Według prognozy firmy Ipsos Emmanuel Macron uzyskał w drugiej turze 58,8 proc. głosów, Marine Le Pen - 41,2 proc. Kandydatka skrajnej prawicy przegrała trzeci raz z rzędu, ale jej wynik nie zostawia wątpliwości - za 5 lat spróbuje po raz czwarty
Mimo że to na razie tylko prognoza, zwycięstwo Macrona jest w praktyce pewne. Po pierwsze, jego przewaga byłaby wystarczająca, by mówić o pewności nawet w wypadku zwykłego sondażu. Po drugie, badania exit polls przeprowadzane przed lokalami wyborczymi są zazwyczaj o wiele precyzyjniejsze.
Po trzecie wreszcie, Ipsos we Francji już o godz. 20:00 przedstawia wyniki, które w Polsce znamy jako late poll: badanie opinii jest konfrontowane z rzeczywistymi wynikami w komisjach dzięki różnym godzinom zamykania lokali wyborczych. Pierwsze wyniki o godz. 20 dawały Macronowi 58,2 proc. głosów, Le Pen - 41,8 proc.
O godz. 21:30 Ipsos zaktualizował prognozę, a przewaga Macrona się zwiększyła: miał 58,8 proc. głosów, Marine Le Pen - 41,2 proc.
41,2 proc. dla Marine Le Pen to jednak najlepszy wynik, jaki uzyskała w dotychczasowych startach. w 2012 roku nie weszła do drugiej tury, zdobywając 17,9 proc. głosów. Pięć lat później uzyskała w pierwszej turze 21,3 proc., a w dogrywce z Macronem 33,9 proc.
Jednak jej dzisiejszy wynik to sukces pyrrusowy - nie wystarczył do wygranej, a przyrost bazy wyborczej jest jednak mniejszy, niż Le Pen spodziewała się uzyskać.
Skrajna prawica jest dziś smutna, reszta świata odetchnęła z ulgą.
Bo ewentualna wygrana Marine Le Pen byłaby fatalną wiadomością dla Unii Europejskiej, NATO i walczącej Ukrainy, doskonałą - dla Władimira Putina. Chociaż kandydatka Zjednoczenia Narodowego (kiedyś Frontu Narodowego) w ostatnich tygodniach kampanii odżegnywała się od chęci opuszczenia UE, obstawała jednak przy opuszczeniu przez Francję struktur wojskowych NATO, a jej związki z prezydentem Rosji Władimirem Putinem i stworzonym przez niego systemem polityczno-finansowych zależności były wielokrotnie opisywane przez media.
Że Emmanuel Macron obroni prezydenturę nawet mimo faktu, że nie budzi wielkiego entuzjazmu Francuzów, stało się niemal jasne już po pierwszej turze wyborów 10 kwietnia.
Mimo niepokojących sondaży, które wskazywały, że różnica między urzędującym prezydentem a Le Pen zmniejsza się z dnia na dzień, wynik wyborów okazał się optymistyczny: różnica między dwojgiem kandydatów okazała się spora (niemal 5 pkt. proc.), a Le Pen do końca mogła drżeć o ostateczny wynik, bo trzeci w kolejce, radykalnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon zdobył prawie 22 proc. głosów i przegrał drugą turę z Le Pen o włos - zaledwie o 1,2 pkt. proc.
Gdy Mélenchon w noc wyborczą po pierwszej turze zadeklarował: "Ani jednego głosu na Le Pen", było oczywiste, że szanse skrajnej prawicy na przejęcie Pałacu Elizejskiego są minimalne.
Według ostatniego sondażu Ipsos przed ciszą wyborczą (opublikowanego 22 kwietnia) 41 proc. wyborców Mélenchona z pierwszej tury deklarowało głos na Macrona, 21 proc. na Le Pen, a 38 proc. stwierdziło, że nie pójdzie na wybory lub wrzuci pustą kartkę. To dla Macrona wystarczające proporcje.
Choć była to inna Marine Le Pen niż w 2017 roku. Dotąd była polityczką gniewną, teraz została zepchnięta na pozycje umiarkowane przez kandydata jeszcze bardziej skrajnego – Érica Zemmoura (dostał w pierwszej turze 7 proc. głosów), politycznego komentatora wyznającego teorię spiskową, według której populacja Francuzów zostanie zastąpiona przez imigrantów. Le Pen mogła się więc skoncentrować na postulatach obniżenia wieku emerytalnego, czy podatku VAT na energię.
„Le Pen reprezentuje zmianę” – mówił OKO.press David, pracujący w reklamie i marketingu. Ale na pytanie, czy Le Pen wygra, odpowiadał: „Nie, nie sądzę, żeby zdołała wygrać”. Dlaczego? „Nawet jeśli wśród Francuzów jest pragnienie zmiany, nie wydaje mi się, żeby to jej zaufali i dali jej pierwszoplanową rolę we francuskiej polityce. Nie sądzę, żeby ufali jej tak bardzo, żeby powierzyć jej prezydenturę”.
Jedyną szansą Le Pen na zwycięstwo była demobilizacja tych wyborców lewicowego Mélenchona, którzy po pierwszej turze skłaniali się ku Macronowi. Teoretycznie nie była na straconej pozycji - jej kampania koncentrowała się na sprawach socjalnych i bolączkach ekonomicznych "zwykłych Francuzów", co mogło pokazywać jej ścieżkę dojścia do lewicowych wyborców.
Ale debata telewizyjna z Macronem 20 kwietnia pokazała zdaniem większości obserwatorów, że przełomu nie będzie, choć Le Pen wypadła lepiej niż w analogicznym starciu pięć lat wcześniej. Jednak łatka polityczki skrajnej, faszyzującej, wciąż jest dla większości wyborców dyskwalifikująca, mimo że Le Pen z całych sił stara się, by wyblakła.
Wielu paryskich rozmówców tłumaczyło OKO.press, że głosowało w pierwszej turze na Mélenchona dla debaty z Macronem: „To by było intelektualnie ciekawe, dwóch erudytów, którzy mają różne podejścia do wielu zagadnień“.
Słychać też było opinie, że część Francuzów wstydzi się drugiej tury z kolejnym udziałem Le Pen. Zagłosowali więc na Mélenchona, ale z góry zakładali, że w drugiej turze poprą Macrona.
Są tacy, którzy głosowali na Mélenchona z przekonaniem, uznawali, że tylko on ich reprezentuje, jest autentycznie przejęty sprawami socjalnymi, myśli o klasie ludowej. Takich argumentów używała np. Adja, muzułmanka z 18. dzielnicy. W pierwszej turze głosowała na Mélenchona. W niedzielę nie poszła głosować na Macrona. Uważa, że Macron nie chroni wystarczająco społeczności muzułmańskiej i nie dość przeciwstawia się rasizmowi.
Są jednak też tacy, którzy wcale propozycji Mélenchona nie popierali i otwarcie mówili, że oddawali głos strategiczny - po to, żeby do drugiej tury wprowadzić kogokolwiek innego niż Macron i Le Pen. Na przykład Chloe, choć ma lewicowe poglądy i chce lewicowego programu społecznego, Mélenchonem nie jest zachwycona. Z jednej strony uważa, że jego program jest bardziej nowoczesny niż program Macrona, w większym stopniu reprezentuje interesy młodych, jest bardziej równościowy i ma więcej propozycji ekologicznych. Z drugiej jednak o Mélenchonie mówi, że bywa agresywny i megalomański. Chciałaby, żeby lewica wystawiła kogoś innego, ale tak się nie stało.
Trudno oczekiwać, by którakolwiek z grup wyborców reprezentowanych przez naszych rozmówców była dostępna dla Marine Le Pen. Wynik wyborczy to potwierdził.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze