0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Jaką odpowiedź dla osób pracujących na umowach śmieciowych, które mogą stracić dochód w wyniku zamykania kolejnych placówek oświatowych i kulturalnych ma przedstawiciel rządu? „Mamy najlepszą sytuację gospodarczą w historii”, „mamy rynek pracownika”, „w dyskontach dają umowy o prace”.

To wypowiedzi wiceministra w rządzie PiS Kamila Bortniczuka w dyskusji i śmieciowym zatrudnieniu w Polsce z poranka 11 marca 2020.

Kamil Bortniczuk jest posłem drugą kadencję. Od grudnia 2019 roku jest wiceministrem Funduszy i Polityki Regionalnej. Nie jest członkiem PiS – to działacz Porozumienia Jarosława Gowina, jednego z dwóch koalicjantów partii rządzącej. Gowin stara się prezentować swoją partię jako grupę „rozsądnych” technokratów i przedstawicieli przedsiębiorców.

W rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim dla gazeta.pl Bortniczuk zamiast rozsądku pokazał jednak brak wiedzy o polskim rynku pracy i brak wrażliwości na sytuację pracowników.

Od epidemii do bezrobocia?

Epidemia koronawirusa rozprzestrzenia się w Polsce. W poniedziałek rano wiedzieliśmy o 11 przypadkach. W środę wieczorem jest to już 31.

Aby ograniczyć ilość chorych, rząd zamyka kolejne przestrzenie publiczne. Odwoływane są imprezy masowe, 11 marca ogłoszono także zamknięcie kin i instytucji kultury. Ludzie z obawy przed zarażeniem przestaną chodzić do kina, restauracji.

Przeczytaj także:

Sektor usług jest tutaj szczególnie narażony – brak klientów oznacza brak pracy, wielu pracodawców może wówczas nie mieć pieniędzy, aby pracownikom zapłacić. Jeżeli układ pomiędzy pracodawcą a zatrudnionym polega na podpisywaniu nowej umowy zlecenie co miesiąc, wówczas pracodawca nie musi nawet pracownika zwalniać – może po prostu nie zaproponować mu nowej umowy.

Należy oddać też sprawiedliwość wiceministrowi Bortniczukowi: według niego osoby, które stracą z tego powodu dochód, mają prawo do pomocy od państwa:

„Jeśli rozmawiamy o ludziach, którzy nie mają oszczędności, żyją z miesiąca na miesiąc i w kontekście decyzji rządowych, związanych z epidemią koronawirusa i naszych prób skutecznej walki z nią, to oczywiście organy państwa nie pozostawiają takich osób na pastwę losu” – mówił w programie Grzegorza Sroczyńskiego.

Dla bezrobotnych - zasiłki

Rozwiązaniem mają być zasiłki celowe i wizyty w urzędach pracy.

Być może Bortniczuk miał na myśli specjalne zasiłki, dedykowane osobom w takiej sytuacji. Jednak wiceminister nie powiedział nic o planowanych zasiłkach, a wbrew obiegowemu przekonaniu o komforcie „życia z socjalu”, z przyznawanych obecnie zasiłków trudno przeżyć.

Zasiłek celowy można przyznać na:

  • zakup żywności, leków, opału czy odzieży,
  • całościowe lub częściowe sfinansowanie leczenia lub innych świadczeń zdrowotnych,
  • pieniężne wsparcie niezbędnych remontów i napraw w gospodarstwie domowym,
  • pokrycie wydatków powstałych w wyniku nieszczęśliwego zdarzenia losowego lub klęski żywiołowej.

Teoretycznie zasiłek celowy nie ma ustawowego limitu, ale jaka jest praktyka? Zwykle to kilkadziesiąt do kilkuset złotych. W okresie wakacyjnym 2019 w Dąbrowie Górniczej zasiłek celowy na zakup żywności wynosił 3 złote dziennie.

Sam zasiłek dla bezrobotnych to w najlepszym wypadku (z co najmniej dwudziestoletnim stażem pracy) 1033,68 złotych brutto. Przy stażu pracy niższym niż 5 lat to 861,40 złotych, a po 90 dniach - 676,40 złotych.

To pieniądze, za które trudno przeżyć. Polskie zasiłki dla bezrobotnych należą do najniższych w Europie i wydajemy na nie jako państwo bardzo mało.

Bortniczuk z dumą mówi jednak, że państwo pomoże.

Śmieciówki czy umowy cywilnoprawne?

Zaskakujący optymizm Bortniczuka nie kończy się jednak na zasiłkach. Poseł lekceważy też zjawisko nadużywania „elastycznych” umów przez pracodawców polskim rynku pracy. Tymczasem dokładnie z tego powodu wiele osób może ucierpieć z powodu spowolnienia lub kurczenia się gospodarki w czasie epidemii.

Słownictwo używane do opisu zjawisk rynku pracy jest elementem niekończącej się debaty między lewicą a liberałami. „Śmieciówkami” nazywa się potocznie umowy cywilnoprawne (umowa zlecenie, umowa o dzieło) używane niezgodnie z ich właściwym przeznaczeniem, które nie dają pracownikowi praw gwarantowanych przez Kodeks pracy (zasiłek chorobowy, płatny urlop wypoczynkowy, macierzyński, etc.).

Do 2016 roku umowa zlecenie nie była objęta obowiązkowym ubezpieczeniem społecznym, zmianę wprowadzono jeszcze z inicjatywy rządu PO-PSL. Umowa o dzieło wciąż nie gwarantuje jednak zleceniobiorcy ani prawa do emerytury, ani o ubezpieczenia w publicznej ochronie zdrowia.

Śmieciówkami nazywa się coraz częściej także inne formy zatrudnienia, które są nadużywane kosztem pracowników – np. wymuszone samozatrudnienie.

Liberałowie natomiast uważają często, że jest to krzywdzące określenie, bo każdy sam wybiera swoją formę zatrudnienia. Prof. Leszek Balcerowicz termin "śmieciówki" nazwał kiedyś "językiem nienawiści".

Okazuje się, że do przeciwników słowa "śmieciówki" należy również wiceminister Bortniczuk.:

„To nie są umowy śmieciowe, tylko jest to pewna forma umowy między pracownikiem a pracodawcą, która charakteryzuje się tym, że rzeczywiście nie daje pracownikowi pewnych przywilejów [które gwarantują umowy o prace – przyp. OKO], natomiast daje przywileje podatkowe, w związku z czym pracownik przy takiej samej kwocie brutto może więcej zarabiać. Przy założeniu, najczęściej świadomym, że w sytuacji zagrożenia, w sytuacji choroby, konieczności wzięcia dodatkowego wolnego będzie to rodziło pewne skutki negatywne”.

Pracownik sam chciał

Minister twierdzi więc, że wybór umowy innej niż umowa o prace, to ryzyko, które pracownicy podejmują samodzielnie.

„Uważam, że

większość ludzi jest zadowolona z tego, że jest na niestandardowych umowach

Poranna rozmowa gazeta.pl,11 marca 2020

Sprawdziliśmy

Wszystkie dostępne dane temu przeczą. Pracownicy bardzo rzadko wybierają śmieciowe zatrudnienie z własnej woli.

Uważasz inaczej?

„Najczęściej umowy inne niż umowy o pracę to jest kwestia dwustronnej decyzji, a często wręcz oczekiwania pracownika” - mówił też dziennikarzowi wiceminister.

Bortniczuk ma prawo do najróżniejszych opinii, ale ta jest zwyczajnie nieprawdziwa.

Umowy cywilnoprawne stanowią w Polsce mniejszość, ale wśród nich wielu nie wybrało takiej formy zatrudnienia samodzielnie. Według badania GUS z 2016 roku 80 proc. samozatrudnionych nie wybrało takiej formy z własnej woli, a aż 50 proc. zmusił do tego pracodawca.

źródło wykresu: GUS

Z danych GUS wynika też, że za rządów PiS ilość umów cywilnoprawnych rośnie. W 2018 roku osób pracujących na podstawie umów o dzieło i umów zlecenia było 1,3 miliona, tyle samo co samozatrudnionych.

Fikcyjne firmy

Z kolei samozatrudnienie to często fikcja. To forma stworzona dla przedsiębiorców, ale stosunkowo często pracodawca wymusza na pracowniku założenie firmy, aby potem korzystać na wyłączność z usług takiej „firmy”. Z punktu widzenia podatków, taka forma opłaca się pracodawcy, pracownik natomiast zostaje obciążony kosztem ubezpieczenia.

Takiego pracownika jest się też łatwiej pozbyć, bo formalnie nie jest on zatrudniony – ma przecież swoją firmę. W momencie znacznego spadku obrotów w związku z epidemią tacy pracownicy mogą szybko stracić źródło utrzymania.

Nie jest to całkiem marginalna grupa. W 2017 roku liczba osób, które prowadziły działalność gospodarczą i nie zatrudniały innych pracowników, pracując przy tym wyłącznie lub głównie dla jednego klienta, wyniosła 166 tysięcy.

„Oceniając Polskę w europejskim kontekście trzeba przyznać, że jesteśmy przypadkiem dość patologicznym” – komentował w styczniu dla OKO.press Dominik Owczarek, dyrektor programu polityki społecznej w Instytucie Spraw Publicznych.

Rynek pracownika? Nie na prowincji

Bortniczuk twierdzi też, że „jest rynek pracownika, a nie pracodawcy, w całym kraju brakuje rąk do pracy”.

Problem w tym, że na rynku pracownika to pracownik decydowałby o tym, z jakiej formy zatrudnienia chce skorzystać. Dane, jakie posiadamy na ten temat, temu przeczą. Ekspert rynku pracy Łukasz Komuda tak mówił o „rynku pracownika” w wywiadzie dla portalu prawo.pl:

„To figura retoryczna stworzona przez pracodawców, żeby zwrócić uwagę na to, że jest większy problem z rekrutacją, nic więcej. Dla większości pracowników używanie tego pojęcia jest irytujące. Taka narracja powstaje w dużych miastach, a w szczególności w Warszawie. A tu mieszka tylko 3 proc. populacji".

"Jesteśmy krajem, w którym większość populacji mieszka w małych miejscowościach i na wsiach. Tam ten rynek pracy jest zupełnie inny niż w dużych miastach”

- komentował ekspert.

Bezrobocie na prowincji

Rzeczywiście, chociaż stopa bezrobocia jest niska, to różnice regionalne bywają ogromne. W styczniu 2020 roku wyrównane sezonowo bezrobocie rejestrowane wyniosło 5,2 proc. Ale zobaczmy, jak wyglądają różnice pomiędzy powiatami w ramach jednego województwa:

  • Dolnośląskie: Wrocław 1,7 proc., powiat górowski 15 proc., 9 z 54 powiatów z bezrobociem powyżej 10 proc.;
  • Mazowieckie: Warszawa 1,3 proc., powiat szydłowiecki 23,9 proc., 13 z 42 powiatów powyżej 10 proc.;
  • Podkarpackie: Rzeszów 4,9 proc., powiat niżański 16,2 proc., 12 z 25 powiatów powyżej 10 proc.

W całej Polsce powiatów z bezrobociem wyższym niż 10 proc. było w styczniu 93. To niewiele mniej niż powiatów z bezrobociem mniejszym od 5 proc. (jest ich 112). Problemy prowincji umykają jednak politykom chwalącym się stopą bezrobocia liczoną dla całego kraju.

Na taki zarzut wiceminister również miał odpowiedź.

"Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jeżeli niemalże na każdym kroku, na każdym dyskoncie w Polsce wisi ogłoszenie, że szukają ludzi do pracy na umowę o pracę z taką a nie inną pensją, to czy ludzie pana zdaniem są głupi, że nie chcą przyjąć tej umowy o pracę?".

Odpowiadając na pytanie wiceministra: ludzie nie są głupi, bo przecież taką pracę przyjmują. Prawdą jest, że duże dyskonty spożywcze dziś już regularnie proponują pracownikom umowy o pracę - poprawiły się po latach zabiegów związkowców. Ale nie jest to dowód na dobrą kondycję lokalnych rynków pracy, a tylko na względną przewagę dyskontów spożywczych wobec innych lokalnych pracodawców.

Supermarkety nie są synonimem rynku pracy i dobrze byłoby, żeby minister odpowiedzialny za zrównoważony rozwój Polski zdawał sobie z tego sprawę.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze