Elastyczne, pełne gracji wierzby świetnie sobie radzą z zanieczyszczeniami, falami upałów i powodzi, w przeciwieństwie do betonowej infrastruktury miast i uzależnionego od pestycydów rolnictwa. Dlaczego więc je ciągle ranimy?
Wierzba to, jak twierdzą wszystkie polskie artykuły na jej temat, symbol naszego kraju. Bo siedzi pod nią Chopin na słynnym pomniku w Łazienkach Królewskich. I pisał o niej, a dokładniej – o łozach, czyli wierzbowych zaroślach, Mickiewicz, z typowym dla siebie dramatyzmem.
Spojrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje:
W prawo łóz gęsty zarostek
W lewo się piękna dolina podaje
Przodem rzeczułka i mostek.
Tuż stara cerkiew; w niej puszczyk i sowy,
Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chróśniak malinowy
A w tym chróśniaku mogiły.
Poza tym wierzby rosną u nas wszędzie. Przy drogach, w miastach, pośród pól, na brzegach rzek, a nawet – jak zapewnia w „Atlasie Dziur i Szczelin” Michał Książek – na murach Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, skąd trzeba je pielić, jak zwykłe chwasty. Inaczej, tłumaczy Książek, „Pałac zmieniłby się w wielką skałę pokrytą lasem topól, wierzb, brzóz”, w którym „żyłyby nietoperze, lisy, kuny. I liczna rodzina puszczyków”.
Jeden lokalny symbol pożarłby drugi. Co pewnie wyglądałoby źle w oficjalnych dokumentach Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale niewątpliwie poprawiłoby jakość powietrza w stolicy. Wreszcie byłoby czym tu oddychać. Chyba że ktoś akurat ma na wierzby alergię. Wtedy – zamiast pałacu – kaplica.
Ale nawet gdy wściekle pyli, Polacy wierzbę kochają. Bardzo. Tak bardzo, że 21 marca oprócz równonocy wiosennej i dnia wagarowicza, świętujemy także Dzień Wierzby. Zazwyczaj za pomocą nasadzeń. Albo ciągle tych samych artykułów popularyzatorskich, w których wszyscy od Ministerstwa Klimatu i Środowiska po Lasy Państwowe podkreślają, że „wierzby do dziś pozostają charakterystycznym elementem polskiego krajobrazu”.
No właśnie. Wierzby. A nie wierzba – ta jedna, symboliczna, wyryta w trwalszej od spiżu wyobraźni narodu, która rzuca się cieniem na 28 kompletnie różnych gatunków, porastających Polskę od Bałtyku po Tatry.
Najmniejszy z nich to wierzba żyłkowana. Relikt glacjalny, czyli żywa skamielina epoki lodowcowej. Obojętna na wiatr i śnieg, płoży się po górskich stokach kępkami puchatych jak kożuszki liści, z których wyglądają chude, nagie, żółte pędy, wysokie na dziesięć-dwadzieścia centymetrów.
Z kolei największa w kraju wierzba biała, zwana Rokitą, sięga 24 metrów, a w obwodzie ma 724 centymetry, czym zasłużyła sobie na miano pomnika przyrody, jako okaz wystarczająco imponujący. Spełniający ludzkie wyobrażenia o wiecznie zielonej wierzbie, szumiącej Chopinowi nad uchem. Zawsze drzewiastej, nigdy krzewiastej, choć to właśnie te niskie, włochate kępki wierzby żyłkowatej rosły tu jako pierwsze. Ale że nam brak wiedzy, a im romantycznego polotu, wycinamy je z obrazka.
Zresztą w ogóle bardzo lubimy te polskie, ukochane wierzby przycinać. Ogławiać. Ranić. Bo regionalne parki krajobrazowe, wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a nawet niektóre towarzystwa ekologiczne twierdzą, że tak jest dla wierzb lepiej. Zdrowiej. Zgodniej z ludzką tradycją. Kulturą. Dziedzictwem narodowym.
Skoro od wieków się na wsiach wierzbę cięło, to jakim prawem teraz miałybyśmy przestać?
Owszem, niby zgodnie z artykułem 87 a ustawy o ochronie przyrody przycięcie ponad 30 proc. korony drzewa jest równoważne z jego zniszczeniem, więc bez odpowiednich pozwoleń, podlega karze.
Ale gdy Urząd Gminy w Dobryczu zwrócił się w 2022 roku do Zarządu Parków Krajobrazowych nad Dolną Wisłą z pytaniem, czy przepis ten dotyczy również ogławiania wierzb, otrzymał odpowiedź negatywną. Bo skoro wierzby ogławia się od lat, to trzeba je ogławiać nadal. Inaczej „z powodu deformacji pnia, jak i korony ogławianych wierzb, zaprzestanie tych działań mogłoby stanowić istotne zagrożenie dla drzew”, które dosłownie nie dźwignęłyby ciężaru własnej żywotności. Dla ich dobra należy więc ranić je dalej.
Tak. Ranić. Bo jak tłumaczy w „Patykach i Badylach” botaniczka Urszula Zajączkowska, w pniach wierzby białej, którą Zajączkowska wielokrotnie badała.
„Między siecią komórek drewna pustych i twardych […] są tam na przykład oddychające komórki miękiszu, ciągnące się wstążkami wzdłuż całej długości pnia, są żywe komórki w promieniach – odchodzących od rdzenia jak ze źródła. […] Mamy zatem pełne prawo mówić, że w drewnie jest też i życie. I że można zranić drewno”.
Zajączkowska wie, co mówi, gdyż sama w imię poznania w warunkach laboratorium naukowego „nieziemskiej mocy regeneracji” wierzby białej, musiała ją setki razy „ranić”, nacinać, krzywdzić i „utrzymywać je potem przy życiu w stanie agonalnym”. A wszystko po to, żeby zrozumieć i opisać, jak żywo i gwałtownie wierzba reaguje na zranienie. I jakim cudem się potem z niego odradza. Aktywnie. Desperacko. Niemal świadomie. I wielkim wysiłkiem, którego wcale nie musiałaby doświadczać, gdyby nie zmusił jej do tego człowiek.
„Na powierzchni świeżej rany wierzby formuje się biała chmurka komórek, zwana kalusem. Jest to niebywałe stworzenie, powstające z żywych komórek, tych, które pozostały niezranione, które dziko i chaotycznie się dzieliły. […] W pewnym momencie komórki kalusa pokrywającego ranę przestają mieścić się ze sobą w przestrzeni jak coraz to nowe bąble narastającej piany. Będą się ściskać, a potem układać, porządkować wedle kierunków panujących sił.
Wyobrażam sobie chmurę, która porządkuje się w wewnętrzne pasma kropel. Niespotykana w meteorologii, spotykana w botanice. Nagle więc w chmurze komórek kalusa pojawia się zapowiedź szlaków drewna. Już po dwóch tygodniach od zranienia. Jeśli jest drewno, będzie i transport wody, jeśli jest woda, będzie życie. Bo to o wodę rośliny najpierw walczą, przywracając swoją postać po zranieniu”.
Co brzmi jak kolejna scena z romantycznego poematu o nierównej walce z wrogim imperium o niepodległość i ojczyznę. Ale dla wielu wierzb – starannie, z dbałością i sympatią przycinanych do roli narodowego czy regionalnego symbolu – jest to nadal w XXI wieku codzienność. Choć korzenie tej praktyki wynikają nie z pobudek ekologicznych, a ekonomicznych i społecznych.
W czasach niedoboru i głodu, drewno wierzby było na wagę złota. Ścięte gałęzie można było sprzedać. Pozyskać z nich korę, która dzięki bogatej zawartości kwasu salicylowego – protoplasty aspiryny – miała właściwości lecznicze i przeciwbólowe. Bazie dało się jeść, ale częściej zostawiano je na witkach i pleciono z nich rózgi do odpędzania złych uroków i śmierci – w tym palmy wielkanocne. Z pozbawionych kotków pędów wierzby wiciowej pozyskiwano zaś wiklinę, przydatną do produkcji mebli, naczyń, a nawet elementów wozu – czego tam akurat brakowało.
Przede wszystkim jednak palono wierzbą w piecach, jako łatwo dostępnym, tanim i w miarę odnawialnym źródłem energii. Wystarczy wetknąć gałązkę w ziemię na jakieś dwadzieścia centymetrów, a potem często ją podlewać, aż się ukorzeni. I powstanie jak feniks z popiołów. Dzięki zdolnościom botanicznym lub magicznym, jak kto woli.
Zresztą do dziś niektóre gatunki wierzby przezywa się „energetycznymi” i sadzi na plantacjach, żeby pozyskiwać z nich biomasę. Choć w świetle współczesnej wiedzy, jak podkreśla w swoim raporcie o energetyce Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot, tak produkowane paliwo nie ma w świetle unijnych dyrektyw wiele z odnawialnymi źródłami energii (OZE) wspólnego. Chyba że mowa o „spalaniu wtórnej biomasy drzewnej, czyli odpadów z przemysłu drzewnego i papierniczego”.
W każdym innym wypadku, koszty ekonomiczne, klimatyczne i środowiskowe energii pozyskiwanej z drewna są podobne do tej produkowanej z paliw kopalnych. Tym bardziej że według Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu, na który autorki raportu się powołują, „emisja gazów cieplarnianych powstająca podczas wylesiania jest jedną z czołowych przyczyn obecnej zmiany klimatu”.
Na podobnej zasadzie z perspektywy współczesnej nauki nie da się obronić praktyki nagminnego ogławiania wierzb. Większość polskich botaników i dendrologów nie ma wątpliwości, że przycinanie dla przetrwania to jedno. A przycinanie dla przyjemności estetycznej to drugie.
Bo poranione, pozbawione korony wierzby, zamiast produkować potrzebne im do zdrowego i długiego życia oraz wymiany z resztą środowiska rezerwy glukozy i skrobi, całą energię marnują na powrót do życia. Żyją więc na kredyt. Bez emerytury. Przez co szybciej podupadają na zdrowiu, wymagają leków i interwencji, a w końcu umierają, choć mogłyby żyć znacznie dłużej.
A naprawdę wszystkim by się przydało, żeby żyły długo. Jak najdłużej. Bo zgodnie z danymi państwowego Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz oficjalnymi strategiami adaptacji polskich miast do zmian klimatu – od Wrocławia po Warszawę – wchodzimy w erę susz, zanieczyszczeń, fal upałów i powodzi. Z którymi elastyczne, pełne gracji wierzby świetnie sobie radzą. W przeciwieństwie do naszej skostniałej, betonowej infrastruktury i uzależnionego od pestycydów, wielkoskalowego rolnictwa, gdzie każdy orze, jak może – bo może. A później się będziemy martwić.
Niestety, później będzie o wiele za późno. Bo mimo swych niezwykłych zdolności regeneracyjnych, stare wierzby – osłabione ciągłym ogławianiem – szybciej dadzą za wygraną. A te młode, nasadzane co roku z okazji Dnia Wierzby, będą potrzebowały więcej czasu – znacznie więcej niż mamy – zanim będą gotowe stawić czoła konsekwencjom naszej krótkowzroczności. O ile w ogóle im tych czół nie zetniemy.
Co jest okropnym marnotrawstwem i głupotą. Bo zdrowa, rosnąca sobie jak jej się podoba wierzba – nieważne czy biała, iwa, krucha czy płacząca – serio robi za nas robotę. I to na wielu poziomach.
Rozległe konary i plastyczne pnie wierzb drzewnych, pełne dziupli i rozstępów, stanowią świetne mieszkania na wynajem dla wielu zwierząt – nie tylko rozmaitych gadów, płazów i gryzoni, nietoperzy, jeżów czy zajęcy, ale i zdaniem Lasów Państwowych, nawet 100 gatunków ptaków: dzięciołów, gołębi grzywaczy, drozdów, sikor czy maleńkich sów pójdziek. Drzewa oferują im doskonałe sąsiedztwo, ponieważ miododajne kwiaty i wierzbowe drewno karmią i chronią także liczne owady – w tym pszczoły, trzmiele, motyle czy chrząszcze.
Według portalu pszczelarskiego Pasieka24.pl „przy obfitym pożytku jedna rodzina pszczela może zebrać 10-25 kg miodu wierzbowego”, całkiem bogatego w potrzebną zapylaczom do życia sacharozę. O ile oczywiście wierzba nie została po drodze ogłowiona i miała szansę tę sacharozę w odpowiedniej ilości wyprodukować.
Z kolei chrząszcze, jak tłumaczy w „Atlasie” Michał Książek, żywią się nie tylko wierzbowym drewnem, ale i na etapie larwalnym „potrafią zamieszkiwać mieszkańców” i zjadać cudze odchody oraz larwy. To właśnie w dziuplach wierzb żyje pachnica dębowa – gatunek chrząszcza o tak dużym znaczeniu dla całego ekosystemu, że chroni ją nie tylko prawo polskie, ale i unijne.
Wreszcie jest rozległy parasol wierzbowej korony, którego cień w ogóle ułatwia wszystkim przeżycie, bo obniża temperaturę otoczenia, w tym znajdujących się w jego zasięgu zbiorników wodnych, za co mogą mu być wdzięczne zimnolubne gatunki ryb, jak pstrągi czy łososie.
Wierzby wykorzystują też bardzo chętnie w swoich projektach architektonicznych bobry, więc im ich więcej, tym cały rzeczny ekosystem może się lepiej regulować. Dzięki bobrowo-wierzbowym tamom, zbiornikom i rozlewiskom, powstają nie tylko domy dla kolejnych, istotnych gatunków, ale i oddolne, całkowicie organiczne i łatwe do przebudowania systemy ochrony przeciwpowodziowej.
Tym bardziej że już same korzenie wierzby na brzegu rzeki, stawu czy potoku przeciwdziałają jego erozji. Stanowią bowiem barierę zarówno dla nadmiaru wody, jak i podtrutej przez człowieka, toksycznej, polnej gleby, która przez zawarte w niej substancje nie tylko zanieczyszcza wodę, ale i wspomaga rozwój tzw. zakwitów, czyli alg i bakterii zaburzających dobrostan całego nadwodnego i podwodnego środowiska.
Choć akurat i z tym problemem wierzba radzi sobie, jak może. Według Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku jej korzenie potrafią wychwycić „nawet 80 proc. zanieczyszczeń” – szczególnie fosforu i azotu – co usprawnia rekultywację wody oraz gleby. I to naprawdę usprawnia, co ekohydrolog Maciej Zalewski z Uniwersytetu w Łodzi podkreślał już w 2005 roku, na podstawie udanego eksperymentu obsadzenia „mało efektywnej oczyszczalni ścieków” w Przedborzu „biofiltrami” w postaci wierzb. Wierzby nie tylko zwalczyły „przeżyźnienie” Pilicy, ale i umożliwiły stworzenie kolejnych „miejsc pracy” dla okolicznych mieszkanek.
Bo wierzby wspierają nie tylko wiejskie, ale i miejskie środowiska, co udowodniły badania przeprowadzone w 2019 roku na pewnej wierzbie kruchej z warszawskiego Parku Arkadia. Ekspertki z Polskiego Towarzystwa Mykologicznego, Muzeum Instytutu Zoologii PAN, Muzeum Pałacu Króla Jana II w Wilanowie, Stowarzyszenia Eko-Inicjatywa, Instytutu Drzewa, Uniwersytetu Marii Curie-Składowskiej w Lublinie i stołecznego Zarządu Zieleni Miejskiej znalazły w niej cały bioróżnorodny „mikrokosmos”. Aż 40 oddzielnych gatunków, które zamieszkiwały razem jedno drzewo, od czubków jego gałęzi po najmniejsze, najcieńsze korzonki.
Co oczywiście nie oznacza, że wierzby są lekiem na całe zło. Ale to nasz problem, nie ich. Dlatego musimy sadzić je z głową. W miejscach, gdzie będą mogły rozrastać się w spokoju. I gdzie ich niezwykłe zdolności fitomelioracyjne nie pogłębią sprowokowanej przez człowieka suszy.
Bo wtedy rzeczywiście sprowadzimy sobie na głowy wszystkie te diabły, demony i inne nieszczęścia, które według podań ludowych czatowały w dziuplach i rozstępach poskręcanych pniach przydrożnych wierzb.
Dlaczego akurat tam? Bo, jak tłumaczy w „Atlasie” Michał Książek, „jakakolwiek dziura, potencjalny wlot bądź wylot, nie może po prostu sobie ziać. […] Zazwyczaj wywołuje niepokój, dyskomfort i gwałtowną potrzebę zatkania. Zaspokojenia pustki”.
Kiedyś te szczeliny zakrywano mitami. Dziś, jak pisze Książek, „zatyka się drzewa” petami, kapslami i resztkami puszek.
Albo po prostu ścina im się głowy.
Co kto woli.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Kulturoznawczyni, eseistka, badaczka związków sztuki, roślin i pracy opiekuńczej. Mama dwójki dzieci.
Kulturoznawczyni, eseistka, badaczka związków sztuki, roślin i pracy opiekuńczej. Mama dwójki dzieci.
Komentarze