0:000:00

0:00

Zapowiadana rekonstrukcja rządu PiS daje na siebie czekać, wskutek czego coraz większy staje się znak zapytania w kwestii przyszłego kursu polityki zagranicznej. Szef MSZ Witold Waszczykowski uważany jest za jednego z pierwszych do wymiany, zaś możliwość porozumienia między Pałacem Prezydenckim a siedzibą PiS na Nowogrodzkiej, za sprawą którego ośrodek prezydencki przejąłby osierocone stery polskiej dyplomacji, elektryzuje wielu obserwatorów.

Lista potknięć i porażek aktualnego kierownictwa MSZ jest długa (vide tekst Piotra Pacewicza). Tak więc zmiany oczekiwane są z pewną dozą optymizmu i nadzieją, że ktokolwiek zastąpi krytykowanego i we własnej partii, i w dużej części opinii publicznej (często z przeciwstawnych powodów) ministra, Polska stać się może partnerem bardziej przewidywalnym i mniej irytującym.

Przeczytaj także:

Ale prawdziwy bilans polityki zagranicznej rządu PiS, która stoi być może u progu nowego rozdziału, nie zamyka się w imponującej i rosnącej liczbie konfliktów, wpadek, porażek i kompromitacji, jakie zafundowała ona sobie i obywatelom w ostatnich dwóch latach.

PiS okazał się nie tyle nieudolny w polityce zagranicznej, ile świadomie inaczej niż poprzednicy zdefiniował niektóre z jej fundamentalnych założeń.

Personalne, a nawet instytucjonalne przetasowanie, jakie być może wkrótce nastąpi, mogłoby doprowadzić do istotnej zmiany politycznej tylko wtedy, jeśli partia i jej lider uznaliby fałszywość lub bezużyteczność tego nowego podejścia. Tymczasem nic nie wskazuje, by coś takiego mogło nastąpić.

Wygląda raczej na to, że z punktu widzenia rządzących zastosowana przez nich strategia całkiem dobrze się sprawdza.

1. Wznoszenie oblężonej twierdzy

Po pierwsze, PiS zniósł prymat polityki zagranicznej nad polityka wewnętrzną.

Być może teza o jej prymacie nie brzmi zbyt przekonująco – przecież także poprzednie rządy nie zawsze przywiązywały wielką wagę to dyplomacji i zdarzało im się instrumentalizować sprawy zagraniczne w bataliach partyjno-politycznych. Niemniej konsensus elit politycznych przed 2015 rokiem zakładał, że polityka zagraniczna – jako domena, w której decydują się kwestie polskiego bezpieczeństwa i wpływu na kształt otoczenia międzynarodowego – jest sferą, która w sprawach strategicznych wymaga od władz polskich pewnych działań lub dostosowań na arenie wewnętrznej. Oraz, że polska transformacja wewnętrzna nie może abstrahować od kontekstu międzynarodowego, w jakim się odbywa.

PiS odwrócił tę logikę definiując cel nadrzędny w postaci gruntownej przebudowy struktur państwa oraz konstrukcji nowego modelu wspólnoty opartego na silnym pierwiastku narodowym (nierzadko zabarwionym szowinizmem i ksenofobią).

Cel ten został sformułowany nie tylko bez uwzględnienia międzynarodowych kosztów jego realizacji, lecz także przy założeniu, że owe koszty są pozorne, bo w istocie mogą służyć konsolidacji wewnętrznej potrzebnej od osiągnięcia zamierzonego rezultatu.

Konfrontacja na arenie międzynarodowej - w sprawie migracji, w sporze z Komisją Europejską albo z Niemcami o reparacje, czy też zaostrzanie języka wobec Ukrainy - to wszystko doskonale służy narracji o oblężonej twierdzy, która z kolei wydatnie wspiera reformatorski (rewolucyjny?) wysiłek rządu.

Skutki na arenie międzynarodowej mogą się wydawać fatalne i alarmistyczne tony, jak w przypadku niedawnego tweetu Donalda Tuska, jak najbardziej uzasadnione – ale tylko w ramach nieobowiązującej już logiki. Dopóki nie zagrażają one powodzeniu „dobrej zmiany” (lub nawet budują dla niej poparcie), nie mają większego znaczenia.

2. PiS nie uprawia "normalnej" polityki

Po drugie, PiS porzucił także założenie, że celem dyplomacji (a tym samym elementem obrony interesów narodowych) jest budowanie zaufania do kraju i dobrej opinii o nim wśród partnerów. Oraz

[PiS] uznał że szukanie kompromisu i konsensusu na arenie międzynarodowej jest oznaką słabości i uprawiania polityki „na kolanach”.

To nawet logiczne, jeśli uznać, że autonomiczna sfera polityki zagranicznej nie istnieje, lub nie musi być przedmiotem większego zainteresowania. Ale w dzisiejszym świecie, zwłaszcza w Unii Europejskiej, taka postawa równa się politycznej abdykacji.

Bezradność europejskich partnerów w obcowaniu z aktualnym rządem w Warszawie wynika właśnie z ich nieodpartego wrażenia, że na szczeblu politycznym (bo w kwestiach niższej rangi nadal doskonale radzą sobie często polscy dyplomaci),

Polska nie uprawia w zasadzie „normalnej” polityki.

To główny motyw przewijający się w rozmowach z zagranicznymi dyplomatami. „Normalna” polityka polega na definiowaniu twardych, priorytetowych interesów narodowych, gotowości do kompromisów w sprawach o mniejszych znaczeniu, rozumowaniu w kategoriach rozwiązań pakietowych (ustępstwa w jednej dziedzinie w celu uzyskania sukcesu w innej) oraz zaangażowaniu w grę dyplomatyczną, w której nie zawsze, a nawet rzadko, osiąga się maksimum swoich celów.

Przykłady takiej postawy – zakończonej mniej lub bardziej spektakularnym fiaskiem – można by mnożyć. Porażka 1:27 w głosowaniu nad ponownym wyborem Donalda Tuska to tylko najgłośniejszy z nich.

Ostatni przypadek to tzw. wzmocniona współpraca strukturalna w ramach polityki obronnej (PESCO), do której Polska po wielu wahaniach zdecydowała się przystąpić. Krytyka projektu forsowanego przez kraje Europy Zachodniej nie jest bezzasadna (np. niedostateczne uwzględnienie interesów przemysłu obronnego państw naszego regionu albo zbyt mały nacisk na kompatybilność tej współpracy z NATO).

Ale wkład Polski do dyskusji nad tym projektem był niemal zerowy, przeważył brak większego zainteresowania (po stronie MSZ) lub ideologiczny opór (po stronie MON).

Maksymalizm, ideologizacja i instrumentalizacja w polityce wewnętrznej to źródło bardzo poważnych napięć w najważniejszymi partnerami w kwestii polityki wobec uchodźców. Zwraca uwagę, jak mocno zaostrzył się w ostatnich miesiącach język nawet wypróbowanych polskich sojuszników, jak Szwecji, dla których pryncypialna odmowa przez Polskę przyjmowania jakichkolwiek uchodźców w ramach podziału ciężarów w UE, jest całkowicie nie do zaakceptowania.

Groźby, że Polska boleśnie odczuje skutki tej postawy w negocjacjach budżetowych i innych sferach, nie są wcale rzucane na wiatr. Ale polityka europejska to także dość cyniczna gra: opiera się w dużej mierze na gotowości krajów członkowskich do czynienia ustępstw na rzecz innych państw nie w imię nadrzędnych interesów UE, lecz po to by rząd partnera mógł ogłosić sukces na swoim narodowym podwórku. Ale aby otrzymywać takie „prezenty”, trzeba być gotowym do podjęcia tej gry oraz postępowania według zasady wzajemności, zamiast wywracać stolik.

3. Suwerenność broni przed wpływami z zewnątrz

Po trzecie, rząd odwrócił znaczenie suwerenności państwowej. Suwerenność w wydaniu PiS nie jest środkiem do celu, czyli zapewnienia państwu bezpieczeństwa i wpływu na otoczenie, lecz celem samym w sobie – zabezpieczeniem przed wpływami z zewnątrz. To dlatego Unia Europejska – instytucja opierająca się na zasadzie dzielenia suwerenności i budowania współzależności - w optyce PiS stała się sferą, z której płyną przede wszystkim zagrożenia, a nie szanse.

PiS widzi w Unii instrument nacisku zachodnioeuropejskich elit, które chcą Polskę wykorzystać i przemienić na swoją modłę – nie tylko w wymiarze politycznym, lecz także kulturowym. Unia ma stać się „unią suwerennych państw”, przy czym

PiS-owska koncepcja suwerenności leży w sprzeczności z ideą UE jako takiej.

PiS chciałby Unii, która gwarantuje dotychczasowy poziom redystrybucji finansowej (z której Polska najbardziej korzysta) i spójności, ale w której Polska sama decydować może, w jakim stopniu i w jakich dziedzinach będzie integrować się i okazywać solidarność innym. To ta postawa sprawiła, że toczącej się dyskusji na temat przyszłości Unii Europejskiej Polska nie dogrywa żadnej roli – ta debata może w ostatecznym rozrachunku prowadzić do różnych rozwiązań, ale opcja preferowana dziś przez Warszawę nie jest dostępna.

Dyplomacja wyrzekająca się swoich głównych atrybutów (zwłaszcza zaufania u partnerów) i będąca w pełni na usługach polityk wewnętrznej prowadzi – prędzej czy później – do porażek, upokorzeń i frustracji.

Ale, w myśl nowego podejścia zastosowanego przez PiS, porażka z powodzeniem daje się obrócić w sukces: każda z tych emocji może przecież służyć wsparciu narracji, w której obrona przed czyhającymi zewsząd zagrożeniami i złą wolą staje się tożsama z polską racją stanu.

PiS kieruje się inną logiką – jak większość reżimów o rewolucyjnym charakterze. Zmiana na stanowisku ministra spraw zagranicznych czy biadolenie liberalnych komentatorów nad żenującymi jakoby wpadkami lub żałosnym bilansem polityki zagranicznej na półmetku rządu niczego nie da, jak długo obowiązywać będą nowe paradygmaty.

Owszem, może się zdarzyć, że korekta w polityce zagranicznej stanie się konieczna, jeśli otoczenie międzynarodowe zacznie niekorzystnie oddziaływać na kurs w polityce wewnętrznej. Na razie do tego dość daleko, zaś

izolacja w UE (pogłębiona być może uruchomieniem pierwszej fazy art. 7, czyli stwierdzeniem zagrożeń dla fundamentalnych zasad UE w Polsce przez 22 państwa członkowskie), raczej wzmocni niż osłabi opisana logikę postępowania władzy.

Największy wpływ mogłaby mieć postawa Stanów Zjednoczonych: przede wszystkim dlatego, że narracja o „najlepszym sojuszniku” Waszyngtonu odgrywa istotną rolę w procesie „dobrej zmiany”. Ale Waszyngton, jeśli w ogóle, działa (np. w kwestii praworządności) tylko za kulisami, zaś oczekiwanie, że USA chciałyby podjąć bardziej wyrafinowane działania na rzecz przywrócenia innej racjonalności w polskiej polityce, jest wynikiem iluzji związanej z bezbrzeżnym wyolbrzymianiem znaczenia Polski dla USA.

Bilans rządów PiS w polityce zagranicznej jest więc tak samo dobry, jak dobra jest „dobra zmiana”: w ramach własnej logiki broni się doskonale. Problem polega na tym, że wskutek tych działań zmienia się także racjonalność działania naszych partnerów i sąsiadów.

Inny ważny wątek w rozmowach z zagranicznymi dyplomatami to długość okresu, jaki potrzebny będzie by odbudować przekonanie, że Polska jest krajem, z którym da się grać na wspólnie ustalonych zasadach. Ale to kwestia, która będzie zaprzątać uwagę przyszłych rządów, kiedykolwiek miałyby one nastąpić.

Autor zrezygnował z honorarium wyrażając w ten sposób wsparcie dla OKO.press

Udostępnij:

Piotr Buras

Dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Publicysta i ekspert do spraw polityki europejskiej i Niemiec. W latach 2008–2012 stały współpracownik „Gazety Wyborczej” w Berlinie. Ostatnio opublikował m.in. Nowy rozdział. Transformacja Unii Europejskiej a Polska (z Szymonem Ananiczem i Agnieszką Smoleńską, Warszawa 2021), Partnerstwo dla Rozszerzenia: nowa oferta UE dla Ukrainy i nie tylko (z Kaiem-Olafem Langiem, Warszawa 2022), Zeitenwende. Jak wojna w Ukrainie zmienia Niemcy (Warszawa 2023). Redaktor i współautor opublikowanego niedawno raportu Fundacji Batorego Powrót do Europy. Rekomendacje dla polskiej polityki w UE

Przeczytaj także:

Komentarze