Wymiar sprawiedliwości ma problem z piratami drogowymi, a prawo wciąż skupia się bardziej na nietrzeźwych kierowcach. Pokazują to dwa głośne przypadki ulicznych rajdowców. Czy doczekamy się zmian w prawie? Prawnik rodziny ofiar wypadku na A1 wyjaśnia, co należy zrobić „Każdy z nas mógł tą drogą tego dnia jechać”
Sąd uniewinnia jednego z najniebezpieczniejszych drogowych szaleńców ostatnich lat. Inny wciąż nie został doprowadzony przed polski wymiar sprawiedliwości. Obaj próbowali uciekać, do pewnego momentu byli nieuchwytni dla służb.
Prawo w zderzeniu z drogową rzeczywistością bywa bezradne. Przepisy nie nadążają za przestępcami, mimo że mogłyby być skuteczniejsze i bardziej dotkliwe wobec osób, które publiczną drogę traktują jak tor wyścigowy – przekonują eksperci. Sebastian M. i Frog mogliby być ukarani bardziej surowo.
W ostatnich miesiącach głośno było o sprawie tego pierwszego. Kierowca spowodował tragiczny wypadek na autostradzie A1. We wrześniu 2023 roku wjechał w jadącą z przepisową prędkością kię. Według pierwszych ustaleń policji rozwinął prędkość 253 km/h. Pozyskane później dane komputera pokładowego wskazywały jednak, że rozpędził się do 308 km/h, ponaddwukrotnie przekraczając najwyższą dopuszczalną na polskich autostradach prędkość. To więcej, niż wynosi ograniczenie licznika wyścigowych bolidów Formuły E. Te, na zamkniętych torach, z rampami bezpieczeństwa, kierowane przez profesjonalistów korzystających z ochronnych kombinezonów i 17-warstwowych kasków, mogą rozwijać prędkość najwyżej 280 km/h.
Wypadek uwieczniły pokładowe rejestratory kierowców jadących przeciwległą jezdnią autostrady. Widać tam mknącą przez ciemność smugę i pojawiający się zaledwie kilka metrów od przejeżdżającego auta słup ognia. W ten sposób zginęła trzyosobowa rodzina – wracające znad morza małżeństwo z pięcioletnim synem.
Mimo to policja po zdarzeniu nie niepokoiła zbytnio Sebastiana M., a o przyczynach wypadku informowała najwyżej zdawkowo.
„W przypadku wypadku na A1 mamy dwie sprawy do wyjaśnienia: okoliczności tego zdarzenia i milczenie policji oraz prokuratury” – mówił portalowi Gazeta.pl Paweł Moczydłowski, socjolog i kryminolog.
Jest co wyjaśniać.
Bezpośrednio po tragedii policja nie wskazywała na sprawstwo kierującego BMW. „Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący pojazdem kia, na chwilę obecną z niewyjaśnionych przyczyn, uderzył w bariery energochłonne, następnie auto zapaliło się” – przekazywali funkcjonariusze.
Przeczyły temu wypowiedzi strażaków, którzy jasno wskazywali na zderzenie obu aut.
„To było nietypowe zdarzenie, bo oba samochody stały w odległości ok. 200 m od siebie” – przekazała komenda Państwowej Straży Pożarnej w Piotrkowie Trybunalskim. Jasno wskazywało to na znacznie większą prędkość, z jaką poruszał się jeden z pojazdów.
Po wypadku nastąpiła tygodniowa cisza w eterze: o wypadku nie wypowiadali się policjanci ani śledczy. Po tym czasie prokuratura wydaje oświadczenie. Stwierdza w nim, że bmw „zahaczyło” o kię. „Zgromadzony wstępnie materiał dowodowy i zabezpieczone ślady nie pozwoliły na kategoryczne wskazanie sprawcy” – mówiła rzeczniczka prokuratury w Piotrkowie Trybunalskim Magdalena Czołnowska.
Dopiero po tym, jak w sieci popularność zyskały filmy z miejsca zdarzenia, sprawą zainteresował się ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. 13 dni po śmierci trzyosobowej rodziny mówi o potrzebie wymierzenia sprawiedliwości kierowcy BMW.
„Rodzina kierowcy zapewnia, że stawi się on przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, natomiast prokurator w tej sprawie na moje polecenie podjął wszystkie niezbędne działania, aby zapewnić zatrzymanie i doprowadzenie podejrzanego przed wymiar sprawiedliwości. Wydałem też polecenie, aby w związku z wydaniem listu gończego został upubliczniony wizerunek sprawcy" – mówił na początku października 2023 roku Ziobro.
Prawie pół roku później sprawca wypadku nadal nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Co więcej, nie został nawet doprowadzony do sądu. Gdy wokół sprawy rosła wrzawa, wyjechał do Abu Dabi. Być może miał nadzieję, że w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nie wychylając się, uda mu się przeczekać rozgłos wokół drogowej tragedii. Tam został zatrzymany na wniosek Polski.
„Zgodnie z posiadanymi przez placówkę informacjami wymieniona osoba w dalszym ciągu przebywa w areszcie na terenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie oczekuje na decyzję miejscowego sądu ws. ewentualnej ekstradycji” – przekazali nam urzędnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. – „Na ten moment trudno określić, jak długo będą jeszcze trwać procedury, gdyż zależne jest to również od wniosków składanych przez pełnomocników oskarżonego”.
Sebastian M. nie tylko nie trafił jeszcze przed polski sąd, ale i chciał negocjować, domagając się przez swojego prawnika listu żelaznego. Miał on mu zapewnić odpowiadanie z wolnej stopy. Sąd nie udzielił mu jednak takiej gwarancji.
„Zamiarem Sebastiana M. nie była i nie jest ucieczka lub ukrywanie się przed wymiarem sprawiedliwości. Natomiast z uwagi na treść publicznych wypowiedzi ministra sprawiedliwości – prokuratora generalnego oraz często nieprawdziwe informacje podawane w mediach społecznościowych na temat przebiegu zdarzenia drogowego, jego oraz jego rodziny – Sebastian M. obawia się, że postępowanie w stosunku do niego nie będzie obiektywne, sprawiedliwe i uczciwe” – przekazywał w oświadczeniu przesłanym mediom adwokat oskarżonego, Bartosz Tiutiunik.
Prawie pół roku po tragedii na A1 opowiada nam o niej adwokat rodziny poszkodowanych, Łukasz Kowalski. Mecenas z Częstochowy podkreśla, jak duże znaczenie miało „pospolite ruszenie” internautów, którzy podawali dalej filmy pokazujące dramatyczne zdarzenie.
„Każdy z nas chyba mógł podejść do tej sprawy osobiście. Każdy z nas mógł tą drogą tego dnia jechać. To był jeszcze okres okołowakacyjny, połowa września, fajna pogoda. Wyobraźmy sobie, że wracamy znad morza. Jedziemy bezpiecznie z rodziną – każdy z nas mógłby znaleźć się w tej sytuacji. Stąd presja społeczna, aby tę sprawę wyjaśnić, była mocno odczuwalna” – mówi w rozmowie z OKO.press prawnik.
Jak twierdzi Kowalski, po okresie początkowego chaosu prokuratura działa wzorowo. Nie zgłasza też pretensji do poprzedniego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Niektórzy w jego działaniu dostrzegli element politycznej kampanii przed wyborami. „Dla rodziny zmarłych bez znaczenia jest to, czy minister sprawiedliwości nazywa się X, czy Y. Dla nich najważniejsze jest to, żeby tę sprawę wyjaśnić, a sprawca został za swój czyn ukarany. Nie chce komentować, czy ktoś chciał zbić na tej sprawie kapitał polityczny” – mówi nam Kowalski.
„Jako pełnomocnik rodziny mogę po analizie materiału dowodowego stwierdzić, że prokuraturze naprawdę bardzo zależy na tym, żeby tę sprawę wyjaśnić – pomimo początkowego chaosu. Kierujący samochodem Kia pan Patryk wraz z rodziną nie mieli tyle szczęścia i nie uciekli przed nadjeżdżającym rozpędzonym samochodem sprawcy. Kiedy służby przyjechały na miejsce, tragicznie zmarli nie mogli się bronić, przedstawić swojej wersji wydarzeń. Sprawca przedstawił swoją wersję wydarzeń, jak się później okazało, odmienną od ustaleń śledczych. To mogło utrudnić pracę organom ścigania. Dopiero internetowe śledztwo wykazało, że jest drogowym szaleńcem.
W dalszej kolejności biegły stwierdził na podstawie pomiarów, pracy drona, rekonstrukcji wypadku, że rzeczywiście doszło do rażącego naruszenia przepisów o ruchu drogowym. Ten materiał dowodowy od kilkunastu tygodni jest uzupełniany z aptekarską wręcz dokładnością, mnóstwo wątków jest kontynuowanych. Spływają kolejne opinie biegłych z różnych specjalizacji. Akta poszerzają się o kolejne tomy” – mówi prawnik.
Zajmujący się autostradową tragedią adwokat podkreśla jednocześnie, że w Polsce potrzebna jest zmiana myślenia. Prawo często nie nadąża za rzeczywistością – jak mówi Kowalski, w Polsce w ostatnich latach przybyło szybkich samochodów i zakładów tuningowych. Rzeczywiście, jeszcze 20 lat temu auta potrafiące rozwijać prędkości powyżej 200 km/h mogły wydawać się rzadkością. Dziś taką prędkość z łatwością osiągają sedany ze średniej półki, i to niekoniecznie te po tuningu. Volkswagen Golf w usportowionej specyfikacji GTI rozpędza się do 250 km/h. To auto dostępne w salonie, bez pozafabrycznych przeróbek. Ponad dwieście na godzinę jadą też zupełnie zwykłe wersje popularnych samochodów. Niektóre pozbawione sportowych właściwości wersje Peugeota 308 rozwijają prędkości do 204 lub 211 km/h.
Mimo to prawo skupia się dziś przede wszystkim na piętnowaniu kierowców jeżdżących pod wpływem alkoholu. Od marca w życie wchodzą przepisy uprawniające policję do zatrzymania pojazdu osoby, która podczas kontroli „wydmuchała” promile. „To dobry ruch, ale skupiając się na tym problemie, pomijamy kwestię zabójczej prędkości” – mówi nam Kowalski.
„Wiemy jako społeczeństwo, co robić z pijakami drogowymi. Nie do końca wiemy jednak, jak traktować piratów drogowych” – zauważa prawnik. – „Po autostradzie jeżdżą ludzie o różnym statusie społecznym i majątkowym, samochodami różnej klasy, o zróżnicowanych umiejętnościach. To jest droga, która ma umożliwić bezpieczne przemieszczenie się z punktu A do punktu B – i tyle. W przypadku wypadku na A1 tak nie było – kierowca urządził sobie rajd publiczną drogą. Przejechał w ten sposób bardzo długi odcinek, o czym świadczą filmy z rejestratorów pokładowych kierowców, którzy ustępowali mu miejsca" – opisuje w rozmowie z OKO.press adwokat rodziny poszkodowanych.
Kowalski złożył w prokuraturze wniosek o zmianę kwalifikacji czynu na morderstwo z zamiarem ewentualnym.
Oznacza to, że Sebastian M. wyjeżdżając na autostradę w momencie sporego ruchu, rozwijając prędkość bolidu Formuły 1, musiał brać pod uwagę, że może dojść do tragedii. Prokuratura w odpowiedzi na razie milczy, prawnik podkreśla, że wniosek był jedynie sugestią. Postanowił nie naciskać na śledczych. Zauważa jednak, że warto przemyśleć zmiany w prawie, które ułatwią rozpatrywanie podobnych tragedii w kategoriach zabójstwa.
„Możemy odpowiednio określić znamiona czynu: kiedy prędkość rozwijana przez kierowcę jest uznawana za anormalną, jakie warunki powinny uprawniać do postawienia takiego zarzutu. Prawo w tym przypadku może dziś nie nadążać za rzeczywistością. Tuning w Polsce rozwija się bardzo dynamicznie, na ulicach miast odbywają się nielegalne rajdy. To coraz większy problem, a my cały czas skupiamy się na nietrzeźwych kierowcach. Zginęły trzy osoby, maksymalna kara za ten czyn w zarzucie stawianym przez prokuraturę w obecnej fazie śledztwa wynosi do 8 lat pozbawienia wolności. Opierając się na obecnym prawie, pomimo ogromu tej tragedii, trudno oczekiwać czegokolwiek więcej" – mówi nam Kowalski.
Nieco inaczej patrzy na to inny zapytany przez nas prawnik, mec. Mikołaj Małecki. Przyznaje jednak, że wyobraża sobie możliwość zmiany kwalifikacji czynu w przypadku tragedii z autostrady A1.
„Nie jest łatwo uznać zdarzenie drogowe za zabójstwo. Musielibyśmy wykazać, że sprawca miał zamiar spowodowania śmierci człowieka” – twierdzi prawnik. – „Kluczowa w sprawie tego tragicznego zdarzenia, w którym zginęła cała rodzina, jest niewyobrażalna prędkość pojazdu. Można próbować twierdzić, że jeśli ktoś rozpędza pojazd do 300 km/h, to odbiera sobie możliwość panowania nad nim w sytuacji na drodze” – mówi nam Małecki. – „Czyli sprawca godzi się na to, że w sytuacji zagrożenia nie będzie w stanie uniknąć niebezpieczeństwa. Pojazd, którym kieruje z tak szokującą prędkością, nie jest już normalnym obiektem w ruchu drogowego, lecz niekontrolowanym przez nikogo pociskiem. Przy takiej interpretacji uznanie czynu za zabójstwo byłoby możliwe – jeśli sprawca godzi się na śmierć, to odpowiada za umyślne zabójstwo” – zauważa.
Jak jednak dodaje prawnik, zamiast wprowadzać do prawa nową kategorię zabójstwa drogowego, można jedynie zaostrzyć już istniejące przepisy.
„Jeśli mówimy o zabójstwie drogowym, to czym ma ono się różnić od zwykłego zabójstwa? Może raczej warto przemyśleć przepisy mówiące o wypadku drogowym i zaostrzyć sankcję grożącą za zwykły wypadek. Jeżeli sprawcy wypadku grozi 10 czy 15 lat pozbawienia wolności, jest to de facto kara, która grozi także za umyślne zabójstwo. Nie ma więc potrzeby, by tworzyć nowy przepis, bo koniec końców chodzi przecież o adekwatny wymiar kary za konkretny czyn” – twierdzi Małecki.
Prawnik był mocno zaangażowany w inną sprawę, która pokazała słabość polskiego prawa w zderzeniu z drogowymi szaleńcami. Chodzi o straceńcze rajdy Sebastiana N., który internautom przedstawiał się jako „Frog”, i pod tym pseudonimem właśnie do internetu wrzucał nagrania swoich przejazdów. W 2014 roku do sieci trafił film, na którym uwiecznił złamanie ponad 100 przepisów podczas rajdu po Warszawie.
Zapis jego wykroczeń – w tym przekraczania podwójnej ciągłej, wielokrotne przekraczanie dopuszczalnej prędkości, jazda po „zebrze” czy przejeżdżanie na czerwonym świetle – mogłyby pomóc śledczym w doprowadzeniu do skutecznego wymierzenia kary. Drogowy pirat odpowiedział jednak tylko za jeden z zarzutów – złamanie sądowego zakazu prowadzenia pojazdów, i to po roku poszukiwań. Swoją karę powinien odsiadywać od stycznia 2021 roku. Nie stawił się jednak w zakładzie karnym, a po roku policja poszukująca go listem gończym ustaliła, że znajduje się w Londynie.
Na nic zdały się jednak starania śledczych o ukaranie Sebastiana N. za możliwość „sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym”.
„Oskarżony nie wyczerpał znamion sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, ponieważ pomimo brawurowej jazdy, poruszając się z dużą prędkością i powodując dezorganizację na drodze, oskarżony w krytycznym czasie panował nad swoim pojazdem” – uzasadniał sąd rozpatrujący apelację po tym, jak warszawscy sędziowie nieprawomocnie skazali Sebastiana N. na 2,5 roku więzienia.
Rozeszło się o definicję katastrofy. Frog podczas dwóch rajdów: w Warszawie i pod Kielcami, zagrażał wielu osobom, jednak w różnych momentach.
Według prawa do katastrofy mogłoby dojść, gdyby zagrożeni znajdowali się w tym samym miejscu i w tym samym czasie. – „Nie chodzi o to, czy wiele osób znajdujących się podczas burzy w różnych częściach miasta może zostać indywidualnie trafionych piorunem, lecz chodzi o to, czy istnieje niebezpieczeństwo porażenia tym samym piorunem na raz wielu osób, na przykład stojących pod jednym drzewem. Pojedyncze gromy nie sprowadzą zagrożenia dla wielu osób” – stwierdził sędzia. By uznać zdarzenie za katastrofę, według orzecznictwa musi w nim brać udział przynajmniej 10 poszkodowanych.
Małecki przestrzega przed upatrywaniem winy w sędziach: „Sąd nie może szukać paragrafu na siłę. To, co budzi zastrzeżenia, to stan prawny, za który są odpowiedzialni politycy. Przez ostatnie 8 lat wielokrotnie nowelizowano Kodeks karny, wprowadzano nowe przestępstwa, zaostrzano sankcje, ale nie doszło do żadnej zmiany, która w sprawie takiej jak Froga pozwalałaby stwierdzić, że było przestępstwo” – przekonuje.
„Jest możliwe stworzenie przepisu idealnie dostosowanego do sprawy Froga. Proponowałem to już w 2014 roku, gdy analizowałem sprawę Froga i stwierdziłem, że nie da się sumować całego rajdu, by stwierdzić przestępstwo. Konieczne byłoby wprowadzenie regulacji pozwalającej na sumowanie kolejnych manewrów pirata drogowego. Przepis mógłby brzmieć: »Kto prowadzi pojazd mechaniczny, umyślnie naruszając zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym w stopniu odpowiadającym łącznie co najmniej 77 punktom karnym, określonym w ustawie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2«. Chodzi o to, by można było podsumować całe prowadzenie pojazdu i wszystkie popełnione po drodze wykroczenia” – przekonuje prawnik.
Frog uniknie więc kary, mimo że od Sebastiana M. różni go tylko to, że miał szczęście, i w wyniku jego szaleńczej jazdy nikt nie zginął.
Prawodawcy w niektórych przypadkach zauważają segment najszybszych pojazdów poruszających się po polskich drogach. Od czerwca te dostosowane do sportowych przejazdów dostaną nowe tablice rejestracyjne. O zaostrzeniu kar czy wprowadzeniu nowej kategorii przestępstwa drogowego na razie jest cicho.
Według raportu Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z 2013 roku od 17 do 27 proc. kierowców (w zależności od wartości ograniczenia) dopuszcza przekraczanie limitu o 20 lub więcej kilometrów na godzinę. Ze stwierdzeniem, że „przekraczanie dozwolonej prędkości, gdy potrafi się dostosować jazdę do pozostałych warunków ruchu, nie jest niczym złym” zgadza się 61 proc. pytanych. Która grupa przodowała w akceptacji drogowych wykroczeń? „Najwyższe średnie akceptowane prędkości przekroczenia limitów są charakterystyczne dla mężczyzn, dla osób w wieku od 15 do 34 lat oraz wśród osób z wykształceniem wyższym”.
Czy nastawienie Polek i Polaków w ostatnich latach się zmieniło? Wskazówkę daje raport z badań CBOS-u. Przekraczanie dozwolonej prędkości na drodze za niedopuszczalne uznało 74 proc. pytanych przez państwową sondażownię. Najsilniejszą dezaprobatę wyraziło 40 proc. badanych. Jedynie 2 proc. respondentów twierdzi, że takie zachowanie może być usprawiedliwione niezależnie od okoliczności.
Sądownictwo
Zbigniew Ziobro
kierowcy
kodeks drogowy
Prawo o Ruchu Drogowym
sebastian m
wypadek na a1
zabójstwo drogowe
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze