0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Peter Kohalmi / AFPFot. Peter Kohalmi /...

Przez Budapeszt znów przeszła wielotysięczna antyrządowa manifestacja, jednak w węgierskich mediach próżno szukać jakichkolwiek informacji na jej temat. Za kilka dni nie będzie po niej śladu. Zniknie jak tłumne protesty nauczycieli, wielotygodniowa obrona słynnej szkoły teatralno-filmowej SZFE czy zeszłoroczne przedwyborcze wiece demokratycznej opozycji. Na czołówkach gazet króluje Viktor Orbán, który podkreśla, że nie będzie tańczył, jak zagra Bruksela.

“Co to da, jak wyjdziemy na ulice? Nic się nie zmieni. U was w Polsce jest inaczej. My nic nie możemy” – takie słowa słyszę regularnie w budapesztańskiej kawiarni. Identyczne jak w Rosji i na Białorusi.

Stoję i gapię się co rano na Dunaj i parlament, bo mieszkam teraz w okolicy. No, prawda: tu jest całkiem inaczej, zupełnie jak w czarno białych filmach, które pamiętam z dzieciństwa. A elewacja na kamienicach z każdym dniem coraz bardziej pęka.

Ludzie nawet boją się przeklinać władzę na ulicy. Tylko pijakowi wyrwie się czasem skierowane do Orbána wyzwisko.

Ale coraz wyraźniej widać, że Orbán pomylił orkiestry, oddala się od Europy, by pląsać w takt muzyki Kremla i Pekinu. Jego działanie wynika z czystego wyrachowania: UE wstrzymała dopływ funduszy strukturalnych, które wcześniej w niezbyt przejrzysty sposób trafiały do bliskich władzy krewnych i biznesmenów.

Teraz Bruksela przelewy warunkuje szeregiem zasad antykorupcyjnych i dotyczących praworządności. Zaś koledzy ze Wschodu płacą i (teoretycznie – ale o tym później) nie żądają w zamian nic.

Przeczytaj także:

Ruscy do domu!

Wielobarwna demonstracja, która na plac Oktogon przyciągnęła co najmniej kilka tysięcy ludzi, pełna była flag narodowych, Unii Europejskiej oraz antyorbanowskich haseł. Odbyła się w rocznicę wybuchu węgierskiego powstania narodowego z 1956 roku, stłumionego zbrojnie przez wojska Związku Radzieckiego.

Narodowa trauma jak co roku przyciągnęła liderów opozycji i wyzwoliła antyrosyjskie nastroje. Te – po napadzie Rosji na Ukrainę usprawiedliwianej przez orbanowski rząd słowami kremlowskiej propagandy – stały się wyjątkiem w niegdyś co najmniej sceptycznie nastawionym do Rosjan społeczeństwie; w kraju, gdzie z dumą pokazuje się zdjęcia haseł “Ruszkik haza!”, czyli “Ruscy do domu!”.

Witryna księgarnie w centrum Budapesztu, 1956 rok. Na wolnej licencji CC 3.0 FOTO: FORTEPAN / Pesti Srác

Rosjanie krwawo pacyfikowali Węgry: w czasie Wiosny Ludów, gdy wsparli Wiedeń; podczas drugiej wojny, paląc nazistów i ich sojuszników w oblężonej węgierskiej stolicy i w końcu w 1956 roku.

Teraz mieszkańcy Budapesztu upamiętnili ofiary powstania, przypinając trójkolorowe wstążki w węgierskich barwach narodowych do ogrodzenia rosyjskiej ambasady.

Rocznica tak dla władz, jak i opozycji stała się pretekstem do rozpoczęcia kampanii przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi i europejskimi. Opozycyjny prezydent Budapesztu Gergely Karácsony zapowiedział wspólny start ugrupowań opozycyjnych, co w ma zwiększyć ich szanse na mandaty.

”To najpiękniejsze oblicze narodu węgierskiego, które zobaczymy, gdy tylko podniesiemy głowy! Wysokie standardy moralne. Trzeba wierzyć, że nie będą zbyt wysokie” – mówił Karácsony niby o dawnych powstańcach, ale odnoszę wrażenie, że zwracał się do zgromadzonych zwolenników opozycji.

”Dziś państwo reprezentuje prywatny, a nie publiczny interes. Wciska się tam, gdzie go nie potrzeba i wycofuje się z miejsc, gdzie powinno być” – dodał.

Ale protesty, tak jak i informacje o zgromadzeniu, nie wyszły poza Budapeszt. Dzień później wydają się efemerydą, przysypaną lawiną rządowej propagandy, skupionej tylko na Viktorze Orbánie.

Między Moskwą, Pekinem a Brukselą

Orbán w święto powstania pojechał do Veszprém, średniego miasta niedaleko Balatonu. Tam rozpoczął swoją kampanię, którą jak zwykle ułożył tak, by jeszcze bardziej zmarginalizować demokratyczną opozycję. Żeby zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo, połączył czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego z wyborami samorządowymi.

W swym rocznicowo-kampanijnym przemówieniu porównał Unię Europejską do Związku Radzieckiego: „Moskwa była tragedią, dziś Bruksela jest tylko złą parodią. Musieliśmy skakać, jak chciała Moskwa. A gdy gwiżdże Bruksela, tańczymy, jak chcemy. A jak nie chcemy, to nie tańczymy!”.

“Pierwsi chcieliśmy uchronić Europę przed migracją i pierwsi zaproponowaliśmy pokój zamiast wojny, co mogło uratować setki tysięcy żyć. I dziś jesteśmy pierwsi i jedyni, którzy chcą powstrzymać Europejczyków przed ochoczym, ślepym marszem na kolejną, jeszcze większą wojnę” – mówił.

Orbánowi szybko ripostował Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji. “Nie dostrzegam żadnych podobieństw między sowiecką okupacją Budapesztu a tym, co dzieje się w Berlaymont (siedzibie Komisji Europejskiej). Nie widziałem tam ani jednego czołgu. Nikt też nie zmusza Węgier do członkostwa w UE” – odpowiedział premierowi Węgier. Odpowiedź o dziwo odnotowały ocenzurowane węgierskie media.

Orbán w uścisku Putina

Ostrzejszy w krytyce był Linas Linkevičius, były minister spraw zagranicznych Litwy i dawny szef litewskiego MON, który urodził się w ZSRR. ”Wygląda na to, że jest wiele niedostatków w naszym »doskonałym« mechanizmie. Według traktatów UE nie ma sposobu na wyrzucenie państwa członkowskiego. Nie ma też sposobu na usunięcie państwa sponsorującego terroryzm z Rady Bezpieczeństwa ONZ. Przywódcy powinni się do tego odnieść” – napisał na Twitterze przy najnowszej fotografii Orbána, ściskającego rękę Władimira Putina.

Zdjęcie wykonano zaledwie przed tygodniem, w czasie szczytu chińskiej inicjatywy Jednego Pasa, Jednej Drogi w Pekinie. Orbán był tam jedynym przedstawicielem państw Unii.

W towarzystwie ściganego przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze Putina Orbán zachowywał się co najmniej dziwnie. W rozmowie nie nazwał wojny w Ukrainie „wojną”, tylko kopiował narrację Kremla o „specjalnej operacji wojskowej” (choć w późniejszym komunikacie węgierskim już to usunięto).

Na jego osobliwą mowę ciała zwróciły uwagę nawet prorządowe media w Budapeszcie. Według kiedyś niezależnego, a dziś już podporządkowanego władzom Indeksu, Orbán podczas spotkania z Putinem był „zdezorientowany, nerwowo wtulony w fotel, raz poprawiał papiery, raz krawat, ledwo zwracał uwagę na to, co miał do powiedzenia rozmówca”. To o tyle zaskakujące – zauważa portal – że politycy to ludzie wysoce wyszkoleni w mowie ciała, umiejący ukrywać emocje.

Węgierski, język wolności

Sojusz Węgier ze Wschodem pogłębia się od lat. Chińczycy inwestują w położone na Węgrzech fabryki samochodów elektrycznych, baterii oraz infrastrukturę, jak np. linia kolejowa do Belgradu. Rosyjski biznes też jest obecny. Moskwa m.in. udzieliła Węgrom opiewającego na 10 mld euro kredytu na rozbudowę elektrowni jądrowej w Paks. Ma też realizować część związanych z nią kontraktów, choć po wprowadzeniu sankcji z powodu wojny na Ukrainie nie jest to już takie pewne.

Budapeszt w zamian może zapewnić przychylne Pekinowi czy Moskwie weto na forum UE. Ponadto regularnie przyjmuje niezwykłych gości, objętych międzynarodowymi sankcjami. Stolicę Węgier w ostatnim czasie odwiedzili już m.in. szef dyplomacji Kremla Siergiej Ławrow, patriarcha Moskwy Cyryl, czy posądzany przez USA o zbrodnie w Sinciangu przedstawiciel Komunistycznej Partii Chin Erkin Tuniyaz.

Pomimo członkostwa w Unii i wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 2020 roku wciąż na Węgrzech obowiązują wzorowane na rosyjskich przepisy ograniczające działalność organizacji pozarządowych. W 2019 roku władze wyrzuciły z Budapesztu Uniwersytet Środkowoeuropejski (CEU), uznaną międzynarodowo uczelnię wyższą.

Rząd za publiczne pieniądze prowadzi też otwartą nagonkę na imigrantów oraz społeczność LGBT+, pompuje publiczne pieniądze w toporną propagandę, w tym absurdalne referenda (konsultacje narodowe) dotyczące spraw oczywistych i antyunijne plakaty.

Bratysława zastąpi Warszawę?

Po wyborach w Polsce stratę sojusznika w postaci PiS osładza Orbánowi zwycięstwo i powrót na fotel premiera Roberta Fica w Bratysławie. Bo pomimo różnic w nomenklaturze (Fico formalnie reprezentuje partię socjaldemokratyczną, Fidesz jest ugrupowaniem narodowo-konserwatywnym), są prawie tacy sami. Łączy ich sposób uprawiania polityki, antyukraińskość i powiązania z biznesem, zwłaszcza z rosyjskim przemysłem paliwowym, oraz przychylność dla rządu w Moskwie.

Choć Słowak nie idzie tak głęboko w krytykę UE i trzeba mu uznać za zasługę wprowadzenie kraju do strefy euro w 2010 roku.

Także wypowiedzi węgierskich władz coraz bardziej kontrastują z węgierską rzeczywistością.

“Węgierski to język wolności, a ci, którzy naprawdę rozumieją po węgiersku, nigdy nie poddadzą się opresyjnym dyktaturom” – mówiła w rocznicę powstania prezydentka Węgier, Katalin Novák. Jak to się ma do usłyszanych przeze mnie rozmów Węgrów, którzy albo uważnie śledzą kanał na Redditcie /escapeHungary i szukają miejsca dla siebie poza granicami kraju, albo już się poddali i wycofali?

Viktor, przywódca Turcji

Novák święto narodowe spędziła w Melbourne.

Tymczasem Orbán pochwalił się w internecie prezentem. Od Donalda Trumpa dostał czapkę z napisem „Viktor, jesteś wielki”.

I może nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie zbiegające się z tym przejęzyczenie Trumpa w opublikowanym w sieci nagraniu, gdzie były prezydent USA nazywa Viktora Orbána „przywódcą Turcji”.

Turcja tymczasem będzie głosować nad przyjęciem Szwecji do NATO. A węgierski parlament właśnie odrzucił podobny wniosek złożony przez opozycję i najprawdopodobniej ze względu na kalendarz posiedzeń przetrzyma go do lutego. Tym samym Węgry pozostają jedynym krajem struktur euroatlantyckich podającym rękę Władimirowi Putinowi, a blokującym rozszerzenie Sojuszu Północnoatlantyckiego o demokratyczne państwo.

Węgry stoją już w tak wielkim rozkroku, że te gacie w końcu będą musiały pęknąć. Bo nie da się, choćby się było nie wiem jakim mistrzem Twistera, sięgać jedną nogą do UE, drugą stopą gmerać jednocześnie w Rosji i Chinach, a do tego prawą ręką głaskać alt-right w USA.

Potem gacie trzeba będzie długo naprawiać.

Na zdjęciu: Budapeszt, 23 października 2023, demonstracja upamiętniająca 67. rocznicę powstania węgierskiego przeciwko sowieckiej okupacji.

;

Udostępnij:

Michał Zabłocki

Dziennikarz i aktywista klimatyczny, dawny wieloletni pracownik działu zagranicznego PAP, w tym korespondent w Moskwie (2006), Pradze i Bratysławie (2010-2012), były współpracownik zajmującego się Europą Środkową think-tanku Visegrad Insight. Autor książki “To nie jest raj. Szkice o współczesnych Czechach”. Od 2019 roku dzieli życie między Warszawę i Budapeszt.

Komentarze