0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...

580 osób sprzeciwiło się budowie farmy wiatrowej w gminie Cisek pod Kędzierzynem-Koźlem. To ponad 10 proc. wszystkich jej mieszkańców. Na wiejskich terenach miałoby stanąć 28 turbin. Możliwe jednak, że plany inwestora spalą na panewce, bo gmina już szykuje się do rozpisania referendum w tej sprawie. Władze mówią o obawach mieszkańców dotyczących wpływu wiatraków „na zdrowie, środowisko i wartość nieruchomości". O planie budowy farmy wiatrowej wiadomo od października zeszłego roku, gdy uchwalano plan zagospodarowania dla terenów, gdzie mogłyby stanąć turbiny.

Wiatraki budzą kontrowersje, będzie referendum

„Wtedy zainteresowanie było bardzo małe, a w trakcie spotkań oczywiście pojawiły się pojedyncze osoby zgłaszające obawy, ale dotyczyły one bardziej wiarygodności inwestora, aniżeli samej idei wiatraków. Teraz okazało się, że kiedy temat przybrał już realne kształty, wśród mieszkańców pojawiły się znacznie większe emocje. Ilość niemalże 600 osób daje spore wyobrażenie o tym, jakie jest stanowisko mieszkańców. Podkreślić należy jednak, że docierają do nas również głosy popierające inwestycje i to wbrew pozorom nie od rolników, którzy mają w tym swój bezpośredni interes, gdy wiatrak ma powstać na ich polach"- mówił wójt Rajmund Frischko portalowi Lokalna24. Referendum w tej sprawie zapowiada najpóźniej na czerwiec.

Bardzo możliwe, że w najbliższych miesiącach lokalne spory o turbiny wiatrowe staną się samorządową codziennością. Wszystko wskazuje na to, że koalicja rządząca pozbędzie się uchwalonych jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości przepisów blokujących powstawanie farm wiatrowych. Poprzedni rząd częściowo poszedł na rękę branży OZE w 2023. Wciąż jednak w Polsce pozostaje wiele miejsc, gdzie wieje, a turbiny nie będą nikomu przeszkadzać – przekonują firmy stawiające wiatraki.

Ostry spór o wiatraki

Losy tak zwanej ustawy 10H, nazywanej również ustawą odległościową, przez kilka lat nakręcały polityczny spór. W 2016 roku rząd PiS praktycznie zablokował możliwość stawiania wiatraków na lądzie, ustalając wyśrubowane warunki dotyczące odległości, jaka musi dzielić je od najbliższych zabudowań. Była do 10-krotność wysokości wiatraka razem z łopatą ustawioną na sztorc – często więc ok. dwóch kilometrów od ostatnich z domów najbliższych miejscowości.

Miejsc, które spełniają takie warunki, praktycznie nie ma – zwracali uwagę zarówno potencjalni inwestorzy, jak i proekologiczni aktywiści. Politycy koalicji Zjednoczonej Prawicy, w szczególności ci z Suwerennej Polski, odmówili jednak merytorycznej dyskusji, traktując spór o wiatraki jako okazję na podgrzanie emocji i zbicie politycznego kapitału. Jednym z głównych argumentów przeciwko turbinom był hałas, który ma towarzyszyć ruchowi łopat, choć według naukowców przy proponowanym przez branżę limicie odległości 500 metrów nie byłby żadnym problemem. Politycy straszyli również wypadkami, przypadkami zapalenia turbin, a nawet tym, że bliskość farmy wiatrowej może wpływać na występowanie ataków paniki czy ostre bóle brzucha, na co nie ma żadnych dowodów.

Polityka kontra OZE

Dwa lata temu rządzący chcieli się przychylić do postulatu przybliżenia wiatraków na 500 metrów od zabudowań. Takie było stanowisko resortu klimatu. Pomysł w końcu upadł po naporze polityków ugrupowania Zbigniewa Ziobry i spisanej odręcznie „wrzutce" autorstwa posła Marka Suskiego, która przeszła najpierw przez głosowanie w komisji, a potem została zatwierdzona przez Sejm. Ustaliła ona odległość na 700 metrach od najbliższych zabudowań mieszkalnych, o ile taka możliwość zostanie wpisana do planu miejscowego.

Przeczytaj także:

Fundacja Instrat podkreślała, że te 200 metrów robi ogromną różnicę. W całej Polsce wariant 500 m spowoduje, że wiatraki mogłyby powstawać na 27 371 kilometrów kwadratowych. Poprawka Suskiego spowodowała, że dostępny teren maleje do 14,5 tys. kilometrów kwadratowych.

Nowa większość sejmowa próbowała rozprawić się z PiS-owską ustawą jeszcze przed uformowaniem rządu. Nie udało się. Projekt firmowany przez obecną ministrę klimatu Paulinę Hennig-Kloskę zawierał zapisy, które mogłyby zagrozić cennym przyrodniczo terenom, i w końcu przepadł.

500 metrów to nie wszystko

Już uformowana koalicja pracowała nad kolejną propozycją regulacji ponad rok i szykuje się do następnej próby przybliżenia wiatraków do domów czy — co ważne — dróg krajowych. Najnowszy projekt zakłada:

  • Minimalną odległość wiatraków od zabudowy mieszkalnej na granicy 500 metrów, jeśli ich postawienie dopuszcza plan zagospodarowania gminy,
  • Odległość od parku narodowego na granicy 1500 metrów,
  • Odległość od obszarów Natura 2000 – 500 metrów,
  • Zakaz stawiania wiatraków w sąsiedztwie Natury 2000 utworzonej w celu ochrony siedlisk nietoperzy i ptaków,
  • Możliwość przybliżenia turbiny do linii przesyłowych na bliżej niż 3H (3-krotność wysokości turbiny) przy uzgodnieniu stosownych zapisów w planie miejscowym,
  • Odległość od dróg krajowych na poziomie 1H (tyle, ile wynosi wysokość turbiny). Jednocześnie turbiny znajdujące się bliżej pójdą do rozbiórki.

Ale nie tylko przepisy odległościowe mogą wpłynąć na wiatrakowy boom w Polsce — mówił wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej Piotr Czopek w telewizji Biznes 24.

„Rzeczywiście, 500 metrów to jest takie magiczne sformułowanie, które działa na wyobraźnię. Natomiast nie jest to element, który jako jedyny spowoduje, że te inwestycje będą realizowane szybciej. Bardzo ważnym elementem w tej ustawie jest możliwość równoległego procedowania całej planistyki związanej z rozwojem lądowych farm wiatrowych wspólnie z decyzją środowiskową. To proste działanie, ale spowoduje, że będziemy mogli te inwestycje realizować nawet półtora, dwa lata szybciej, bo te dwa procesy będziemy mogli prowadzić równolegle" – zauważa lider organizacji branżowej.

Potrzebujemy czystej energii – ale przede wszystkim więcej energii

Projekt wyszedł już z rządu, a zmiany przepisów można według Czopka spodziewać się w ciągu 2-3 miesięcy. Resort klimatu uzasadnia potrzebę ich uchwalenia zabezpieczeniem bezpieczeństwa energetycznego Polski (zainstalowana moc turbin może sięgnąć 6 gigawatów), i 50-miliardowymi inwestycjami, z których skorzystać będą mogły między innymi tereny wiejskie.

Według uchwalonego w zeszłym roku Krajowego Programu dla Energii i Klimatu elektrownie wiatrowe mogłyby zapewniać zapotrzebowanie energetyczne dla ponad 24 mln gospodarstw domowych. Polska będzie potrzebować tej energii, bo do końca lat 30. zużycie prądu ma wzrosnąć gwałtownie – z 156 terawatogodzin (TWh) rocznie w 2023 do 215 TWh w 2040. Nie ulega też wątpliwości, że wiatr jest najtańszym źródłem energii. W 2022 roku koszt jej wyprodukowania przez wiatraki był niższy o ponad połowę niż w najnowocześniejszych elektrowniach zużywających paliwa kopalne.

Bywa, że wszystkie te argumenty nie przekonują mieszkańców gmin, gdzie planowane są inwestycje w energetykę wiatrową. Często przekonują, że nie są przeciwni rozwojowi odnawialnych źródeł energii, ale nie chcą widzieć wiatraków ze swoich okien. Protesty przeciwko turbinom trwają w Gryficach (zachodniopomorskie), Myszkowie (śląskie) czy Kluczborku (opolskie).

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze