0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

O doktorze Wacławie Berczyńskim już chyba wszyscy zdążyli zapomnieć. W 2017 roku, gdy kierował podkomisją smoleńską, przygotowała ona słynną teorię, jakoby rządowy Tupolew 10 kwietnia 2010 roku został zniszczony przez wybuch bomby termobarycznej.

W tym samym roku, zaledwie kilka dni po siódmej rocznicy smoleńskiej, musiał rozstać się ze stanowiskiem (wrócił do USA, gdzie mieszka). Oficjalnie mówiło się, że dobrowolnie złożył rezygnację. Zrezygnował wówczas również z funkcji przewodniczącego rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych w Łodzi, którą pełnił od października 2016 roku.

Faktycznie powodem był skandal, który wywołał jego wywiad dla "Dziennika Gazety Prawnej". Pochwalił się w nim, że to on "wykończył karakale" - nie dopuścił do zakupu tych francuskich śmigłowców przez Polskę.

"Znam się na tym, znam się na śmigłowcach, znam się na lotnictwie" - mówił.

Powrót z niebytu

Ale w 2019 roku mówi już inaczej. O zakupie przez Polskę od USA myśliwców F-35: "Nie jestem specem od lotnictwa, ale uważam, że są to najlepsze na świecie samoloty dostępne na rynku tej generacji". O marzeniach: "Chciałbym coś zrobić dla przemysłu lotniczego w Polsce".

Te wypowiedzi pochodzą z najnowszego wywiadu dra Berczyńskiego dla "Super Expressu" - pierwszego od blisko dwóch lat. Nie tylko tęskni w nim za pracą dla Polski - choć wzdraga się przed "byciem na świeczniku". Nie tylko chwali swojego dawnego mocodawcę, Antoniego Macierewicza - choć zarzeka się, że nie dlatego, że chciałby dostać od niego pracę.

Ale również - a to już zaskakujące - nieoficjalnie relacjonuje ustalenia podkomisji smoleńskiej, której obecny skład nie jest nawet znany.

"Zrobiła już wszystko, co do niej należało, jej misja jest już skończona. W styczniu zostanie przedstawiona amerykańska ekspertyza, mówiąca o wybuchu w lewych drzwiach samolotu" - powiedział dr Berczyński. "Amerykańska ekspertyza" to najpewniej raport Narodowego Instytutu Badań Lotniczych (National Institute for Aviation Research) Wichita State University w USA, który przygotowuje ją dla podkomisji smoleńskiej.

Raportu Amerykanów jeszcze nie ma, więc trudno się odnosić do jego treści.

Natomiast - wnioskując po słowach Berczyńskiego o "wybuchu w drzwiach" - można się spodziewać tego, że ostateczny raport podkomisji smoleńskiej będzie powtórzeniem znanych już "zamachowych" tez.

Przeczytaj także:

Rozbijanie wirtualnego samolotu

Eksperci smoleńscy Antoniego Macierewicza przynajmniej od 2017 r. utrzymywali, że wyrwane drzwi z Tupolewa są dowodem na to, że wydarzenia 10 kwietnia 2010 r. nie były katastrofą lotniczą, ale zamachem. Chodzi o to, że lewe drzwi samolotu znaleziono wbite na dużą głębokość w glebę.

"Fala uderzeniowa wyrwała lewe drzwi pasażerskie, wysadziła pierwszy i trzeci dźwigar lewego centropłatu, a ciała kilkunastu pasażerów trzeciej salonki zostały zniszczone i rozrzucone na przestrzeni ponad 100 m” - czytamy w raporcie technicznym podkomisji z 2018 roku. Fala uderzeniowa, o której mowa, miała oczywiście powstać w wyniku detonacji ładunku wybuchowego we wnętrzu samolotu.

Co prawda, Berczyński mówi o wybuchu w lewych drzwiach samolotu, ale nie należy traktować tego literalnie. Nie miałoby to sensu, bo przecież drzwi przetrwały katastrofę. Chodzi mu zapewne o eksplozję na wysokości drzwi wewnątrz samolotu.

Badacze z Narodowego Instytutu Badań Lotniczych Wichita State University zeskanowali samolot bliźniaczy do zniszczonego w katastrofie rządowego Tupolewa. Na tej podstawie przygotowali (bądź przygotowują) wirtualny model samolotu. Chcą go następnie "wirtualnie" rozbić, by w ten sposób można było zweryfikować prawdziwość ustaleń badającej przyczyny wypadku tzw. komisji Millera, która wykluczyła hipotezę o zamachu.

"Badaliśmy m.in. kwestię drzwi samolotu, które zostały wyrwane z kadłuba i wbite w ziemię tak głęboko, że nie było ich widać na powierzchni. Stworzyliśmy ich dokładny model i poddaliśmy analizie, sprawdzając różne warianty, jeśli chodzi o prędkość drzwi i twardość gleby. Okazało się, że to niemożliwe, by drzwi tupolewa zostały wyrwane z framug i wbiły się w ziemię, a raczej pod ziemię, bez ogromnej dodatkowej energii" - mówił w lutym 2018 roku portalowi niezalezna.pl Gerardo Olivares.

Warto zwrócić uwagę na to, że - przynajmniej wtedy - amerykański ekspert nie mówił o żadnej bombie, ale "dodatkowej" sile. Tymczasem już w tamtym czasie podkomisja wykorzystywała te słowa do lansowania "wybuchowej" wersji zdarzeń, co było manipulacją.

O sprawie drzwi Tupolewa pisaliśmy już w OKO.press wcześniej. Miały one oderwaną górną framugę, która leżała na początku miejsca katastrofy - zaś same drzwi w ziemi (z dolną framugą) znaleziono w końcowej części. Oznacza to, że samolot uderzył dachem, a drzwi oderwały się w ostatniej fazie katastrofy. Następnie zostały wbite w glebę przez korpus z siłą dochodzącą do 100G - stukrotnością siły przyciągania ziemskiego.

"To zupełnie bez sensu"

"Próba wyjaśnienia katastrofy w Smoleńsku za pomocą jej cyfrowej symulacji z udziałem komputerowego modelu samolotu to postawienie sprawy na głowie" - oceniał w lutym 2018 roku w rozmowie z OKO.press Michał Setlak, publicysta lotniczy i redaktor „Przeglądu Lotniczego”.

Model matematyczny katastrofy jest pewnego rodzaju przybliżeniem rzeczywistości. Zanim się go zacznie używać, wpierw należy go zweryfikować. A to się robi przez odniesienie modelu do rzeczywistej sytuacji katastrofy lotniczej.

"To znaczy, że to nie symulacja katastrofy i model Tupolewa wyjaśniają realną katastrofę w Smoleńsku, ale to rzeczywista katastrofa stanowi punkt odniesienia i test dla wiarygodności symulacji i modelu" - mówi.

Na podstawie danych pochodzących z rejestratorów i komputera pokładowego Tupolewa wiemy praktycznie wszystko o przebiegu tego wypadku. "Dlatego próba wyjaśnienia wypadku przez stworzenie jego cyfrowej reprezentacji jest po prostu bez sensu" - dodaje Setlak.

Wątpliwości miał również dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Zajmował się wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej w tzw. Komisji Millera.

"Jeśli parametry tej symulacji zostaną określone na podstawie danych z rejestratorów – a więc np. tego, gdzie w danym momencie samolot się znajdował, kiedy uderzył w brzozę i że nie było żadnego wybuchu – to jest szansa, że uzyskamy obraz jakoś zbliżony do rzeczywistego wypadku" - mówił OKO.press dr Lasek.

Co mówi raport oficjalny?

Przyczyny katastrofy smoleńskiej zostały przedstawione przez komisję Millera w 2011 roku. Jerzy Miller był w latach 2009-2011 ministrem MSWiA. Działająca w latach 2010-2011 pod jego przewodnictwem rządowa komisja przygotowała „Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu Tu-154m nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 roku w rejonie lotniska Smoleńsk Północny”.

Zgodnie z jej ustaleniami, główną przyczyną wypadku były błędy polskiej załogi i niekompetencja kontrolerów rosyjskich.

Oto główne z nich:

  • wyznaczenie na dowódców samolotu niedoszkolonych pilota i nawigatora,
  • zejście przez pilota poniżej minimalnej wysokości zniżania,
  • zbyt szybkie opadanie,
  • nieuwzględnienie fatalnych warunków atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią,
  • zbyt późna decyzja o rezygnacji z lądowania (odejściu na drugi krąg).

To wszystko doprowadziło do zderzenia z brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, utraty sterowności samolotu i zderzenia maszyny z ziemią.

Wcześniej samolot obrócił się „na plecy” i uderzył o podłoże najbardziej delikatną częścią, czyli górnym poszyciem kadłuba. Powiększyło to rozmiary zniszczeń. Inną ich przyczyną był jeden z silników, który „przeorał” kabinę pasażerską.

Wykluczono teorię o tym, że katastrofa była wynikiem zamachu.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze