0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.plFot. Agnieszka Sadow...

8 lipca 2023, w sobotę około godziny 11:00 Witalis Rakowski, 76-letni mieszkaniec okolic Dubicz Cerkiewnych na Podlasiu, jechał rowerem w pobliżu wsi Istok. W okolicy dołów po żwirze usłyszał wrzaski. „Ktoś wołał o pomoc. Ja jestem głuchy, więc wrzaski musiały być bardzo głośne, skoro je usłyszałem” – zaznacza. Podczas rozmowy telefonicznej czasami prosi o powtórzenie tego, co mówię.

Podjeżdża bliżej i z odległości kilkudziesięciu metrów już widzi – w rowie stoi mężczyzna, a między jego nogami leży drugi. Czarnoskóry. „I ten stojący facet napierdziela tego leżącego po twarzy, po głowie. Rękami. Aż mlask szedł. Na odlew i pięściami chyba też” opisuje pan Witek.

Gdy podjechał bliżej, zobaczył, że ten bijący ma mundur żołnierza, a ten leżący – skute na plecach ręce.

„Panie, co pan robisz?! Co pan robisz?!” – krzyczy pan Witek.

Żołnierz odwrócił się i wyprostował. Miał około 30 lat, był opalony.

„A wiesz pan, że on mnie szantażuje?” – odpowiada mundurowy.

„Jak on może pana szantażować? Z twarzą w trawie?”.

Czarnoskóry mężczyzna przestał się ruszać, leżał twarzą nie bezpośrednio w trawie, a w czymś jasnoniebieskim.

Pan Witek myślał, że to szmata, ale potem zobaczył, że reklamówka – dookoła rozrzucone były chyba jego rzeczy.

„Nie żyje? Powietrza mu brak? – myślę. Krzyczę więc do żołnierza: weź człowieku, odwróć mu głowę!

On nie reaguje.

Weź kurwa, odwróć go! – dopiero wtedy to zrobił. Zobaczyłem nos czarnego i że coś tam dycha” – relacjonuje pan Witalis.

Zapytał żołnierza, czy bijąc wykonuje jakiś rozkaz.

„Pana zadaniem jest go złapać i doprowadzić” – mówił mu, gdy nie dostał odpowiedzi.

Z lasu wyszła jeszcze dwójka żołnierek. „Anka, ty leć w tę stronę” – mówił do jednej z nich agresywny żołnierz, wskazując las.

Pan Witek pojechał rowerem za jedną z nich – zna ten las doskonale. Trafił na ścieżce na inną kobietę, też w mundurze.

„Nie widział pan podejrzanego osobnika?” – pytała.

„Widziałem – tam żołnierz napierdziela skutego i leżącego” – odparował pan Witek.

Kobieta odwróciła się i bez słowa odeszła.

Po chwili doszło do podobnej sytuacji, ale tym razem z żołnierzem. Analogiczne pytanie, analogiczna odpowiedź Witalisa. „Ten zareagował tak samo – odwrócił się i poszedł w las” – opisuje.

Pan Witalis wrócił do leżącego migranta. Dwóch żołnierzy już go podnosiło. „Nogi miał takie giętkie, że wzięli go pod ręce, bo on nie potrafi iść. Za słaby był”. Poszli w las, ale potem świadek widział „nyskę wojskową” i troje żołnierzy. Przypuszcza, że do niej zmierzali. Pan Witek nie widział śladów krwi na twarzy czarnoskórego. Tej nocy nie mógł zasnąć – słyszał w uszach te odgłosy bicia „po mordzie”.

W niedzielę pojechał na placówkę Straży Granicznej w Dubiczach Cerkiewnych. Nie było komendanta, miał przyjechać następnego dnia. W poniedziałek spotkał się z nim – nie pamięta jego nazwiska, ale komendantem jest mjr SG Artur Kaczurak. Opowiedział mu o całym zajściu. „A on mi mówi: »ja nie jestem kompetentny w tym sektorze, to nie moi żołnierze. Ja należę pod Kamińskiego (minister MSWiA – red.), a oni pod MON«”. Wziął numer pana Witka, obiecał zadzwonić do dowódcy tych oddziałów wojska i poprosić go o skontaktowanie się z Rakowskim.

Do czwartku nikt nie zadzwonił. Pan Witek skontaktował się więc przez aktywistów z redakcją OKO.press.

O całej sytuacji opowiadał też znajomym. A ci przekonywali go, że takie pobicie to nic wielkiego.

„Wszystko zamiatają pod dywan. Wiesz ile jest świeżych trupów? Chodzą po lesie i ściągają je”

– mówili.

Pana Witka to nie uspokoiło. „W 1967-68 roku byłem w Wojskach Ochrony Pogranicza. Gdybym tam wtedy coś takiego się stało, to areszt byłby murowany. Jaki wizerunek sobie robimy, my jako Polacy? Taka jest nasza armia? To może tak jak u Prigożyna wypuścić przestępców i niech pilnują granicy? Albo może do nich strzelać od razu?

W Polsce nie wolno nawet psa uderzyć czy kota i nad zabijaną świnią nie można się znęcać, a to jest człowiek! Tak nie może być!”.

Pan Witek chce, by sprawiedliwości stało się zadość. Twierdzi, że rozpoznałby agresora. Chce zeznawać. „Choćby przed generałem, to zeznam, com widział! Wszyscy dbamy o wizerunek naszego kraju, prawda?” – argumentuje.

Rzecznicy służb zdziwieni: nic o tym nie wiemy

Dyżurny w SG w Dubiczach Cerkiewnych przyznaje, że wie, jaka jednostka WP tam działa, ale odmawia udzielenia nam tej informacji po konsultacji z „kimś wyżej”. Z komendantem nie możemy rozmawiać. Michał Bura z działu prasowego Podlaskiego SG podaje, że chodzi o XVI Dywizję Zmechanizowaną, która wspiera pograniczników na Podlasiu.

Rzeczniczka prasowa XVI DZ mjr Magdalena Kościńska potwierdza, że ich żołnierze są w tym regionie, by wspierać SG – to pogranicznicy mają przejmować zatrzymanych migrantów

„Takiego incydentu nie było, przynajmniej do nas takie informacje nie dotarły, Straż Graniczna nas nie informowała. Przez dwa lata nie doszło do żadnej sytuacji przemocowej oprócz tego, że to nasi żołnierze są atakowani” – twierdzi pani rzecznik. Przekazujemy jej dane dotyczące miejsca i czasu zdarzenia oraz okoliczności – obiecuje zbadać sprawę i dowiedzieć się więcej.

Kpt. Krystyna Jakimik-Jarosz z działu prasowego Podlaskiego Oddziału SG też jest zaskoczona sytuacją. „Codziennie czytam meldunki i o niczym takim nie słyszałam. Od pana dowiaduję się po raz pierwszy. Spróbuję ustalić, co miało miejsce” – mówi w rozmowie z OKO.press.

I szybko potwierdza doniesienia świadka, obalając też twierdzenia rzeczniczki XVI Dywizji Zmechanizowanej. „Informacja od mężczyzny została przekazana w tym samym dniu dowódcy lokalnie stacjonującej jednostki wojskowej” – pisze kpt. Jakimik-Jarosz. Nie podaje nazwiska owego oficera ani nie ujawnia, co dalej stało się z zatrzymanym migrantem, choć o to wyraźnie pytamy w mailu.

Komenda Powiatowa Policji w Hajnówce – pod nią podlegają Dubicze Cerkiewne – nic nie wie o pobiciu migranta

„Nie było żadnego zgłoszenia ani zawiadomienia w podobnej sprawie” – informuje mł. aspirant Paulina Pawluczuk-Kośko, oficerka prasowa KPP w Hajnówce.

Mjr Kościńska, rzeczniczka XVI Dywizji Zmechanizowanej, wkrótce potwierdza: w tym regionie sobotę doszło do zatrzymania migrantów. „Ale żołnierze nie dysponują czymś takim jak kajdanki, więc nie mogli skrępować migrantów. Przemoc nie była używana, a komendy wydawali faktycznie głośno, by zatrzymane osoby nie rozbiegały się. Żołnierze tylko pilnowali tych osób do momentu, gdy przejęła ich Straż Graniczna. Nigdy do tej pory nie mieliśmy przypadku stosowania przemocy wobec migrantów” podkreśla.

„Czy świadek, który widział to z odległości kilku metrów i jest w stanie to zeznawać przed sądem, kłamie?” – pytamy więc.

„Nie będę się wypowiadała w kwestii, co ta osoba widziała. Straż Graniczna nie miała do czynienia z pobitym migrantem, bo takiej osobie na pewno zostałaby udzielona pomoc medyczna”. Powtarza, że żołnierze nie używali przemocy wobec migrantów.

„Oni tak twierdzą?” – dopytujemy, zaznaczając, że chodzi o jednego żołnierza.

Rzeczniczka XVI dywizji mówi, że 8 lipca została w tym miejscu zatrzymana grupa dziewięciorga migrantów i sugeruje, że to świadek nie mówi prawdy, skoro widział zatrzymanie tylko jednej.

Chcieliśmy poznać nazwisko dowódcy, by z nim porozmawiać o tej sytuacji. Kościńska odmówiła podania nam jego danych.

„Służby mają trytytki i używają ich wobec migrantów. Na pewno”

Mówimy panu Witalisowi, co nam odpowiedziało wojsko. Śmieje się, jakby się tego spodziewał. „A kto widział oprócz mnie? Jeżeli widzieli ich koledzy, którzy byli w lesie, to czy oni to potwierdzą? A ja to widziałem!”.

Opowiada jeszcze o sytuacji swojego znajomego z Dubicz, którego pole graniczy ze stacjonującą tam XVI Dywizją Zmechanizowaną. Na jego łąkę i do rowu żołnierze wyrzucają butelki po piwie i innych alkoholach. Znajomy pana Witka – też starszy człowiek – poszedł do nich i mówi: co wy robicie, panowie? „Spierdalaj stary!” – usłyszał w odpowiedzi.

„Przykro mi, że nasze wojsko tak działa, ale już nic na to nie poradzę” – rozkłada ręce pan Witek

Pytamy aktywistów pomagających migrantom przy granicy, czy faktycznie żołnierze nie mają żadnych kajdanek lub trytytek, przypominających kajdanki – to bardzo popularny sposób skuwania zatrzymanych.

Mariusz, Człowiek Lasu: „Oczywiście mają te trytytki. Nieraz znajdujemy je w lesie”.

Piotr Czaban, aktywista i dziennikarz prowadzący kanał na Youtube „Czaban robi raban” też jest przekonany, że Wojsko Polskie również takie trytytki nosi, ale dzwoni do swojego informatora, by to potwierdzić. „Służby mają trytytki i używają je wobec migrantów. Na pewno. Sprawdziłem” – mówi po chwili.

Aktywiści potwierdzają również, że polskie służby mundurowe stosują przemoc wobec migrantów

Choć zdecydowanie częściej to robota białoruskich służb. „Jemeńczyk, brat pierwszej ofiary, jaką znaleźliśmy w tym roku, opowiadał mi ostatnio, że gdy tylko wyszli z lasu po polskiej stronie i poprosili służby o pomoc, zostali pobici. Potem władowali ich na pakę i zaczęli wywozić na push-back. Nawet po tym, gdy powiedzieli, że Ibrahim umiera” – dodaje Czaban.

„Jakby to nie byli ludzie. 13 form bezwzględnej przemocy polskich służb granicznych”

O przemocy fizycznej wobec migrantów stosowanej na granicy przez polskie służby wielokrotnie donosili aktywiści. OKO.press pisało o tym często. Opublikowaliśmy obszerny, dwuczęściowy raport na temat metod stosowanych przez polskie służby. Mowa tam o push-backach kobiet z dziećmi, ciężarnych, czy dzieci bez opieki, niszczeniu telefonów, które są na wagę życia w przygranicznej „dżungli”, przemocy fizycznej, szczuciu psami, wpychaniu na druty, do rzek, na bagna, pobiciu czy innych formach znęcania się nad migrantami – na przykład zakazaniu migrantom, którzy wpadli zimą do bagna, rozpalenia ogniska.

Białorusini stosują przemoc na znacznie większą skalę.

Autor niniejszego tekstu nie spotkał się z informacjami, by polscy mundurowi ponieśli za to jakąkolwiek odpowiedzialność. Żadna z formacji nie przyznała się również do mundurowych, którzy przebili opony w ambulansie Medyków na Granicy. Gdy brutalnie i bezpodstawnie zostali potraktowani fotoreporterzy, generałowie WP do końca przekonywali o słusznym działaniu swoich żołnierzy mimo nagrań, które dowodziły czegoś przeciwnego.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze