Na ile trauma może być usprawiedliwieniem, a terapia – przebaczeniem? W taki sposób swoją historię opisał dziennikarz Marcin Kącki. Zastanówmy się, czy taka retoryka więcej mówi o udanej terapii, czy o problemach tych osób, które się nią posługują
W opublikowanym w ubiegłym tygodniu w „Gazecie Wyborczej” tekście Marcin Kącki opowiedział historię swoich relacji, głównie romantycznych i seksualnych. Jednak wiele miejsca poświęcił także na omawianie procesów terapeutycznych – nie przez przypadek „nieudane terapie” pojawiają się nawet w tytule. Reportażysta pisze między innymi o koledze-psychologu, który ma romans z pacjentką (z tego powodu zakwestionował jego umiejętności), o pisaniu reportaży jako „dobrej terapii” (to przytoczone słowa Ewy Wanat) i teatrze jako „równie dobrej terapii”. Pisze też o „zaliczanych” kolejnych terapiach, traktowaniu ich jako zastępczej przyjaźni, próbowaniu różnych nurtów, wreszcie, w kulminacyjnym momencie, o terapeucie, który powiedział mu o poczuciu odpowiedzialności odczuwanym w stosunku do rodziców w związku ze śmiercią brata.
Artykuł wywołał wiele kontrowersji, dotyczących zwłaszcza zapominania o perspektywie ofiar. W tym tekście chcielibyśmy jednak skupić się na tych zarzutach, które dotyczyły sposobu, w jaki dziennikarz opisywał procesy terapeutyczne: jakby uczestnictwo w psychoterapii – nawet nieudanej – mogło być wymówką, łagodzącą wyrządzone innym krzywdy; szansą na uniknięcie odpowiedzialności, tak jak karta „wyjście z więzienia” w słynnej grze Monopoly. Podobne zarzuty pojawiały się kilka miesięcy temu, gdy dyskutowano o reakcjach youtuberów Krzysztofa Gonciarza i Gargamela na callouty ich partnerek.
W literaturze anglojęzycznej spotkać można się z określeniem therapy speak, które oznacza posługiwanie się narracją wyniesioną z gabinetu w taki sposób, żeby manipulować innymi osobami. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne – na podstawie badań naukowych – zwraca uwagę, że nadużywanie żargonu psychologicznego może być potencjalnie szkodliwe między innymi dlatego, że doprowadza do zniekształcenia prawdy i uchylania się od odpowiedzialności.
Nasz tekst nie jest o Marcinie Kąckim, choć będziemy odnosić się do tego, co napisał. Nie mamy prawa, żeby (jako psychoterapeuci) w jakikolwiek sposób oceniać go jako osobę czy diagnozować, Możemy jednak odnieść się do tego, w jaki sposób dziennikarz przedstawia swoje terapie.
Istotne jest słowo „przedstawia”, ponieważ nikt nie wie, jak procesy te wyglądały naprawdę. To bowiem Kącki wprowadza do terapii swoją narrację o otaczającym go świecie, więc zarówno to, w jaki sposób konstruuje obraz siebie jako pacjenta, a także to, jak opowiada o terapiach, jest tylko jego interpretacją.
Mamy nadzieję, że ten tekst pomoże osobom, które są w terapiach lub planują w nich być, ale także ich bliskim, którzy muszą mierzyć się z therapy speak.
Psychoterapia w ostatnich latach staje się coraz popularniejsza. Do pokazania skali tego wzrostu możemy wykorzystać Google Trends, wszelkie deklaratywne badania mogą być mniej wymierne. Gdybyśmy za interesujący nas okres przyjęli lata 2019-2023, okazałoby się, że najwięcej wyszukiwań hasła „psychoterapia” miało miejsce w styczniu poprzedniego roku (01.2023=100), co jest naturalne, ponieważ początek roku zawsze jest czasem wzmożonego zainteresowania zdrowiem psychicznym.
W analogicznym okresie rok wcześniej zainteresowanie było mniejsze o osiem procent (01.2022 = 92), a pięć lat temu – o czterdzieści procent (01.2019 = 60). Najprawdopodobniej obecny miesiąc przyniesie kolejny rekord, ponieważ już w grudniu zainteresowanie psychoterapią było znacznie wyższej niż w analogicznym okresie rok wcześniej (12.2022 = 75, 12.2023 = 82).
Wraz z tą popularnością rośnie zainteresowanie psychoterapią w poszczególnych grupach społecznych. Niestety, nie ma na ten temat szczegółowych i wiarygodnych danych. Ale szczątkowe badania pokazują to, co jest łatwo obserwowalne: psychoterapia przyciąga przede wszystkim osoby młodsze, lepiej wykształcone, mieszkające w większych miastach i przynajmniej w dobrej sytuacji materialnej.
Na przykład badania przeprowadzone cztery lata temu na zlecenie wellbee.pl pokazały, że z pomocy psychoterapeutycznej najczęściej korzystają osoby pomiędzy 18. a 24. rokiem życia. Ta bańkowość wiąże się również z tym, że usługa ta przeważnie jest wykonywana prywatnie – miesięczny koszt psychoterapii wynosi około tysiąca złotych, przez co pozwolić może sobie na nią stosunkowo niewielka część społeczeństwa.
Relacja nawiązywana w gabinecie terapeutycznym jest ważna, ponieważ stwarza przestrzeń do bezpiecznej rozmowy o swoich problemach. Niektórym może się to kojarzyć ze spowiedzią w konfesjonale, co dobrze wpisywałoby się w koncepcję Thomasa Luckmanna – niemieckiego socjologa, który stworzył teorię niewidzialnej religii. Mówi ona o tym, że religia i religijność w nowoczesnym świecie wcale nie zanikają, ale zmieniają swoją formę. Rosnącą popularność psychoterapii można uzasadnić właśnie tak, że jako społeczeństwo poszukujemy nowych miejsc, w których w atmosferze zaufania i intymności możemy dzielić się swoimi doświadczeniami.
Tak jak kusi wizja rozgrzeszenia za pośrednictwem religii, tak samo kusi wizja rozgrzeszenia za pośrednictwem psychoterapii.
Jednak gabinet i konfesjonał tylko pozornie są do siebie podobne, tak naprawdę wywodzą się z różnych porządków. Myślenie w kategoriach religijnych rzeczywiście cechuje ocena jednostki, która postępuje w określony sposób: dobry lub zły, moralny lub grzeszny. W ujęciu religijnym grzechem jest myśl, mowa, uczynek i zaniedbanie.
Psychoterapia skupia się natomiast na leczeniu objawów, które nigdy w bezpośredni sposób nie determinują zachowań. Gdyby tak było, zdecydowana większość sprawców nawet najpoważniejszych przestępstw znalazłaby łatwą wymówkę w historii swoich diagnoz, a ich samych musielibyśmy traktować jako bezwolnych wobec własnej psychiki. Byłoby to również krzywdzące wobec tych, którzy na co dzień żyją z diagnozami czy mierzą się z traumami, jednak nie powodują krzywd innych osób.
Nawet zakończona i udana terapia nie wiążę się z tym, że pacjent stanie się – według jakichś obiektywnych kryteriów – lepszym człowiekiem. To nie jest zadaniem terapeuty czy terapeutki. Postaramy się pokazać to na konkretnym przykładzie.
Jako psychoterapeuci w naszej pracy skupiamy się głównie na strukturach osobowości naszych pacjentów i pacjentek. Ich osobowości pozostaną z nimi także po terapii, czasami przez wiele dziesięcioleci, być może w zupełnie innej rzeczywistości społecznej, gdzie będą funkcjonowały zmienione zasady moralne czy prawne. Gdyby nasza praca polegała na dostosowaniu osób do jakiegoś wzorca, doprowadziłoby to do absurdalnego wniosku, że jej celem jest przystosowanie kogoś do życia tu i teraz, na przykład w trzeciej dekadzie tego stulecia, w europejskim, katolickim społeczeństwie.
Tak oczywiście nie jest. Zadaniem psychoterapii jest doprowadzanie do ograniczenia cierpienia pacjentów i pacjentek. Za nic innego psychoterapeuta nie może ponosić odpowiedzialności. To tak jak w przypadku ortopedy, który leczy złamanie nogi: wyleczona osoba może tej nogi użyć, żeby odprowadzić dziecko do szkoły, przebiec maraton lub kogoś kopnąć. Ale to tylko jej decyzja.
Bezpośrednim skutkiem psychoterapii będzie lepsze funkcjonowanie pacjenta, co nie oznacza, że automatycznie przestanie podejmować szkodliwe działania. W dodatku do tej pory pisaliśmy o zakończonym procesie terapeutycznym, w którym zrealizowane zostały postawione cele. Jednak terapia jest procesem, którego przebieg nie jest jednoznaczny. Może się okazać, że w trakcie terapii szkodliwe zachowania zostaną czasowo wzmocnione, ponieważ pacjent bądź pacjentka zaczną postrzegać świat na przykład jako bardziej opresyjny.
Na każde zachowanie da się znaleźć wytłumaczenie, szczególnie jeśli z taką intencją ktoś zgłasza się na terapię. Jednak bardzo ważne jest to, że krzywdy już wyrządzone nigdy nie znikną, dlatego rolą terapii jest praca nad tym, co tu i teraz, a nie nad znajdowaniem usprawiedliwień w przeszłości. Co więcej, utrwalanie narracji o sprawcy, który krzywdzi, ponieważ doznał cierpienia ze strony innych osób, to tak naprawdę pułapka bez wyjścia. Może bowiem jedynie pogłębiać poczucie niezgody, a tym samym utrwalać dezadaptacyjne mechanizmy rozładowywania napięcia i hamować proces leczenia.
Kategoria oceny nie powinna być istotna w procesie terapeutycznym. Jakiejkolwiek oceny – dotyczącej zarówno postępowania pacjentów czy pacjentek, jak i ich bliskich. Psychoterapeuci nie mają zresztą podstaw, żeby takie oceny wydawać, ponieważ tak naprawdę nie znają swoich pacjentów i pacjentek poza gabinetem, znają tylko kreowany przez nich wizerunek.
Ten brak oceny sprawia, że w gabinecie (w przeciwieństwie do konfesjonału) nie można uzyskać rozgrzeszenia. Co jednak nie oznacza, że niektórzy pacjenci i pacjentki tego tak nie interpretują. Każdy przeżywa bowiem terapie we własny sposób, różnie rozumie także słowa terapeutów i terapeutek.
Czasami pacjent będzie postrzegał terapeutów jako tych, którzy mają prawo oceniać i wybaczać, zwłaszcza jeśli usprawiedliwienie pewnych zachowań jest mu potrzebne, choćby po to, żeby zmniejszyć poczucie winy lub znaleźć wymówkę.
W tym kontekście chcielibyśmy odnieść się do niektórych fragmentów tekstu Marcina Kąckiego, przede wszystkim słów, które podobno usłyszał od terapeutów i terapeutek. Tak jak pisaliśmy wcześniej, nieodłącznym elementem procesu psychoterapii jest to, że pacjenci i pacjentki posiadają jakiś obraz terapeuty. Obraz ten najczęściej zmienia się razem z tym, jak sami przeżywają terapię – na przykład dewaluacja przeplata się z idealizacją, a psychoterapia raz jawi się jako niepotrzebna, a innym razem jako omnipotentna, tłumacząca wszystko.
Jednak terapeuci nie mają nadludzkich zdolności sięgania do podświadomości innych osób. Przedstawiane w gabinecie interpretacje są ważne ze względu na to, jak przeżywają je pacjenci i pacjentki, a nie dlatego, że w niekwestionowany sposób tłumaczą rzeczywistość.
W kulminacyjnym momencie tekstu dziennikarz pisze o terapeucie, który powiązał jego doświadczenia ze śmiercią brata, a następnie poczuciem odpowiedzialności wobec rodziców. Ten komentarz przedstawia jako ważny moment terapii. Jednak nie wiemy, czy tak było. Co więcej, tak naprawdę nie wie tego sam Kącki. Wie jedynie, że tak rozumie słowa, które usłyszał od specjalisty w gabinecie.
Być może zresztą słowa te zostały jakoś zniekształcone, nawet nie ze złej woli Kąckiego, tylko dlatego, że łatwiej odnaleźć się w świecie, w którym przyczyna wywołuje skutek, więc przyjęcie takiej interpretacji słów psychoterapeuty pełni funkcję ochronną. Podobną funkcję może pełnić uproszczony obraz świata, który przedstawia dziennikarz – na przykład, gdy pisze „nigdy nie poznałem kobiet złych”, tak jakby kobiety były tylko dobre, a męskim przeznaczeniem było robienie niewłaściwych rzeczy.
W tekście Marcina Kąckiego świetnie widoczne jest właśnie to, jak przeżywa poszczególne etapy swoich terapii. Na przykład, gdy pisze o „zaliczaniu terapii”, tak jakby coś kolekcjonował, udowadniając w ten sposób sobie i innym, że próbuje, stara się, a samo miotanie i rozpoczynanie kolejnych (nieudanych) procesów może dawać usprawiedliwienie do podejmowania wciąż tych samych działań. Jednak, jak wskazują badacze, takie zmiany terapii wynikać mogą bezpośrednio z zaburzeń pacjenta i tego, jak chce być postrzegany – pisze o tym chociażby Jamie McLean.
Podobnie, gdy Kącki wspomina o tym, jak ustalił z terapeutką, że będzie zadawał po dwa pytania potrzebne do napisania reportażu na sesję. Raz jeszcze warto podkreślić: nie wiemy, czy tak było, wiemy tylko, co o tej sytuacji pisze Kącki, trudno nam zresztą wyobrazić sobie, żeby jakikolwiek specjalista bądź specjalistka zgodzili się na taki układ.
Jednak jakakolwiek nie byłaby prawda, samo to świetnie pokazuje, jak instrumentalny jest stosunek dziennikarza do bycia w terapii.
Tylko w hollywoodzkich filmach sportowych kontuzje leczą się w ułamku sekundy, a w dramatach terapie wieńczy jedna, tłumaczącą wszystko interpretacja, najczęściej właśnie dotycząca dzieciństwa. Jeżeli ktoś tak przedstawia swoją terapię, więcej mówi to o jego zachowaniu bądź osobowości, niż o tym, że psychoterapia faktycznie zakończyła się sukcesem.
Jednym słowem: gdy ktoś ogłasza, że poprzez terapię „wszystko zrozumiał” może świadczyć to o tym, że jego psychopatologia (przynajmniej na tym etapie terapii) jeszcze bardziej się pogłębiła.
Żadna psychoterapia nie będzie gwarancją tego, że ktoś przestanie krzywdzić innych, bo to zawsze decyzja, a nie bezpośredni objaw. (Wyjątkiem mogą być sytuacje, gdy występują organiczne uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego, choroby afektywne albo psychozy lub inne przyczyny, które ograniczają poczytalność. Wówczas jednak psychoterapia jest wyłącznie wsparciem wobec właściwego leczenia psychiatrycznego, ponieważ w wymienionych wyżej przypadkach osoby doświadczające ich objawów mogą nie być w stanie zrozumieć znaczenia swoich czynów, ani pokierować swoim postępowaniem).
Bycie w terapii – ani zdobyta dzięki niej większa świadomość samego siebie – nie może też niczego usprawiedliwiać, ponieważ to dwa zupełnie inne obszary, leczenie nie ma nic wspólnego z moralnością. Tym zajmują się inne instytucje – począwszy od kościołów, skończywszy na sądach. W tym kontekście terapia nie może być traktowana jak uniwersalne usprawiedliwienie patologicznych zachowań, niczym karta wyjścia z więzienia, bo to mieszanie porządków: tak jak byśmy próbowali użyć karty z Monopoly podczas gry w Chińczyka.
Jednak przede wszystkim moralność jest negocjowana i konstruowana społecznie, w codziennych kontaktach ludzi. Psychoterapia zajmuje się tylko wąskim obszarem tej konstrukcji, związanym z funkcjonowaniem pacjenta bądź pacjentki. Celem terapii jest osłabienie objawów, które tę komunikację zaburzają. Jednak to, co dana osoba z tym zrobi, każdorazowo pozostaje jej wyborem.
Co więcej, wszystkie wiodące nurty psychoterapeutyczne zakładają pokorę wobec rozumienia rzeczywistości, nie zaś przeświadczenie, że istnieją proste odpowiedzi czy recepty.
Tekst zaczęliśmy od stwierdzenia, że psychoterapia jest coraz bardziej popularna i w wielu kręgach zastępować może nawet transcendentalne doświadczenia, które daje chociażby wiara. To prowokuje do tego, żeby terapeutom i terapeutkom przypisywać kompetencje, których nie posiadają – postrzegać ich jako tych, którzy mogą nas ocenić i skarcić, a później nakierować i naprawić. Taka wizja byłaby kusząca, ale jest nieprawdziwa.
Psychoterapia jest trudną, złożoną, wieloletnią pracą pacjentów i pacjentek, która rzadko bywa tak efektowna, jak próbuje to w swoim tekście przedstawić Marcin Kącki.
Zmiany w tekście: dodano dwa zdania w nawiasie, od zdania „Wyjątkiem mogą być sytuacje...”
Socjolog, doktor nauk społecznych, pracuje jako psychoterapeuta
Socjolog, doktor nauk społecznych, pracuje jako psychoterapeuta
psycholożka, kryminolożka, seksuolożka, pracuje jako psychoterapeutka
psycholożka, kryminolożka, seksuolożka, pracuje jako psychoterapeutka
Komentarze