To pierwszy na taką skalę katalog naruszania przez polskie służby graniczne podstawowych praw człowieka. Opisujemy 12 działań wobec migrantów, które narażają tych ludzi - młodych, starych i dzieci - na cierpienia, utratę zdrowia i śmierć, własną i osób najbliższych. I punkt trzynasty - ukrywanie zwłok
Liczy się efekt, jakby nie chodziło o ludzi, którzy padają ich ofiarą i jakby sprawcy działań wobec migrantów nie byli ludźmi. Jakby nakładając mundur tracili człowieczeństwo.
„Na tej granicy odbywają się igrzyska śmierci. To jeden wielki obóz koncentracyjny” - uważa aktywista z Grupy Granica. Katalog naruszeń praw człowieka, jaki przedstawiamy potwierdza tę drastyczną opinię.
Działania służb tworzą rozbudowany, spójny system działań sprzecznych z prawem międzynarodowym i polską konstytucją, które mają na celu pozbycie się migrantek i migrantów tak jakby - powtórzmy to - nie byli ludźmi. Koszty jakie płacą - w tym najwyższa cena śmierci - nie są brane pod uwagę. Użyte środki nie podlegają ocenie prawnej czy moralnej.
Każdy z tych punktów opisujemy poniżej. A to tylko część - dotycząca migrantów. Druga, równie pokaźna lista dotyczy obywateli i obywatelek Polski i UE, które chcą pomagać. Albo po prostu mieszkają blisko granicy z Białorusią. Albo pracują w mediach. Jutro w OKO.press część II "Katalogu bezprawia".
Marysia Złonkiewicz też z Grupy Granica: "Polscy pogranicznicy szczują uchodźców psami, grożą im śmiercią, strzelają wokół nich pod nogi, by zmusić ich do przejścia na drugą stronę granicy (...) Jeśli chodzi o te praktyki stoimy na tym samym poziomie co reżim Łukaszenki".
Wolontariuszy, którzy chcieli pomagać pod strefą w październiku, Natalia Gebert z Grupy Granica ostrzegała: „Zapomnijcie o prawie. To strefa bezprawia”.
Ewa Siedlecka, publicystka „Polityki” pisała: „Państwo polskie stało się zorganizowaną machiną represji i bezprawia”.
Te opinie nie są na wyrost. Rozmawialiśmy z kilkunastoma wolontariuszami pomagającymi migrantom i dziennikarzami, którzy relacjonują sytuację na granicy.
Przeczytaliśmy ponad setkę publikacji poświęconych temu, co się tam dzieje, obejrzeliśmy /wysłuchaliśmy/przeczytaliśmy kilkaset postów/tweetów/filmów/nagrań w social mediach tworzonych przez dziennikarzy, aktywistów i uchodźców. Widzieliśmy je oczami naszych dziennikarek i dziennikarzy, także w zakazanej strefie stanu wyjątkowego.
Autor niniejszego raportu spędził na granicy blisko miesiąc, sam był świadkiem wielu działań mundurowych. Uzyskiwał też informacje bezpośrednio od migrantów i wolontariuszy.
W oparciu o to wszystko stworzyliśmy zestawienie nieludzkich działań Straży Granicznej (SG) i innych służb mundurowych przy granicy z Białorusią. Ofiarami są uchodźcy, czasem aktywiści, czy dziennikarze. To nie setki, a tysiące sytuacji, które nie powinny mieć miejsca w praworządnym kraju, który przestrzega międzynarodowych praw człowieka. Co gorsza – ten raport nie wyczerpuje tematu.
Tak, wiemy. Są też pogranicznicy, żołnierze, policjanci, którzy zachowują się przyzwoicie. Zabierają na służbę pod granicą batony, słodycze, wodę w butelkach i dają je wypychanym na Białoruś migrantkom i migrantom. Czasem robią to otwarcie, czasem się ukrywają. Pomagają lub pozwalają innym pomagać.
„Niektórzy z nich przed zmuszeniem do przekroczenia granicy z Białorusią oferują jedzenie, picie i ciepłe ubrania” - pisze o tym GG w raporcie.
Są też pogranicznicy, którzy nie mogą patrzeć na barbarzyństwo na granicy – w październiku 2021 z wielu źródeł dochodziły nas informacje, że biorą L4, by nie brać udziału w push-backach. Jednak te działania nie równoważą masowego i systemowego łamania praw i norm. Polskich i międzynarodowych.
Listę przewin publikujemy w kolejności od najbardziej bulwersujących.
Ta bezprawna w świetle Konstytucji, prawa polskiego i międzynarodowego praktyka wg danych Straży Granicznej i raportu Grupy Granica, do końca listopada zastosowana została aż 27,5 tys. razy!
Push-backi są tak drastycznym łamaniem art. 56 Konstytucji, że w liście do SG przeciwko temu zaprotestowało prawie pół tysiąca prawników.
Marysia Złonkiewicz z GG: „Do połowy sierpnia zabierano migrantów do ośrodków, dopiero wtedy zaczęto ich wyrzucać na Białoruś, ale często dawano im jakieś jedzenie. Rodziny jeszcze trafiały do ośrodków”.
Od połowy września jest znacznie gorzej - push-backi są notoryczne. Także całych rodzin, nawet z małymi dziećmi. Według aktywistów, proceder złagodzono na pewien czas, gdy wybuchła afera po wypchnięciu „dzieci z Michałowa”.
Push-backi częściej dotykają słabszych, bo pogranicznikom łatwiej wytropić rodzinę z dziećmi. Irakijczycy z trójką małych dzieci (Ghasele 1 rok, Zahra 2,Yakein 8) byli wypychani przez polskich pograniczników aż 13 razy! Tylko do końca października. Nieznane są ich dalsze losy.
Niektórzy z migrantów przeżyli nawet 17 push-backów! Jak barbarzyńskie są wypychania całych rodzin, obrazuje ten film:
(Źródło: https://www.facebook.com/watch/?v=315310690038783&extid=CL-UNK-UNK-UNK-AN_GK0T-GK1C&ref=sharing)
Widoczna na nim rodzina została kilka dni później uratowana przez aktywistów.
Nawet jeśli migranci nie są przepychani przez druty, to sceny push-backów są dramatyczne.
Paulina Bownik, lekarka, która od sierpnia leczy uchodźców przy granicy, opisuje rodzinę z czwórką dzieci. „Najstarsze miało cukrzycę, a młodsze padaczkę. Rodzice mówili pogranicznikom, że ich dzieci są chore. Nic. Pushbackowali ich kilkanaście razy!”.
SG wypycha na Białoruś nawet kobiety w ciąży. I do tego się przyznaje. „Jeśli tego (chęci uzyskania opieki międzynarodowej w PL – red.) nie zadeklaruje, to takie osoby są zawracane do linii granicy państwa”- potwierdzała OKO.press kpt. Krystyna Jakimik-Jarosz, z podlaskiego oddziału SG.
Autor niniejszego opracowania spotkał się już z ok. 10 przypadkami ciężarnych migrantek, które, poroniły w wyniku nieludzkich warunków w lasach na granicy Polski i Białorusi, i push-backów.
Dramatyczne relacje uchodźców słyszała - i potwierdza - komisarz Rady Europy Dunja Mijatovic.
„Coraz częściej spotykamy się z przypadkami rozdzielania rodzin. Aktualnie poszukujemy m.in. dzieci Fatimy oraz 5-letniego chłopca rozdzielonego z mamą” - 18 października pisała GG.
Wypychanie na Białoruś niepełnoletnich, bez ich rodzin, to – wg Marty Górczyńskiej, prawniczki z GG – „plaga” na przełomie października i listopada. Wówczas ona znała kilkanaście takich sytuacji.
„Znamy wiele przypadków, w których jedną osobę lub część rodziny SG odwoziła do szpitala, a resztę grupy wywoziła do lasu. Wiele rodzin nie może się potem odnaleźć” - pisze GG w swoim raporcie na początku grudnia.
Tę barbarzyńską praktykę potwierdza także raport Human Rights Watch. „Przymusowe rozdzielanie rodzin, w tym rozdzielanie dzieci poniżej 18. roku życia z jednym lub obojgiem rodziców, narusza prawo do jedności rodziny oraz zasadę, że wszelkie działania dotyczące dzieci muszą być traktowane priorytetowo, w tym w kontekście migracji i szukam azylu”
Do grudnia najbardziej znanym przypadkiem była sprawa Assera i Servaisa – nastolatków z Konga, którzy mimo tego, iż sąd przyznał im kuratora, to zaginęli. Nie wiadomo, gdzie wywiozła ich SG. Policja odmówiła wszczęcia poszukiwań. GG pisała nawet o ich „porwaniu”.
„Do dziś nie wiemy, co się stało z dwoma chłopcami – Asserem i jego bratem Servaisem. Nie odnaleźli się. Żadne służby państwowe nie przyznają się, że miały z nimi jakikolwiek kontakt” pisze GG w swoim raporcie (str. 24).
6 grudnia w lesie po polskiej stronie zaginęła czteroletnia Eileen. Jej rodziców, Irakijczyków, polscy pogranicznicy wypchnęli na Białoruś. Polskie służby twierdzą, że dziewczynka nie istnieje. Białorusini zniszczyli karty SIM, na których były zdjęcia dziecka. Jedyne, z fragmentem czerwonej kurteczki dziecka, zdobył Rzecznik Praw Obywatelskich.
24 października migrant z Jemenu, pobity przez Białorusinów, ze złamaną nogą, w tak złym stanie, że wymiotuje, karetką trafia do szpitala. Wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej prawnik składa przez ePUAP. „Ok. 20. zostaje wypisany ze szpitala i przepchnięty przez SG na Białoruś” - pisze GG w swoim raporcie.
Polscy pogranicznicy wyciągają uchodźców ze szpitali, gdy uznają to za słuszne, czasem nie zważając na stan pacjenta, czy zalecenia lekarskie. Nawet osoby w hipotermii mundurowi wywożą w las.
„Mieliśmy sytuację, że po 3 godzinach w szpitalu już wywieźli człowieka na granicę” - wspomina aktywista K.. „W szpitalu w Hajnówce, gdy lekarka słyszała od funkcjonariuszy SG: »To co? Wieziemy ich tam gdzie zawsze?«, darła wypis i mówiła, że pacjent zostaje” - opisywała doktor Bownik.
„Jednego z mężczyzn trzeba było wynosić z lasu na noszach (...) W niedzielę straż graniczna ponownie wywiozła ich za druty” - "Gazeta Wyborcza" opisała inny z przypadków.
„Byliśmy świadkami kobiety, która czekała na operację. Została ze szpitala wyrejestrowana przez pogranicznika i wyrzucona na granicę” - w TOK FM opowiadała Złonkiewicz.
Szpital w Hajnówce w październiku nie nadążał z praniem ubrań uchodźców. Jeśli więc pogranicznicy wyciągali chorych po kilku godzinach pobytu, to ci musieli ubierać mokre i brudne ciuchy, które nosili przez tygodnie na granicy. Wygłodzonych, wymęczonych, pakowano do nieoznakowanych wozów i wywożono na granicę. Przedtem czasami zabierając im dokumenty medyczne. Bo Irakijczyk znaleziony w śpiączce po białoruskiej stronie granicy, 21 września 2021, dzień wcześniej był na polskim pogotowiu. W kieszeni miał dokument z tej wizyty. Polscy pogranicznicy wyrzucili go za granicę prosto z pogotowia. Sprawa wyszła na jaw.
Jedna z aktywistek zaznacza: „Zachowanie placówek się jednak różni. W Białowieży jest bardzo brutalnie, a np. Michałowo się stara ze względu na swój PR”.
Białoruscy strażnicy graniczni są niebywale okrutni wobec migrantów. By zmusić do przejścia, biją ich pałkami, kopią, łamią żebra, nogi, grożą nożem, tną nim, przykładają karabin do głowy, strzelają pod nogi, szczują psami, traktują paralizatorem, przypalają papierosami, wrzucają na concentrinę...
„Dziś strzelili do mnie, kilka centymetrów od mojej stopy. Bardzo nas pobili” - 8 września pisała do Oli Chrzanowskiej ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej migrantka z Konga. „Spotykamy ludzi, którzy są kompletnie pocięci, pobici, mają połamane nogi, którzy nie są w stanie mówić. W takim są szoku ” - opisuje Monika Matus z Grupy Granica na sesji Rady Gminy Hajnówka 29 października (od 1h 14 min):
„Wiele osób, które są znajdowane w Białowieży, ma mocne obrażenia wewnętrzne" dodaje Złonkiewicz. „Jeden z nich miał połamane żebra, drugi odmrożone stopy, trzeci miał uraz kręgosłupa. To przez Białorusinów, którzy ich pobili” - opowiada aktywista, który znalazł trójkę Syryjczyków w tak fatalnym stanie.
Według Medyków na Granicy, obrażenia po pobiciu to jedna z częstszych przyczyn interwencji medycznych. Migranci na samo słowo „Bielarus” wpadają w panikę. „Nawet jeśli nie rozumieją o czym mówisz. Bo mają doświadczenia traumatyczne z Białorusi” - dodaje aktywista K..
Mimo tego, iż polscy pogranicznicy mają pełną świadomość jak brutalnie uchodźców traktują Białorusini, to i tak wyrzucają ich na granicę. Skazując tym samym na dalsze tortury.
W Usnarzu Górnym lekarzom i ratownikom odmówiono aż 18 razy dostępu do chorych uchodźców.
Nawet gdy jedna z kobiet traciła przytomność i miała krew w moczu. W Jurowlanach 29 sierpnia uchodźcom także odmówiono udzielenia pierwszej pomocy medycznej. I to grupie, która składała się w dużej mierze z małych, wyziębionych dzieci, ich matek i starszych osób. Boushra Mllm - Syryjka, która przez miesiąc na granicy dokumentowała niektóre działania polskich pograniczników, pokazała, jak nasi mundurowi nie chcieli wezwać lekarza, do nieprzytomnego Syryjczyka, który zapadł w śpiączkę cukrzycową.
Dla migrantów błagających o pomoc dla chorego Polacy mieli pały i karabiny w rękach, owczarki ujadające na smyczach. I okrzyki: „GO!”, Odejdź!”.
Głośnym echem odbiła się sprawa 16-letniego Irakijczyka, który wraz z rodziną został wypchnięty na Białoruś, mimo iż wymiotował krwią. Funkcjonariusze nie poczekali na pędzących aktywistów z Fundacji Ocalenie i pomoc medyczną. Irakijczyk zmarł tej nocy.
Natalia Gebert z GG: „Dyspozytorzy nie wyślą karetki do rejonu strefy, dopóki nie mają OKejki od SG. Koleżanka robi tam spacery i ostatnio na kilka zgłoszeń do uchodźców w potrzebie, tylko 3 razy przyjechała sanitarka”.
Wielu aktywistów mówi OKO.press: pogotowia systemowe często nie chcą przyjechać do chorych gdzieś w lesie. "GW" donosiła o dyspozytorach, którzy odmówili wysłania karetki do uchodźców w stanie złym, a nawet krytycznym – np. kobiety w ciężkiej hipotermii. "Nie ma znaczenia, czy umiera, czy nie umiera. Jest to osoba nielegalnie przebywająca w Polsce, tak? " – mówił dyspozytor 112 do zgłaszającej.
Mimo wielu apeli, m.in. prymasa Polski, autorytetów medycznych, polskich i międzynarodowych NGOsów, MSWiA nie dopuściło lekarzy – aktywistów do ratowania zdrowia i życia w strefie objętej zakazem wjazdu. Pozostało głuche.
Axel Holger Grafmanns z berlińskiego NGO "Wir Packen's an” wspierającego migrantów w Unii Europejskiej twierdzi, że taka strefa to absolutny ewenement: „Nie słyszałem, by gdziekolwiek na świecie była taka »czerwona zona«, by nikt nie mógł tam wejść”.
To, co w Usnarzu Górnym było standardem, także zdarza się poza nim, jeśli to strażnicy lub policja najpierw znajdą migrantów.
Kiedy aktywiści dotrą, mundurowi czasem nie pozwalają podać wyziębionym, głodnym ciepłych ubrań, koców, a nawet jedzenia i gorącego picia. „Udało się przekazać kilka butelek wody, niewielkie ilości jedzenia i cieplejsze suche ubrania. Resztę rzeczy osoby aktywistyczne miały w aucie, jednak ich dostarczenie uniemożliwiła wnikliwa kontrola policji, (...) ok. 10-15 radiowozów i nieoznakowanych aut” - 13 września pisał Mikołaj Kiembłowski, fotoreporter.
Podobnie było 29 sierpnia we wsi Jurowlany. Gdy na miejsce dojechały dodatkowe grupy aktywistów i zaczęły podawać osobom koce termiczne, ubrania, jedzenie i napoje. SG „kilkukrotnie próbowała wyrywać podawane rzeczy, a udzielający pomocy zostali określeni mianem »pierdolniętych«” - opisuje Kiembłowski.
Ten proceder stosowany przez pograniczników od sierpnia 2021, wielokrotnie był opisywany. W relacjach OKO.press pokazywaliśmy, jak całym grupom uchodźców unieszkodliwiano smartfony.
Pogranicznicy albo rozgniatają komórki migrantów nogą, by pękł w nich wyświetlacz, albo śrubokrętem rozwalają gniazdo ładowania – to częstsze. Tymczasem sprawny telefon to często najistotniejszy sprzęt u migranta w lesie. „Zniszczenie aparatów w zimowych warunkach i wywiezienie do lasu może być równoznaczne ze skazaniem na śmierć. W jaki sposób ludzie mieliby wezwać pomoc bez działającego telefonu?" - tłumaczą ludzie z Salam Lab – kolejnego NGO działającego przy granicy. I pokazują inne smartfony zniszczone przez polskich pograniczników. Taki telefon to też kompas i mapa. Bez niego łatwo zgubić się w lesie.
Rzadziej pogranicznicy zabierają migrantom karty sim. „Grupa Syryjczyków straciła prawie wszystkie karty sim przy okazji push-backów. Zostali z jedną” - opisuje nam Iwo Łoś z GG. Najrzadsze po polskiej stronie są kradzieże telefonów przez mundurowych – Noasowi, Jezydowi, którego spotkaliśmy 16 października, oprócz komórki, polski pogranicznik zabrał też jedzenie i 3 paczki papierosów z plecaka.
Z tych powodów migranci ukrywają telefony. Aktywiści oprócz batterry-packów, czasami dostarczają im zastępcze.
Uchodźcy często skarżą się na ten proceder. Od sierpnia 2021, gdy druty dopiero były rozwijane wzdłuż granicy, zjawisko przybrało znacznie na sile - pokazują poprzecinane ubrania, medycy i aktywiści często leczą ich rany od concentriny (też od przepychania z Białorusi do Polski)
Jak dramatycznie wyglądają te sceny, można zobaczyć na tym filmie migrantów – prawdopodobnie ojciec rodziny jest wpychany przez polskich żołnierzy głową wprost na drut żyletkowy.
OKO.press też opisało historię Judith, 29-letniej ciężarnej z Konga, która przy 6 push-backu została – jak twierdzi ona i świadek - przez Polaków przerzucona nad concentriną (a nie płotem!) „jak worek śmieci”.
Ten fakt potwierdzali nam nie tylko aktywiści, ale także lekarka, która ją badała.
„Migranci i migrantki opowiadali także o przypadkach używania przemocy – o popychaniu, grożeniu bronią, zastraszaniu, naśmiewaniu się czy niszczeniu telefonów” pisze GG w swoim raporcie. Doniesienia o pobiciach przez polskich mundurowych są relatywnie rzadkie. „Czułem się jak kukła — idź tu, idź tam. Nie masz wyboru. Zostałem pobity tylko raz, po polskiej stronie” - opowiadał aktywistom Ali, Libańczyk cierpiący na chorobę Leśniewskiego-Crohna.
W grupie Jemeńczyków w sierpniu 2021 niektórzy twierdzili, że zostali pobici przez polskich pograniczników. „Jeden pokazał nam ślady po uderzaniach pałką”- mówiła Złonkiewicz.
Migranci znacznie częściej skarżą się na przemoc psychiczną ze strony naszych pograniczników. „Bardzo często mówią nam, że Polacy traktują ich jak śmieci, przerzucane z jednej strony na drugą. To dehumanizacja” - twierdzi doktor Bownik.
Mustafa, Marokańczyk, opowiadał OKO.press, że polscy mundurowi nie pozwolili grupie, w której był rozpalić ogniska po tym, gdy wyszli mokrzy z bagna. „Zachowywali się jak zwierzęta. Do mnie podchodzili bardzo blisko i mierzyli z pistoletu. Przy dzieciach. (...) Jak dwumetrowy facet może takie rzeczy robić przy dzieciach?! (…) Ale najbardziej bolało, że z nas się śmiali ” mówił Marokańczyk, którego aktywiści znaleźli dogorywającego po polskiej stronie.
Syryjkę, matkę 7-letniego Ghaitha z porażeniem mózgowym, bolało to, że polscy pogranicznicy śmiali się z jej chorego syna.
Przed migrantami w Usnarzu Górnym, którzy od dawna nie dostawali pitnej wody, pogranicznik cynicznie wylewał czystą wodę z butelki. „Mówimy tu o sytuacji, gdzie ci ludzie na granicy cierpią na niedobór wody i piją ją z brudnej rzeczki” - zaznaczał Tomasz Kozłowski, psycholog, który obserwował sytuację w Usnarzu.
Uchodźcy relacjonują też, iż polscy mundurowi grozili im. "Jeśli cię znowu zobaczymy, może stać ci się krzywda. Po prostu idź i nic nie mów” - usłyszał Jemeńczyk jeszcze w sierpniu.
Strażnicy chętnie też mierzą do migrantów z bliska z karabinów, choć brak ku temu powodów. By wystraszyć, zwłaszcza duże grupy uchodźców, które próbują sforsować granicę, pogranicznicy strzelają w powietrze. Złonkiewicz spotkała się też z przypadkami strzelania przez naszych pod nogi migrantów.
Nim wprowadzono stan wyjątkowy, perfidią ze strony SG były push-backi w rezerwatach ścisłych – tam aktywiści nie mogą wejść. Z 29 na 30 sierpnia SG tak zrobiła z trójką Afgańczyków – o godz. 01:00 w nocy wywieziono ich z placówki w Narewce na bagna, na teren ścisłego rezerwatu Puszczy Białowieskiej.
Pokazując w stronę bagien, funkcjonariusze powiedzieli: „To granica z Niemcami. Idźcie tam”. Marysia Złonkiewicz twierdzi, że były także przypadki wpychania migrantów do rzeki z polskiej strony.
„Na Irakijczyka, który chciał podejść do polskich mundurowych, spuszczono psa ze smyczy. Pokazywał nam krwawiące rany po jego kłach” - usłyszał reporter OKO.press od migrantów.
„Uchodźcy mówią nam, że byli szczuci psami” potwierdza Złonkiewicz. Ale takich relacji jest na szczęście mało. Czasami psy poszarpią ubrania migrantów. Na tym filmie wykonanym przez białoruskich pograniczników, widać, jak po drugiej stronie drutów ubrani w mundury Straży Granicznej i mówiący po polsku, szczują owczarkiem niemieckim, by zmusić grupę migrantów do wejścia w dziurę w zasiekach.
Większe znaczenie ma tu straszenie migrantów psami, by zniechęcić do przekroczenia granicy. Z tego powodu, przy granicy z głośników Polacy puszczają szczekanie psów – donoszą lokalni mieszkańcy.
Czasem pogranicznicy każą migrantom zostawić plecak/rzeczy z ubraniami na zmianę, jedzeniem, śpiworem itd. Incydentalnie - nawet jedzenie i wodę. To dzieje się zazwyczaj tuż przed wypchnięciem przez żyletkowe druty na Białoruś.
Dzięki temu uchodźcy mają mniejsze szanse na kolejne wejście do Polski.
„Po stronie białoruskiej są ciała, także dzieci. Polacy, jak widzą martwe ciało, to przeciągają je na stronę białoruską, a Białorusini je grzebią” - historie opisywane przez migrantów relacjonowała doktor Bownik.
O tym też słyszymy, ale rzadko. Zdjęcia czy filmy obrazujące ciała w lasach Białorusi pojawiały się wielokrotnie.
Propaganda Białorusi opublikowała film na którym migrant – prawdopodobnie mąż kobiety, która leży nieruchomo na ziemi (ma być martwa), pokazuje jak Polacy przeciągnęli jej ciało przez granicę. Temu przygląda się trójka dzieci.
Uchodźczyni - matka trójki dzieci - zmarła. Prawdopodobnie z wychłodzenia. Jej mąż - jak myślę - pokazuje jak polscy pogranicznicy przeciągnęli jej ciało przez granicę i porzucili po białoruskiej stronie. Widać tę trójkę dzieci. Niestety, wierzę temu filmowi#usnarzgórny #Uchodźcy pic.twitter.com/l5fKag1NKY
— Krzysztof Boczek (@Bacon227) September 20, 2021
W drugim odcinku raportu napiszemy, co spotyka po polskiej stronie obywateli Polski i Europy - aktywistów, lekarzy, dziennikarzy, urzędników.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze