Jeśli wybory parlamentarne w Rumunii wygra skrajnie prawicowy AUR, a zwolennik Putina Călin Georgescu powtórzy sukces z pierwszej tury wyborów prezydenckich, Rumunia będzie drugim po Węgrzech krajem w UE w pełni rządzonym przez skrajną prawicę. „Musimy to powstrzymać” – mówi Vlad Voiculescu, wiceprzewodniczący partii, która może stawić temu tamę
To był szok.
Pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii 24 listopada wygrał człowiek, który twierdzi, że w butelkach Coca Coli ukryte są mikrochipy, woda nie składa się z tlenu i wodoru, lecz jest „wibracją”, cięcie cesarskie „przecina więź z bogiem”, a Putin to wspaniały przywódca.
Analitycy mediów społecznościowych wykazali, że formalnie niezależny, skrajnie prawicowy i antyeuropejski kandydat Călin Georgescu, który zdobył 22,95 proc. głosów, dostał ogromne wsparcie od chińskiej platformy Tik Tok. Jego konto było faworyzowane przez algorytmy, dzięki czemu jego wpisy docierały do milionów wyborców. Za kampanię na Tik Toku Georgescu nie zapłacił ani grosza.
Teraz badanie w tej sprawie, na prośbę rumuńskiej Krajowej Rady Audiowizualnej, przedprowadzi Komisja Europejska. Jeśli potwierdzą się podejrzenia o manipulacji wynikiem wyborów, Rumunia zdecyduje się na zawieszenie działalności Tik Toka w kraju – donosi AFP.
Niespodziewane zwycięstwo prawicowego radykała w pierwszej turze wyborów prezydenckich napędza też szanse skrajnej prawicy na wygraną w niedzielnych (1 grudnia) wyborach parlamentarnych.
Skrajnie prawicowy AUR, który do tej pory był drugi, a teraz przoduje w sondażach, już ogłosił poparcie dla Georgescu w drugiej turze wyborów prezydenckich. W ten sposób partia chce się podwieźć na jego sukcesie, zwłaszcza, że lider AUR w pierwszej turze wyborów prezydenckich poradził sobie źle: zdobył dopiero czwartą lokatę.
Jeśli AUR wygra niedzielne wybory parlamentarne, a tydzień później Georgescu zdobędzie prezydenturę, Rumunia będzie drugim po Węgrzech krajem w UE w pełni rządzonym przez skrajną prawicę.
To dlatego w ostatnim tygodniu ulice rumuńskich miast zalały protesty.
O tym, dlaczego Rumunii są przerażeni sytuacją oraz czy wygrana Georgescu w pierwszej turze to aberracja, czy jednak wyraz ważnych postaw społecznych, OKO.press rozmawia z Vladem Voiculescu, europosłem i wiceprzewodniczącym opozycyjnego, centroprawicowego Związku Ocalenia Rumunii (USR). To kandydatka tego ugrupowania była dziennikarka Elena Lasconi w drugiej turze wyborów stawi czoła kaznodziei skrajnej prawicy.
Paulina Pacuła, OKO.press: Pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii według sondaży miał wygrać urzędujący premier, lider rumuńskiej Partii Socjaldemokratycznej (PSD), obecnej na rumuńskiej scenie politycznej od ponad 30 lat. Tak się nie stało. Marcel Ciolacu zdobył 19,15 proc. głosów i nie wszedł nawet do drugiej tury. Jeszcze gorzej poradził sobie Nicolae Ciucă, lider Partii Narodowo Liberalnej (PNL), największej partii konserwatywnej, należącej do Europejskiej Partii Ludowej – zdobył niecałe 9 proc. głosów. To z tej partii pochodzi obecny prezydent kraju Klaus Johannis. Wygląda na to, że w Rumunii przegrał polityczny mainstream, który rządził tym krajem – z małymi przerwami – mniej więcej przez ostatnich 30 lat. Dlaczego tak się stało?
Vlad Voiculescu, europoseł z Rumunii, wiceprzewodniczący Związku Ocalenia Rumunii: PSD oraz PNL to najbardziej skompromitowane i skorumpowane partie polityczne w Rumunii. I to pomimo że mają na koncie wiele ważnych osiągnięć [np. wprowadzenie Rumunii do UE i NATO – red.].
Przez lata sprawowały rządy w sposób, który pogłębił wyobcowanie klasy politycznej oraz zawłaszczanie państwa. Instytucje publiczne w Rumunii są skrajnie upolitycznione i upartyjnione. Ludzie czują się zupełnie niesłyszani i pozbawieni reprezentacji. Awans społeczny zależy od tego, czy ma się wsparcie politycznego establishmentu. Klasa polityczna jest ściśle powiązana z najbogatszym biznesem i lokalnymi baronami.
W porównaniu z innymi państwami UE, zawłaszczenie państwa w Rumunii sięga bardzo głęboko. Może nie tak głęboko, jak na Węgrzech, ale sytuacja jest poważna [dla porównania: w rankingu postrzegania korupcji Transparency International Węgry są na 76 miejscu, zaś Rumunia na 63; Rumunia, Bułgaria i Węgry to najniżej uplasowane w rankingu państwa UE – red.]. Rumunia to kraj, w którym ogromne wpływy mają działające bez kontroli służby specjalne.
Tego nie widać tylko na poziomie rządu, to czuć w życiu codziennym, na każdym styku obywatela z państwem – w biznesie, szkolnictwie, w służbie zdrowia. Ta frustracja społeczna narastała przez wiele lat, ale establishment jakoś się trzymał. Czarę goryczy przelało wejście tych ugrupowań w koalicję ze sobą w 2021 roku i konsolidacja ich władzy. PNL i PSD w ostatnim parlamencie miały 70 procent miejsc.
To pierwsze wybory od lat, w których doszło do przełomu.
I co ciekawe, ten trend przełożył się zarówno na zwycięstwo naszej kandydatki, jak i tego skrajnie prawicowego kandydata.
Ku zaskoczeniu wszystkich – wbrew wszelkim sondażom i badaniom exit poll – z wynikiem 22,95 proc. pierwszą turę wyborów wygrał radykalnie prawicowy populista Călin Georgescu. Formalnie niezależny, ale w przeszłości związany z konserwatywno-narodowym i eurosceptycznym Związkiem Jedności Rumunów (AUR). Georgescu to jednak nie człowiek z nikąd, a polityk obecny na rumuńskiej scenie politycznej od ponad 20 lat, raz po raz wyciągany przez różne ugrupowania do różnych urzędów. Czy rzeczywiście o jego zwycięstwie przesądziła manipulacja jego widocznością na Tik Toku? Czy może jednak dotknął ważnych nastrojów w rumuńskim społeczeństwie: niechęci do polityki głównego nurtu, Unii Europejskiej i wszystkiego tego, co zachodnie?
O zwycięstwie Georgescu zadecydowało i to, i to. Zarówno jego obecność i najprawdopodobniej sztucznie pompowana widoczność na Tik Toku, jak i kontrowersyjne, antyliberalne, ultrakonserwatywne hasła.
Georgescu zrobił to, co robią inni politycy skrajnej prawicy. Biorą jakieś malutkie kawałki prawdy, jakieś wrażenia społeczne, które są choć minimalnie zakorzenione w rzeczywistości i budują wokół tego dezinformacyjne narracje. W ten sposób odpowiadają na ukryte za tym intensywne emocje społeczne. Często nieracjonalne. Takie, które odpowiedzialni politycy powinni raczej łagodzić, niż podsycać.
Ale jednocześnie Georgescu nie jest typowym skrajnie prawicowym, antydemokratycznym populistą, jakich w Europie jest już trochę. On pozuje na mistyka. Kreuje się na głęboko uduchowioną osobę, który widzi więcej. Mówi jak domorosły filozof i kaznodzieja.
W swojej kampanii nie mówił o konkretnych problemach, z którymi mierzą się ludzie czy gospodarka, lecz o frustracjach, niesprawiedliwości, niespełnieniu. Nie oferował rozwiązań, lecz górnolotne mądrości. Jego odpowiedzią na wszystko były hasła o przywracaniu godności, uzyskiwaniu przez Rumunię jakiejś mitycznej samowystarczalności [np. w zakresie produkcji żywności – rumuńscy rolnicy również protestują i wielu z nich popiera skrajną prawicę – red.], czy podążanie za przykładem Chrystusa.
Ale jednocześnie jest bardzo konkretny, jeśli chodzi o kwestie sprzeciwu wobec Unii Europejskiej, pomocy Ukrainie, czy współpracy z NATO. W kampanii, której rzekomo nie prowadził, argumentował, że UE to nieudany projekt, pomoc walczącej Ukrainie napędza i przedłuża wojnę, a obecność w regionie natowskiej infrastruktury wojskowej stwarza dla kraju zagrożenie. To wszystko to dość typowe argumenty skrajnej prawicy w Europie, które jednocześnie bardzo rezonują z rosyjską propagandą. Czy te antyzachodnie, antyamerykańskie, prorosyjskie sentymenty są w Rumunii na tyle silne, że Georgescu może wygrać drugą turę?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo już pierwsza tura pokazała, że sytuacja jest dosyć nieobliczalna. Kiedy patrzymy na sondaże poparcia dla NATO czy Unii Europejskiej w Rumunii nie widać jakiś bardzo niepokojących tendencji. Rumunia mieści się raczej w górnej połowie krajów, które są pronatowskie i proeuropejskie. Ale jak zbadamy poziom zadowolenia z funkcjonowania demokracji w kraju lub w UE to widać, że Rumuni plasują się w gronie najbardziej niezadowolonych w Europie. Rumuni nigdy nie byli też narodem prorosyjskim. Przez ogromną większość Rosja postrzegana jest jako zagrożenie. I to pomimo że z Rosją większość Rumunów łączy wiara.
Wydaje się więc, że Georgescu rezonuje z ludźmi na innym poziomie: frustracji. Niskim poziomem zarobków, rosnącymi kosztami życia, wyobcowaniem klasy politycznej. Tym, że ludzie czują się nieważni itp.
Georgescu uderza też w takie rumunocentryczne nuty. Odwołuje się do najbardziej niebezpiecznych mitów wielkości narodowej. Gloryfikuje tak kontrowersyjne postaci z rumuńskiej historii jak Iona Antonescu, faszystowskiego premiera Rumunii z okresu II wojny światowej, czy Zelei Codreanu, założyciela faszystowskiej Żelaznej Gwardii. W jego narracji to bohaterowie narodowi, którzy zasłużyli się w walce z komunizmem. To postrzeganie rumuńskich legionistów jako obrońców kraju przed niszczącą ideologią komunizmu jest żywe do dziś.
Georgescu, trochę też jak Nicolae Ceaușescu [rumuński dyktator z okresu komunizmu – red.] przedstawia się jako czempion pokoju, promotor rumuńskiej historii, która ma być powodem do dumy. Opowiada takie rzeczy, jak to, że Rumunia powinna się stać centrum Europy. Unia Europejska jest w tej narracji postrzegana jako organizacja, która niszczy państwa narodowe i tożsamości narodowe, tłamsi Rumunię. Jego przekonania są naprawdę przerażające.
Opowiada też nieprawdopodobne bzdury, jak np. to, że w butelkach Coca Coli ukryte są mikrochipy, za pomocą których w jakiś sposób monitorowana czy kontrolowana jest ludzkość; że woda nie składa się z tlenu i wodoru, tylko jest „wibracją”; że cięcie cesarskie jest szkodliwe, bo „przecina więź z bogiem”, a dzieci, które rodzą się w ten sposób, są pozbawione duszy. Jest też wielkim wielbicielem Putina, którego uważa za prawdziwie demokratycznego przywódcę.
Naprawdę trudno uwierzyć, że taki człowiek wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii.
Dlatego cała nadzieja w tych wyborcach, którzy wiedzą, że taka osoba to ogromne zagrożenie dla kraju.
Udało nam się wyjść z komunizmu, udało się nam przynajmniej w jakimś stopniu zdemokratyzować i uzdrowić nasz kraj. Jesteśmy w Unii Europejskiej, jesteśmy w NATO – to wszystko to nasz wielki sukces, którego nie możemy zaprzepaścić. Jestem przekonany, że ludzi, którzy to rozumieją, jest w Rumunii więcej i nie pozwolimy takim szaleńcom jak Georgescu zrujnować tego, co budowaliśmy przez ostatnich trzydzieści lat. Jakkolwiek byłoby to niedoskonałe i wymagało naprawy.
Z Georgescu w drugiej turze wyborów zmierzy się jest liderka pana partii, Związku Ocalenia Rumunii, Elena Lasconi. To była dziennikarka, która nie ma rozległego doświadczenia w krajowej polityce. Od czterech lat pełni funkcję burmistrzyni małego miasteczka. Wasza partia jest też stosunkowo nowa na rumuńskiej scenie politycznej – istnieje dopiero od ośmiu lat, a do tego przeszła sporą przemianę: z partii kojarzonej z organizacjami antykorupcyjnymi i progresywną agendą, w ostatnich latach staliście się ugrupowaniem dość neoliberalnym i raczej milczącym w kwestiach zwalczania dyskryminacji i ochrony osób LGBT+. Czy Lasconi ma to, czego potrzeba, by stanąć na czele kraju i kierować jego polityką zagraniczną w tak trudnym momencie, w jakim dziś znajduje się Europa? Macie zaplecze personalne?
Tak. Nasza partia jest partią protestu. Powstała w 2016 roku, więc stosunkowo niedawno, ale jesteśmy najbardziej proeuropejską i antykorupcyjną partią w Rumunii. Od ośmiu lat jesteśmy zaangażowani w sprawowanie władzy w Rumunii, głównie na poziomie lokalnym – w Bukareszcie, Timisoarze i wielu mniejszych miastach.
Elena Lasconi to znana i poważana postać w Rumunii. Nie tylko zrobiła karierę jako dziennikarka i komentatorka polityczna w trudnej i niezwykle konkurencyjnej branży, ale dała się też poznać jako bardzo skuteczna polityczka samorządowa.
Naszą partię tworzą bardzo zaangażowani ludzie, wielu z nich ma doświadczenie w polityce. Mamy ogromną nadzieję na to, że społeczeństwo zaufa nam i da nam szansę na poprowadzenie Rumunii we właściwym kierunku. Mamy ogromne poczucie odpowiedzialności i świadomość, że to przełomowy moment.
Popularność skrajnej prawicy nie bierze się znikąd.
AUR od dłuższego już czasu cieszy się coraz większym poparciem. Trzeba zaradzić tym problemom, które powodują, że rozczarowani wyborcy zwracają się w stronę skrajnej prawicy.
Jeszcze w wyborach europejskich w czerwcu 2024 te dwie największe partie – konserwatyści i socjaldemokraci – zdobyli w sumie ponad 50 procent głosów. Co się takiego wydarzyło w ostatnich miesiącach, że ta dynamika się tak bardzo zmieniła? Ostatni sondaż przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi pokazuje, że na prowadzenie wysunął się AUR, który do tej pory był raczej na drugim miejscu, PSD spadło na drugą pozycję, pana partia USR jest na trzecim miejscu, a współrządzący obecnie PNL dopiero na czwartym. Przy czym wasz wynik od AUR-u dzieli aż pięć punktów procentowych.
Nie wydarzyło się nic szczególnego poza tym, o czym już mówiłem i co miało charakter nawarstwiających się od lat systemowych problemów funkcjonowania władzy. Może poza tym, że w ostatnim czasie bardzo rozczarowywał prezydent Johannis [media donosiły o ogromnych kosztach jego podróży zagranicznych, które w wielu przypadkach miały charakter bardziej prywatny niż państwowy – red.].
Ale zadziałała też przede wszystkim arytmetyka wyborcza.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich głosy wyborców proeuropejskich podzieliły się aż na czterech kandydatów. Rozczarowanie kandydatami partii głównego nurtu sprawiło, że dużą część tych głosów dostała nasza kandydatka. Jednocześnie część wyborców tej naszej pseudo-socjaldemokracji [PSD – red.] przeszła na skrajną prawicę. Stąd taki wynik w pierwszej turze.
Jeśli chodzi o wybory parlamentarne, to widzimy, że to, co się stało w pierwszej turze wyborów prezydenckich, może spowodować znacznie większą mobilizację wyborców proeuropejskich w wyborach parlamentarnych. Na to liczymy. Dotychczas bowiem frekwencja w wyborach parlamentarnych była niższa niż w prezydenckich. Ale wybuchły protesty przeciwko skrajnej prawicy, ludzie są naprawdę w szoku, więc jest szansa, że nie damy AUR wygrać.
Tutaj co prawda znowu głosy proeuropejskich wyborców rozkładają się na kilka partii. Ale dzięki zwycięstwu Lasconi w pierwszej turze wyborów prezydenckich widzimy mobilizację wokół naszej partii.
A jak na sytuację AUR przed wyborami parlamentarnymi wpływa dość kiepski wynik lidera tej partii w pierwszej turze wyborów prezydenckich? George Simon zdobył niecałe 13,87 proc. głosów, co dało mu czwartą lokatę. Wcześniej sondaże prognozowały, że wejdzie do drugiej tury i zmierzy się z kandydatem socjaldemokratów.
Oczywiście słaby wynik lidera ugrupowania w wyborach prezydenckich nie wpływa pozytywnie na pozycję ugrupowania w wyborach parlamentarnych. Jednak AUR bardzo szybko poradził sobie z tą sytuacją, ogłaszając poparcie dla Georgescu. Ich wyborców na pewno motywuje też wizja, że skrajna prawica może zdobyć pełnię władzy w kraju.
To pierwsze takie wybory prezydenckie w Rumunii – mam na myśli tą drugą turę, do której być może dojdzie 8 grudnia, jeśli Sąd Najwyższy zatwierdzi wynik pierwszej tury. Decyzja zapadnie w poniedziałek 2 grudnia. Pierwszy raz bowiem dojdzie do tak bezpośredniego starcia tak skrajnie różnych kandydatów. Z jednej strony mamy proeuropejską neoliberałkę, a z drugiej skrajnie prawicowego nacjonalistę. Czy to sprawia, że ten wyścig będzie dla Lasconi łatwiejszy? Właśnie przez tą ogromną polaryzację?
Bardzo trudno to ocenić. Ta sytuacja ma swoje zalety – wiadomo bowiem, że Elena Lasconi przyciągnie w drugiej turze cały proeuropejski elektorat. Zwłaszcza że już dostała poparcie od części kandydatów z pierwszej tury, którzy do drugiej tury nie przeszli [poparcie dla Lasconi ogłosiła już Partia Narodowo-Liberalna; PSD, które ideologicznie znajduje się w większej opozycji wobec partii Lasconi niż PNL, zapowiedziało, że decyzję ogłosi dopiero po wyborach parlamentarnych; PSD dużo mocniej rywalizuje też z USR niż PNL w wyborach parlamentarnych; stąd pewnie zwlekanie z decyzją – red.]. Ale jednocześnie pierwsza tura wyborów pokazała, że sytuacja może być nieprzewidywalna.
Nastawiamy się na trudną walkę. Zakładanie, że ten wyścig jest z jakichś powodów łatwiejszy, nic nam nie daje.
Mobilizujemy wszystkie siły, bo sytuacja jest naprawdę niebezpieczna i wymaga maksymalnej mobilizacji. Jeśli władzę w Rumunii zdobędzie skrajna prawica, zobaczymy kolejną falę emigracji z kraju, pogorszy się sytuacja bezpieczeństwa, kto wie, czy nie będziemy świadkami instalacji tu rosyjskich służb specjalnych, tak jak ma to miejsce na Węgrzech. Jeśli partie te wezmą się za robienie swoich antyliberalnych porządków, Rumunia cofnie się w rozwoju o 30 lat.
Naprawdę nie tracimy nadziei, że to jednak siłom liberalnym i proeuropejskim będzie dane przejęcie władzy w Rumunii. I chcemy się zająć tym wszystkim, co powoduje wzrost skrajnej prawicy. Ludzie muszą się poczuć znowu ważni w tym kraju. Państwo ma pracować dla nich, a nie oni dla państwa.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze