0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. MAŁGORZATA KUJAWKA / Agencja Wyborcza.plFOT. MAŁGORZATA KUJA...

Po ujawnieniu przez media tzw. „Afery Wawrzyka” dotyczącej nieprawidłowości w obrocie wizowym i stworzenia kanału przerzutowego emigrantów z Azji i Afryki przez Polskę do Meksyku, Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało w związku z działalnością byłego wiceministra lakoniczne oświadczenie o zwolnieniu innego wysokiego urzędnika MSZ Jakuba Osajdy, audyty i kontrole we wszystkich placówkach konsularnych RP oraz Departamencie Konsularnym MSZ, a także o wypowiedzeniu umów „wszystkim firmom outsourcingowym, którym od 2011 r. powierzone zostały zadania związane z przyjmowaniem wniosków wizowych w wyniku zamknięcia 31 placówek decyzją ówczesnego szefa resortu Radosława Sikorskiego”.

Chodzi de facto o potentata na tym rynku, zarejestrowaną w Szwajcarii firmę VFS. O tym, co to znaczy dla osób przyjeżdżających do Polski – ale też dla polskiej gospodarki – OKO.press rozmawia z Ksenią Naranovich*, socjolożką i prezeską Fundacji Rozwoju „Oprócz Granic”, która corocznie wspiera tysiące cudzoziemców w legalizowaniu pobytu i układaniu sobie życia w Polsce.

Przeczytaj także:

Agata Czarnacka, OKO.press: Na granicy umierają ludzie wplątani w druty kolczaste, a równocześnie okazuje się, że były już wiceminister urządził handel wizami i kanał przerzutowy – jak się ma jedno do drugiego?

Ksenia Naranovich: To są ludzie, którzy mogliby zbierać nasze jabłka… Ale w większości przypadków pochodzą z państw, na przykład z Syrii, w których odsetek odmów wizowych jest taki, że w zasadzie nie mają szansy nawet na wizy. Spotykają się z odmowami, nawet jeśli spełniają wszystkie ustawowe kryteria. Po prostu brakuje slotów na złożenie wniosków w konsulatach, a nawet w centrach wizowych – tych, którym właśnie wypowiedziało umowy MSZ…

Jeśli chodzi o „wizy Wawrzyka“, to niestety nie jest to zjawisko nowe. Takie afery ujawniano już wcześniej, ale na poziomie poszczególnych konsulatów w różnych zakątkach świata. Poza tym bez kontekstu wyborczego zwyczajnie nie miały takiej politycznej nośności. Afera zatacza coraz szersze kręgi, ale weźmy też pod uwagę, że ruchy migracyjne narastają. Dlatego nie dziwi, że PiS wymienia w tym kontekście nazwisko Radosława Sikorskiego, który ministrem spraw zagranicznych był wtedy, kiedy Polska weszła do strefy Schengen w grudniu 2007 roku i kiedy w 2010 roku zaczęła wydawać wizy Schengen. Były to czasy mody na „tanie państwo“ i wszędzie państwa outsource’owały procedowanie wiz i dotychczas to skutecznie robią.

VFS, pośrednik wizowy, z którym rząd PiS właśnie zerwał umowy – i który nazywa sam siebie „outsourcerem dyplomatycznym“ – jest firmą globalną. Przyjmuje wnioski o wizy Schengen z większości państw na świecie, pracuje dla prawie całej strefy Schengen (czyli Unii i Szwajcarii). Nie wiem, czy pamiętasz osławiony projekt rozporządzenia w sprawie wiz, ujawniony przez Donalda Tuska jeszcze w czerwcu – z dzisiejszej perspektywy wiemy, że było to zamierzenie stworzenia czegoś w rodzaju „Narodowego Centrum Wizowego“, z pominięciem VFS-u.

Najgorsze, że nie wiemy, ile realnie wniosków jest przygotowywanych przez VFS, a ile od zera obsługują konsulowie. Relacja dostępnych slotów wizowych do tych faktycznie wykorzystanych nie jest znana i nie jest regulowana ustawowo, choć można byłoby to zrobić. Część slotów zostaje zajęta przez boty. To może faktycznie powinno przechodzić przez centrum rozpatrywania wniosków w Polsce – dziś nie ma problemu z przeskanowaniem i przesłaniem dokumentów. Ale to wymagałoby regulacji ustawowej i reorganizacji instytucjonalnej (dziś obsługuje się tak tylko wnioski wizowe z Białorusi).

Co się teraz stanie? Jak sobie poradzić z administracyjnym Armagedonem wizowym?

We wrześniu tradycyjnie o wizy aplikują studenci. Część z nich złożyła już wnioski, część jeszcze nie zdążyła, procesy rekrutacyjne potrafią się kończyć nawet w sierpniu. Kiedy wybuchła pandemia COVID, studenckie paszporty zostały „zamrożone“ w konsulatach; teraz też tak może być.

Z jednej strony na pewno warto poddać te procedury kontroli, z drugiej jednak czysto po ludzku, wypada im te paszporty oddać. Według kodeksu granicznego strefy Schengen urzędnicy mają 14 dni na rozpatrzenie wniosku wizowego. Trzymam kciuki, żeby polskie konsulaty wywiązały się z tych terminów mimo zamieszania. Jeśli jednak to się zablokuje, polskie uczelnie, które sporo zainwestowały w promocję i pozyskiwanie studentów za granicą, będą miały nie lada problem. Sami studenci przecież też już zdążyli zainwestować. I co z tym fantem zrobić?

Z drugiej strony, mamy sezon na zbiory rolnicze, przede wszystkim owoce, takie jak jabłka i gruszki. Już i tak nie mamy wystarczająco dużo męskiej siły roboczej z państw, z którymi mamy ruch bezwizowy: Ukraina wprowadziła zakaz wyjazdu mężczyzn w wieku poborowym, Gruzini mają własne zbiory do obrobienia. A z wszystkich innych państw ludzie przyjeżdżają na podstawie wiz, a więc znowu będą się musieli zmierzyć z korkami w konsulatach. I może się okazać, że w tym roku taniej będzie sprowadzić jabłka z Rumunii czy może nawet z Ukrainy, niż zbierać polskie.

Co na to rolnicy? I co na to cały system dostaw polskich jabłek zagranicę, firmy transportowe, przepakowalnie, przetwórnie?

Jeśli zaś ludzie zaczną przyjeżdżać na wizach z innych państw Schengen, to żeby pracować w Polsce, będą potrzebować zezwoleń z urzędów wojewódzkich. Te procedury trwają około dwóch miesięcy, a do tego trzeba zrobić tzw. „test rynku pracy“ – czy na pewno nie ma polskich bezrobotnych, którzy mogliby robić to samo. I ten test zajmuje dwa do trzech tygodni. Nie ma siły, jabłka zgniją.

Ludzie, którzy byli przyzwyczajeni, że mają wizę i łatwo im się poruszać między krajem ojczystym a Polską dziś muszą zdecydować, co dalej. Mogą zostać w Polsce i złożyć wniosek o zezwolenie na pobyt czasowy. Albo pojechać do siebie i być może zostać tam na nie wiadomo jak długo.

Chyba że nagle instytucję oświadczenia o powierzeniu pracy cudzoziemcowi rozciągnie się na wszystkich, a nie tylko na obywateli wybranych państw. Dziś na podstawie oświadczeń mogą pracować tylko obywatele Białorusi, Gruzji, Mołdowy, Armenii i Ukrainy, tylko że to rozwiązanie wprowadzono w 2007 roku, w zupełnie innym kontekście geopolitycznym. Polska do tej pory wzdragała się przed rozszerzeniem katalogu państw. A teraz albo to zrobi, albo utkniemy na stosach zepsutych polskich owoców.

W ramach szybkiej reakcji polskie jabłka może też uratować Ministerstwo Rodziny, Polityki Społecznej i Pracy, na mocy rozporządzenia uznając, że prace rolnicze można tymczasowo wykonywać bez konieczności ubiegania się o zezwolenie na pracę. Takie rozporządzenia są w mocy – na przykład, to na takiej podstawie zagraniczni artyści mogą przyjeżdżać do Polski i legalnie koncertować przez 30 dni w roku.

NIK zapowiada, że skontroluje procedury wizowe. Czego się spodziewać?

W 2013 rok była już seria takich kontroli, w tym słynna czteromiesięczna kontrola konsulatu w Odessie. Te cztery miesiące przypadły akurat na wakacje, a konsulat w Odessie przy ulicy Uspieńskiej 2 znajduje się 200 metrów od morza… Żarty żartami, chodzi o to, że informacje o nadużycia są znane od dekady, słynna była też sprawa konsulatu w Łucku z 2012 roku, gdzie dochodziło do handlu wizami…

Problem w tym, że polskie prawo migracyjne jest szalenie skomplikowane i w pewnym sensie przez to właśnie korupcjogenne. Poziom nieczytelności i liczba wyjątków oraz specjalnych regulacji otwiera liczne furtki na zachowania, na które w innych sytuacjach nie byłoby miejsca. W mojej ocenie właśnie ten poziom komplikacji sprawia, że placówki konsularne będą musiały się głęboko przeorganizować po wypowiedzeniu umów VFS-owi.

W tym sensie może stworzenie takiego „Narodowego Centrum Wizowego“ nie byłoby najgorszym pomysłem, ale tylko pod warunkiem, że uproszczono by najpierw przepisy i utworzono proste i czytelne listy kryteriów, eliminujące okazje do korupcji. Zjawiska korupcyjne to wprost konsekwencja tego, że kwestie migracyjne rozgrywa się w Polsce politycznie, nie biorąc pod uwagę skali migracji i tego, że tak naprawdę w grę wchodzi los setek tysięcy ludzi.

Co to znaczy dla zwykłych ludzi? Co z osobami, których wizy zostaną zakwestionowane?

Jak zobaczę, że Najwyższa Izba Kontroli publikuje ogłoszenia o tym, że szuka specjalistów od prawa migracyjnego (niebędących członkami korpusu dyplomatycznego), gotowych pracować za granicą, to uwierzę, że chodzi o coś więcej, niż wycieczki pracownicze dookoła świata. Oczywiście, dobry prawnik w końcu połapie się w gąszczu tych przepisów, problem w tym, że do skontrolowania jest naprawdę dużo placówek na całym świecie. Na dziś chyba te zapowiedzi pozostają bez pokrycia z punktu widzenia realiów takich procesów.

Za wydanie wizy nie odpowiada pośrednik, VFS, ale sam konsul. Zwykle są to dyplomaci na początku swojej kariery, którzy wyjeżdżają na dalekie placówki, szukając możliwości awansu. Nieprawidłowości mogą się pojawić na kilku etapach: korupcja może dotyczyć miejsca w kolejce wizowej (przy czym kształt tej kolejki nie jest uregulowany prawnie), może dotyczyć manipulacji dokumentami przy wniosku osoby ubiegającej się o wizę (takie dossier często kompletuje pośrednik), albo samego wydawania wizy, co już należy do konsula. Jeśli zostaną wykryte nieprawidłowości, taka wiza może być cofnięta lub unieważniona. Mogę tylko poradzić, że jeśli ktoś otrzymał wizę na cel, którego nie ma zamiaru realizować, to najlepiej, żeby jednak zrezygnował z wyjazdu do Polski.

Kolejna sprawa, którą już przerabialiśmy z osobami z nieuregulowanym statusem, albo z osobami, którym zakładano sprawę karną w Białorusi lub nie mogły wrócić do Polski z innych powodów. To może dziś dotknąć ludzi, którzy zwyczajowo funkcjonowali w Polsce na wizach, jeśli wyjadą do ojczyzny i tam utkną, to nagle urywa się cała logika życia, nie można się dostać do mieszkania, kota, psa, wypisać z abonamentów i umów.

*Ksenia Naramovich, socjolożka, prezeska Fundacji Rozwoju „Oprócz Granic”. Procesy migracyjne obserwuje od 2001 roku, zarówno jako przyjezdna, osoba, która przeszła ścieżkę naturalizacyjną, jak i czynnie, wspierając w tym innych. Obecnie pracuje nad doktoratem na temat zróżnicowanego traktowania cudzoziemców jako adresatów polityki społecznej w Polsce w Programie Nauki o Polityce i Administracji Szkoły Doktorskiej SGH w Warszawie.

;
Na zdjęciu Agata Czarnacka
Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze