Trzyosobowa rodzina zginęła, bo ktoś chciał pojechać swoim autem ponad 250 kilometrów na godzinę – a mógł nawet 300. Tragedia na A1 pokazuje, że niebezpieczni kierowcy mogą czuć się na autostradach bezkarnie, nawet jeśli ich wina nie ulega wątpliwości
16 września 2023 na autostradzie A1 na wysokości Sierosławia w Łódkziem BMW uderzyło od tyłu w inny samochód osobowy. Według danych prokuratury BMW pędziło z prędkością powyżej 250 km/h. Kia, którą jechali poszkodowani, poruszała się z prawidłową prędkością. Poruszająca się samochodem Kia rodzina nie miała szans. Samochód stanął w płomieniach, trzy osoby zginęły na miejscu. Świadkowie mówili mediom o krzykach dochodzących z płonącego auta.
To wiemy dziś. Bezpośrednio po tragedii policja podawała jednak inną wersję wydarzeń.
„Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący pojazdem kia, na chwilę obecną z niewyjaśnionych przyczyn, uderzył w bariery energochłonne, następnie auto zapaliło się” – przekazywali funkcjonariusze.
Wydarzenia z wieczoru 16 września wyglądały zupełnie inaczej na nagraniach udostępnianych w mediach społecznościowych. Z perspektywy przeciwległej jezdni autostrady widać, że w zdarzeniu brały udział dwa samochody. Potwierdziła to Straż Pożarna, publikując zdjęcia BMW z uszkodzoną maską.
„To było nietypowe zdarzenie, bo oba samochody stały w odległości ok. 200 m od siebie” – przekazała komenda Państwowej Straży Pożarnej w Piotrkowie Trybunalskim. Może wskazywać to na znacznie większą prędkość, z jaką poruszał się jeden z pojazdów. „Osoby jadące BMW potrzebowały pomocy medycznej, ale nie wiemy, czy którakolwiek z nich trafiła ostatecznie do szpitala”.
A jednak przez tydzień nikt nie usłyszał zarzutów, a prokuratura poinformowała o sprawie w zdawkowy sposób. Według śledczych BMW „zahaczyło” o kię, która potem wjechała w bariery energochłonne. Przez siedem dni nie udało się ustalić nic więcej, jednak rzeczniczka prokuratury w Piotrkowie Trybunalskim Magdalena Czołnowska przekonywała, że rejonowi śledczy działali „dynamicznie”. Mimo to sprawę przekazano wyżej, do Prokuratury Okręgowej.
„Zgromadzony wstępnie materiał dowodowy i zabezpieczone ślady nie pozwoliły na kategoryczne wskazanie sprawcy” – mówiła Czołnowska dziennikarzom zdradzając, że BMW prowadził 31-letni kierowca.
Gdy prokuratura rozkłada ręce, do roboty biorą się internauci. W mediach społecznościowych publikują kolejne filmy z momentu zdarzenia i poprzedzających wypadek na A1 minut. Zbiera je i publikuje między innymi użytkownik platformy X (twitter.com) prowadzący profil „bandyci drogowi” (dawniej „bandyta z kamerką”), dzielący się nagraniami jeżdżących w niebezpieczny sposób kierowców. Ze wszystkich ujęć wyraźnie widać jadące z bardzo dużą prędkością BMW. Internauci podają również szacunek dotyczący prędkości – na podstawie czasu, w jakim samochód przejechał dystans pomiędzy dwoma przydrożnymi słupkami można przypuszczać, że w pewnym momencie pędził ok. 300 km/h.
Wypadek na A1 mimo milczenia służb przebija się do nagłówków największych mediów. W sprawę angażuje się również posłanka Koalicji Obywatelskiej Hanna Gill-Piątek, składając interpelację do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.
„Zadaję pytania o powody szokującego zachowania policji, która mimo nagrań i zeznań świadków ignoruje fakt, że w ich samochód pełnym pędem wjechało BMW. Śledztwo powinno być objęte nadzorem” – przekazywała Gil-Piątek w mediach społecznościowych.
Głos w sprawie wreszcie zabiera minister sprawiedliwości. 29 września – a więc 13 dni po tragedii na A1 – potwierdza, że sprawcą zdarzenia był kierowca BMW. To 32-letni Sebastian Majtczak, który decyzją prokuratury będzie ścigany listem gończym. Jak mówi Zbigniew Ziobro, w momencie uderzenia w Kię jechał 254 km/h.
„Rodzina kierowcy zapewnia, że kierowca stawi się przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, natomiast prokurator w tej sprawie na moje polecenie podjął wszystkie niezbędne działania, aby zapewnić zatrzymanie i doprowadzenie podejrzanego przed wymiar sprawiedliwości. Wydałem też polecenie, aby w związku z wydaniem listu gończego został upubliczniony wizerunek sprawcy” – wyjaśniał Ziobro. Policja popełnia przy okazji kolejny błąd, podając w liście gończym dane ofiar wypadku.
W mediach ekspresowo pojawiają się zdjęcia Majtczaka. Dziennikarze ustalają też, że krótko po wypadku wyjechał za granicę. Taką informację podaje brd.pl, a Onet precyzuje, że kierowca BMW jest na Dominikanie. Byłby to logiczny kierunek, bo Polska nie ma umowy o ekstradycję z tym państwem. Po oświadczeniu Ziobry okazało się również, że z BMW zdjęto fabryczne ograniczenie osiągalnej prędkości, dzięki czemu z łatwością mogło pędzić nawet 300 km/h.
„To, że w bmw ściągamy tzw. ogranicznik prędkości, który zamiast 263 km na godz. pozwala na jazdę 300 km na godz. nie oznacza, że zezwalamy klientom na jazdę takimi prędkościami w miejscach do tego niedozwolonych” – mówili pracownicy warsztatu odpowiedzialnego za przeróbkę Łukaszowi Zboralskiemu z brd.pl.
Podsumujmy więc:
Internauci, wcześniej zbierający materiały pokazujące moment wypadku, zadają więc pytania o przyczynę opieszałości prokuratury. Jedną z możliwości jest „krycie” ściganego przez krewnego z policji. Funkcjonariusze stanowczo zaprzeczają. Jednocześnie wypadek na A1 trafia do wypowiedzi polityków w kampanii wyborczej.
„Jeśli dziś cała Polska spekuluje, co się stało, to jest to konsekwencja tego, że nawet w tak oczywistej sytuacji, gdzie policja i prokuratura wiedzą, co należy robić, pojawia się w powietrzu jakaś czarna zawiesina” – mówi dziennikarzom Donald Tusk.
„W tym przypadku mieliśmy do czynienia z popisowym przypadkiem indolencji policji” – ocenia w rozmowie z OKO.press Tomasz Tosza, ekspert bezpieczeństwa ruchu drogowego i zastępca dyrektora Zarządu Dróg i Mostów w Jaworznie. – „Kierowca po tym wypadku powinien być natychmiast zatrzymany, wystarczyłoby nawet na 48 godzin. Wtedy istniałaby możliwość zebrania materiałów i uniemożliwienia mataczenia w tej sprawie” – mówi nam Tosza.
Jazdę z bardzo dużą prędkością kierowcom ułatwia łagodne i „bezzębne” prawo. Na autostradach w teorii zabroniona jest na przykład jazda na zderzaku – a więc przybliżanie się do jadącego z przodu samochodu na bliską odległość. Wyprzedzający z prawidłową prędkością często jednak bywają „dociskani” przez kierowców szybszych samochodów. Na drogach najwyższego standardu to powszechne zjawisko, choć grozi za nie mandat od 300 do 500 złotych. Takie zachowanie, podobnie jak rażące przekroczenia dozwolonych prędkości, powinny rejestrować policyjne grupy SPEED, na autostrady i drogi szybkiego ruchu wyjeżdżający radiowozami o wysokich osiągach.
„Nie mamy jednak zasobów w policji, by sprawdzić każdą z 20 mln codziennych podróży samochodem. Są przecież kierowcy, którzy nie mieli kontroli policyjnej całymi latami, jest rzesza tych, którym odebrano uprawnienia, a oni mimo tego nadal jeżdżą – bo ryzyko kontroli policyjnej jest niewielkie” – mówi OKO.press Tosza. – „Zaręczam, że gdybyśmy mieli tyle fotoradarów, co w Holandii, na drogach ginęłoby o tysiąc osób rocznie mniej. Nic nie odstrasza bardziej, niż mandaty, dlatego skuteczny może być również odcinkowy pomiar prędkości”.
W Polsce takie rozwiązanie jest jednak stosowane raczej rzadko. Systemy kamer rejestrujących czas przejazdu na danym odcinku drogi (i w ten sposób kalkulujące prędkość) działają w Polsce w ponad 30 miejscach na krótkich, najwyżej kilkukilometrowych odcinkach jezdni.
Ulgę kierowcom miewającym regularne kłopoty z policją przyniosło z kolei skrócenie okresu obowiązywania punktów karnych. Po zmianie z 2022 roku punkty „kasowały się” dopiero po dwóch latach. PiS wycofał się jednak z tego rozwiązania i wrócił do poprzedniego, rocznego okresu ważności punktów. Dlatego trudniej dobić do ich maksymalnej dopuszczalnej liczby – czyli dwudziestu czterech.
Łagodniejsze prawo obowiązuje od 17 września 2023. Trudno nie zgodzić się z głosami sugerującymi, że rządzący zrobili przedwyborczy prezent piratom drogowym – i to mimo że surowsze regulacje działały. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy obowiązywania bardziej restrykcyjnych zapisów z 2022 roku prawo jazdy za dobicie do 24 punktów zatrzymano aż 7,5 tys. kierowców. To o 55 proc. więcej niż w ciągu pierwszego półrocza 2021.
„Wycofanie się z tego doprowadziło do stagnacji w kwestii bezpieczeństwa ruchu drogowego. Sygnał od władzy jest jasny: odpuszczamy wam, możecie zabijać na drogach jak do tej pory” – ocenia Tosza dodając, że prędkość znacznie przekraczająca autostradowe limity praktycznie nie pozostawia kierowcy czasu na reakcję na nieoczekiwane zdarzenia. Kierowcę pędzącego powyżej 250 km/h zaskoczyć mogła nawet obecność auta jadącego z prawidłową prędkością po tym samym pasie. – „Biegli i rzeczoznawcy badający wypadki drogowe powiedzieli mi kiedyś, że często wywiad jest wystarczający: jeśli uczestnik zdarzenia nie wie, jak do niego doszło, to najprawdopodobniej jest jego sprawcą” – mówi nam Tosza.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze