0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: kadr z filmu „To uczucie"kadr z filmu „To ucz...

Jakub Wojtaszczyk: Przez kilka lat towarzyszyłeś z kamerą grupie bliskich sobie ludzi. Stworzyłeś dziennik ich życia. To opowieść o przyjaźni, docieraniu do własnej tożsamości, blaskach i cieniach życia w Polsce. Występy artystyczne, manifestacje pro LGBT, najzwyczajniejsze chwile przeplatają się z rozmowami o szczęściu, marzeniach, seksie, ale też homofobii i transfobii. Początkowo jednak „To uczucie” było prologiem do twojej wystawy choreograficznej o tym samym tytule. Czy zatem długi metraż narodził się z poczucia braku, niewyczerpania tematu?

Alex Baczyński-Jenkins*: Wystawę choreograficzną zaprezentowałem w Kunsthalle Basel w 2019 roku. Film w swojej pierwszej formie rzeczywiście był prologiem do niej, jednak montowaliśmy go na nowo przy każdym kolejnym zaproszeniu do wystawy. Zabieg ten nazywam „procesualnym kino-performansem”. Film ostatecznie przekształcił się w pełnometrażową kompozycję, której premiera odbyła się w 2024 roku.

Często słyszałem, że moje prace performatywne mają jakość filmową. Od zawsze interesowały mnie takie gatunki jak doku-fikcja i dokument polityczny. Natomiast Krzysztof Bagiński, z którym blisko współpracuję, powiedział mi kiedyś, że byłby ciekaw, jak wyglądałby film pełnometrażowy w mojej reżyserii. Wtedy poznałem też Iva Krankowskiego [producent – red.], z którym wiele rozmawialiśmy o możliwości zrealizowania pełnometrażowej wersji „Tego uczucia”. Miała to być kontynuacja dotychczasowego filmu, w której pojawią się te same osoby bohaterskie, czyli Aaa Biczysko, Billy Morgan, Filipka Rutkowska, Dawid Nickel i Olo Rusinek. Początkowo przy pracy kierowałem się chęcią zmiany medium na inne. Chciałem też zmierzyć się z wyzwaniem i wyjść poza kontekst sztuki współczesnej.

Czyli przestrzeń galeryjna jest ograniczająca?

Na co dzień zajmuję się perfomansem, tańcem i choreografią, które mają określoną grupę odbiorców. Uważam, że jednym z wyzwań sztuki współczesnej jest właśnie docieranie do szerszej widowni, podobnie jak robi to film. Interesuje mnie możliwość „popularnej awangardy”. Choć w wyborze medium przede wszystkim ciekawiło mnie przełamanie, czyli skorzystanie z wiedzy, jaką zdobyłem w praktyce choreograficznej w innej formie sztuki.

Filipka Rutkowska**: Natomiast mną kierowała zwyczajna ciekawość. Był to kolejny eksperyment po udziale w pierwszym filmie przygotowanym z myślą o wystawie w Bazylei.

Też działasz na polu sztuk performatywnych. Czy macie podobne definicje performansu?

Moim punktem wyjścia w performansie jest własna tożsamość. Zresztą opowiadam o niej za pośrednictwem różnych mediów, zarówno w galerii sztuki, jak i filmie, teatrze czy w felietonach. Poznałam Alexa blisko 10 lat temu, kiedy jeszcze pracowałam w Fundacji Galerii Foksal. Jego działania na styku choreografii i sztuk wizualnych wpisywały się wówczas w zyskujący na znaczeniu tzw. zwrot choreograficzny w sztuce, który był zjawiskiem o globalnej skali.

A.B.-J.: Dla mnie, performans to sposób, w jaki wytwarzamy społeczną rzeczywistość. Myślenie poprzez performans pomaga w rozszczelnianiu zastanych struktur społecznych; to, co jawi się w nich jako stałe, niezmienne i naturalne, okazuje się płynne, umowne i polityczne. W rezultacie performans i queer mają ze sobą dużo wspólnego.

F.R.: Performatywność jest nieodłączną częścią życia i wynika z tego, że wykonując różne czynności, nie wymyślamy ich za każdym razem od podstaw, ale odnosimy się do istniejących już wzorców. Na co dzień wszyscy performujemy płeć, klasę społeczną, rasę, czy inne warstwy tożsamości. To są rzeczy, od których nie da się uciec. Będziesz inaczej performował bycie studentem historii sztuki, jeśli od dziecka miałeś kontakt ze sztuką w domu, a inaczej, jeśli to zainteresowanie pojawiło się u ciebie nagle i jest czymś zupełnie nowym w twoim życiu. Inaczej rozumiesz swoją rasę, jeśli masz regularny kontakt z osobami, które przyjechały z daleka lub są osobami koloru polskiego pochodzenia, inaczej jeśli otaczasz się tylko białymi ludźmi. Performatyka życia codziennego pozwala zrozumieć nam, że ta sama czynność zawiera w sobie różne znaczenia i że często idziemy na skróty w rozumieniu siebie nawzajem. Natomiast sam performans jako dzieło sztuki pozwala wybrać kody performatywne z życia codziennego, pobudzić do refleksji, zrozumieć wrażliwość, jaką w sobie niosą.

„To uczucie” zaczyna się właśnie od performansu. W jednej z pierwszych scen osoby bohaterskie grają w niewidzialne karty, trzymają się za ręce, stoją nieruchomo niczym rzeźby, siedzą jakby w poczekalni, a po chwili Billy Morgan otwiera okno. Czy performowanie rzeczywistości nie kłóci się z jej dokumentowaniem?

A.B.-J.: Film dokumentalny nigdy nie będzie obiektywny. W „Tym uczuciu” przedstawiam konkretną perspektywę, ale i kreuję fikcję na temat życia grupy przyjaciół. Dokument ma do tego prawo. W filmie interesuje mnie wytwarzanie queerowych obrazów, które mówią między innymi właśnie o fikcyjności filmu, jednocześnie opowiadając o performatyce rzeczywistości.

F.R.: Kiedy jesteś osobą queerową, pewną część rzeczywistości musisz sobie wyobrazić, bo ona fizycznie dla ciebie nie istnieje. Na co dzień osoby z bardziej uprzywilejowaną tożsamością mogą swobodniej poruszać się w przestrzeni publicznej, mają większy dostęp do różnych zawodów na rynku pracy, w sferze rodzinnej ich seksualność nie jest tematem tabu, w szkole uczą się cały czas o takich osobach, jak one. Natomiast ludzie, których tożsamość jest poddawana opresji, są wykluczeni z całych obszarów życia społecznego. Często dopiero poprzez różnego rodzaju rytuały mogą tego odebranego życia doświadczyć. W samym filmie przywołane przez ciebie gesty metaforycznie nawiązują właśnie do stwarzania rzeczywistości za pomocą performansu. W nich jest ukryta nadzieja, że ta upragniona rzeczywistość zacznie się kiedyś materializować. Oczywiście poza samymi gestami i rytuałami toczy się realna walka polityczna, ale te rzeczy się uzupełniają.

Film pokazuje też, jak to, co społeczność queerowa sobie wyobrażała, przestaje być fikcją i staje się życiem.

Nie jesteśmy już zamknięci w czterech ścianach, tylko wylewamy się na ulice.

Co może spotkać się z oporem, którego najjaskrawszym przykładem były wydarzenia wokół I Marszu Równości w Białymstoku. W „Tym uczuciu” jest on unaoczniony poprzez konkretne sceny pokazujące przemoc i napięcia społeczne. Tu już nie mówimy o wyobrażaniu sobie, tylko o stworzeniu obrazu, który reprezentuje homofobiczną i transfobiczną atmosferę w naszym kraju. W ten sposób obraz filmowy pomaga lepiej zrozumieć, jak wygląda rzeczywistość.

Przeczytaj także:

Nie ma miejsca na tożsamościowe rozmycie

Alex, użyłeś określenia „obraz queerowy”. Czym on jest?

Nasz film nie tylko opowiada o grupce osób o nienormatywnej seksualności czy ekspresji genderowej, ale dekonstruuje obraz filmowy i samo pojęcie dokumentalności. Najbardziej performatywne są te sceny, w których gesty łączą się z niewidzialnymi elementami, gdzie „brak” zostaje wypełniony poprzez percepcję widza. Osoba oglądająca rozpoznaje i „widzi” to, czego nie ma na ekranie. W ten sposób ma szansę dostrzec własną percepcję, konwencję filmową i ją interpretować. Z drugiej strony sam film dokumentuje moment w Polsce, w którym queerowość zyskuje większą widoczność i odbywa się społeczna transformacja.

„To uczucie” prócz gestów wypełnione jest też m.in. kliszami, które znamy z hollywoodzkich filmów. Jest chociażby intermission, czyli przerwa dzieląca narrację, podczas której występuje drag queen Kim Lee. W innej, „romantycznej”, scenie Filipka i Dawid Nickel siedzą w kabriolecie i obserwują startujące z lotniska samoloty. Czy to symboliczny ukłon w stronę osób, których niegdyś nie widywaliśmy na wielkim ekranie?

A.B.-J.: Tak, to też zabawa z konwencją filmu i jej performowanie. Na przykład scena na lotnisku przywołuje amerykańskie filmy z lat 60., w których młodzi ludzie spędzali randki w samochodach, ale jednocześnie nie jest to fikcja, tylko dokument. Z kolei po Marszu Równości w Białymstoku Billy Morgan i Aaa stoją na balkonie i palą niewidzialne papierosy. W filmach palenie często bywa czynnością intymną, ale też uspokajającą. Tutaj ma podobny wydźwięk, lecz kontekst jest już zupełnie inny.

F.R: Według mnie film ustosunkowuje się do tego, czym queer jest dla nas, społeczności LGBT+, a także czym jest dla ludzi spoza naszego świata. Mimo że nie chcemy zamykać się w żadnych sztywnych pojęciach, debata publiczna w Polsce tego wymaga. W tym momencie nie ma w niej dużo miejsca na tożsamościowe rozmycie.

Skoro queer wymyka się sztywnym definicjom, a debata ich wymaga, czy możemy mówić o przymusie społecznym? Sztywne ramy to cena widoczności, potencjalnej akceptacji?

F.R.: Mam wrażenie, że w polskiej debacie publicznej jesteśmy dalej na etapie budowania widoczności i pokazywania się w całej naszej masie. To historyczny moment. Temu też „To uczucie” służy – jest manifestem istnienia queerów w społeczeństwie.

Ale pokazywania się w całej różnorodności czy jednak w lesbijsko-gejowskiej binarności?

F.R.: To indywidualna decyzja poszczególnych osób, tego, w jaki sposób przeżywają swoją queerowość, jak bardzo i czy w ogóle chcą o niej mówić. Ja uwielbiam upubliczniać swoje życie prywatne, bo traktuję to jako gest emancypacyjny. Długo nie uświadamiałam sobie do końca, kim jestem. Dopiero gdy miałam dwadzieścia parę lat, zaczęłam bardziej intensywnie docierać do własnej queerowości i się z nią konfrontować. Wtedy zrozumiałam, z jak wieloma społecznymi ograniczeniami się ona wiąże; proste czynności zaczynają wymagać odwagi, ludzie oczekują wytłumaczenia się z własnej tożsamości.

W naszym społeczeństwie wszelka queerowość oznacza, że trzeba znaleźć w sobie dużo dodatkowej siły, żeby móc swobodnie żyć i nie ulec presji większości.

Istnienie tych ograniczeń wzbudziło we mnie w pierwszym odruchu duże oburzenie. Zaczęłam zatem bardzo szybko otwarcie mówić o własnej tożsamości i jej ograniczaniu przez mechanizmy społeczne, co jest widoczne w „Tym uczuciu”.

Natomiast znam też wiele osób, które trzymają swoją prawdziwą tożsamość w sekrecie. Totalnie to rozumiem. Wszystkie postawy są równoprawne. Nasz film, jak już wspomniałam, jest jednym z przykładów na istnienie społeczności LGBT+. To ważne, tym bardziej, teraz gdy temat braku związków partnerskich i równych praw jest tak mocno obecny w mediach.

Antykapitalizm i solidarność

To dobry moment, aby zapytać, jak rozumiecie „queer”?

F.R.: Dla mnie to płynność. Rzeczywistość ma właśnie płynny charakter, zatem sama w sobie jest queerowa. Natomiast ludzie zabijają queer, usztywniając go, wpisując się w określone ramy. Tymczasem wszystko i wszyscy jesteśmy w nieustannej przemianie jak natura.

A.B.-J.: Queer to antykapitalizm i solidarność z innymi grupami uciśnionym. Queer jest polityczny. To nie przypadek, że tyle grup i osób ze społeczności LGBT+ jest zaangażowanych w walkę o wolną Palestynę.

Pytam o wasze rozumienie queeru, bo to bardzo pojemny worek. W mediach „queer” to często synonim skrótowca LGBT+.

A.B.-J.: W odróżnieniu od tzw. różowego kapitalizmu, który skupia się na ekspresji jednostki i tożsamości, queer niekoniecznie musi mówić o własnej tożsamości. Może dotyczyć myślenia o wspólnym działaniu na rzecz różnych marginalizowanych tożsamości. Ukazuje powiązania między nami.

F.R.: Nie jesteśmy wyalienowanymi jednostkami, które myślą tylko o własnych potrzebach. Wszyscy, niezależnie od płci, tożsamości czy orientacji, jesteśmy ze sobą połączeni w naszym społeczeństwie. To myślenie antysystemowe.

W filmie Aaa na warszawską Paradę Równości tworzy wytworny kapelusz z papier mâché i homofobicznych okładek gazet i artykułów. Z kolei w twoim felietonie Filipko czytałem, że była to też jedna ze stylizacji, którą stworzyliście na wypad na Tor Wyścigów Konnych Służewiec. Tekst zatytułowałaś: „Queerowa elegancja”. Gdzie tu ten queer?

To był właśnie akt antysystemowy, antykapitalistyczny. Dlaczego elegancja ma być domeną ludzi posiadających duże zasoby finansowe, którzy są w stanie kupić sobie drogi kapelusz od znanego projektanta? Każdy powinien mieć dostęp do elegancji, którą może zdefiniować po swojemu. To, że mój kapelusz z papier mâché wygląda inaczej od tych ze sklepu, nie oznacza, że jest w jakiś sposób gorszy. To po prostu inny rodzaj estetyki.

Co w tym queerowego?

W przypadku tych kapeluszy queerowość oznacza zrównanie różnych estetyk. Myślimy, że coś, co jest wykonane z papier mâché to tanizna, że podkreśla niski status materialny konkretnej osoby. Zatem jest w tym zawarta negatywna ocena. Ale przecież nie ma tylko jednego rodzaju piękna. Może materiał nie był szlachetny, a wykonaniu brakuje wytworności, ale liczy się też własna wizja czy zrobienie czegoś własnymi rękami. Przede wszystkim też kapelusze, o których piszę w felietonie, to nawiązanie do sufrażystek. One pozowały do fotografii w kapeluszach, paliły papierosy, buntowały się przeciwko społecznej opresji. Kilkukrotnie razem z Dawidem chodziłam głosować we własnoręcznie wykonanym kapeluszu i robiłam sesję zdjęciową przy urnie. Tak, nawiązując do ruchu emancypacyjnego kobiet, celebrowałam dostęp do głosu osób queer w naszym kraju.

Przyjaźnicie się i macie do siebie zaufanie. Czy to wystarczy, aby chcieć stworzyć wspólnie dokument, pozwolić na obecność kamery w swoim życiu?

Dla mnie zaufanie to jedno. Natomiast równie istotne jest to, co daje mi upublicznianie mojego życia. Zrozumiałam, że jako nastoletnia osoba musiałam wiele rzeczy ukrywać. Przez lata nikomu nie powiedziałam o swoich pierwszych randkach, miłościach. Z perspektywy czasu widzę, jak strasznie to było smutne. Dziś możliwość uwolnienia tej prywatności, np. za pomocą filmu, sprawia, że staję się naprawdę wolną osobą. To ponownie wspomniany gest emancypacyjny. Dlatego wchodząc na plan, nie czułam, że pracuję, tylko przeżywam przygodę.

A.B.-J.: Pomogło to, że wcześniej współpracowałem z Filipką, Aaa i Billy’m przy performansach. Dawid i Olo dołączyli organicznie – ten pierwszy przez bliską relację z Filipką, drugi był w związku z Aaa. A ja się z nimi kolegowałem. W dokumencie łatwo wykorzystać zaufanie, którym darzą reżysera osoby bohaterskie i zamiast coś pokazać, dokonać eksploatacji życia prywatnego. Dlatego byliśmy w dialogu i wspólnie decydowaliśmy, co kręcimy, a co nie.

Przełomowe momenty

Chwytasz ten ważny w dziejach Polski moment, kiedy nasila się nagonka na społeczność LGBT+, Duda dzięki homofobicznym hasłom wygrywa drugą kadencję, a na I Marszu Równości w Białymstoku leje się krew. Czy miałeś wrażenie, że rejestrujesz przełomowe momenty?

Tak, zdecydowanie. Chciałem połączyć wydarzenia polityczne z życiem codziennym osób bohaterskich.

Filipko, w naszej prywatnej rozmowie nazwałaś I Marsz Równości „polskim Stonewall”, czyli, jeśli dobrze rozumiem, symbolicznym powiedzeniem „dość” homofobicznej i transfobicznej polityce PiS-u.

Wydarzenie miało wysoką rangę, bo było punktem zwrotnym w walce o prawa osób LGBT+. Unaoczniło, z jaką przemocą musimy mierzyć się w społeczeństwie. W Białymstoku mieliśmy do czynienia z kompleksowym mechanizmem homofobii. Demonstrantów nie atakowali tylko kibice, ale też rodziny z dziećmi, „zwykli” ludzie. Z drugiej strony osoby ze społeczności pokazały, że nie godzą się na zamknięcie i uciszenie. Wszyscy mamy prawo do równego traktowania, niezależnie czy jesteśmy w centrum Warszawy, Białymstoku czy Koluszkach. Alexowi udało się zobrazować tę eksplozję opresyjności na ulicach średniej wielkości polskiego miasta. To bardzo cenne.

Przemoc w Białymstoku zostaje zestawiona z radosną Paradą Równości w Warszawie. Alex, chciałeś pokazać, że można inaczej?

Zależało mi na tym, by bardziej czytać to w kontekście upływu czasu, aniżeli jako zestawienie mniejszego miasta ze stolicą Chciałem pokazać, że społeczeństwo może się zmieniać i wzmacniać ruch na rzecz praw mniejszości, niezależnie od położenia geograficznego.

F.R.: Dla mnie te dwa zestawione ze sobą obrazy to pokazanie różnych dynamik procesu emancypacji, które dzieją się w społeczności LGBT+. Walka o równe prawa w Polsce nie zawsze wygląda tak samo. Natomiast w kontekście całości – film uzmysławia nam problemy, ale też daje radość i wytchnienie.

Oprócz tego, że w „Tym uczuciu” wrze politycznie i społeczne, portretujesz zmiany w życiach osób bohaterskich. Chociażby gdy Aaa dociera do swojej transpłciowości i próbuje sił w filmie porno, a ty Filipko grasz w spektaklu „Orlando. Biografie”, który popchnął twoją karierę do przodu. Przypadkowa klamra narracyjna?

A.B.-J.: Kiedy zdecydowaliśmy się, że „To uczucie” stanie się filmem pełnometrażowym, rozmawialiśmy o tym, że w odróżnieniu od kontekstu sztuki potrzebny jest łuk narracyjny, czyli rozwój i przemiana postaci. Natomiast jak on faktycznie wyglądał, po części podyktowało życie. Pisanie scenariusza polegało też na wybraniu motywów z wydarzeń, które mają wybrzmieć. Z czasem konkretne wątki stały się kluczowe, chcieliśmy jeszcze bardziej je uwypuklić. Montaż oparłem na skojarzeniach.

Praca nad filmem zajęła nam 5 lat. To dużo czasu, żeby sprawić, by pojawiające się tematy zostały zaakcentowane. Na przykład wejściem Filipki na Most Łazienkowski, gdzie upamiętnia śmierć Milo [Mazurkiewicz, transpłciowa aktywistka na rzecz społeczności LGBT+, popełniła samobójstwo w 2021 roku w wyniku transfobii i dyskryminacji – red.], chciałem podkreślić, z jaką wielką przemocą stykają się osoby trans w naszym kraju, a jednocześnie pokazać wagę przyjaźni i wsparcia w samej społeczności.

F.R.: Dodam tylko, że nie tylko życie jest paliwem do filmu, ale film rzeźbi życie. Pamiętam, że kręcąc tę scenę na Moście Łazienkowskim, zastanawiałam się, jak wyglądałoby życie Milo, gdyby nadal żyła. Ale też, czy ja kiedyś znajdę się w sytuacji, w której będę chciała skoczyć z mostu? Jak potoczy się moje życie w Polsce? Odebrałam to bardzo mocno, co, mam nadzieję, widoczne jest na filmie.

I tak wróciliśmy do homofobicznej nagonki. W filmie Aaa słucha odnoszącej się do rządów PiS-u piosenki, w którym padają słowa: „To nie takie proste żyć z tobą tu w tej Polsce”. Ciągle aktualne?

A.B.-J.: W tej chwili nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie liberalne rządy wciągają społeczność LGBT+ do kreowanego przez siebie obrazu progresywnego, liberalnego społeczeństwa, którym tak naprawdę ono nadal nie jest. W Polsce osoby niehetero nie mają równych praw, związków partnerskich, małżeństw jednopłciowych, tranzycja jest bardzo utrudniona, a bezpieczeństwo osób queerowych nadal zagrożone.

W Europie i na świecie pojawia się realne zagrożenie homonacjonalizmem, czyli wykorzystaniem queerowości do polityki rasistowskiej i/lub islamofobicznej.

Słowo homonacjonalizm wywodzi się z pracy Jasbir Puar, która zdefiniowała je w kontekście Izraela. Dobrze ilustruje je zdjęcie zrobione w zeszłym roku, na którym izraelski żołnierz trzyma tęczową flagę z napisem „In the name of Love” w zrujnowanej Gazie.

F.R.: Nadal nie udaje się przeforsować ustawy o związkach partnerskich. Na pewno społeczność LGBT+ jest tym zawiedziona, bo obietnice podczas wyborów były zupełnie inne. Całe szczęście zmieniła się kultura, w której żyjemy. To gigantyczne osiągnięcie społeczne dla Polski. Wychodzą książki, filmy, premiery mają spektakle o tęczowej społeczności. Queer cyrkuluje w naszym społeczeństwie. Nie da się tej zmiany zatrzymać.

A jednak w Stanach Zjednoczonych Donald Trump dekretami chce wymazać osoby transpłciowe ze społeczeństwa. Czy ta transfobiczna dezinformacja jest groźna?

Trump i Republikanie próbują wmówić ludziom, że istnienie osób trans jest zamachem na wolność kobiet i mężczyzn. Ich agresywne działania skierowane na wymazanie społeczności trans są próbą powstrzymania nieodwracalnych procesów w kulturze Zachodu, w której coraz więcej osób, szczególnie młodego pokolenia nie utożsamia się z utrwalanym przez lata reżimem genderowym.

Tę sytuację w swoich pracach dobrze opisał filozof i teoretyk kultury Paul Preciado. Osoby trans są łakomym kąskiem dla polityków, którzy chcą wykreować sytuację zagrożenia, ponieważ jest to statystycznie niewielki odsetek społeczeństwa, bezustannie narażony na przemoc i dyskryminację.

To, czy rozwinie się w Polsce transfobiczna dezinformacja, będzie zależeć od sytuacji politycznej. Nawet jeśli pójdziemy drogą Amerykanów, jedno dla mnie jest pewne. Osoby ze społeczności LGBT+ są mocno zahartowane na wszelkie przeciwności losu i posiadają ogromną ilość strategii przetrwania, dlatego nie da się nas wymazać.

*Alex Baczyński-Jenkins – artysta i choreograf, urodzony w Londynie. Jest współzałożycielem queerowo-feministycznego kolektywu Kem, działającego w Warszawie, skupionego na nowych metodach choreograficznych i quasi-choreograficznych. W swojej twórczości Baczyński-Jenkins bada politykę gestu w wymiarze indywidualnym i społecznym, podkreślając afektywne i queerowe odniesienia. Jego prace były prezentowane na licznych wystawach indywidualnych, m.in. w Foksal Gallery Foundation w Warszawie (2018) oraz Chisenhale Gallery w Londynie (2017). Brał również udział w wystawach zbiorowych w takich instytucjach jak: Serralves Foundation w Porto (2018), Migros Museum of Contemporary Art w Zurychu (2018), Palais de Tokyo w Paryżu (2017) oraz Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (2017).

**Filipka Rutkowska – perfomerka i historyczka sztuki. Jej prace zostały pokazane przez m.in. Gothenburg Biennale, West Museum w Hadze, Ongoing Art Center w Tokio, Państwową Galerię Sztuki w Sopocie, Galerię Labirynt w Lublinie i Cricotekę w Krakowie, Fundację Galerii Foksal i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Na łamach Vogue Polska prowadzi kolumnę „Filipka w wielkim mieście”, gdzie opisuje rzeczywistość z queerowej perspektywy.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Na zdjęciu Jakub Wojtaszczyk
Jakub Wojtaszczyk

Pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.

Komentarze