0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / AgencSławomir Kamiński / ...

Doktor Nowaczyk zastąpił doktora Berczyńskiego na stanowisku przewodniczącego Podkomisji do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego, czyli tzw. podkomisji smoleńskiej. Berczyński stracił stanowiska (przestał być również szefem rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych w Łodzi) po tym, jak w "Dzienniku" ogłosił, że "wykończył Caracale".

Powierzenie stanowiska Nowaczykowi nie zmieni pracy ekspertów Antoniego Macierewicza. Kariera ekspercka dr Kazimierza Nowaczyka niepokojąco przypomina "dokonania" jego poprzednika. Jednak zadanie, jakie przed nim stoi będzie trudniejsze, ponieważ po ponad roku pracy komisji - według sondażu Kantar Millward Brown SA dla TVN (24-25 kwietnia 2017) - już tylko 18 proc. Polaków wierzy w to, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a aż 65 proc. wyklucza taką możliwość.

Przeczytaj także:

Mistrz Antoni i jego uczeń

Nowaczyk (rocznik 1952) skończył studia na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Gdańskiego. Potem został asystentem, ale zaangażował się też w działalność opozycyjną. Po wprowadzeniu stanu wojennego został w 1982 roku aresztowany za rozklejanie plakatów i trafił do więzienia w Iławie. "To było ciężkie więzienie, w którym osadzono internowanych w stanie wojennym" - wspominał w 2012 roku w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".

To był moment, w którym drogi starszego o cztery lata Antoniego Macierewicza i przyszłego szefa podkomisji smoleńskiej przecięły się po raz pierwszy.

Jeśli wierzyć Nowaczykowi, więzienna znajomość przerodziła się w coś na kształt relacji mistrz-uczeń.

"Antoni "mieszkał" w sąsiedniej celi i nocą poprzez kraty prowadziliśmy długie dyskusje - mówił "Gazecie Polskiej" Nowaczyk. "Antoni niewiele o sobie mówił, ale wiedzieliśmy, że jego sytuacja rodzinna była szczególnie trudna. Imponował mi nie tylko chłodną oceną zdarzeń, ale i postawą" - dodał, nie kryjąc podziwu.

Macierewicz miał też udzielić Nowaczykowi "prostej i najlepszej rady" w sprawie obchodzenia się z bezpieką: nie rozmawiać z esbekami. "W ten sposób dylemat, czy podpisać lojalkę i być może wrócić do rodziny, przestał być problemem. Gdy wywoływano mnie na rozmowę z esbekiem, odpowiadałem zawsze w ten sam sposób - nieobecny" - mówił Nowaczyk.

Ekspert-samozwaniec

Internowanie nie przekreśliło kariery naukowej Nowaczyka. Na wolności zrobił doktorat z fizyki, specjalizował się w spektroskopii fluorescencyjnej. W 1997 roku (według niektórych źródeł - w 1996) wyjechał do USA, gdzie znalazł zatrudnienie jako adiunkt w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej na Wydziale Biochemii i Biologii Molekularnej Szkoły Medycznej University of Maryland w Baltimore.

"Prowadzimy własne badania podstawowe, ale też badania usługowe dla fizyków, biologów, chemików. Przy pomocy najnowszej aparatury badamy molekuły, DNA i komórki. Laboratorium jest w tej dziedzinie jednym z najlepszych na świecie" - mówił w 2012 roku "Gazecie Polskiej".

Jego doświadczenie naukowe i zawodowe nie miało nic wspólnego z badaniem katastrof lotniczych. On sam nie widzi w tym żadnego problemu: "Jestem fizykiem doświadczalnym, integralną częścią mojej pracy jest opracowanie i interpretacja wyników eksperymentów. To cała dziedzina, która nazywa się analizą danych. I to jest właśnie ta umiejętność, która okazała się przydatna po ukazaniu się raportów MAK-u i komisji Millera" - dodał.

"Analiza danych" to pojęcie mniej więcej tak obszerne jak "czytanie i pisanie".

Przyjmując logikę Nowaczyka, ekspertami w komisji smoleńskiej mogliby być właściwie wszyscy - analiza danych wchodzi w zakres pracy m.in. księgowych, specjalistów od mediów społecznościowych, dziennikarzy i sprzedawców powierzchni reklamowej.

Nowaczyk w "Gazecie Polskiej" przyznał po prostu, że uważa się za eksperta w dziedzinie, o której nie ma bladego pojęcia.

Smoleński bloger

Sprawa wyjaśnienia katastrofy rządowego Tupolewa w Smoleńsku przykuła uwagę Nowaczyka jeszcze w USA. Na platformie blogowej Salon24 - pod nickiem "KaNo" - prowadził nieistniejący już blog fotoszop.salon24.pl. Pisał na nim o katastrofie smoleńskiej i dyskutował z innymi internautami.

Jednak często popadał w agresywną retorykę, miotał oskarżenia, a poziom dyskusji niebezpiecznie obniżał się do poziomu pyskówek. To budziło sprzeciw innych blogerów.

Ale w znacznym stopniu to właśnie uprawiana przez niego w internecie "smoleńska publicystyka" otworzyła mu drogę do kariery pod parasolem Macierewicza - w 2010 roku, po blisko 30 latach, poseł PiS skontaktował się z byłym współwięźniem.

"Być może katastrofa smoleńska spowodowała także to, że aktywizują się i spotykają się znów razem ludzie pierwszej Solidarności. Znów zbiegają się losy ludzi" - powiedział Nowaczyk "Gazecie Polskiej".

Umówił się z Macierewiczem, że dostanie odczyty TAWS (system ostrzegania przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi) i FMS (system zarządzania lotem) oraz zacznie wspierać swoimi analizami kierowany przez przyszłego szefa MON Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku. Potem stał się ekspertem Zespołu i czynnie zaangażował się - jako prelegent i organizator - w tzw. Konferencje Smoleńskie. Zaczęły one jednoczyć ludzi, którzy nie chcieli wierzyć w ustalenia komisji kierowanej przez Jerzego Millera.

To właśnie z tego środowiska wykiełkowała obecna podkomisja smoleńska.

Krótka historia intelektualnej kradzieży

Na przykładzie Nowaczyka i Berczyńskiego widać, że droga do kariery w gronie ekspertów Antoniego Macierewicza jest dość prosta. Wystarczy odpowiednio gorliwie - również publicznie - głosić, że wyniki komisji Millera są błędne, a jej ustalenia były pisane pod dyktando Moskwy. I - co najważniejsze - bezpośrednią przyczyną wypadku nie było wcale uderzenie o brzozę, ale celowe działanie jakichś sił trzecich. Na przykład wybuch.

W tym kontekście historia "hipotezy" o eksplozji jest bardzo pouczająca, bo pokazuje sposób działania Nowaczyka. Otóż zanim ktokolwiek zaczął myśleć o wybuchach, wpierw mowa była o "wstrząsach". Jako pierwszy mówił o nich doradca podatkowy (choć wykształcony fizyk) Michał Jaworski, również bloger Salonu24. Najpierw jako osoba prywatna, potem jako ekspert Konferencji Smoleńskich, analizował rosyjski raport MAK.

"Znalazłem tam wtedy takie dwa dość duże skoki przeciążenia pionowego. Jak mi się wtedy wydawało: bardzo spore" - mówił TVN24 Jaworski. Wiedział, że mogły być one wynikiem błędnego funkcjonowania urządzeń zapisujących stan samolotu w trakcie katastrofy, ale zanim to potwierdził, podzielił się spostrzeżeniem z Nowaczykiem. A ten przedstawił "wstrząsy" Macierewiczowi jako swoje odkrycie - niedługo później w jego ustach wstrząsy zamieniły się w eksplozje.

Skandal na uniwersytecie

W 2013 roku Nowaczyk został wyrzucony z University of Maryland. Podobno chodziło o planową redukcję etatów, ale prawdziwy powód był inny. W polskich mediach i przy różnych okazjach Macierewicz zaczął mówić o pracującym z USA rzekomym zespole amerykańskim, na czele którego miał stać Nowaczyk (którego kilkakrotnie, zupełnie błędnie, choć pewnie celowo, tytułował profesorem).

W rzeczywistości Nowaczyk został usunięty przez swojego bezpośredniego przełożonego - prof. Josepha R. Lakowicza. Ten poczuł się wmanewrowany w niewygodną dla siebie sytuację, kiedy zaczęto wskazywać na niego jako jednego z amerykańskich ekspertów Zespołu Parlamentarnego.

"Jestem wściekły. Czuję, że zostałem wystawiony, oszukany" - mówił naukowiec. "Poproszono mnie o zgodę na spotkanie kurtuazyjne, a potem zostało to przedstawione, jakbym był zaangażowany w prace zespołu Macierewicza".

W tym samym roku Nowaczyk - za swoje osiągnięcia na polu "badania" katastrofy smoleńskiej - został przez "Gazetę Polską" uhonorowany tytułem "Człowieka Roku". Wspólnie z innymi ekspertami Macierewicza: Wacławem Berczyńskim, Wiesławem Biniendą oraz Grzegorzem Szuladzińskim.

Znaleźliśmy to, co znaleźliśmy trzy lata temu

Nowaczyk był odpowiedzialny za stworzenie podkomisji smoleńskiej. Stał się - obok Berczyńskiego - jej główną twarzą. I choć szumnie zapowiadał, że nowy zespół ekspercki dokopie się do nowych faktów, szybko okazało się, że jedyne, co ma do zaproponowania, to odgrzewany kotlet z garścią oskarżeń i manipulacji.

"Jesteśmy w trakcie analizy, która jest bardzo żmudna" - mówił 15 września 2015 roku podczas osobliwej konferencji prasowej podkomisji, podczas której dziennikarze nie mogli zadawać pytań. "Ale już znaleźliśmy sygnał niesprawności pierwszego silnika, niesprawność pierwszego generatora, niesprawność obu wysokościomierzy radiowych" - powiedział.

Nie dodał - a zauważyła to TVN24 - że to samo mówił w 2012 roku podczas jednej z konferencji smoleńskich.

Próbował też manipulować fragmentami nagrań wypowiedzi Millera, który rzekomo miał instruować komisję, jak ma przebiegać badanie wypadku lotniczego. I wymóc na nie niej "przepisanie" rosyjskiego raportu MAK, co było o tyle kuriozalne, że między obydwoma opracowaniami było ponad sto rozbieżności.

A potem - 10 kwietnia 2017 roku - była prezentacja filmu podkomisji, prezentującego najnowszą wersję katastrofy - a raczej zamachu - w Smoleńsku. Quasi-naukowy dokument filmowy snuł opowieść, w której rosyjscy kontrolerzy z lotniska Smoleńsk-Siewiernyj błędnie sprowadzają samolot, by się rozbił. A potem ktoś odpala ładunki termobaryczne na pokładzie Tupolewa. Jako dowód pokazano zapis filmowy eksperymentu, w którym wysadzono w powietrze imitujący kabinę samolotu blaszany barak z namalowanymi oknami. Nowe rewelacje podkomisji eksperci od wypadków lotniczych po prostu wyśmiali.

Pokerowe twarze

Ale i Berczyński, i Nowaczyk, w prorządowych mediach z pokerowymi twarzami dalej legitymizowali swoje paranaukowe absurdy. A Macierewicz dodał, że podkomisja gotowa jest do naukowej debaty o tym, co się stało w Smoleńsku. Swoje słowa kierował przede wszystkim do dr. Macieja Laska, jednego z głównych ekspertów komisji Millera.

Berczyński stracił stanowisko przewodniczącego po tym, jak - chyba niezbyt przemyślanie - pochwalił się w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", że to on "wykończył caracale". Miał na myśli to, że przekonał Antoniego Macierewicza, by Polska zrezygnowała z zakupu francuskich śmigłowców wojskowych. Co prawda MON szybko odciął się od rewelacji Berczyńskiego, ale szef podkomisji nie mógł po tej wypowiedzi utrzymać stanowiska.

Ale czy zmiana szefa cokolwiek zmieni w pracy zespołu Antoniego Macierewicza? "Różnica między panem doktorem Nowaczykiem a panem doktorem Berczyńskim jest taka, że jeżeli jeszcze pan doktor Berczyński pracował w firmie, która zajmowała się produkcją lotniczą albo generalnie zajmowała się lotnictwem, to wydaje się, że pan doktor Nowaczyk nawet nie pracował obok takiej firmy, która zajmowała się lotnictwem" - skomentował to Maciej Lasek.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze