Trzeba zabijać żubry, by je chronić. Tak w skrócie wygląda filozofia Lasów Państwowych w kwestii ochrony żubrów. W praktyce jest to próba uzasadnienia dla komercyjnego odstrzału tego gatunku
"Ochrona populacji wymaga czasem decyzji ostatecznych" - pisze w artykule "Żubry i demografia" na stronie Lasów Państwowych prof. Wanda Olech-Piasecka ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, prezes Stowarzyszenia Miłośników Żubrów, przewodnicząca Państwowej Rady Ochrony Przyrody. A także - czego na stronie LP już nie przeczytamy - prof. Olech jest też polującą kobietą, czyli jak mówią myśliwi - Dianą, i członkinią Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego (PZŁ).
"Ostateczna decyzja", o której pisze uczona, to oczywiście odstrzał. W tym wypadku - żubrów. Jej artykuł - i załączony do niego materiał wideo - jest próbą uzasadnienia konieczności odstrzału tych zwierząt w Polsce. We wrześniu Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę na zabicie 40 żubrów w Puszczach Boreckiej i Knyszyńskiej. W przypadku pierwszego z lasów, zgoda obejmuje również wywóz trofeów za granicę. OKO.press pisało o tym tu:
Nie dziwi, że LP poprosiły właśnie ją o uzasadnienie dla decyzji, która już wywołała znaczne kontrowersje. Jak czytamy na stronie internetowej magazynu myśliwskiego "Brać Łowiecka", uczona lansuje tezę o "niezbędności łowiectwa w naszym świecie, aby populacje mogły się właściwie rozwijać". Również te chronione.
"Pani Profesor wyraża także niepopularny w niektórych kręgach ochroniarskich pogląd, że populację żubrów bytujących w Polsce należy regulować, a najlepszym rozwiązaniem w przypadku tego gatunku jest łowiectwo trofealne i sprzedawanie polującym możliwości odstrzeliwania selektów" - czytamy.
"Jej zdaniem w przyszłości to myśliwi powinni wziąć żubry pod opiekę, ponieważ mają doświadczenie w utrzymywaniu żywotnych populacji".
Jednak w kontekście tego, że to właśnie myśliwi są odpowiedzialni za niemal całkowite wykończenie populacji łosi w Polsce w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jest to teza co najmniej nieoczywista. W tym przypadku "opieka" omal nie skończyła się katastrofą.
- mówi OKO.press dr hab. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. "I przy wyczerpaniu rozwiązań alternatywnych i spełnieniu przesłanek wynikających z ustawy o ochronie przyrody" - dodaje. Przypomina, że żubr w Polsce jest gatunkiem podlegającym ścisłej ochronie. A także gatunkiem priorytetowym dla wspólnoty europejskiej.
"Żubr nie może być przedmiotem polowań, bo nie jest gatunkiem łownym. A zgodnie z definicją z ustawy Prawo łowieckie, polowanie dotyczy zwierzyny, czyli gatunków wpisanych na listę zwierząt łownych. Nieuzasadnione zabijanie żubrów, a zwłaszcza polowania na nie, wypaczają ideę ochrony gatunków zagrożonych i obniżają wartość tego unikatowego zwierzęcia" - tłumaczy.
OKO.press poprosiło uczonego z Białowieży o ocenę kluczowych argumentów za odstrzałem żubrów prof. Olech-Piaseckiej (i Lasów Państwowych).
Po pierwsze, mówi uczona, trzeba strzelać, by nie dopuścić do przegęszczeń.
Ochrona żubra wymaga wzrostu jego populacji przy zapewnionym dobrostanie i właściwym zagęszczeniu. Jeden żubr na wolności potrzebuje średnio powierzchnię dwóch kilometrów kwadratowych. Takie zagęszczenie jest optymalne dla żubrów oraz dla siedliska.
"Nie wiem skąd się wzięły wyliczenia, że żubr potrzebuje średnio obszaru 2 km kw." - mówi OKO.press dr hab. Kowalczyk. I podaje przykład półwolnej populacji żubrów w Kraansvlak w Holandii.
Te żubry od 10 lat żyją - bez dokarmiania - na powierzchni ok. 300 ha. W 2016 roku było tam 16 żubrów, co daje zagęszczenie o wielkości ok. 0,2 km kw. na jednego żubra. A na tym obszarze żyją również koniki i bydło domowe. Ponadto, podkreśla uczony, w Polsce na terenach, gdzie żyją żubry, nie mamy do czynienia z przegęszczeniem.
"Wystarczy odwiedzić Puszczę Białowieską, żeby zobaczyć łąki śródleśne, polany i doliny rzeczne zarośnięte ogromną biomasą roślinności. Czy tak wyglądają tereny, gdzie brakuje pokarmu i jest za dużo żubrów?" - pyta retorycznie dr hab. Kowalczyk.
Podkreśla też, że wyliczenia LP dotyczące wielkości populacji żubrów nie są oparte na żadnych przesłankach naukowych. A na dodatek z założenia są obarczone gigantycznym ryzykiem błędu, ponieważ wymagają uwzględnienia całej masy czynników. Takich jak struktura środowiska, jakość gleb, dostępność pokarmu, klimat, zagęszczenia innych ssaków roślinożernych i wielu innych.
"Wzrost liczebności żubrów jest problemem tylko w populacjach pod opieką Lasów Państwowych" - zauważa ironicznie uczony.
Dr hab. Kowalczyk przypomina, że na przykład w stadzie zachodniopomorskim, którym opiekuje się Zachodniopomorskie Towarzystwo Przyrodnicze, liczebność żubrów w ciągu ostatnich 10 lat wzrosła prawie dziesięciokrotnie. Z 22 osobników w 2006 roku do 205 żubrów w 2016. "A planuje się tam dalszy wzrost populacji, a nawet tworzenie stad satelitarnych. A nie odstrzał" - mówi.
Nie ma też złudzeń, że przekonywanie o rzekomej konieczności zabijania żubrów w Puszczy Boreckiej i Knyszyńskiej (czy gdziekolwiek indziej w Polsce) z powodu wzrostu ich populacji to tworzenie sztucznego uzasadnienia na potrzeby wprowadzenia komercyjnych polowań.
Podkreśla, że dobro żubrów - jako gatunku - wymaga, by żubry odławiać z terenów, gdzie ich liczba znacząco wzrasta i przewozić je w nowe miejsca. To powinno być właściwe działanie ochronne Ministerstwa Środowiska i podległych mu służb. A nie dekretowanie odstrzałów.
"To z czym mamy do czynienia obecnie, to kreowanie przeświadczenia, że żubrów jest za dużo, że są przegęszczone, że wyrządzają szkody, że są chore, że trzeba je zabijać. I że nie ma rozwiązań alternatywnych" - mówi dr hab. Kowalczyk.
W swoim tekście prof. Olech-Piasecka odniosła się również do kwestii chorób w kontekście zwiększania się liczebności populacji żubrów w Polsce:
Jeśli brakuje przestrzeni, zwiększa się zagęszczenie, zwierzęta są w stresie i stają się mniej odporne na choroby i pasożyty, czasem wybuchają wręcz pomory, śmiertelność gwałtownie rośnie.
"Zagrożenie chorobami to sprawa poważna, ale nie można tym uzasadniać konieczności zabijania żubrów" - ripostuje dr hab. Kowalczyk. I przypomina, że kiedy w Bieszczadach zlikwidowano stado liczące ponad 20 osobników z powodu występującej w nim gruźlicy bydlęcej, to nikt się temu nie sprzeciwiał. Ale obecnie w Polsce w żadnej populacji tych zwierząt nie mamy do czynienia z taką sytuacją.
Ponadto w żadnej polskiej populacji żubrów nie ma 14 proc. zwierząt poważnie chorych i cierpiących. A właśnie taki odsetek do odstrzału przeznaczono w Puszczy Boreckiej i Knyszyńskiej.
Podkreśla, że w 2016 roku w Puszczy Białowieskiej z wyżej wymienionych powodów zabito tylko 8 - z 590 - żubrów. A więc niecałe 1,5 proc. populacji. Dlatego tak wysoko ustawiony limit odstrzału dla Puszcz Boreckiej i Knyszyńskiej jest po prostu nieuzasadniony.
"I nie dzieje się nic złego, jeśli żubry padają z przyczyn naturalnych i pozostają w środowisku jako pokarm dla wielu gatunków ptaków i ssaków drapieżnych" - dodaje.
Prof. Olech-Piasecka pisze, że problemem jest również to, że np. w Puszczy Białowieskiej żubry wychodzą poza las. "Bardzo cieszy zajmowanie nowej przestrzeni przez żubry, ale nie chcemy, aby żyły one na polach" - pisze uczona, mając w domyśle zapewne szkody, jakie mogą poczynić zwierzęta. Przy czym powyższa uwaga jest nieco niezrozumiała, ponieważ aktualne plany odstrzału nic nie mówią o żubrach z Puszczy Białowieskiej.
Jednak dr hab. Kowalczyk przypomina, że wychodzenie żubrów na tereny otwarte - dziś jak i w przeszłości - to ich naturalna skłonność. Potwierdzają to badania naukowe. Jednak w północnej części Puszczy Białowieskiej nie generuje to żadnych problemów, np. szkód w uprawach. Trudność tego rodzaju istnieje na zachód od Puszczy Białowieskiej oraz w Puszczy Knyszyńskiej.
Czy jednak kwestię - używając terminologii łowieckiej - "wchodzenia w szkodę" może rozwiązać odstrzał? Zdaniem dr. hab. Kowalczyka - nie.
"Wynika to z faktu, że w tej populacji wykształciła się strategia sezonowych migracji z borów, gdzie nie ma pokarmu, na pola, gdzie żubry znajdują uprawy rzepaku i zbóż ozimych. Trzeba by wystrzelać całe stada, aby problem zlikwidować. A mamy przecież dobrze funkcjonujący mechanizm wypłaty odszkodowań" - mówi OKO.press badacz.
I tu pojawia się kolejna trudność, której źródło tkwi w ludzkim sposobie gospodarowania przyrodą. Żubry wychodzą bowiem z borów iglastych również dlatego, że nie mają tam za bardzo co jeść. Choćby z tego powodu dokarmianie jest koniecznością.
"Dlatego myśląc o lokowaniu żubrów w nowych siedliskach, powinniśmy szukać dla nich obszarów gdzie mogą funkcjonować przy minimalnym wsparciu człowieka, bez albo z ograniczonym dokarmianiem, gdzie nie ma też zagrożenia konfliktami" - mówi dr hab. Kowalczyk.
"Rozprzestrzenianie żubrów na tereny leśne, zwłaszcza ubogie bory iglaste jak Puszcza Knyszyńska, czy planowana Puszcza Augustowska, skutkować będzie wzrostem poziomu konfliktów".
I dlatego - podkreśla - to powinny być tereny takie jak np. Puszcza Kozienicka, czy dawne poligony wojskowe na Mazurach. A więc miejsca obfitujące w łąki śródleśne, czy doliny rzeczne. "A nie Puszcza Augustowska, Bory Dolnośląskie lub inne tego typu lokalizacje proponowane przez podejmujących w tej sprawie decyzje" - tłumaczy.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze