„Doszło do pomyłki. Potraktowano tę ziemię tak, jakby nic przyrodniczo cennego się tu nie znajdowało” – mówi mec. Karolina Kuszlewicz, współwłaścicielka terenu w Sieradzu, który jest ostatnią ostoją bioróżnorodności między deweloperskimi inwestycjami
Drzewom pod Sieradzem grozi wycinka. To ostatnia ostoja bioróżnorodności, dom dla ptaków, również tych chronionych – otoczona działkami budowlanymi i inwestycjami deweloperskimi. Miasto planuje poprowadzić tamtędy dwie drogi, wycinając drzewa.
Sprzeciwia się temu współwłaścicielka tego terenu, prawniczka zajmująca się ochroną środowiska i prawami zwierząt Karolina Kuszlewicz. „Przełamałam w sobie barierę niezręczności, choć miałam duże opory. Opowiedziałam o tej sprawie, jednak prywatnej, publicznie. Napisałam o niej w mediach społecznościowych. Pomyślałam sobie, że tam przecież w ogóle nie chodzi o mój interes, tylko chodzi o interes zwierząt, drzew, przyrody. To mi dało jasne przekonanie, że ta sprawa dotyczy nas wszystkich” – mówi w rozmowie z OKO.press.
Sprawa trafiła do sądu, który 4 czerwca 2024 ma wydać wyrok. „Mam przeciwko sobie prezydenta miasta, starostę i wojewodę. Za sobą mam drzewa, ptaki i inne zwierzęta. To karkołomna walka, jesteśmy w bardzo trudnej pozycji, dlatego przyszłam do sądu po ochronę” – zaznacza prawniczka.
Z Karoliną Kuszlewicz rozmawiamy o tym, dlaczego liczą się skrawki i jak bezradny jest wrażliwy na przyrodę mieszkaniec w zderzeniu z wielką biurokracją.
Katarzyna Kojzar, OKO.press: Opowiedz o swoim skrawku, o lesie, którego bronisz.
Karolina Kuszlewicz: To jest moja prywatna ziemia, leży w województwie łódzkim, w Sieradzu, w granicach administracyjnych miasta. Działka jest charakterystyczna dla tamtego obszaru, bo dość wąska – ma 35 metrów szerokości – ale jest długa na kilkaset metrów. Otoczona jest polami, na wielu z nich nie ma nawet jednego drzewa. Zaś dziś na mojej ziemi jest łącznie ponad 12 tys. metrów kwadratowych zadrzewień. Formalnie nie mają statusu lasu, w rozumieniu ustawy o lasach. Ale faktycznie odgrywają bardzo ważną rolę przyrodniczą, mieszkają tam jeże, wiewiórki i dziesiątki ptaków. To jest teren, na którym z całą moją rodziną i z moim nieżyjącym już ojcem posadziliśmy ćwierć wieku temu różne drzewa: buki, sosny, świerki, dęby, modrzewie. Chcieliśmy oddać go przyrodzie. Drzewa rosły, a z czasem zaczęły tworzyć bogaty, unikatowy w tym miejscu ekosystem z podszyciem, warstwą średnią i mieszanym składem. W efekcie po ponad 20 latach mamy teren zbliżony do lasu.
Nasza ziemia przylega do miasta, jest blisko terenów spacerowych, więc w celach bezpieczeństwa ogrodziliśmy ją lata temu w całości: żeby psy tam nie przybiegały i nie straszyły ptaków, żeby nikt nie przyszedł i nie zapalił ogniska, którego potem nie zgasi. Chodziliśmy tam każdego dnia na spacery. W ostatnim czasie jednak coraz rzadziej, bo widzieliśmy, że swój dom ma tam wiele dzikich zwierząt. Nie wpuszczamy tam też już naszych psów, żeby nie straszyły ptaków. Tak powstał azyl dla przyrody w czasach klimatycznej katastrofy. Moim zdaniem, w tej okolicy jest to jedno z najcenniejszych przyrodniczo miejsc. Gdy patrzy się na tę ziemię z lotu ptaka, widać, że wyróżnia się na tle ubogiego otoczenia. To jest długi pas rozśpiewanej, zwartej zieleni – miejsce fantastycznych koncertów.
Co chce zrobić miasto na tej działce?
Miasto rozlewa się na tereny dotychczas niezasiedlone, w większości pola. W naszym sąsiedztwie zaczynają powstawać osiedla deweloperskie, z domami jeden przy drugim, na działkach bez drzew. To charakterystyczny trend podmiejskich dzielnic, które są kompletnie wysuszone. Na tej mojej ziemi miasto planuje dwie inwestycje drogowe – jedną właśnie zaczęło realizować.
To mają być drogi dojazdowe do tych budów deweloperskich?
Pierwsza z planowanych inwestycji nie ma statusu drogi dojazdowej, to jest po prostu nowa podmiejska ulica. Przechodzi po południowej krawędzi mojej działki, mimo że nie byłoby problemu puścić ją polem, tuż obok. Mówimy o niewielkim kawałku, bo łącznie jest to 300 metrów kwadratowych. Skrawek. Ale miasto zaplanowało na mojej ziemi również kolejną drogę, będącą dojazdem do działek budowlanych, która będzie miała 215 długości i 10 metrów szerokości. W całości zlokalizowano tę drogę na mojej ziemi, co będzie oznaczało konieczność wycinki drzew. W efekcie będziemy mieć dwie drogi.
Procedowanie tego pierwszego elementu, czyli mniejszego fragmentu drogi na południu działki, pokazuje mi już, jak miasto będzie postępować. To się odbywa w ramach tzw. specustawy drogowej, czyli procedur, które pozwalają na szybkie i mocno wykluczające właścicieli działania. Miasto uznało, że ta inwestycja jest drogą krótszą niż 1000 metrów, w związku z tym nie poddało jej pod procedurę decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach.
Jednocześnie miasto na swoich stronach internetowych chwali się, że robi dojazd pomiędzy dwoma punktami miasta, a łączna jego długość będzie wynosiła 1,14 km. Więc tam, gdzie chce się pochwalić, pisze, że buduje jezdnię na ponad 1000 metrów. A tam, gdzie mówimy o spełnieniu formalnych wymogów ochrony środowiska, nagle jest to podzielone na dwa osobne zadania i są to dwie osobne inwestycje, z których każda ma mniej niż 1000 m. Ten teren nie był więc badany pod kątem decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach, w ogóle jego rzeczywista wartość przyrodnicza nie została przeanalizowana.
Dlatego uważam tę moją sprawę za symptomatyczną dla całej Polski.
Problem sztucznego dzielenia inwestycji i pomijania wymogów ochrony przyrody, w tym zwierząt jest elementem patologii, która niestety stosowana jest dość często w naszym kraju. Dlatego te strategicznie ważne dla lokalnej przyrody skrawki lądują na śmietniku, czyli w praktyce są zarzynane i betonowane.
Wiedziałaś wcześniej, że tam może powstać droga? To było w przewidziane w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego?
Tak. W 2011 roku miasto uchwaliło miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, przekształcając cały okoliczny teren, w tym moją ziemię, z rolnej na budowlaną. Kierunek był jasny, teren ma zostać zabudowany, a do tego potrzeba dróg. Ja byłam wtedy znacznie młodsza i przyznam szczerze, że nie znałam się tak na procedurach środowiskowych, choć wartości związane z ochroną przyrody miałam już w sobie. Wiele razy wówczas słyszałam, także niestety od prawników, że niewiele się nie da zrobić, bo władztwo planistyczne jest silniejsze niż ochrona przyrody. Dziś jestem pewna, że to nieprawda. Od początku z moją rodziną walczyliśmy, bo uważaliśmy to za skrajnie zły pomysł.
To było kilkanaście lat temu, przez ten czas miasto nie zaczęło budowy, a przyroda na tej działce się wzmocniła. Jest bujniejsza i dorodniejsza niż wtedy, ale już na tamtym etapie uważaliśmy, że to jest, mówiąc kolokwialnie, kompletnie durny pomysł. Walczyliśmy bezskutecznie. Trochę liczyliśmy, że po 13 latach, po uchwaleniu wojewódzkich planów zagospodarowania przestrzennego, strategii związanych z walką z suszą, miasto będzie dążyć do weryfikacji swoich planów i że odstąpi od pomysłu wycięcia naszych drzew i wylania tam asfaltu. Niestety, tak się nie stało, a miasto nawet postanowiło przyspieszyć sprawę i budować drogę nie na bazie planu, a za pomocą specustawy drogowej.
Jak miasto argumentuje, że ta działka jest dobrym miejscem, żeby poprowadzić drogę?
Teren został scharakteryzowany jako orny, bo tak jest w ewidencji gruntów. Starosta tego nie zweryfikował, wydał decyzję zezwalającą na realizację inwestycji drogowej. W części decyzji, która ma określać wymogi ochrony środowiska, są jakieś ogólniki, nieprzystające do faktycznej wartości tego terenu. Nawet słowa o występowaniu chronionych gatunków ptaków.
Miałam nadzieję, że jeśli złożę proste odwołanie i pokażę gminie, wojewodzie i staroście wydruki z geoportalu, na którym oficjalnie jest napisane, że jest to teren zadrzewiony lub zalesiony, to zachęcę te organy do refleksji. Szczególnie że mówimy o organach, które odpowiadają za ochronę środowiska. Miały możliwość cofnięcia się o krok i przebadania tego terenu, ale uznały, że interesuje ich tylko zapis w ewidencji gruntów i nie będą niczego badać. Dla nich nie ma tam czego chronić.
A Ty masz ekspertyzę, która udowadnia, że jest.
Ja już na etapie wystąpienia do WSA, wiedząc, że organy wykazują się źle pojętą biurokracją, w której nie chcą badać sprawy, a jedynie przepychać ją dalej, zaopatrzyłam się w ekspertyzy specjalistyczne. Wykazały one, że na całości tej mojej działki występuje od 20 do 26 gatunków ptaków pod ochroną, głównie ścisłą – również w miejscu, gdzie planowana jest ta inwestycja. Na południu działki występuje gąsiorek, ptak, który jest w załączniku I Dyrektywy Ptasiej. Na mocy prawa krajowego podlega ochronie ścisłej, w Europie uznany za gatunek zagrożony z racji zmniejszania się liczebności populacji, chroniony także na podstawie Konwencji Berneńskiej. Ale nie tylko on, bo mamy na mojej ziemi też sowę uszatą, bogatkę, cierniówkę, kapturka, kosa, krogulca, kulczyka, kosa, mazurka, piecuszka, piegżę, słowika rdzawego, sójkę, szpaka, śpiewaka, wilgę, wróbla, ziębę.
Eksperci, kiedy byli w terenie, mówili, że wyróżnia się on na tle otoczenia walorami przyrodniczymi. Jest jedyną ostoją bioróżnorodności z tymi kilkoma warstwami roślinnymi, które dają ptakom znakomite warunki. Ptaki nie będą miały w pobliżu analogicznej ostoi, gdy miasto wejdzie do mnie z budową drogi: jednej, a następnie kolejnej, łącznie zajmując ok. 2500 m².
Kiedy składałam wniosek do sądu, podkreślałam, że tu doszło do pomyłki. Potraktowano tę ziemię tak, jakby nic przyrodniczo cennego się tu nie znajdowało. Czasami nie potrzeba nawet wiedzy eksperckiej, wystarczy być człowiekiem, zobaczyć, posłuchać i przekonać się, że nie jest to ugór, na którym nie ma ptaków. Możemy się nie zgadzać co do tego, czy ważniejsza jest inwestycja drogowa, czy ochrona skrawków przyrody. Ale twierdzenie, że ten teren nie jest cenny przyrodniczo i nie jest zasiedlony przez ptaki, bez sprawdzenia, jak jest naprawdę – uznaję to za kompletną bezczelność urzędniczą.
Jakie w takich sytuacjach wyjścia mają mieszkańcy?
Specustawa drogowa to są korzystne dla inwestora regulacje, bardzo ograniczające w odniesieniu do praw mieszkańców czy właścicieli. Najsilniejszą legitymację do zaskarżenia ma właściciel. Jakby byli to zwykli mieszkańcy, mogliby występować ewentualnie jako organizacje społeczne. Ale to już jest pierwsze ograniczenie. Nie wiadomo, czy w ogóle udałoby się w takiej sytuacji dołączyć do sprawy na prawach strony. Gdyby nie moje szaleństwo związane z tym, że nie chcę za duże pieniądze sprzedać tej ziemi deweloperowi, który do mnie przychodził wielokrotnie z ofertą kupna, to nie byłoby nikogo, kto by o tę ziemię w imieniu przyrody zawalczył.
W sprawie budowy takiej drogi, która ma powstać na mocy specustawy, decyzję wydaje starosta – na wniosek urzędu gminy albo prezydenta. Od tej decyzji można się odwołać do wojewody. Jeśli on nie uwzględni tego odwołania, zostaje droga sądowa.
Z której ty skorzystałaś.
Tak, moja sprawa jest w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Łodzi. 21 maja odbyła się pierwsza rozprawa. Zwykle przed wojewódzkimi sądami administracyjnymi odbywa się jedna rozprawa i ogłaszany jest wyrok. Sąd analizuje treść złożonej skargi i ewentualne załączniki. Nie przesłuchuje się świadków. Całość trwa około 30 minut, na tyle była również zaplanowana moja rozprawa – a spędziliśmy w sądzie dwie godziny. To pokazuje, że sąd przekonał się, jak bardzo w tę sprawę trzeba się zagłębić. O wiele bardziej niż zrobiły to organy na wcześniejszych etapach.
Ale wyjątkowy był nie tylko czas rozpatrywania tej sprawy. Ja przełamałam w sobie barierę niezręczności, choć miałam duże opory. Opowiedziałam o tej sprawie, jednak prywatnej, publicznie. Napisałam o niej w mediach społecznościowych. Pomyślałam sobie, że tam przecież w ogóle nie chodzi o mój interes, tylko chodzi o interes zwierząt, drzew, przyrody.
To mi dało jasne przekonanie, że ta sprawa dotyczy nas wszystkich. Myślałam, że na rozprawę przyjdzie kilka osób jako publiczność. Natomiast to, co zobaczyłam w sądzie, bardzo mnie wzruszyło. Sala była wypełniona. Przyszli ludzie, których nie znałam. Z uwagi na brak miejsca siedzieli nawet na ławach dla mojego przeciwnika, który się nie stawił. Siadali na dodatkowych krzesłach.
Przyszli ludzie, którym zależy na przyrodzie. Którzy wiedzą, jak dramatyczna sytuacja jest w województwie łódzkim, z najniższą lesistością w kraju i silnym zagrożeniem suszą, o czym wyraźnie i wielokrotnie mówią zresztą same dokumenty planistyczne i strategiczne gminy oraz województwa.
Ja przed sądem mówiłam o zagadnieniach prawnych. Mówiłam o problemie dzielenia inwestycji, znamiennym i patologicznym dla całego kraju, za pomocą którego organy uchylają się od rzetelnych procedur środowiskowych. Wskazywałam na orzecznictwo TSUE, które bardzo krytycznie ocenia obchodzenie prawa w ten sposób. Ale mówiłam też o tym, że my musimy zacząć inaczej patrzeć na takie sprawy.
Na bazie twojej sprawy powstał już hasztag – hasło, które ludzie podają sobie dalej – #licząsięskrawki.
Liczą się skrawki. Jesteśmy w takim momencie, że każde drzewo zaczyna mieć strategiczne znaczenie dla przetrwania dzikich zwierząt, coraz więcej gatunków jest zagrożonych, nawet jeśli jeszcze 20 lat temu były pospolite, dla bezpieczeństwa bioróżnorodności i dla naszego własnego bezpieczeństwa. Ja sobie zdaję sprawę, że moja działka to nie jest ani Puszcza Białowieska, ani Puszcza Karpacka, ani to nawet nie jest jakiś duży las podmiejski.
To jest jakiś ponad hektarowy skrawek, ale w granicach miasta bardzo zagrożonego suszą odgrywa rolę bezcenną.
Uważam, że musimy na to zacząć patrzeć w szerszym kontekście. Jeśli teraz wymiar sprawiedliwości pozwoli uciąć ten kawałek bez rzetelnego sprawdzenia, bezrefleksyjnie i zamienić mój las na kolejny asfalt w tej totalnej katastrofie, w której jesteśmy, to za chwilę miasto przyjdzie po następny kawałek, który ma w planach. Bezkarne, przekonane, że cel uświęca środki.
A równolegle będzie to się działo w 100, 200, 500 tysiącach miejsc w Polsce. Uważam, że to będzie nasz gwóźdź do trumny, do nieprzetrwania w katastrofie klimatycznej. Bo tylko osoby, które będą mieć niesamowity luksus w życiu, będą mieszkały w miejscach zacienionych, względnie chłodnych, przy gęstym lesie. Większość naszego społeczeństwa będzie tkwiła w betonowych miastach, bez zieleni. Tak jak ci ludzie, którzy będą moimi sąsiadami, jeżeli wytną kawałek mojego lasu. Będą żyli w miejscu, gdzie nie ma już ptaków. Jak pomnożymy to przez tysiąc takich punktów w całej Polsce, zobaczymy, jak wielka czeka nas katastrofa.
Jaką decyzję wydał dotąd sąd?
Sąd wstrzymał wykonanie decyzji zezwalającej na realizację drogi z uwagi na uprawdopodobnienie przeze mnie, że na tym terenie znajdują się gatunki chronione ptaków. To jest oczywiście środek tymczasowy, jeszcze nierozstrzygający sprawy co do meritum.
Był bardzo przejmujący moment na sali sądowej, kiedy sąd wydał to postanowienie o wstrzymaniu realizacji decyzji drogowej. Cała publiczność odetchnęła z ulgą. Sąd wówczas wyjaśnił, że to nie jest rozstrzygnięcie końcowe, ale było widać, że ci ludzie naprawdę są przejęci, że naprawdę im zależy, że oni sobie zdają sprawę z momentu, w którym jesteśmy. Mnie leciały łzy.
Ogłoszenie wyroku będzie 4 czerwca, jakże znamienna data. Biorę pod uwagę, że druga strona będzie jeszcze chciała sprawę otworzyć i zbić moją argumentację. Ale niech świadczy o bucie drugiej strony fakt, że nawet nie przyszła na tę rozprawę. Takie sprawy po prostu są załatwiane z automatu. Inwestycje drogowe, asfaltowanie kolejnych obszarów Polski jest traktowane tak priorytetowo, że nikt się z tych organów ochrony środowiska się nie zastanawia, czy gra do naszej bramki, czy jest tym gwoździem do trumny.
Mam przeciwko sobie prezydenta miasta, starostę i wojewodę. Za sobą mam drzewa, ptaki i inne zwierzęta. To karkołomna walka, jesteśmy w bardzo trudnej pozycji, dlatego przyszłam do sądu po ochronę. Wierzę, że możemy zacząć myśleć inaczej o sprawiedliwości wobec przyrody.
Mówisz, że musiałaś przełamać w sobie barierę, żeby opowiedzieć publicznie o prywatnej sprawie. Ale wydaje mi się, że publiczne mówienie o takich sprawach ma dużą moc. Może komuś innemu, w podobnej sytuacji, pokazać, że można walczyć o te skrawki.
Na co dzień jako adwokatka walczę o sprawy zwierząt, ale nie sądziłam, że sama stanę się stroną przed sądem. To dla mnie bardzo delikatny temat. Z jednej strony mam dziś niezbędną wiedzę. Z drugiej – czuję wielki lęk, że będę musiała patrzeć na zniszczenia na mojej ziemi. Mówię o tej sprawie publicznie właśnie z tego powodu: ona jest symboliczna i symptomatyczna. Wydaje mi się, że dla całej Polski.
Wiem, że mnóstwo ludzi martwi się o swoje skrawki. To są ich skrawki, których są właścicielami, albo skrawki, które gdzieś są nieopodal w nich i korzystali z nich przez całe życie. Patrzyli na to, jak rosną drzewa, a teraz ktoś chce je wyciąć. Moja sprawa jest malutka, ale to dobrze, bo pokazuje realnie istniejący problem. Od lat w Polsce takie skrawki są uznawane za śmieci, umniejsza się ich wartości i wykorzystuje do tego przepisy środowiskowe.
Wystarczy powiedzieć, „to jest tylko 300 metrów kwadratowych” i nie wspomnieć, że będzie kolejne ponad 2 tysiące. Przecież ta droga była wcześniej zaplanowana. Nie ma innego wyjścia. Ludzie muszą mieć dojazd. Nie wytniemy dużo drzew. Drzewa nie są zasiedlone przez ptaki. Zrobimy nasadzenia wzdłuż asfaltu. To jest narracja, za pomocą której wmawia się ludziom, którzy martwią się o te skrawki, że nic się nie da zrobić, bo to jest takie małe. Ale to wcale nie jest małe.
Na mojej ziemi jest ponad 20 gatunków ptaków pod ochroną, a dochodzą do tego także małe ssaki. Zniszczenie tego terenu, otoczenie go drogami, będzie powodowało, że on przestanie być ostoją dla przyrody. Ptaki stamtąd znikną, a nowe, pojedyncze, rachityczne nasadzenia nie pomogą.
Moja sprawa pokazuje, w jakim rozdwojeniu żyjemy.
Z jednej strony mamy mądre plany, strategie klimatyczne, dokumenty planistyczne, pomysły na walkę z suszą. Z drugiej strony ta polityka w warstwie wykonawczej jest okrutna i lekceważąca przyrodę. To są dwa osobne głosy, tych samych organów. Piękne deklaracje, okrutne działania.
Mam też taką refleksję, mówiłam o niej przed sądem, że musimy zmienić swoje myślenie o własności ziemi. Ja mam być egzekutorką majątkową tej ziemi? Ja mam tylko dzielić sobie ją na działki i po prostu sprzedawać i spieniężać? Nie. To miejsce nie należy tylko do mnie.
Oczywiście, moje nazwisko jest w księgach wieczystych. Ale to jest miejsce, które należy też do tych ptaków, jeży, wiewiórek i innych zwierząt. Ja jestem jego opiekunką. Dlatego walczę o tę sprawę. Wiem, że niezależnie od wyniku, jest ona ważnym krokiem do dokonania przełomu w myśleniu o ochronie skrawków. Małych, ale strategicznych dla przetrwania.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze