Gdy kłamią, nie chodzi im o przekonanie odbiorcy do kłamstwa. Chodzi o pokazanie, że mogą kłamać bezkarnie. A uczestnictwo w kłamstwach jest potwierdzeniem lojalności, która jest ważniejsza niż prawda. Przykładem choćby kłamstwo o katastrofie smoleńskiej
„Kłamstwa TVP wcale nie są jakąś wstydliwą przypadłością, ale na odwrót, są ostentacyjnym narzędziem utrwalania władzy obecnej elity - także władzy nad prawdą. Kłamiemy - i co nam zrobicie? Rodzi się w ten sposób swoista „brudna wspólnota”. Pracownicy medialni TVP wiedzą, że kłamią, ale ich odbiorcy też wiedzą, że pracownicy TVP kłamią, a pracownicy TVP wiedzą, że ich odbiorcy wiedzą… itp.” - pisze prof. Wojciech Sadurski*
Przywódca partii rządzącej twierdzi, że w niektórych państwach europejskich eutanazja seniorów jest przymusowa.
Telewizja państwowa ogłasza, że światowa opinia publiczna podziwia Polskę za sukcesy gospodarcze.
Już wspomniany przywódca mówi, że w Szwecji są strefy szariatu, do których nie-muzułmanie nie mają wstępu.
Media prorządowe deklarują sukces wizyty prezydenta u Prezydenta USA, choć wrócił do kraju z pustymi rękami.
W dniach, gdy liczba codziennych ofiar pandemii nie maleje, premier i minister zdrowia ogłaszają sukcesy w walce z wirusem.
Podobnie jest z kłamstwami przemilczenia: informacje prawdziwe i istotne, ale niewygodne dla władzy, są po prostu całkowicie pomijane, tak jakby pewne fakty – skądinąd ważne, czasem dramatyczne – po prostu nie miały miejsca.
Dziesiątki, setki, tysiące takich kłamstw znamy już doskonale i na pewien sposób uodporniliśmy się na nie: przestajemy się dziwić i oburzać. Może zresztą właśnie o to chodzi: dwa kłamstwa na pół godziny (tyle trwają „Wiadomości" TVP) to byłby skandal; 30 minut samych kłamstw – to normalność.
Jak pisała Hannah Arendt, jedną z cech elit totalitarnych jest „zdolność zamiany każdego stwierdzenia faktu w deklarację celu”. Tak właśnie jest z kłamstwem w TVP: żadna informacja, żaden „news”, żadna wypowiedź – nie jest zrelacjonowana ot tak, dlatego, że coś wydarzyło się i jest ważne, ale dlatego, że czemuś służy, jakiemuś interesowi politycznemu.
Każdy news TVP ma ukryte (zazwyczaj bardzo nieudolnie) drugie dno: albo służy ubóstwieniu obecnej władzy albo zeszmaceniu jej oponentów.
Mimo to, warto zapytać się: po co? Bo najbardziej oczywista na pozór odpowiedź: po to, by przekonać opinię publiczną do kłamstw, gdy jest to władzy wygodne – wcale nie jest taka oczywista.
W końcu są to wszystko kłamstwa bardzo łatwe do zweryfikowania i obalenia, można by rzec „poczciwe”. W dobie powszechnego dostępu do mnogości źródeł informacji, łgarstwa takie jak przytoczone tu na początku przecież nie mają szans na przekonanie nikogo.
Nasuwa się więc hipoteza, że kłamcy wcale nie liczą na przekonanie odbiorców, a nawet, że nie to jest ich celem.
Jak piszą Iwan Krastew i Stephen Holmes, w dopiero co wydanej znakomitej książce „The Light That Failed” („Światło które zawiodło”, ze znamiennym podtytułem „Dlaczego Zachód przegrywa walkę o demokrację”), gdy kłamie Prezydent Putin czy Prezydent Trump, wcale nie chodzi im o przekonanie odbiorcy do kłamstwa.
Jednym z celów, piszą, jest pokazanie, że przywódcy mogą kłamać bezkarnie, bez żadnych konsekwencji. „Nieponoszenie kosztów za mówienie kłamstw łatwych do obalenia jest skuteczną metodą demonstrowania swej władzy i bezkarności”.
Kłamstwa TVP, w tym sensie, wcale nie są jakąś wstydliwą przypadłością, ale na odwrót, są ostentacyjnym narzędziem utrwalania władzy obecnej elity – także władzy nad prawdą. Kłamiemy – i co nam zrobicie?
Rodzi się w ten sposób swoista „brudna wspólnota” (termin wprowadzony przez nieżyjącego już socjologa Adama Podgóreckiego). Pracownicy medialni TVP wiedzą, że kłamią, ale ich odbiorcy też wiedzą, że pracownicy TVP kłamią, a pracownicy TVP wiedzą, że ich odbiorcy wiedzą… itp.
Taki mechanizm krzywych luster, wzajemnie w sobie się przeglądających, ustanawia solidarność wspólników w kłamstwie. To sprzężenie zwrotne nakręca spiralę kolejnych kłamstw i – co ważniejsze – tolerancji na te kłamstwa.
„Wszyscy są umoczeni”, zarówno wytwórcy jak i odbiorcy kłamstwa, a przez świadome uczestniczenie w tym procederze (choćby przez naciśnięcie guzika pilota na odpowiednią stację), odbiorcy stają się współautorami.
Inaczej niż dawniej w komunie czy faszyzmie, gdzie słuchacz czy widz telewizyjny nie miał wyboru, w dzisiejszych warunkach odbiór TVP stanowi świadomy udział w zbiorowym kłamstwie, który wciąga zarówno pracowników telewizji jak i odbiorców do procederu, w którym jedni i drudzy są doskonale świadomi reguł gry.
Trochę jak w Paradzie Łgarzy, gdzie nikt nikomu nie może wypominać nieprawdy, bo przecież nie o to chodzi.
A o co jeszcze chodzi, poza stworzeniem owej „brudnej wspólnoty”? Jak piszą Krastew i Holmes we wspomnianej książce, celem Prezydenta Putina i Prezydenta Trumpa, gdy kłamią, jest stworzenie podstaw lojalności wobec przywódcy.
Jego zwolennicy nie są obywatelami, ale „fanami”; uczestnictwo w jego kłamstwach jest wyrazem potwierdzenia lojalności, która jest ważniejsza niż prawda.
„Gdy uczestnictwo [w grupie politycznej – przyp. WS] staje się ważniejsze niż weryfikowalna rzeczywistość czy obiektywna prawda, przyznanie prawdy swoim politycznym oponentom staje się psychologiczną niemożliwością” - piszą Krastew i Holmes.
Dają przykład ruchu tzw. „birtherów”, czyli ludzi, przeświadczonych o tym, że Barack Obama urodził się był poza Stanami, a zatem nie miał prawa kandydowania w wyborach prezydenckich. Nawet gdy kłamstwo to – afirmowane przez dłuższy czas przez Donalda Trumpa – zostało wielokrotnie skompromitowane, obstawanie wbrew faktom przy tezie o „narodzinach” stanowiło przejaw lojalności wobec Trumpa.
Najbardziej oczywistym przejawem takiej funkcji kłamstwa w Polsce jest kłamstwo smoleńskie. Mimo że wykazano wielokrotnie i ponad wszelką wątpliwość, że do żadnego wybuchu czy zamachu nie doszło, trwanie przy tezie o zamachu stało się papierkiem lakmusowym na lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego, zaś podważanie tezy zamachowej – przejawem nieprawomyślności.
Oczywiste kłamstwo stało się sztandarem, wokół którego ogniskuje się mobilizacja zwolenników Kaczyńskiego i zapewne gdyby odciął się on bardziej wyraźnie od bredni podkomisji smoleńskiej – wprowadziłby swych zwolenników w konfuzję.
W tym sensie, zarówno oni są skazani na afirmację kłamstwa jak i on jako beneficjent lojalności mierzonej przywiązaniem do kłamstwa, stał się niejako tego kłamstwa zakładnikiem.
Jak wskazał w oparcia o swe badania empiryczne Daniel Effron, profesor London Business School, zwolennicy Trumpa są skłonni wybaczyć mu kłamliwe wypowiedzi, o ile tylko „mogły być prawdziwe”.
Tak np. sławetne (i w pełni fałszywe) stwierdzenie Trumpa, że jego uroczystości inauguracyjne zgromadziły największy tłum w historii, było mu wybaczone przez zwolenników, na podstawie przypuszczenia, że gdyby tylko pogoda była lepsza, rekord uczestnictwa mógł być przecież pobity.
W ten sposób prawda staje się czymś hipotetycznym i warunkowym (z gatunku „co by było, gdyby”), a fałsz – czymś do wybaczenia, jeśli teoretycznie mógł być prawdą.
W swym artykule w „New York Times” w 1998 roku Effron konkludował: „Nawet gdy zwolennicy (różnych orientacji politycznych – przyp. WS) zgadzają się co do faktów, mogą dojść do odmiennych moralnych ocen nieuczciwości negowania tych faktów. Konsekwencją jest jeszcze większa polaryzacja w społeczeństwie już i tak bardzo podzielonym”.
Taka jest w istocie funkcja kłamstwa w polityce. Zaprzeczając istnieniu obiektywnej prawdy, tworząc brudne wspólnoty udziału w nieprawdzie, kłamstwo podważa jedną z podstaw społecznej spójności, a mianowicie prawdę.
Jeśli prawda nie istnieje albo przynajmniej kłamstwo nie jest napiętnowane, społeczeństwo rozpada się na wspólnoty, mające własne niby-prawdy i nie mówiące tym samym językiem.
Członkowie wspólnot nieprawdy „odrzucają możliwość zamieszkiwania we wspólnym świecie z obywatelami o odmiennych przekonaniach”- piszą Krastew i Holmes.
Demokracja – jako współdecydowanie o wspólnym losie publicznym – staje się wtedy niemożliwa bo wszelkie stwierdzenia społecznych faktów mogą być podważone, jeśli to jest wygodne dla przywódcy danej wspólnoty.
Ale za to liderzy tacy jak Kaczyński mogą spokojnie dalej gaworzyć o strefach szariatu w Szwecji i przymusowej eutanazji w Holandii.
*Wojciech Sadurski jest profesorem filozofii prawa Uniwersytetu Sydnejskiego i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.
Komentarze