0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Andrzej KepelAndrzej Kepel

"Nietoperze zasiedlające strych namysłowskiego szpitala mogą być zagrożeniem dla pacjentów!" - alarmował na początku marca 2020 roku radny KO i były burmistrz Namysłowa Julian Kruszyński. Dodał też, że "pierwotnym źródłem obecnej pandemii koronawirusa były właśnie nietoperze". Domagał się przeniesienia kolonii ze szpitala.

"Nietoperze w Polsce nie stanowią żadnego zagrożenia w związku z obecną pandemią. »Nasze« nietoperze nie tylko nie są nośnikami koronowirusa SARS-CoV-2 wywołującego COVID-19, ale w ogóle nie wykryto u nich koronawirusów, które mogłyby być zagrożeniem dla ludzi" - mówi OKO.press dr Andrzej Kepel, prezes Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”.

"Poza tym, już samo stwierdzenie, że źródłem pandemii są nietoperze, jest nieprawdziwe. Jeszcze nie ustalono gatunku zwierzęcia, od którego zaraził się człowiek. Jednak z wysokim prawdopodobieństwem można wykluczyć, że były to nietoperze" - dodaje.

„Nie ma również czegoś takiego jak »przeniesienie kolonii« żyjących w Polsce nietoperzy. Nikt jeszcze nie opracował metody, która pozwalałby na zrobienie tego w sposób skuteczny.

Próba przeniesienia kolonii nocków dużych czy mroczków lub gacków w najlepszym razie zakończyłaby się ich rozproszeniem i zanikiem kolonii, a w gorszym - śmiercią przynajmniej części zwierząt” - mówi dr Kepel.

Dr inż. Andrzej Kepel – prezes Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”. Ukończył Akademię Rolniczą w Poznaniu i Biologię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza - na obu ze specjalnością: genetyka. Od ponad ćwierć wieku zajmuje się m.in. badaniem i ochroną nietoperzy – nie tylko w Polsce, ale i w tropikach. Jest członkiem Komitetu Doradczego międzynarodowego Porozumienia o Ochronie Europejskich Populacji Nietoperzy EUROBATS oraz ekspertem IUCN SSC Bat Specialist Group. W latach 2014-2016 był przewodniczącym Państwowej Rady Ochrony Przyrody.

Robert Jurszo, OKO.press: Na początku marca radny PO w Namysłowie straszył, że kolonia nietoperzy w lokalnym szpitalu to zagrożenie dla zdrowia pacjentów, bo te zwierzęta są źródłem koronawirusa. Czy w czasach pandemii COVID-19 polskie nietoperze są dla nas jakimś zagrożeniem?

Dr Andrzej Kepel, Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”: Zdecydowanie nie! Nietoperze w Polsce nie stanowią żadnego zagrożenia w związku z obecną pandemią.

„Nasze” nietoperze nie tylko nie są nośnikami koronowirusa SARS-CoV-2 wywołującego COVID-19, ale w ogóle nie wykryto u nich koronawirusów, które mogłyby być zagrożeniem dla ludzi.

Poza tym, już samo stwierdzenie, że źródłem pandemii są nietoperze, jest nieprawdziwe. Jeszcze nie ustalono gatunku zwierzęcia, od którego zaraził się człowiek. Jednak z wysokim prawdopodobieństwem można wykluczyć, że były to nietoperze.

Jak to? W mediach wciąż słyszymy, że to właśnie od tych zwierząt zarazili się ludzie.

Epidemia zaczęła się w Chinach. U jednego z gatunków nietoperzy w tym kraju 6 lat wcześniej znaleziono koronawirusa RaTG13, podobnego do tego, który atakuje ludzi. Ale jego kluczowy fragment znacznie różni się od SARS-CoV-2. To tzw. białko S, które buduje charakterystyczne pałeczki tworzące „koronę” na otoczce. Za ich pomocą wirus „przyczepia” się do atakowanej komórki. Muszą one pasować do komórkowego receptora ofiary – trochę na zasadzie klucza i zamka. Ale białka S nietoperzowego wirusa RaTG13 nie pasują do receptorów komórek nabłonkowych ludzkiego układu oddechowego.

Przeczytaj także:

Czyli koronawirusy nietoperzy nie mają nic wspólnego z COVID-19?

To nie takie proste. Owszem, bezpośredni transfer jest ekstremalnie mało prawdopodobny. Ale koronawirusy szybko ewoluują. Podczas kolejnych mutacji zmianie mogą ulec białka S, w efekcie czego zaczynają pasować do receptorów komórek innego gatunku, z którymi wcześniej nie mogły się wiązać. Ten sam proces może się powtórzyć w nowym gospodarzu wirusa.

I tak najprawdopodobniej się stało. Koronawirus występujący na przykład u chińskich nietoperzy uległ takiej przypadkowej zmianie, że był w stanie zainfekować jakiś inny gatunek zwierząt, który ma receptory podobne do nietoperzowych, ale trochę bardziej zbliżone do ludzkich. Następnie tak zmutował w nowym gospodarzu, że możliwe stało się zakażenie człowieka lub kolejnego gatunku pośredniego.

Czyli, ściślej rzecz biorąc, można co najwyżej powiedzieć, że u jednego z azjatyckich nietoperzy może występować jeden z przodków atakującego dziś ludzi koronawirusa SARS-CoV-2. Ale nie jest to ten sam wirus i nie zaraża on ludzi.

Idealne warunki dla takich stopniowych zmian istnieją na tzw. mokrych targach w Chinach, w tym w Wuhan, gdzie pojawiły się pierwsze przypadki zachorowań. Stłoczenie razem zwierząt, które w naturalnych warunkach nigdy by się ze sobą nie spotkały, sprzyja wymianie wirusów między nimi. Czynnikiem dodatkowo zwiększającym ryzyko jest stres wynikający z fatalnych warunków, w jakich są trzymane. Obniża on ich odporność na infekcje, co ułatwia zakażenie wirusem nawet słabo dopasowanym do danego gatunku.

Z jakiego gatunku wirus mógł „migrować” na człowieka na mokrym targu w Wuhan?

Przypuszcza się, że było to zwierzę, które ma podobne receptory komórkowe na błonie śluzowej układu oddechowego do naszych. Mogły to być np. koty, świnie domowe, fretki czy paguny chińskie. Koronawirusa o białku S najbardziej dopasowanym do ludzkich receptorów znaleziono u łuskowców malajskich. Jednak pozostałe fragmenty kodu genetycznego tego wirusa, nazwanego Pangolin-CoV, są znacznie mniej podobne do SARS-CoV-2 niż u koronawirusa nietoperzowego.

Nie można więc na razie wskazać tych łuskowców jako pewnego źródła zakażenia.

Być może jakiś jeszcze inny gatunek zaraził się jednocześnie dwoma różnymi gatunkami wirusami – od łuskowca i jakiegoś innego zwierzęcia, np. nietoperza. I w jego organizmie doszło do wymiany fragmentów tych wirusów i powstania „mieszańca” bardzo podobnego do SARS-CoV-2, który mógł już zainfekować człowieka. Obecnie naukowcy biorą pod uwagę i testują różne teorie. Jednak, choć wiedzą coraz więcej, ostatecznej odpowiedzi wciąż nie ma.

Do Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody "Salamandra" zgłaszają się ludzie, którzy boją się zarażenia koronawirusem od nietoperzy. Dużo macie takich zgłoszeń?

Kilkanaście od początku epidemii w Polsce. To na ogół osoby, którym nietoperz dostał się domu, a gdzieś słyszały lub czytały, że choroba wzięła się właśnie od nich. Na przykład, pytają nas, jak mają odkazić mieszkanie i czy zwykły żel antybakteryjny do tego wystarczy.

Cierpliwie tłumaczymy, że nie trzeba nic dezynfekować i nie ma powodu do obaw, bo infekcja koronawirusem od polskich nietoperzy nam nie grozi.

Może to brzmieć zabawnie.

Nie dla nas. W ubiegłym roku w Wielkopolsce media wraz z lokalnymi władzami weterynaryjnymi rozkręciły panikę w związku z przypadkami wścieklizny u nietoperzy.

Szacujemy, że jej efektem była śmierć 2-3 tys. nietoperzy tylko w woj. wielkopolskim.

Danych z reszty kraju nie mamy. Dosłownie padaliśmy ze zmęczenia próbując minimalizować straty.

Jak do tego doszło?

Zaczęło się 13 czerwca 2019 roku od znalezienia nietoperza chodzącego po ziemi w jednym z poznańskich parków. Straż Miejska zabrała go i przywiozła do nas. Dzień później zwierzak padł. Okazało się, że miał wściekliznę. Powiatowy lekarz weterynarii ogłosił „obszar zagrożenia wścieklizną” – i to w promieniu 5 km od parku. Po ok. dwóch tygodniach dowiedziały się o tym media.

Tabloidy zaczęły pisać, że wścieklizna zaatakowała Poznań i zagraża ludziom, ilustrując artykuły zdjęciami wyszczerzonych nietoperzy – często tropikalnych, owocożernych. Pojawiły się nieprawdziwe informacje, że nietoperz „kogoś w parku zaatakował” i „pogryzł”.

Zaczęła się kompletna histeria: odwołano międzynarodową wystawę psów, poznańskie ZOO dostało nakaz kwarantanny. Po publikacjach w mediach powiatowy lekarz weterynarii nakazał odkażenie parku. Przyjechała specjalistyczna firma i ludzie przebrani w kombinezony opryskiwali go środkiem dezynfekującym – filmowani przez kilka stacji telewizyjnych i fotografowani przez prasę.

Kompletny absurd, bo wirus wścieklizny na słońcu nie przetrwa dłużej niż około godziny, a oni pryskali po około 3 upalnych, letnich tygodniach.

Równie dobrze mogliby tam uskuteczniać rytuały voodoo lub odtańczyć taniec na czyjąkolwiek cześć – byłoby to tak samo skuteczne. Pieniądze poszły w błoto. Tylko po to, by zrobić medialną pokazówkę.

Strach udzielił się mieszkańcom?

Niestety. W „Salamandrze” zaczęliśmy dostawać mnóstwo telefonów od przerażonych ludzi, którym np. nietoperz wleciał do mieszkania i bali się, że się na nich rzuci, pogryzie i dostaną wścieklizny. Zgłoszeń było tak dużo, że uruchomiliśmy całodobowy numer interwencyjny. Gdy ktoś dzwonił, to tłumaczyliśmy, że nie ma się czego bać i wysyłaliśmy po nietoperza specjalistę. Przeznaczyliśmy na to znaczną część środków zebranych z wpłat 1 proc. podatków.

Ale były też takie sytuacje, że ludzie dzwonili tylko po to, byśmy zabrali ciało nietoperza, którego już zabili.

Mieliśmy zgłoszenie od osób, które. zamurowały całą kolonię kilkuset karlików, bo im sąsiad powiedział, że tak unikną ryzyka zarażenia. Gdy tym nietoperzom udało się znaleźć jakąś drogę do wnętrza domu i zaczęły wszystkie latać po mieszkaniu, wreszcie zadzwoniono po pomoc do nas. Ktoś pomiażdżył całą kolonię mroczków i wyrzucił truchła na śmietnik, skąd koty zaczęły je roznosić po okolicy. Inna osoba tłukła nietoperze i martwe lub żywe, ale połamane, wyrzucała przez okno na ulicę. Tylko dwa z chyba koło trzydziestu udało się nam wyleczyć i przywrócić naturze.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że klasyczna wścieklizna, rzeczywiście groźna dla ludzi, w ogóle nie występuje u europejskich nietoperzy. Spotyka się ją tylko u amerykańskich.

Jak to? Przecież od zawsze powtarza się, że od nietoperzy można zarazić się wścieklizną!

Bo tak podają amerykańskie portale? Nietoperze w Europie są nosicielami kilku gatunków wirusów tzw. wścieklizny nietoperzowej, które są spokrewnione, ale znacząco odmienne od wirusów wścieklizny klasycznej, która zagraża ludziom, psom czy kotom. Nauce z ostatniego półwiecza znanych jest zaledwie kilkanaście przypadków transmisji wirusa europejskiej wścieklizny nietoperzowej na inne ssaki. W tym tylko sześć na ludzi - w trzech przypadkach na chiropterologów, czyli badaczy nietoperzy, żaden w Polsce.

Wirusy europejskich gatunków wścieklizny nietoperzowej bardzo trudno przenoszą się na ludzi z podobnych powodów, z których nie robi tego koronawirus nietoperzy – różnica między naszymi receptorami jest zbyt duża.

Te nietoperzowe wirusy nawet słabo przenoszą się między różnymi nietoperzami – najczęściej są dostosowane do niewielkiej grupy podobnych gatunków.

Są jakieś różnice między nietoperzową a „zwykłą” wścieklizną?

Tak, obydwie choroby mają inny przebieg. Nietoperze zasadniczo nie mają fazy pobudzenia agresywnego – pierwsze objawy to apatia i utrata zdolności latania. Dlatego chore na wściekliznę nietoperze często padają ofiarą np. kotów albo po prostu giną z głodu, bo nie mogą polować na owady.

Chore nietoperze, podobnie zresztą jak zdrowe, nigdy same nie atakują ludzi czy innych większych zwierząt. Mogą co najwyżej próbować uszczypnąć ząbkami w samoobronie, gdy ktoś będzie je chwytał.

Stąd stuprocentowo skutecznym środkiem redukującym do zera i tak niewielką możliwości zakażenia się wirusem europejskiej wścieklizny nietoperzowej jest przestrzeganie zasady – żadnego nieznanego, dzikiego ssaka nie chwytamy w gołe ręce, zwłaszcza gdy wygląda na chorego.

Znane są przypadki samowyleczenia się nietoperzy w wścieklizny nietoperzowej, co w przypadku ludzi i innych ssaków zarażonych wścieklizną klasyczną jest praktycznie niemożliwe.

Wścieklizna nietoperzowa stale utrzymuje się w populacji tych zwierząt, więc nie jest też niczym dziwnym ani szczególnie alarmującym znalezienie np. zarażonego nią mroczka.

Stosunkowo nieliczna notowania wynikają z małej liczby prowadzonych testów. Gdy po pierwszym ubiegłorocznym przypadku w Poznaniu zaczęto częściej badać znalezione padłe nietoperze, natychmiast znaleziono kolejne przypadki chorych.

Obawiacie się powtórki scenariusza z 2019 roku? Tyle, że tym razem okazją do zabijania ze strachu będzie pandemia COVID-19?

Boimy się takiego rozwoju wypadków. Do tej pory spotkań ludzi i nietoperzy było jeszcze niewiele, ponieważ większość tych zwierząt zaczynała dopiero wychodzić z zimowej hibernacji. Ale w najbliższych dniach już wszystkie się wybudzą. Zaczęły się wiosenne migracje i zgłoszeń jest coraz więcej. Na przykład karliki czy mroczki wlatują do domów, szukając na ranem miejsca na dzienną kryjówkę.

Dlatego spodziewamy się, że strach przed nietoperzami może narastać.

Tym bardziej, że COVID-19 zaczyna się dopiero w Polsce rozkręcać, rośnie liczba ofiar, a niektóre media wciąż podają nieprawdziwą, bo skrajnie uproszczoną informację, że koronawirus przeszedł na ludzi z nietoperzy.

A to nie jest tak, że w ogóle w naszej kulturze boimy się nietoperzy? A lęk przed zarażeniem bazuje na tym pierwotnym, nieracjonalnym strachu?

To prawda. Z nietoperzy łatwo robić kozły ofiarne, bo w naszej strefie kulturowej ludzie czują strach przed tymi zwierzętami. Tego nie ma w Afryce czy w Azji. Tam żyją liczne gatunki owocożerne, które w dzień wiszą na drzewach i łatwo je dostrzec i sfotografować. W Chinach pięć splecionych ze sobą nietoperzy to symbol szczęścia – nawet słowa „nietoperz” i „powodzenie” pisze się tam i wymawia tak samo – „fu”. Gdy więc komuś nietoperz wleci do mieszkania, nawiedza go pomyślność.

Natomiast w naszym rejonie geograficznym nietoperzy nie widać w dzień. To zwierzęta nocy, poruszające się bezszelestnie i wydające niesłyszalne dla nas dźwięki. Budzą więc lęk, bo są kojarzone ciemnością.

Kiedyś próbowaliśmy ludziom tłumaczyć, że – wbrew obiegowej opinii – nietoperze nie wplątują się we włosy. Często patrzyli na nas z powątpiewaniem, albo przytakiwali, ale nie zdejmowali kaptura. Daliśmy sobie spokój z beznadziejną walką z tym bzdurnym stereotypem.

Po prostu mówimy: „tak, wplątują się we włosy, ale tylko Babom Jagom i krasnoludkom”. To działa lepiej (śmiech).

Do postulatu radnego Kruszyńskiego z KO odniósł się Konrad Gęsiarz, starosta namysłowski. "Taka retoryka to absurd i straszenie pacjentów! Tak nie powinno się uprawiać polityki, a nie mam wątpliwości, że właśnie o to chodzi" - powiedział.

Dodał, że starostwo kilka lat temu zrealizowało unijny projekt poświęcony ochronie nietoperzy, w ramach którego przestrzeń zajmowaną przez nietoperze odizolowano od reszty szpitala. Dlatego nie ma się czego obawiać.

„Żądane radnego jest dla nas dziwne również dlatego, że nic nam nie wiadomo o jakiejkolwiek kolonii nietoperzy na strychu szpitala w Namysłowie czy ich zimowisku w jego piwnicach" - komentuje dr Kepel.

"A PTOP „Salamandra” prowadzi krajowy monitoring populacji nocka dużego, który ma tam podobno występować,. Zwróciliśmy się do starostwa o szczegółowe informacje w tej sprawie, ale jeszcze nie dostaliśmy odpowiedzi”.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze