Na nieco ponad cztery miesiące przed wyborami prezydenckimi nastroje społeczne zwiastują trudną kampanię dla kandydatów koalicji 15 października. Katastrofy jeszcze nie ma, ale dalsze pogłębienie politycznej depresji wyborców może zwiastować poważne kłopoty
Jak już wiemy oficjalnie, pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 18 maja, przed nami więc ponad cztery miesiące kampanii. Na jej starcie publikujemy pierwsze omówienie nastrojów społecznych, zestawiamy je z analogicznym czasem przed poprzednimi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi ostatniej dekady oraz tłumaczymy, co wynika z porównania omawianych liczb.
W skrócie:
Jak pokazywał już na łamach OKO.press Piotr Pacewicz, grudniowa średnia sondaży symulujących drugą turę wyborów między Trzaskowskim a Nawrockim jest dewastująca dla kandydata PiS: podczas gdy prezydent Warszawy w dogrywce zbiera praktycznie w całości wyborców KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, odtwarzając w dużym stopniu koalicję elektoratów z 15 października, szef IPN traci połowę wyborców Konfederacji, co w takim układzie przekreśla jego szansę na wygraną. Pokazujemy to na wykresie poniżej:
Sztab kandydata PiS najwyraźniej zdaje sobie sprawę z tej słabości Nawrockiego, stąd coraz ostrzejsza antyukraińska i skrajnie konserwatywna retoryka szefa IPN – zaprezentował ją między innymi w środę 8 stycznia w Polsacie, warunkowo sprzeciwiając się akcesji Ukrainy do NATO i Unii Europejskiej oraz opowiadając się za obecnym, skrajnie radykalnym prawem antyaborcyjnym.
Jednak jak zaraz pokażemy, w ten sposób uwidacznia się sprzeczność, która już najprawdopodobniej do końca kampanii będzie kłopotem Nawrockiego: im bardziej koncentruje się na kwestiach tożsamościowych wyjętych z elementarza polskiej skrajnej prawicy, tym bardziej osłabia swój potencjał jako kandydata wyrażającego niechęć wobec polityki rządu i coraz mocniejsze społeczne zmęczenie polityką Koalicji 15 października.
Tymczasem liczby pokazują, że to wiarygodnie wyrażona druga opowieść ma potencjał, by zagrozić wygranej Rafała Trzaskowskiego.
Popatrzmy najpierw na wykres pokazujący obecną akceptację dla polityki rządu w zestawieniu z analogicznymi danymi z porównywalnego okresu przed wyborami prezydenckimi w 2015 roku, wyborami parlamentarnymi w 2015 roku, wyborami parlamentarnymi w 2019 r., wyborami prezydenckimi w 2020 r. oraz wyborami parlamentarnymi w 2023 r. (wszystkie dane podajemy za badaniami CBOS).
Jak widać, w grudniu 2024 r. 40 proc. badanych to przeciwnicy rządu, 32 proc. to jego zwolennicy, a 24 proc. ankietowanych wyraża obojętność wobec ekipy rządowej. Przez ostatnie 12 miesięcy liczba zwolenników zmniejszyła się o 7 pkt. proc., o 1 pkt. proc. zwiększyła się liczba przeciwników, a o 5 pkt. proc. zwiększyła się liczba osób obojętnych.
Gorsze notowania na 5 miesięcy przed wyborami miała w ostatniej dekadzie tylko jedna ekipa rządząca: rząd Mateusza Morawieckiego przed wyborami w październiku 2023.
Podobnie sytuacja wygląda z nastrojami społecznymi dotyczącymi kierunku, w jakim zmierza Polska: dziś 50 proc. badanych uważa, że w złym (wzrost w ciągu roku o 8 pkt. proc.), a 32 proc., że w dobrym (spadek o 6 pkt. proc. w porównaniu do stycznia 2024 r.).
W ostatniej dekadzie gorsze notowania miał tylko rząd Ewy Kopacz przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. i – ponownie – rząd Mateusza Morawieckiego przed wyborami w październiku 2023 r.
Póki co, Karol Nawrocki wydaje się idealnym przeciwnikiem dla Rafała Trzaskowskiego.
Z takim oponentem kandydat KO łatwo może przekształcić drugą turę w rodzaj plebiscytu, w którym pytanie „czy chcesz odsunąć obecną władzę?” zastąpi pytanie „czy chcesz powrotu PiS?”. Przy obecnych nastrojach społecznych wciąż byłaby to oś polaryzacyjna wygodna dla Trzaskowskiego.
Zwłaszcza że ważny będzie też inny czynnik: inaczej niż to było w 2015 roku, wybory prezydenckie '25 kończą, a nie zaczynają cykl wyborczy. Względnie łatwo będzie więc zmobilizować koalicję wyborców z 15 października pod hasłem: „jeszcze jeden wysiłek przy odsuwaniu PiS od władzy i już na pewno będzie lepiej”.
Mamy więc obecnie następującą sytuację: duże i rosnące niezadowolenie społeczne z rządzących i sytuacji w kraju oraz kandydata głównej partii opozycyjnej, który na razie nie potrafi (i nie wygląda, aby się to miało szybko zmienić) stać się wyrazicielem tych nastrojów. Naturalnie pojawia się więc pytanie:
Od razu zaspoilujmy dalszą część wywodu: wejście do gry trzeciego kandydata lub kandydatki spoza szeroko rozumianych dwóch głównych partyjnych obozów (koalicyjnego i opozycyjnego) będzie ekstremalnie trudne.
Oczywiście wszyscy mamy w pamięci fenomen Pawła Kukiza z 2015 roku, ale tamten sukces niezależnego kandydata wydaje się typowym błędem w Matrixie:
doszło bowiem wtedy do nagłego i krótkotrwałego rozszczelnienia polaryzacji.
Spójrzmy na oceny rządu Ewy Kopacz z grudnia 2014 roku: mamy 38 proc. zwolenników rządu, 16 proc. przeciwników i aż 40 proc. badanych nieodnajdujących się w tych dwóch obozach i deklarujących obojętność. Z jednej strony byli to m.in. wyborcy liberalni rozczarowani ośmioma latami polityki koalicji PO-PSL i upadkiem transformacyjnych mitów założycielskich, co objawiło się symbolicznie np. w zmianie polityki rządu wobec reformy emerytalnej. Z drugiej mieliśmy wyborców bardziej konserwatywnych zniechęconych do PiS, który zdobywał wówczas szczyt tożsamościowej histerii związanej z katastrofą smoleńską. Paweł Kukiz idealnie wpasował się w tę szczelinę, a później umiejętnie wykorzystał to Andrzej Duda, polityk dużo bardziej w kampanii elastyczny i umiarkowany, niż dziś Karol Nawrocki.
Kto dziś może być Kukizem? Nie widać nikogo takiego na horyzoncie.
Wymieniany często Krzysztof Stanowski ma mało prezydencki profil i polityczne emploi niemal idealnie zbieżne z grupą docelową Sławomira Mentzena. Możliwości Adriana Zandberga, by skomunikować się z szerszym centrowym elektoratem, należy ocenić jako ekstremalnie minimalne. Być może najbliższy profilowi „trzeciego kandydata” jest szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera, ale jego start oznaczałby otwartą wojnę środowiska Andrzeja Dudy z PiS. Do tego dochodzą jeszcze kwestie finansowe i organizacyjne, które w kampanii 2025 roku są o wiele bardziej wymagające niż 10 lat temu.
Reasumując, jeśli nic się gwałtownie nie zmieni, głównym faworytem do wygrania wyborów prezydenckich jest wciąż Rafał Trzaskowski. Z tym zastrzeżeniem, że jeśli nastroje społeczne wciąż będą się pogarszać, przestrzeń do skutecznego działania dla jego przeciwników będzie coraz większa.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze