0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. JOHN THYS / AFPFot. JOHN THYS / AFP

Po przegranych w maju przez Partię Socjalistyczną (PSOE) wyborach regionalnych, premier Pedro Sánchez postawił wszystko na jedną kartę i ogłosił wcześniejsze wybory parlamentarne. Przyspieszenie ich niemal o pół roku jest desperacką próbą zapobiegnięcia przejęciu władzy w kraju przez prawicę. Ostatnie sondaże dają prawicowej Partii Ludowej (PP) 32-34 proc., a PSOE – maksymalnie 27 proc.

Zwycięstwo PP jest tak samo prawdopodobne, jak to, że nie uzyska większości potrzebnej do samodzielnego rządzenia i będzie musiała uformować koalicję z partią, która wyrosła na trzecią siłę – skrajnie prawicową Vox. Sánchez i jego partia mają nadzieję, że strach przed przejęciem władzy przez antyimigranckich, konserwatywnych radykałów zmotywuje wielu Hiszpanów do pojawienia się przy urnach.

Wybory w Hiszpanii. W wyborach regionalnych prawica wzięła wszystko

Sondaże przed majowymi wyborami regionalnymi były dla lewicy niekorzystne, ale nie spodziewała się takiej skali porażki. PP przejęła władzę w większości regionów i zdominowała kilka takich, w których od lat rządziła lewica – m.in. Walencję, Aragonię i Estremadurę. W Estremadurze PSOE rządziło niemal nieprzerwanie od 1983 roku. Andaluzję lewica straciła, po 40 latach, już w poprzednich wyborach. Teraz prawica umocniła swoją władzę w radach największych miast regionu. W Walencji, rządzonej przez dwie kadencje przez socjalistów, PP podwoiła swój wynik z poprzednich wyborów. Nawet w Katalonii, gdzie hiszpańska prawica – kojarzona z frankizmem i zwalczaniem regionalnych autonomii – zawsze była niepopularna, teraz uzyskała rekordowy wynik. PP wygrała także wybory do rad miejskich w 7 z 10 największych hiszpańskich miast, w tym w Madrycie.

Majowe wybory były też triumfem dla radykalnie prawicowej partii Vox

Weszła już do rządów dwóch wspólnot autonomicznych – w Walencji oraz Kastylii i Leon – i prowadzi negocjacje koalicyjne w regionie Estremadura.

Lewicowy koalicjant PSOE, partia Unidas Podemos (pierwowzór polskiej „Partii Razem”; przez prawicę nazywana „radykalną lewicą”; przez innych – „prawdziwą lewicą”) również poniosły klęskę. Podemos straciło wszystkie mandaty w parlamentach regionalnych Madrytu i Walencji oraz wszystkich stołecznych radnych. W sumie udało jej się utrzymać tylko 14 z 46 deputowanych, których zdobyła w poprzednich wyborach regionalnych.

Przeczytaj także:

Powrót do politycznego duopolu

Przegrana lewicy wynika nie tyle z wielkiego spadku jej notowań (spadły tylko o 1,2 punktu procentowego w porównaniu z 2019 rokiem), co z wielkiego wzrostu opozycji. Partia Ludowa zdobyła łącznie 31,5 proc. głosów – niemal o 9 punktów więcej, niż cztery lata temu. Skok popularności zawdzięcza nie tyle własnym dokonaniom, co upadkowi centrowej, liberalnej ekonomicznie partii Ciudadanos.

Ciudadanos po raz pierwszy weszło do parlamentu w 2015 roku, wraz z Podemos przełamując odwieczny duopol PP i PSOE.

Nowa partia prezentowała się jako alternatywa dla postępowych światopoglądowo i liberalnych ekonomicznie wyborców, którzy nie chcieli głosować na Partię Ludową ze względu na jej ogólny konserwatyzm i „złe geny” – licznych powiązań PP z establishmentem frankistowskiej dyktatury, w czasie której kariery zaczynało wielu polityków.

Zaledwie cztery lata temu, w krajowych wyborach parlamentarnych Ciudadanos zdobyła 4,1 miliona głosów – tylko 200 tys. mniej niż PP – i 57 mandatów.

Był to potężny zastrzyk, który liberałowie zupełnie zmarnowali.

Gdy po wyborach nie udało się wyłonić większościowego rządu i sześć miesięcy później głosowanie powtórzono, Ciudadanos straciło 2,5 miliona głosów i zachowało jedynie 10 miejsc w parlamencie.

Przyczyn porażki partii, która pozycjonowała się jako polityczne centrum, jest kilka:

  • kontrowersyjne wypowiedzi jej ówczesnego lidera, który najpierw dążył do paktu z lewicą, a potem się mu sprzeciwiał;
  • niemożność sformowania trwałej koalicji z żadną z głównych partii;
  • masowe odchodzenie z Ciudadanos wielu kluczowych polityków.

Gwoździem do trumny okazały się konflikty z PP w regionalnych parlamentach oraz wzrost znaczenia partii Vox. Wyborcy Ciudadanos stopniowo przepraszali się ze „starą”, może nieco zwietrzałą, za to przewidywalną prawicą; albo zwracali się w stronę tej nowej – zbyt może radykalnej i populistycznej, za to wyrazistej i z jasnym przesłaniem.

W tegorocznych wyborach regionalnych porażka liberałów była już ewidentna – ich dawnych wyborców zagospodarowała PP albo Vox. Dzień po wynikach wyborów, Ciudadanos ogłosili, że rezygnują ze startu do parlamentu. Po krótkim flircie z wielopartyjnością Hiszpania wraca więc do politycznego duopolu – łączny udział dwóch głównych partii w głosach w wyborach samorządowych wyniósł niemal 60 proc., najwięcej od 12 lat. Komentatorzy polityczni są zgodni: Hiszpanie chcą twardych polityków, a nie zmiennych technokratów; a idee „liberalizmu” są w tym spolaryzowanym społeczeństwie co najmniej niezrozumiałe.

Polityka, nie gospodarka

Czteroletnie rządy lewicy były naznaczone kryzysami wywołanymi przez pandemię i wojnę w Ukrainie. Prawica wytyka PSOE niedostateczne poradzenie sobie z pandemią i zahamowanie wzrostu gospodarczego – głównie w sektorze turystyki – przez drastyczne obostrzenia. Pomaga jej w tym niedawny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że trwający ponad pół roku stan wyjątkowy był nielegalny, co unieważniło wszystkie otrzymane w tym czasie przez ludzi mandaty za łamanie restrykcji. PP uparcie powtarza też mantrę o zbyt wolnym odbijaniu się gospodarki po kryzysie.

Tyle że te zarzuty lewica odpiera całkiem sprawnie.

Hiszpańska gospodarka radzi sobie nieźle – zarówno ogólne PKB, jak i sektor turystyki wróciły w tym roku do poziomu sprzed pandemii. Liczba zatrudnionych wynosi aktualnie rekordowe 20,8 milionów. Choć stopa bezrobocia wciąż jest wysoka na tle reszty UE (13 proc.), jest to raczej wieloletni, strukturalny problem Hiszpanii, a nie wina rządzącej koalicji. Rząd wprowadził szereg popularnych rozwiązań: rewaloryzację emerytur zgodnie z zeszłoroczną inflacją (o 8,5 proc.), wyrównanie urlopów macierzyńskich i ojcowskich, czy ustawę o eutanazji. Nałożył także na banki i przedsiębiorstwa energetyczne tymczasowy podatek od nadzwyczajnych zysków i przygotowywał się do dużej reformy mieszkalnictwa. Inflacja zmniejszyła się w ostatnim roku ponad trzykrotnie i obecnie wynosi 3,2 proc.

PSOE próbuje nagłaśniać te osiągnięcia i podkreśla, że Hiszpania oparła się recesji wywołanej wojną dużo lepiej, niż inne kraje UE.

Ostatnio Sánchez wezwał lidera PP Alberto Feijóo do wspólnej debaty o przyszłości gospodarki Hiszpanii, sugerując, że prawica nie ma na nią żadnego pomysłu. Ostrzega także, że po wygranej PP cofnie szereg ustaw, które były warunkiem otrzymania funduszy europejskich.

„Wycofanie się z naszych zobowiązań wobec Unii Europejskiej będzie miało poważne konsekwencje. Są inne kraje o skrajnie prawicowych rządach, które już widzą tego efekty. Nie wiem, co myśli Feijóo, ale nie chcę, aby Hiszpania podążała tą drogą" – powiedział premier Sánchez podczas niedawnego forum ekonomicznego CincoDias. Odwoływał się m.in. do ustaw klimatycznych, związanych z prawami osób LGBTQ+, aborcją i walką z przemocą ze względu na płeć – nawet jeśli części z nich Partia Ludowa nie odważy się ruszyć, to już jej potencjalny koalicjant, Vox, otwarcie je krytykuje.

W rzeczywistości za złą sytuacją socjalistów stoją raczej nie problemy gospodarcze, a stricte polityczne.

Nie wszyscy wyborcy popierali koalicję z Podemos, których propozycje były dla wielu Hiszpanów zbyt radykalne, a czasem po prostu niezrozumiałe.

Podemos przeżyło w ostatnich latach kilka kryzysów wizerunkowych.

Największym było przeforsowanie ustawy o „świadomej zgodzie na akt seksualny”. Jej założenia – walka z przemocą ze względu na płeć i poszerzenie definicji gwałtu – były szeroko popierane; jednak Podemos niechcący stworzyło prawny bubel. Źle skonstruowana ustawa pozwoliła 1100 skazanym przestępcom seksualnym na złagodzenie wyroków, a ponad 100 zostało przedterminowo zwolnionych z więzienia. Autorką ustawy była ministra ds. równości Irene Montero; prywatnie – partnerka Pablo Iglesiasa, założyciela i byłego lidera Podemos. Para była też krytykowana za zakup willi z basenem z pół miliona euro, na zamkniętym, strzeżonym osiedlu – gdy wyszło to na jaw, wielu wyborców zwątpiło w wiarygodność polityków i ich lewicowych haseł.

Najczęściej jednak prawica wytyka Sánchezowi kontrowersyjne parlamentarne sojusze – zwłaszcza ten z radykalną partią Kraju Basków, EH Bildu, powiązaną z dawną grupą terrorystyczną ETA. PSOE potrzebowała jej do przeforsowania wielu ustaw; jednak dla wielu wyborców było to zbyt wiele – zwłaszcza gdy w ostatnich wyborach regionalnych Bildu wystawiło 44 kandydatów skazanych w przeszłości za przestępstwa terrorystyczne; w tym siedmiu – za zabójstwa.

Ryzykowne decyzje były wizytówką kadencji Sáncheza i rozpisanie wcześniejszych wyborów tylko to potwierdza.

Hiszpanie nie są zadowoleni – głosowanie odbędzie się w środku wakacji i każdy może być wezwany do obowiązkowej pracy w komisji wyborczej – ale dla Sáncheza mógł być to słuszny krok. Nie ma teraz czasu na kwestionowanie jego przywództwa, szukanie nowego lidera i organizację prawyborów. Wyborcy muszą podjąć błyskawiczną decyzję: czy pozwolą, by prawica przejęła władzę w całym kraju, czy jednak przymkną oko na błędy obecnego rządu i masowo stawią się przy urnach? A stawka jest duża – jak podkreślają w ostatnich tygodniach politycy lewicy, 23 lipca Hiszpanie wybiorą „między Bidenem a Trumpem, między Lulą a Bolsonaro”.

Trudny sojusz na prawicy

Przyspieszenie wyborów może mieć też inny cel. Zmusić Hiszpanów do głosowania w momencie, gdy PP próbuje dogadać się z Vox w sprawie regionalnych koalicji. Lewica chce pokazać, że „zgniłe kompromisy” i kontrowersyjne decyzje, które już teraz musi podejmować PP, to zapowiedź konfliktów i chaosu, które ogarną niedługo cały kraj.

W Estremadurze potencjalni koalicjanci od tygodni kłócą się o kwestie światopoglądowe

– głównie dotyczące przemocy domowej i praw osób LGBTQ+. Regionalna liderka PP Maria Guardiola podsumowała je ostatnio słowami: „Nie mogę pozwolić, by do mojego rządu weszli udzie, którzy negują istnienie przemocy ze względu na płeć i chcą podrzeć tęczową flagę”. Guardiola skarżyła się, że Vox stawia warunki nie do przyjęcia i „kieruje się żądzą władzy”. Jeśli partie nie osiągną porozumienia, wybory w Estremadurze trzeba będzie powtórzyć.

Lider PP, Alberto Feijoo, podkreśla, że nie pozwoli na ograniczanie praw osób LGBTQ+, ani cofnięcie reform dotyczących przemocy wobec kobiet. Zapytany jednak przez dziennikarzy o decyzję o zlikwidowaniu departamentów d.s. równości w kilku radach miejskich, w których PP już rządzi razem z Vox, powiedział tylko, że „niektóre koalicje wymagają rozdzielenia kwestii gospodarczych i światopoglądowych”.

Wygląda na to, że radykałowie przysporzą prawicy sporo problemów.

W Walencji, gdzie PP i Vox dość szybko osiągnęły porozumienie koalicyjne, jeden z kandydatów do rządu z ramienia Vox, José María Llanas, podczas wywiadu w telewizji powiedział, że nie wierzy w przemoc ze względu na płeć. Politycy PP przez kilka dni musieli „sprzątać” po tej wypowiedzi. Zapewniali wyborców, że nie negują zjawiska przemocy domowej (w zeszłym roku co najmniej 22 kobiety w Hiszpanii zginęły z rąk swoich partnerów) i nie zamierzają wycofywać wprowadzonych przeciwko niej narzędzi.

Czasami jednak prawicowi politycy nie wykazują się należytym refleksem.

Gdy media podały niedawno, że inny polityk Vox z Walencji, Carlos Flores, został kilkanaście lat temu skazany za przemoc wobec żony, lider PP zbył to lekkim komentarzem, że „Flores miał trudny rozwód”

Konsolidacja lewicy pomoże?

PSOE pokłada resztki nadziei nie tylko w perypetiach na prawicy, ale także w mobilizacji swoich koalicjantów. Kilkanaście małych ugrupowań już wcześniej skonsolidowało się w sojusz pod nazwą Sumar, pod przywództwem Yolandy Díaz, obecnej wicepremierki i ministry pracy. „Sumar”, co po hiszpańsku oznacza „dodawać” lub „jednoczyć” ma pokazać wyborcom, że nowa lewica potrafi wznieść się ponad osobiste niesnaski i drobne różnice programowe i utworzyć wspólny front.

Kluczowym momentem była niedawna decyzja o przystąpieniu do sojuszu także partii Podemos.

Hiszpański system wyborczy faworyzuje większe partie, przyznając im większą liczbę mandatów. Ostatnie sondaże wykazały, że połączone siły mogą zdobyć ponad 40 mandatów; gdyby jednak Podemos i Sumar startowało oddzielnie, łącznie mogłyby liczyć jedynie na ok. 25 miejsc. Ceną dołączenia Podemos do szerokiej koalicji było jednak wykluczenie z list wyborczych ministry równości Irene Montero. Wielu wyborców wciąż nie może jej wybaczyć stworzenia kontrowersyjnego prawa o „świadomej zgodzie na akt seksualny”.

Sumar pozycjonuje się jako partia progresywnej lewicy, uprawiająca politykę „z ludzką twarzą”, będąca blisko obywatela. W nadchodzących wyborach bardzo podkreśla konieczność partycypacji obywatelskiej w kształtowaniu programu wyborczego. Utworzyła w tym celu internetową platformę, na której każdy może zgłosić swoje postulaty przyporządkowane do jednej z kategorii (np. polityka fiskalna, praca, mieszkalnictwo, ochrona zdrowia). Następnie mają być one poddane dyskusji i głosowaniu.

Program wyborczy jest więc dynamiczny, ale już teraz ogłoszono kilka najważniejszych propozycji:

  • stały podatek od prywatnych majątków powyżej 3 milionów euro;
  • nowy prób podatkowy dla najwięcej zarabiających;
  • zwiększenie wydatków na edukację i publiczne mieszkalnictwo;
  • plan transformacji energetycznej łagodzący koszty społeczne;
  • program integracji imigrantów i uchylenie rozporządzenia pozwalającego na push-backi na granicy z Marokiem.

Trzy scenariusze wyborcze

Dziś według sondaży wybory wygrywa PP z ok. 33 proc. poparcia i 140 mandatami. Partii Socjalistycznej sondaże dają ok. 25 proc. i 95 mandatów. Vox może liczyć na ok. 14 proc., a depczący mu po piętach Sumar – 13,5 proc. Pozostali wyborcy głosują na partie regionalne (katalońskie i baskijskie) albo wciąż się zastanawiają.

Wygrana PP jest niemal przesądzona, ale raczej nie uzyska ona większości potrzebnej do samodzielnego rządzenia. Najbardziej prawdopodobne są więc trzy scenariusze:

  • kontrowersyjna koalicja z Vox i dołączenie Hiszpanii do grona krajów rządzonych przez skrajną prawicę;
  • niemożność dogadania się i koalicyjny impas;
  • albo nieosiągnięcie przez obie partie wyników pozwalających na utworzenie rządu (obecnie mogą liczyć na ok. 180 mandatów, minimum to 176).

W dwóch ostatnich scenariuszach konieczne byłoby powtórzenie wyborów – a to chyba ostatnia rzecz, jakiej coraz bardziej spolaryzowana Hiszpania teraz potrzebuje.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze