Moda, ideologia, okaleczanie, zagrożenie – tak o transpłciowości mówi populistyczna prawica i coraz częściej także przestraszone sporami wokół tożsamości centrum. Jak amerykańska dezinformacja wsiąka w polską debatę? I co to oznacza dla osób transpłciowych na świecie i w kraju?
Donald Trump dekretem ogłosił, że USA na poziomie federalnym będą rozpoznawać tylko dwie płcie, a płeć jest niezmienna od poczęcia. Politycy populistycznej prawicy na całym świecie rozpoczęli igrzyska. Na Słowacji Robert Fico proponuje wpisać ten antynaukowy zapis do Konstytucji. W Argentynie Javier Milei wygłasza tyrady na temat „mentalnego wirusa ideologii woke”.
Anton Ambroziak, OKO.press: W Polsce w toku kampanii prezydenckiej podobne stwierdzenia powiela nie tylko kandydat PiS Karol Nawrocki. Rafał Trzaskowski, polityk Koalicji Obywatelskiej hasła o dwóch płciach biologicznych nazywa „zdrowym rozsądkiem”. Na jakich narracjach zbudowana jest dezinformacja wokół osób trans?
Nina Kuta, portal tranzycja.pl: Można wyszczególnić dwie epoki problematycznych narracji na temat transpłciowości. Najpierw przedstawiano osoby trans w debacie publicznej jako sensację, niewyobrażalne przejście między płciami. Często w celu wzbudzenia sensacji wśród odbiorców, a nie przybliżenia czyjegoś życia, potraktowania kogoś jak człowieka.
W ostatnich latach ta egzotyka ustępuje miejsca nowym trendom.
Media i partie polityczne coraz mocniej zaczęły postrzegać transpłciowość jako pole walki. A to w odpowiedzi na to, jak osoby trans same zaczęły się organizować. Już nie jesteśmy zbiorem odizolowanych od siebie pacjentów, wykorzystywanych przez media do opowiedzenia łzawych czy szokujących historyjek. Nagle staliśmy się podmiotem, grupą mniejszościową z własnymi postulatami. Widzieliśmy to przejście już silnie przy okazji wyboru Anny Grodzkiej na parlamentarzystkę.
Oczywiście większa widoczność osób transpłciowych, które przełamują społeczne normy, może prowadzić do backlashu. Ale żebyśmy mogli mówić o dezinformacji, musimy mieć intencyjne wprowadzenie w błąd, najczęściej w celu uzyskania politycznego zysku lub dyskredytacji danej grupy czy osoby. Ten nurt polityczny w przypadku osób transpłciowych rośnie dopiero od 10 lat i używany jest zarówno przez Kreml, jak i prawicę w USA, czy Europie.
Tutaj metod jest kilka. W przypadku trans kobiet można mówić o narracjach trans mizoginistycznych, wiążących naszą tożsamość z fetyszem, czymś seksualnym, gdzie sama nasza obecność w przestrzeni dla kobiet ma być naruszeniem granic, wręcz przemocą wobec innych kobiet.
Bardzo często dotyczy to więzień, toalety, przebieralni, czy sportu. Transkobiety w tych przestrzeniach są intruzami. To zresztą łączy się z typowo patriarchalnymi narracjami, gdzie głównym sprawcą przemocy jest ktoś z zewnątrz, obcy, spoza systemu, ktoś dziwny, a nie np. członek rodziny. Choć dobrze wiemy, że dane pokazują coś zupełne innego.
Widzieliśmy to podczas Igrzysk Olimpijskich, gdy za sprawą dezinformacji rozpowszechnionej przez rosyjską propagandę, cały świat dyskutował na temat płci bokserek Imane Khelif i Lin Yu-Ting. Zaczęło się od stanowiska Federacji Bokserska IBA, która poinformowała, że kobiety nie przeszły testów weryfikujących płeć. Prezesem IBA jest Rosjanin Umar Kremlev, federację sponsoruje Gazprom, a Khelif została zdyskwalifikowana przez IBA po zwycięskiej walce z Rosjanką Azalią Aminevą. Po wybuchu afery do sieci trafiło pełno filmików w zwolnionym tempie z przybliżeniem na krocza zawodniczek, które pokazywały falowania materiału spodenek w ruchu, sugerujące, że te kobiety, to tak naprawdę mężczyźni, a Międzynarodowy Komitet Olimpijski bierze udział w wielkim genderowym szwindlu. Choć nauka dobrze rozpoznaje złożoność cech płciowych: sama obecność chromosomu Y u kobiety może wynikać z zaburzeń dojrzewania, ale wcale nie przesądza o przewadze hormonalnej czy genetycznej (jak w przypadku zespołu Swyera).
Innym przykładem mogą być więzienia. Transpłciowe więźniarki są przedstawiane jako szczególnie skłonne do przemocy wobec innych kobiet, zarówno seksualnej, jak i fizycznej. W tym celu często wykorzystuje się albo pojedyncze, szokujące historie albo manipulacje statystykami dotyczącymi odsetka osób transpłciowych wśród osadzonych, mające wyolbrzymić skalę przestępstw, np. jakoby ponad połowa transpłciowych kobiet w Wielkiej Brytanii miała być osadzona za przestępstwa seksualne.
Tymczasem statystyki więziennictwa nie stanowią obiektywnej miary przestępczości w danej grupie – mierzą tylko to, co władze więzienne widzą. Nie zauważają więc osób transpłciowych, które zmieniły oznaczenie płci przed zmianą danych oraz tych, które ukrywają swoją transpłciowość w więzieniu. Coming outu dokonują przede wszystkim te osadzone, które mają przed sobą wieloletnie wyroki. Oficjalne statystyki będą więc zaniżać ogólny odsetek osób trans w więzieniu, a zawyżać odsetek tych skazanych za poważniejsze przestępstwa.
Dag Fajt, portal tranzycja.pl: Drugim obszarem dezinformacji jest temat transpłciowości wśród dzieci. Jak pokazujemy w naszym przewodniku dla mediów, w debacie upowszechniły się stwierdzenia, z którymi rzekomo 80 proc. dzieci, u których zdiagnozowano dysforię płciową, wyrasta z niej i nie określa się jako osoby transpłciowe.
Albo, że wzrost liczby tranzycji wśród osób nieletnich w ostatniej dekadzie to wynik mody. Do rozpowszechnienia pierwszej tezy posłużyły badania Kennetha Zuckera z nurtu tzw. desistance studies, którym w latach 1980-2000 poddawane były nienormatywne płciowo dziewczynki i chłopcy. Celem badań było oduczenie ich niestereotypowych zachowań. Innymi słowy, była to terapia konwersyjna.
Od tego czasu powstały dwa renomowane, przekrojowe badania, hiszpańskie i amerykańskie, które pokazują stabilność tożsamości dzieci, które określały się jako transpłciowe.
Za to hasła o „modzie na transpłciowość„, czy „społecznym zarażaniu się” (ang. social contagion) spopularyzowała dr Lisa Littman. Stworzyła ona nową jednostkę diagnostyczną „dysforię o nagłym początku". Według jej hipotezy duża grupa nastolatków przyjmuje dziś nową tożsamość poprzez kontakt z innymi osobami trans w mediach społecznościowych.
Cała ta narracja została skrytykowana w literaturze medycznej, a koalicja kilkudziesięciu organizacji psychologicznych i psychiatrycznych zaapelowała o wycofanie nowych, szkodliwych kategorii diagnostycznych, które nie mają poparcia w danych empirycznych.
Wzrost liczby tranzycji osób nieletnich da się wytłumaczyć w bardzo prosty sposób: zmiany społeczne i lepszy dostęp do terapii afirmujących płeć. A i tak temat jest rozbuchany, bo np. w 56-milionowej Anglii liczba osób rozpoczynających terapię hormonalną w londyńskiej klinice Tavistock przed 16. rokiem życia nigdy nie przekroczyła setki rocznie.
Wszystkie narracje dotyczące transpłciowości dzieci są tak naprawdę narracjami patriarchalnego pola walki o władzę nad rodziną. Czasem idą też w stronę teorii spiskowych, sugerujących, że w ten sposób rodzina jest niszczona. W tych narracjach silnie widać, że dzieci nie są postrzegane jako pełna kategoria człowieka, ale własność rodziców, istot, które nie mają prawa do posiadania własnej tożsamości, co jest przecież gwarantowane przez Konwencję Praw Dziecka.
Nina: Opowieści o „transowaniu” dzieci są chyba dziś najbardziej popularne. To też powiela konserwatywny schemat paniki moralnej, w której wszystko, co nowe i inne musi przyjść gdzieś z zewnątrz, jest efektem lobbingu, nieczystego wpływu na dziecko. Podczas gdy pewnie każdy rodzic transpłciowego dziecka, niezależnie od swojej opinii, powiedziałby, że to jest coś, co się pojawia z czasem, samoistnie, czasem wbrew woli całego otoczenia.
Dag: Mamy też narrację, która w ogóle przedstawia tranzycję i wszystkie formy ingerencji w ciało, które łamią normatywność płciową, jako okaleczenie. Oczywiście operacje plastyczne, botoks, walka z łysieniem, zastępcza terapia hormonalna, viagra – to wszystko jest okej, gdy służy podtrzymaniu porządku płciowego. Celem ataku również najczęściej są dzieci i młodzież, bo łączą się tu trudne dla prawicy tematy: upodmiotowienie osób nieletnich oraz przekroczenie binarnego podziału na płeć, czy odejście od patriarchalnych ról płciowych.
Nina: Niestety każdą z tych narracji ułatwia niewiedza dotycząca transpłciowości. Z sondażu Ipsos wynikało, że tylko 6 proc. Polaków zna osobę transpłciową, wśród swoich bliskich, krewnych, znajomych w pracy. Wszystko, co wiedzą na ten temat pochodzi z przekazów medialnych, które czasem świadomie wprowadzają odbiorców w błąd, a czasem powielają krzywdzące, nieprawdziwe klisze.
Przeskoczmy do Polski. Także do nas trafiają odpryski zagranicznych dylematów, z jednej strony mamy coraz bardziej widoczne świadectwa emancypacji, z drugiej konserwatywną-centrową histerię.
Wydaje mi się, że tak jak w 2016 roku mieliśmy rasizm i ksenofobię bez migrantów i uchodźców, tak teraz mamy transfobię bez osób trans. Motywacjami transfobicznych nagonek i ataków nie są słowa czy stanowiska polskich osób trans, ale globalne trendy polityczne. Tak jak teraz, Trump wydaje dekret i nagle w kampanii prezydenckiej Karol Nawrocki i Rafał Trzaskowski dyskutują, ile jest płci. To staje się zupełnie abstrakcyjną debatą, o tym ile aniołów mieści się w główce od szpilki, a nie np. o sytuacji osób niebinarnych w Polsce. Nie rozmawiamy na konkretach, a na obsesjach zachodnich polityków.
Co nie znaczy, że to nie ma wpływu na sytuację osób transpłciowych w Polsce. Co prawda nie przełożyło się to na razie na żaden akt ustawodawczy, ale tworzy pewną atmosferę, pole szantażu politycznego, które nie pozwalają spokojnie pracować choćby nad ustawą o uzgodnieniu płci albo wdrożyć obowiązkową edukację zdrowotną w polskich szkołach.
Dag: Są środowiska, które nie ukrywają, że jest to ich agenda. „Ordo Iuris” już dawno stworzyła kampanię zbierania podpisów pod projektem „Stop okaleczaniu dzieci” w celu stworzenia w przyszłości legislacji, które uniemożliwi osobom niepełnoletnim medyczną i prawną korektę płci. Już dziś prawnicy „Ordo Iuris” angażują się w procesy o uzgodnienie płci, stając po stronie transfobicznych rodziców, utrudniając im drogę do zmiany markera płci w dokumentach.
Wokół „Ordo Iuris” i radykalnej prawicy funkcjonuje oddzielny obieg informacyjny, na który składają się takie portale jak Fronda, PH24, Afirmacja.info, Tygodnik Solidarność, które przekopiowują globalną dezinformację, a także nakręcają wzorowane na zachodnich nagonki w Polsce.
Na tych portalach możemy znaleźć porady dotyczące prowadzenia domowej terapii konwersyjnej czy promowanie historii transfobicznych rodziców dorosłego mężczyzny, którzy – korzystając z pomocy prawników Ordo Iuris – chcieli zablokować jego dostęp do tranzycji medycznej.
Cała ta strategia powiela to, co działo się w ostatnich latach w USA w stanach rządzonych przez republikanów, gdzie pierwszym celem było właśnie ograniczenie dostępu do tranzycji dla osób niepełnoletnich, czy kwestie transpłciowych kobiet w sporcie.
I tam też wydarzyło się to w zasadzie niemal bez osób trans. W 2022 roku, gdy w Kentucky wprowadzono prawo stanowe, które zakazuje transpłciowym dziewczynkom udziału w zawodach sportowych, znany był tylko jeden przypadek trans zawodniczki uprawiającej tam sport. Była to trzynastolatka grająca w drużynie hokeja na trawie, która następnie została wykluczona z rozgrywek. I właśnie taki oddźwięk może mieć dezinformacja, która potem w łagodniejszych formach przecieka do centrum debaty publicznej. I mimo że problem nie istnieje lub jest marginalny, dyskutuje się o nim na łamach najbardziej poczytnych gazet i serwisów telewizyjnych.
A z czasem, gdy coraz więcej restrykcji udaje się przepchnąć, apetyt rośnie. Jedna z amerykańskich organizacji pseudomedycznych „Our Duty” postulowała zakaz tranzycji medycznej do 25. roku życia, posługując się mitem medycznym, który mówi, że do tego wieku rozwija się mózg, więc nie można podjąć samodzielnie takiej decyzji.
Nina: Na naszej stronie przeprowadziliśmy wywiad z neuronaukowcem i psychiatrą młodzieży, dr. Edmistonem, autorem artykułów naukowych w dziedzinie zdolności podejmowania decyzji przez nastolatków – jak pokazują badania decyzje pospieszne i nieprzemyślane mają miejsce głównie w kontekstach pozbawionych osób dorosłych, z dużą rolą presji rówieśniczej, np. na imprezie.
Tymczasem w sytuacjach, w których obecni są służący poradą dorośli i w których podejmowanie decyzji nie jest szybkie, a rozciąga się na tygodnie, nastolatkowie są zdolni do podejmowania dorosłych decyzji – a dokładnie takimi kontekstami są związane z opieką afirmującą płeć. Co dopiero mówić więc o osobach powyżej 18. roku życia?
Warto dodać, że to, co robi obecnie Donald Trump w USA, nie jest unikatowe. Mieliśmy to wiele lat wcześniej, np. na Węgrzech, gdzie Victor Orbán wprowadził prawo zmuszające osoby trans do życia z markerem płci przypisanym w dokumentach
Posługując się retoryką Kremla.
Nina: To wszystko ma na celu uniemożliwienie osobom trans życie w przestrzeniach społecznych jako osoby trans – cofnąć wskazówki zegara i wrócić do tych czasów, gdy przemoc społeczna wobec osób nienormatywnych była tak duża, że transpłciowość była czymś nie do pomyślenia, tak jak w latach 50. w USA, gdy crossdressing był po prostu zakazany. Ale tej zbitej szyby nie da się już naprawić i nie da się wymazać wiedzy o transpłciowości, możliwości tranzycji.
Dla lobbystów, takich jak Ordo Iuris, celem jest faktycznie restauracja patriarchalnego, tradycyjnego porządku, dlatego polem walki uczynili sferę seksualności, tożsamości, czy edukacji. Ale co chce zyskać Karol Nawrocki, który wkłada do niszczarki okładkę komiksu dla młodzieży gender-queer i krzyczy, że są tylko dwie płcie?
Jemu chodzi o doraźny cel, znalezienie taktyki, która pozwoli wygrać wybory, zdyskredytować oponenta, zmobilizować najtwardszy elektorat. My jesteśmy tak naprawdę metodą w drodze do celu. Już widzieliśmy w poprzednich wyborach, jak testowane były narracje dotyczące uchodźców i transpłciowości. W 2023 roku sprawdzano, co wywołuje silniejsze emocje, na co można złapać przeciwnika, gdzie złapać kilka punktów sondażowych. Na ten moment widać, że prawicowa retoryka ws. uchodźców stała się mainstreamem. Radykalne przesunięcie okna Overtona.
Jeśli chodzi o osoby transpłciowe, sprawa jest bardziej skomplikowana. My tak naprawdę nie mamy w Polsce praw, a sytuacja prawna – proces uzgodnienia płci wynikający z praktyki prawa, a nie konkretnej ustawy – jest unikalna na skalę świata. Nie ma drugiego miejsca na świecie, w którym do zmiany markera płci w dokumentach, należy pozwać swoich rodziców.
I mamy za sobą ponad dekadę rozmów o zmianie, a nic się w tym obszarze nie dzieje. W zasadzie paradoksem jest to, że za rządów Zjednoczonej Prawicy, dostęp do tranzycji – i prawnej, i medycznej – poprawił się. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z działaniami rządu, tylko działaniami aktywistów, czy prawników.
Ale jeśli osoby trans są jak uchodźcy, to istnieje chyba poważne ryzyko, że gdy do prac nad ustawą o uzgodnieniu płci przystąpią rządzący politycy z liberalnego centrum, to przestraszeni konserwatywnymi narracjami i dezinformacją, stworzą prawo gorsze niż szara strefa, w której dziś się poruszamy.
Cała populistyczna prawica chce być jak Trump, więc kopiuje wszystko, co mówi i robi. To nie jest wielka strategia polityczna, raczej działanie w rozproszeniu; testowanie, co się sprawdza lokalnie, a co nie.
Ale jednym z największych zagrożeń może być dziś faktycznie centroprawicowy rząd, który z jednej strony obiecuje zmiany, a z drugiej może – tak jak w sprawie aborcji – ugiąć się pod konserwatywną agendą. I np. wprowadzić ograniczenie dostępu do tranzycji dla nieletnich, czy wymóg przejścia przez określoną procedurę medyczną.
Myślę, że to będzie też nasz – aktywistek i aktywistów – błąd retoryczny. Przez lata krytykę obecnego procesu uzgodnienia płci koncentrowaliśmy na aspekcie pozywania rodziców, a nie na medykalizacji tranzycji. To pierwsze oburza dziś większość społeczeństwa, ale gdyby w nowej ustawie zapisać, że biegły sądowy musi wystawić opinię przy decyzji o korekcie płci – dziś to dzieje się tylko na wniosek sądu – niewiele cispłciowych osób by protestowało, bo przecież to racjonalne by naszą tożsamość miał oceniać niezależny „ekspert”. A przecież
my walczymy o prawo do samostanowienia, a nie piętrzenia biurokratycznych barier w procesie uzgodnienia płci.
W USA widzimy deregulację państwa na wielu poziomach. Pod hasłem „są tylko dwie płcie” zaproponowano już szereg rozwiązań prawnych, które mają wykluczyć osoby trans z armii, ograniczyć dostęp do terapii afirmujących płeć dla osób poniżej 19 roku życia, wyrugować z publicznego obiegu możliwość samoidentyfikacji. Czy według was to, co się dzieje daleko za oceanem, może mieć bezpośredni wpływ na sytuację osób transpłciowych w Polsce?
Dag: W szerszej skali czasowej – już ma, i to od dawna. USA narzuca trendy politycznego dyskursu, które kopiowane są potem na całym świecie. Amerykańska skrajna prawica, skupiona wokół wpływowych think tanków, aktywnie i intensywnie promuje swoją agendę poza granicami kraju. Liczne ideologiczne sojusze są oparte nie tylko na przepływie pieniędzy, lecz także wiedzy, strategii. Polska scena polityczna uważnie wpatruje się w Amerykanów.
Ponadto widzimy już, że likwidacja USAID, Agencji USA ds. Rozwoju Międzynarodowego, oznacza utratę znacznej części środków polskiego trzeciego sektora, w tym organizacji LGBTQ. Nagłe odcięcie od funduszy oznacza nie tylko zastopowanie kluczowych programów pomocowych, lecz także ograniczenie zdolności monitoringu i reagowania na to, co dzieje się w kraju.
Jakie jeszcze zagrożenia dezinformacją widzicie?
Nina: Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się na Zachodzie. Dostęp do tranzycji jest regulowany przez lekarzy – kliniki, towarzystwa medyczne. Do tej pory ataki na konkretnych klinicystów były w Polsce jednostkowe, ale nie jest wykluczone, że z czasem będą przybierać na sile. Wówczas lekarze mogą zacząć się bać świadczenia usług związanych z tranzycją, np. osobom niepełnoletnim. Nie potrzeba żadnej ustawy, żeby wywołać efekt mrożący. Tak przecież od lat jest z aborcją, nawet przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego.
Nie mówiliśmy jeszcze o codziennym koszcie obcowania z dezinformacją.
Dag: Wszyscy żyjemy w rzeczywistości szumu informacyjnego. W ostatnich latach bardzo rozszerzyło się zjawisko „doomscrollingu”, czyli z jednej strony przytłoczenia negatywnymi informacjami, z drugiej stronie niemożności odcięcia się od nich ze względu na poczucie bezsilności.
Bycie poinformowanym i udostępnianie wiedzy staje się formą aktywizmu. Tyle że ma to swoją drugą stronę. Dekrety Trumpa nie zmieniły prawa, były dopiero wezwaniem do zmiany polityk federalnych, a mimo to wiele społeczności w USA już zostało sparaliżowanych strachem.
Osoby trans funkcjonują w tej samej infosferze, co wszyscy i często również podają dalej dezinformację – nie w złej wierze. Wtedy tworzy się mrożąca kula śnieżna strachu, która prowadzi do pogorszenia zdrowia psychicznego, wycofania się z przestrzeni publicznej, wątpliwości dotyczących coming outu, czy nawet samej tranzycji.
Nina: Osoby trans żyją w ciągłym stresie mniejszościowym. Już sama tranzycja jest doświadczeniem stania się kimś niemożliwym w systemie, który nie przewidział dla nas miejsca – błędem w matriksie. Ścieranie się dodatkowo z ciągłym strumieniem negatywności tylko pogarsza ten stan. Jako aktywiści staramy się też wychodzić do tych najbardziej narażonych osób i próbujemy je wzmocnić, wskazać rzeczy, które można zrobić, żeby się ochronić; pokazać, że mamy w tym siebie nawzajem.
I dlatego też zależy nam na zmianie świadomości wśród osób, które tworzą media. Nieweryfikowanie informacji, czy szukanie sensacji, może być równie szkodliwe, co celowe wprowadzenie w błąd, bo
na tym dezinformacja właśnie żeruje – na niewiedzy, złych standardach, braku wrażliwości i prekaryzacji całej branży.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze