„Patrzysz łosiom w oczy. Ciągniesz składy na trupa. Ale rosyjska dywersja? Tego się nie spodziewałem”. Opowieść maszynisty, który zatrzymał pociąg po akcie dywersji na trasie kolejowej Warszawa – Lublin.
16 listopada we wsi Mika przy trasie kolejowej Warszawa-Lublin doszło do aktu dywersji. Eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy. Sąd Rejonowy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie podjął decyzję o zastosowaniu dwumiesięcznego aresztu dla Jewhenija Iwanowa i Ołeksandra Kononowa. Obaj mężczyźni są obywatelami Ukrainy zwerbowanymi do współpracy ze służbami Kremla. Jeden z nich jest prokuratorem z Donbasu. Drugi już w przeszłości był skazany za akty dywersji we Lwowie. Mężczyźni uciekli na Białoruś, za zbiegami został wydany list gończy.
Podpalenia, próby zniszczenia infrastruktury strategicznej, testowanie nowych materiałów wybuchowych, szpiegostwo, ataki hakerskie – te metody ataków Rosja stosuje wobec Zachodu od wybuchu wojny w Ukrainie. Autorzy raportu „Russia’s Crime-Terror Nexus: Criminality as a Tool of Hybrid Warfare” tylko od początku lutego 2022 do końca lipca tego roku zmapowali 110 incydentów (21 z nich zostało udaremnionych) z udziałem dywersantów opłaconych przez Rosję.
Incydenty na kolei wydarzyły się nie tylko w Polsce, ale i przed trzema laty w Niemczech,
gdy sabotażyści przecięli dwa światłowody Deutsche Bahn w Niemczech. Doprowadziło to do paraliżu sieci sygnalizacji kolejowej na północy kraju i wstrzymania ruchu dalekobieżnego na kilka godzin.
„Rosja zbudowała własny, państwowy »nexus przestępczości i terroryzmu«. Zjawisko to przypomina wcześniejsze wzorce obserwowane w organizacjach terrorystycznych, takich jak ISIS, które rekrutowały europejskich przestępców do brutalnych kampanii pod pretekstem ideologicznego odkupienia. Tym razem jednak samo państwo aktywnie rekrutuje i werbuje społecznie zmarginalizowane, często rosyjskojęzyczne osoby mieszkające w Europie, aby wspierały terroryzm państwowy przeciwko społeczeństwom europejskim” – czytamy w raporcie opracowanym przez Międzynarodowe Centrum Badań nad Zwalczaniem Terroryzmu (ICCT) i Globsec.
Zgłaszam się do dyżurnego ruchu. Jestem gotowy. Dostaję tarczę, by wyjechać na stację. To taki mały karzełek: dwa światła. Niebieskie zakazuje jazdy, białe zezwala na ruszenie. Prowadzę dwie jednostki EN57AL. Nazywamy je AL-kami. Albo „turbokiblem”, bo ma silniki asynchroniczne.
Nazywam się Mateusz Maciak, jestem maszynistą Kolei Mazowieckich. Pracę zacząłem poprzedniego dnia, w sobotę 15 listopada o godz. 21:00. Przejąłem pociąg w Dęblinie, w Warszawie Zachodniej byłem o godz. 23:30. Zjechałem na Sekcję Napraw i Eksploatacji Taboru Warszawa Ochota, zdałem jednostki i dostałem kolejne na trasę powrotną.
Zgłosiłem się do dyspozytora, pobrałem książki i klucze. Jak przyjmuję taki tabor, to najpierw z zewnątrz go sobie obchodzę, czy nie ma żadnych usterek lub graffiti. W kabinie sprawdzam czuwak aktywny, radiotelefony, plomby na wszystkich urządzeniach oraz działanie wszystkich urządzeń. Miałem usterkę pantografów, więc musiałem wezwać warsztat. Dosyć szybko to ogarnęli.
O godz. 05:28 wyprowadziłem pociąg ze stacji postojowej na stację Warszawa Zachodnia. Przede mną w kabinie dwa ekrany diagnostyczne i radiotelefon. Po lewej stronie mam nastawnik jazdy i hamulca elektropneumatycznego. Przed samym odjazdem musiałem nagrzać pociąg. Sprawdziłem kabiny maszynisty. Z rewidentem taboru zrobiliśmy próbę hamulca. Rewident wypisał kartę, podpisałem i byłem gotowy do drogi. Była 05:34.
Jest jeszcze ciemno. A przede mną tory, które prowadzą do stacji w Dęblinie.
Pamiętam swoją pierwszą trasę. To miał być dozór jednostki w Dęblinie przed świętami Bożego Narodzenia. Stresowałem się, miałem pilnować pociągu, który stał na bocznych torach pod prądem, czyli był uruchomiony. Musiałem dbać, by pociąg nie zamarzł. Tamtego dnia trafiły się trzy uszkodzone jednostki, które trzeba było zaprowadzić na stację postojową Warszawa Ochota. Jakoś się pojechało. W drogę powrotną dostałem jedną sprawną ALkę, którą przyprowadziłem do Dęblina.
Mam 31 lat, ale z koleją jestem związany całe życie. Tata jest mistrzem automatyki w Puławach. Zajmuje się tymi wszystkimi urządzeniami, dzięki którym działa kolej. Za dzieciaka zabierał mnie do pracy na nastawnię. Patrzyłem na te potężne maszyny i myślałem sobie zawsze, że fajnie byłoby nimi pojeździć.
Uczyłem się w technikum informatycznym, chciałem pójść na informatykę, ale później stwierdziłem, że to nudne jest. A w pracy maszynisty nigdy nie ma monotonii. Za każdym razem coś może się wydarzyć: jednego dnia na trasie jest zwolnienie, innego go już nie ma. Siedzisz w kabinie sam, w tej ciszy i musisz zachować czujność. Obserwujesz tory, to co się dzieje dookoła. Mój ulubiony odcinek prowadzi z Dęblina do Radomia. Tam na trasie jest półsamoczynna blokada liniowa. Te nowe trasy, jak z Dęblina do Warszawy Zachodniej są dość nudne. Tylko w tym tygodniu robiłem ją trzy razy. Znam ją na pamięć: Warszawa Ochota, potem kolejno Śródmieście, Powiśle, Stadion i tak dalej.
Na Warszawę Wschodnią wjeżdżam o 05:49. Normalny dzień w pracy. Niedziela, mało pasażerów. Nic nie zapowiada kłopotów.
Jedziemy zgodnie z rozkładem jazdy. Ludzi mało, więc kierownik składu też ma dość spokojną robotę. Wszystko przebiega, jak trzeba.
Wjeżdżam do Otwocka. Ostatnio mi się tam winda zepsuła i zablokowałem stację w Otwocku na trzy godziny. Na koncie mam różne inne usterki. Kiedyś między Otwockiem a Pilawą, a byłem wtedy jeszcze kierownikiem pociągu, był tylko jeden tor. Uszkodziły nam się hamulce. Nie dało się ruszyć i trzeba było ewakuować podróżnych. To była zima, sto osób na składzie. I wszyscy mieli pretensje do mnie, dlaczego to tak długo trwa, dlaczego nikt nic z tym nie robi. Trzeba było ściągnąć drugą jednostkę z Warszawy, zeszło nam z dwie godziny, zanim zepchnęliśmy skład do Celestynowa. Co ja się wtedy nasłuchałem!
Maszynistą zostałem, bo miałem dość podróżnych. Nie da się im dogodzić. Siedzą w tym samym wagonie: jedna osoba zgłasza, że w pociągu za zimno, a druga, dosłownie kawałek dalej, że jest za ciepło. Słyszą się nawzajem, ale obie mają pretensje do kierownika. A co ja mogę z tym zrobić?
Przez rok pracowałem jako konduktor. Potem pięć lat jako kierownik pociągu. Czy to ciekawa robota? Tak, dużo fajnych dziewczyn można spotkać, nie powiem. Ale swoją dziewczynę poznałem już jako maszynista. Wyczaiłem ją na stacji w Dęblinie. Jest kierowniczką pociągu.
Żeby zostać maszynistą uczyłem się dwa lata. Tysiąc sześćset godzin jazdy z drugim maszynistą, który mnie szkolił. I ogrom przepisów do przyswojenia, zupełnie innych niż na prawo jazdy na samochód. Jak kierowca auta przekroczy prędkość o 1, 5, czy 10 kilometrów na godzinie, może mu to ujść na sucho. Dla mnie, przekroczenie prędkości o 1 km na godzinę może oznaczać zwolnienie. Bo wystarczy, że mi człowiek wyjdzie, nie zdążę zahamować i jestem winny.
Do tego wszystkiego trzy miesiące szkoliłem się na warsztacie. Mechanicy, elektrycy i rewidenci taboru uczyli nas, na co zwracać uwagę. Najważniejsze są koła, zawsze są pomalowane w paski. Zdarza się, że obręcz jest uszkodzona i paski się nie zgrywają. Musisz skupiać się na detalach. Bo bezpieczeństwo tkwi w szczególe. Dlatego przed jazdą muszę posprawdzać wszystkie krany, do których podpięte są przewody powietrzne, hamulcowe i zasilające. Krany służą do tego, żeby połączyć dwie jednostki ze sobą. Ważne, by były pozamykane. Kiedyś za Garwolinem uderzyłem w sarnę. Przewód hamulcowy się otworzył i gdybym miał kran otwarty, to ten przewód by mi latał tak, żebym nie podszedł do niego. A tak to, założyłem go i pojechałem dalej.
Wyboczenie szyny, samochód na przejeździe, rogatki wyłamany albo uszkodzony semafor, który wygasa w ostatniej chwili. Wszystko się może zdarzyć. Reagowania w takich awaryjnych sytuacjach uczymy się na symulatorach. Siadasz za sterami i wyruszasz w trasę. A instruktor prowokuje różne zdarzenia i sprawdza reakcję. Uczysz się szybciej reagować. Ale też zachować totalne skupienie.
Zwierzyna leśna na tej trasie to codzienność. Nie tylko sarny, bo choćby i łosie się na mnie szykowały. W lesie najmniejszy szept je przegania. A przy torach potrafią stać i się nie ruszać. Zbliżasz się pociągiem, możesz wręcz zerknąć im prosto w oczy. I masz sekundy, by wdrożyć hamowanie. Czasem spłoszy je trąbienie i uciekną. A czasem stoją i po prostu się przyglądają. To taki moment, kiedy koncentrujesz się tylko i wyłącznie na bezpieczeństwie.
Kiedyś przed przystankiem w Łaskarzewie uszkodziła mi się tablica hamulcowa. Kompletnie nie mogłem ruszyć. Musiałem ją holować na trupa, czyli bez powietrza i prądu. Zeszło mi wtedy sporo ponad godzinę. Przejazd był totalnie zamknięty. Innym razem w Dęblinie zaczęło dymić się w kabinie maszynisty. Zwarcie w elektryce się zrobiło. Zablokowałem pół stacji w Dęblinie, żeby przemanewrować i znów zepchnąć pociąg na tor boczny. Znów na trupa.
Zaczynam ruszać ze stacji w Mice.
Od dyżurnego ruchu dostaję informację, że poprzedni pociąg zgłosił jakąś nierówność w torze.
Często dostajemy jakieś ostrzeżenia, dla mnie to żadna nowość. Bo ktoś zauważył osoby postronne, bo remonty, bo zwierzyna. Taki komunikat nie zobowiązuje mnie do ograniczenia prędkości, mógłbym przejechać 90 albo nawet 120 kilometrów na godzinę. Dla mnie to informacja, by zachować ostrożność.
Wtedy jeszcze kompletnie nie spodziewałem się, że to może być grubsza sprawa.
Szczerze mówiąc, uznałem, że będzie jakieś wyboczenie szyny. Zresztą takie rzeczy się zdarzają.
Ale jest siódma rano, lekka mgiełka, warunki pogodowe nie są najlepsze. Trzeba uważać. Toczę się i dosłownie patrzę tylko na tory.
I tak dojrzałem taką niewielką przerwę. Z daleka to wyglądało jak ciemna plama.
Kawałek przerwy w szynie. Miała może z trzydzieści centymetrów. Dyżurny ruchu podał mi mniej więcej miejsce, gdzie to może się zdarzyć. Okazało się, że to było pięćset metrów wcześniej.
To są sekundy. Nie ma czasu na myślenie. Chwytam za nastawnik od hamulca jazdy. Używam hamulca nagłego, powietrze z przewodu głównego wchodzi w najszybszy sposób do cylindrów hamulcowych dając efekt najsilniejszego i najszybszego hamowania. Częściowo najeżdżam na wyrwę, nie było szans, by się całkowicie zatrzymać. Od razu zgłaszam dyżurnemu ruchu przeszkodę. Razem z kierownikiem pociągu idziemy na grunt, by to obejrzeć. Wtedy dopiero dopada mnie przerażenie. Jesteśmy mocno zdziwieni, że pociąg stoi na szynach w ogóle, taki ogromny jest ten ubytek.
Nie wracam do pociągu, zostaję na szlaku, wysyłam zdjęcia maszyniście instruktorowi. Ten zabrania mi się ruszać stamtąd. Kierownik pociągu wzywa służby ratunkowe. Przyjeżdża straż pożarna, policja i inne służby. Ewakuują podróżnych i zabezpieczają miejsce. Koło godz. 13:00 zostaję przesłuchany przez komisję wypadkową. Nikt jeszcze o rosyjskiej dywersji nie mówi.
Do domu wracam nierozkładowo, dopiero po godz. 15:00.
Maszynista instruktor podwozi mnie autem, a skład został zabezpieczony i dozorowany przez kolejnego maszynistę.
I wtedy dopiero się zaczyna.
Zalew informacji, że może to być, a potem, że to jest akt rosyjskiej dywersji. Ale staram się nie czytać wiadomości. Rodzicom mówię, żeby nie oglądali za dużo TV. Czemu? Bo tam głupoty gadają. Żadnego chyba redaktora tam na miejscu nie było i policja tam nie dopuszczała nikogo, ale spekulacji było dużo. Usłyszałem, że jechałem pociągiem towarowym. Że w pociągu były dwie osoby, a przecież było więcej.
A ja uznaję, że najlepiej będzie o tym zapomnieć. Żeby się odstresować, wyskakuję na gokarty.
Wiem, że media nazywają mnie bohaterem, ale się nim nie czuję.
Zrobiłem to, co każdy maszynista by zrobił.
Koledzy się śmieją. Gratulują sławy. Ale już o dobrym wzroku i czujności nikt nie wspomina, tylko ta sława i telewizja. Czy się boję? Nie, zupełnie nie. Powtarzam sobie, przecież w Polsce żadnej wojny nie ma. Owszem, zdarzają się różne takie sytuacje, ale zakładam, że nic więcej już się takiego nie wydarzy.
A jak będzie wojna? Po prostu wstąpię do wojska i będę bronił kraju. Taka kolej rzeczy. Przeszedłem półtoraroczne szkolenie w Wojskach Obrony Terytorialnej. Ćwiczyliśmy na poligonach: jakieś zasadzki, ataki na kogoś innego, poruszanie się z mapą, obsługa granatów – każdemu facetowi polecam. Strzelanie z karabinu było chyba najfajniejsze. Nawet głośno się o nas w telewizji zrobiło. Mieliśmy ćwiczenia w wąwozach i przechodziliśmy do takiej cegielni, na trzy plutony z bronią w ręku. I musieliśmy przejść przez centrum Kazimierza Dolnego. Zamiast radości wywołaliśmy strach w ludziach. Aż skargi na nas były. Czy szkolenie wynikało ze strachu o przyszłość? Nie, we mnie nie ma żadnego strachu. Poszliśmy z kolegami do WOT-u, żeby oderwać się od pracy.
Także do incydentu z torami nie chcę już wracać. Dwa dni później miałem następną służbę i ruszyłem na szlak z Dęblina do Radomia.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Komentarze