomniałem nawet o gaciach. Mówię ci, po czasie wszystko staje się »normalne«" - opowiada nam N. z Odessy
N. pochodzi z Odessy, 900-tysięcznego miasta nad Morzem Czarnym w Ukrainie. Gdy nazwę miasta piszę tak, jak to jest przyjęte w Polsce, przez dwa "s", oburza się: "Odesa. Odessa to po rosyjsku". Od pięciu lat jego domem jest Warszawa, tu się uczy i pracuje. Ale w połowie lutego wyjechał do rodziny, do Ukrainy. Rozmawiamy w środę wieczorem, 2 marca. W czwartek, po godzinie 12:00, ukraińskie ministerstwo obrony poinformowało, że w stronę Odessy płyną cztery rosyjskie okręty i trzy kutry rakietowe. Za to prezydent Wołodymyr Zełenski w czwartkowym orędziu mówił: „Chcą zniszczyć Odessę. Ale zobaczą tylko dno Morza Czarnego. Bo oni są dno”.
Anton Ambroziak, OKO.press: Czemu Odessa, a nie Warszawa?
Skończyła mi się wiza studencka. Do Odesy wróciłem w połowie lutego. Myślałem, że załatwię wszystko w tydzień. Ale tu zaczął szaleć koronawirus. Centrum wizowe zamknęło się z powodu kwarantanny. Cały wniosek trzeba było wysłać pocztą. A potem czekać na decyzję i dokument.
W środę, tydzień temu, o 06:00 nad ranem do pokoju wszedł tato. Zwykle budził mnie słowami: "Jest wojna, gdzie twoje sanie". To taki odeski żart. Tym razem powiedział tylko: "Jest wojna". I nie żartował. Ubraliśmy się i popędziliśmy do Urzędu Pocztowego. Całe szczęście nie było kolejek, paszport czekał na odbiór. Dzięki temu w każdym momencie mogę wyjechać z miasta.
Pierwsze dni wojny to była panika. W sklepach wykupili prawie wszystko. Nie było chleba, naszej ulubionej kaszy gryczanej i wody. Teraz jest lepiej. Szybko wrócił duch odeskich ludzi.
To znaczy?
Legenda głosi, że tu od zawsze wszyscy sobie pomagają, nawet bandyci. Kiedyś symbolem była współpraca ukraińsko-żydowska. Teraz działa chyba poczucie lokalnego patriotyzmu, niezależnie od narodowości. Jesteśmy z Odesy w Ukrainie i to jej będziemy bronić.
W sercu miasta powstało centrum wolontariatu. Ludzie zbierają koce, amunicje, leki. Inni oddają krew. Powstają barykady.
Wczoraj widziałem film, na którym mieszkańcy Odessy budują wał...
Tak, wokół rozsławionego na świecie Teatru Opery i Baletu. To ciekawe, bo ludzie znaleźli zdjęcia z 1941 roku, gdy budowano dokładnie taki sam wał, w tym samym miejscu. Dużo jest analogii do II wojny światowej. Jak tylko zaczęła się rosyjska inwazja, muzealnicy pojechali do pracy, by chować ekspozycje, albo zabezpieczać zbiory. Tak było też ponad 80 lat temu.
Ulice opustoszały?
Odesa to bardzo barwne, wielokulturowe miasto. Normalnie wszyscy przesiadują w knajpach, albo chodzą na imprezy. Tylko wojna była nas w stanie zmusić do kwarantanny.
Teraz mamy godzinę policyjną, od 19:00 do 06:00 na ranem. Ludzie wciąż chodzą do pracy, ale ta praca ma pomóc w obronie. Pracownicy gastronomii robią jedzenia dla wojska - nawet McDonalds pracuje dla Obrony Terytorialnej. Ale ludzie nie chcą zawieszać wszystkiego. Manikiurzystka mamy mówi, że wciąż ma pełne ręce roboty. Kobiety w Odesie nie rezygnują z piękna.
Przepraszam, znowu syrena.
Nie chcesz zejść do schronu?
Idę na korytarz. Babcia suszy mi głowę. Nad ranem, gdy pojawił się pierwszy komunikat o bombardowaniu, brałem prysznic. Wybiegłem na korytarz w szlafroku, zapomniałem nawet o gaciach. Mówię ci, po czasie wszystko staje się "normalne".
Syren jeszcze nie słychać, sam dźwięk będzie za chwilę.
To skąd wiecie, że trzeba się chować?
Sprawdzamy komunikaty w mediach i na stronie administracji rządowej. Generalnie nasza obrona powietrzna działa sprawnie. Żadne pociski nie spadły dotąd w centrum miasta. Ale gdyby miały spadać, to system alarmowania trochę zawodzi. Wszyscy wskazują palcem naszą administrację. Mer Odesy, Hennadij Truchanow, jest prorosyjski i ma rosyjski paszport. To w ogóle ciekawa postać. Przyjaźni się z bandytami.
Były rosyjski oficer, utrzymujący dobre kontakty z rosyjskimi oligarchami jako mer ukraińskiego miasta oblężonego przez Rosję - w takiej sytuacji trudno o zaufanie.
Ludzie boją się, że podda miasto bez walki, skapituluje. Ale opór jest tak duży, że chyba jedna osoba, nawet prezydent, nie ma już takiej możliwości.
A wcześniej wiele osób było tu za Rosją, za Putinem. Tak jak mój dziadek. Dla nas wojna trwa od ośmiu lat, dla niego od tygodnia.
Dziadek urodził się w Rosji. Później został przesiedlony do Odesy. Wciąż ma tam dużo krewnych. Pierwszego dnia inwazji zadzwonili do niego, by powiedzieć, jak to fajnie, że Putin nas zbawia. I że przecież strzela tylko do obiektów wojennych. Dziadek powiedział im wszystko, co o tym myśli. I rzucił słuchawką.
W Rosji wciąż wierzą w kremlowską propagandę. U nas nie. U nas wszyscy wiedzą, jak robić koktajl Mołotowa.
Dużo osób chce uczestniczyć w cywilnej obronie miasta?
Prawie wszyscy. Nieważne, czy młodzi, czy starzy. Koledzy taty poszli do Wojsk Obrony Terytorialnej. Mój tata pracuje w ogromnej ukraińskiej firmie informatycznej. 600 osób wcieliło się do Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni. Mają też specjalny czat, na którym pomagają sobie w ewakuacji rodzin. Sporo osób ucieka, ale większość nie. W Odesie wciąż jest bezpieczniej niż w innych miastach. Niektórzy znają już realia życia w schronach, ale inni, tak jak nasza rodzina, ma bezpieczne miejsca w domu. Trzeba być daleko od okien, najlepiej w pokoju w głębi mieszkania — tam, gdzie ściany nośne.
Babcia mojej dziewczyny zostaje w Odesie. Tydzień temu zmarł jej mąż. Moja dziewczyna namawiała ją, by uciekała, ale ona mówi, że mieszkanie jest jak schron. Dziadek zrobił dobre zabezpieczenie, ze stalowymi rusztowaniami. Woli zostać z koleżanką niż uciekać.
Moja rodzina prawdopodobnie zostanie, bo nie chce i nie potrafi wyjechać. Tu budowali życie przez lata. Nie da się tego wszystkiego spakować i zabrać. Dopóki sytuacja w Odesie jest względnie spokojna, na pewno nie będą gotowi wyjechać.
Czuć wśród ludzi podejrzliwość? Boicie się dywersantów?
Dywersantów i oszustów. Ja zajmuję się pomocą w ewakuacji ludzi, głównie znajomych, migrantów, osób LGBT i niebiałych. Rozmawiam tylko z zaufanymi wolontariuszami ze Lwowa. Wciąż są ludzie, którzy chcą na wojnie skorzystać. Oszukują głównie na przejazdach. W mieście są punkty kontrolne, sprawdza się dokumenty. Tylko, że Odesa i Lwów nie są na pierwszej linii frontu.
Najgorzej jest w innych miastach, w Chersoniu, Charkowie, Sumach, Mariupolu. Tam trwają albo zażarte walki albo bombardowania. To wszystko przypomina sceny z ubiegłego wieku. Nasza ciotka — wcześniej nie gadaliśmy przez 10 lat — mieszka w Mikołajowie, na Południu Ukrainy. W mieście władzę przejęli okupanci, ale nasza armia próbuje stawiać opór.
Jej rodzina przed ostrzałem chowa się w autach, w podmiejskich lasach.
W Sumach, na wschodzie, walki też toczą się na ulicach. Tam pomagamy ze znajomymi grupie co najmniej 500 afrykańskich studentów, którzy utknęli w mieście. Założyliśmy zbiórkę na ewakuację, ale póki co jest zbyt niebezpiecznie, by uciekać. Lepiej się chować i czekać. Brakuje im jednak jedzenia i leków, dlatego staramy się zorganizować transport najpotrzebniejszych produktów. Jak sytuacja się uspokoi, spróbujemy ich wyciągnąć. Za granicami czeka na nich wsparcie placówek dyplomatycznych. Ale najpierw muszą opuścić terytorium Ukrainy.
Już skończył się u nas ostrzał. Możemy wracać do mieszkania. Na korytarzu podsłuchiwała nas moja rodzina. Tata przysięga, że zna polski i wszystko zrozumiał. Jak odwiedza mnie w Warszawie, wymyśla fikcyjny język. To zbitka ukraińskiego, rosyjskiego i nie wiadomo czego. Mówi, że wszyscy go rozumieją. Dobrze, że ma dużą wiarę w siebie. Jak cały naród. W Ukrainie mówi się często, że jesteśmy "spokojni jak węże". Na angielski tłumaczy się to: "As cool as a cucumber". Czyli spokojny, w najmniej przewidywanych okolicznościach. Teraz, po wydarzeniach na Wyspie Węży, to powiedzenie nabrało nowego znaczenia. Spokój znaczy opór.
Ludzie na Zachodzie zachwycają się odwagą zwykłych mieszkańców Ukrainy.
Codziennie cywile, ludzie nieuzbrojeni, wychodzą przed czołgi. Zagradzają drogi, śpiewają ukraiński hymn. Rosyjskich żołnierzy wyzywają od okupantów i morderców. A ci zdziwieni. Dowódcy powiedzieli im, że pojadą na ćwiczenia. Wielu rekrutów pochodzi ze skolonizowanych krajów Azji Zachodniej i Północnej. W centrum Rosji, Moskwie czy Sankt Petersburgu traktuje się ich fatalnie - jak obywateli drugiej kategorii. Za co oni mają teraz w zasadzie umierać? Oni naprawdę są straumatyzowani tym, że muszą zabijać ludzi. I część składa broń. No, ale nie wszyscy.
Jak duży jest exodus z Odessy?
Duży. Najpopularniejsze przejście graniczne to Polanka, na granicy z Mołdawią. Rodzina mówiła, że teraz w kolejce czeka się 6 godzin, znacznie krócej niż w Medyce. Mołdawia zamknęła przestrzeń lotniczą, więc do Rumunii trzeba organizować przejazdy. Stamtąd już można ruszać do Polski. Loty do Warszawy są trzy razy w tygodniu. Ludzie uciekają stąd samochodami, pociągami i busami. Te ostatnie są bardzo pomocne dla migrantów, bo zabierają za darmo nie tylko na ukraiński paszport.
Czasem przy ewakuacji jest dużo nerwów. Ostatnio odprawiałem koleżankę ze Lwowa. Ona akurat bliżej miała do granicy z Polską. Dużą część trasy, kilkadziesiąt kilometrów, przeszła pieszo. Po drodze wyładował jej się telefon. Nie było z nią kontaktu przez 1,5 dnia. Szybko wszcząłem alarm. Zorganizowaliśmy akcję poszukiwawczą.
Włączyli się w nią nawet nasi wspólni znajomi z Rosji. Oni bardzo się wstydzą tego, co się dzieje. Próbują nam pomagać, jak mogą.
W scentralizowanej, pełnej przemocy Rosji, nie jest łatwo wyjść na ulice. Ale pomagają nam zakulisowo.
Szczęśliwie koleżanka się znalazła. Teraz jest już w nowym mieszkaniu we Wrocławiu. Nawet pisała, że zaczęła zwiedzać miasto turystycznie.
Ty nie wyjeżdżasz? W końcu uczysz się, pracujesz i żyjesz w Warszawie.
Chciałem odczekać, aż sytuacja się uspokoi. Może będzie mniej ostrzałów.
Myślisz, że będzie bezpieczniejszy moment na wyjazd?
W zasadzie mogę pojechać i dzisiaj, bo wszystko mam zorganizowane. Na granicy z Mołdawią odbierze mnie znajoma i przewiezie do Rumunii. Tam mam kontakt do zaufanego transportu, który dojeżdża do lotniska. I potem Warszawa. Ale to jeszcze nie ten moment.
Twoi znajomi LGBT zostają, czy uciekają na samą myśl o kremlowskiej polityce wobec mniejszości?
Nikt tu nie myśli o rosyjskim panowaniu nad Ukrainą. Ludzie boją się, że mogą umrzeć z powodu bombardowań, albo przemocy. I dlatego uciekają. Część z nich nie może tego zrobić. Osoby transpłciowe, które nie zmieniły markera płci w dokumentach, mają problemy z wyjazdem. Teraz pomagam 19-letniej trans dziewczynie z Zaporoża, której do Polski nie chcą puścić rodzice. Ona jest już na dworcu, ale rodzice wrzeszczą do służb, że to ich syn, a nie córka. A przecież "mężczyzn" w wieku poborowym wypuścić z kraju nie można.
Widziałem, że niektóre organizacje działające na rzecz praw człowieka w Europie Zachodniej doradzają osobom transpłciowym z Ukrainy, by "gubiły dokumenty". Ale paszporty sprawdza się w różnym celu, także by wykluczyć działalność dywersyjną.
Nie chcę tego komentować. Mam nadzieję, że dziewczyna już niedługo będzie się z nami bawić na queerowych imprezach w Warszawie. W ogóle mam nadzieję, że wojna skończy się niedługo.
Myślisz o tym?
Zażartowałbym, zgodnie z odeskim duchem, że jak dla mnie, to niech się kończy nawet jutro. Jestem teraz jak bohater filmu "Limitless" z 2011 roku, u którego mózg działa na 100 proc. Śpię może cztery godziny na dobę. W trakcie naszej rozmowy spłynęło mi kilkadziesiąt powiadomień z prośbą o pomoc. Organizuję nawet rezydencję artystyczną Nikity Kadana w Warszawie. To ukraiński artysta, którego podziwiam od dzieciństwa. Wcześniej przecięliśmy się, gdy pracowałem przy 5. Biennale Sztuki Współczesnej w Odesie.
Teraz w galerii sztuki w Kijowie, która od tygodnia pełni funkcję schronu, zrobił wystawę. To dopiero znaczy zachować artystyczny duch.
Dziś myślałem o tym, jak miesiąc temu zaczynałem leczyć depresję. Wojna mnie z niej wyleczyła, oczywiście w pewnym sensie. Dobrze jest pomagać, to przynosi mi wielkie szczęście. Dziś jest działanie, a jutro - będzie jutro.
Imię zanonimizowaliśmy na prośbę rozmówcy.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze