0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marek KowalczykFot. Marek Kowalczyk

Kobiety opierają się łokciami o betonowy murek tarasu i śledzą każdy ruch w dole. Mężczyźni też patrzą. Basel al-Adra, młodszy brat Sahlema, wspiął się na głaz i filmuje wszystko telefonem. Dziecko jeździ w tę i z powrotem na rowerku nieświadome niepokoju dorosłych. Ktoś krąży z tacą ze słodką herbatą.

Przy drodze, 50 metrów od tarasu stoi traktor sąsiadów. Mężczyźni żartują, że traktor musi być bardzo niebezpieczny, skoro już trzeci izraelski żołnierz go przeszukuje.

Wszyscy czekają. Ze wzgórza, na którym Sahlem al-Adra zbudował taras, nie widać wszystkich izraelskich żołnierzy i policjantów krążących między domami at-Tuwani.

Wiatr się wzmaga, robi się chłodniej. Niedługo nad doliną, w której leży wieś, zajdzie słońce. Zdaje się, że rajd armii i policji na at-Tuwani dobiegł końca. Żołnierze zatrzymują najpierw mężczyznę, chwilę później prowadzą do opancerzonego wozu kobietę z kilkuletnim dzieckiem.

Sahlem wie, gdzie mieszkają zatrzymani, ale nie ma pojęcia, dlaczego ich zabierają. To nie pierwszy raz. – Dobrze, że przyszli teraz, a nie, jak zwykle, w nocy – mówi, gdy jest już po wszystkim.

Sąsiedzi Sahlema wrócili do domu jeszcze tego samego wieczora. Obyło się bez prawnika i wpłacania kaucji.

Zatrzymania i aresztowania to codzienność na Zachodnim Brzegu. Od początku okupacji, czyli od 1967 roku, do izraelskich aresztów trafił co piąty Palestyńczyk, oskarżony na mocy 1600 rozkazów wojskowych, które kontrolują każdy aspekt życia w okupowanej Palestynie. Obecnie przetrzymywanych jest 9500 Palestyńczyków, najwięcej od początku okupacji. 3 660 osobom, w tym 200 dzieciom, nie postawiono żadnych zarzutów, nie rozpoczęto też procesu.

widok z daleka na traktor i kontrolującego go żołnierza
Izraelski żołnierz przeszukuje traktor, wieś at-Tuwani. Fot. Marek Kowalczyk.
Widok z oddali, wojskowy wóz, auta osobowe, żołnierze kogoś prowadzą.
Izraelska armia zatrzymuje kobietę z kilkuletnim dzieckiem. Fot. Marek Kowalczyk.
Na pierwszym planie twarz mężczyzny w kapeluszu, pokazuje ręką na wojskowe samochody w oddali
Nasser al-Adra, ojciec Sahlema obserwuje rajd Sił Obronnych Izraela i policji na at-Tuwani. Fot. Marek Kowalczyk.
Mężczyzna odwrócony placami rozmawia przez komórkę, w tle droga i piaszczyste wzgórza
Sahlem al-Adra obserwuje z tarasu okolice at-Tuwani, w tle Jatta i droga zablokowana przez osadników. Fot. Marek Kowalczyk.

Osadnik

Cztery dni wcześniej, tuż przed naszym przyjazdem do at-Tuwani, żołnierze też byli we wsi. Tym razem wezwali ich mieszkańcy. Liczyli na interwencję. Żydowski osadnik znowu wypasał krowy i owce na ich pastwiskach. – A żołnierze, zamiast go pouczyć, przegonić, zrobić cokolwiek, to zamknęli wszystkich, którzy byli w pobliżu na jednej posesji. Stali przy furtce i kazali nam się stamtąd nie ruszać. Jak ktoś wyjdzie, zostanie aresztowany. Osadnika nie spotkały żadne konsekwencje – opowiada Sahlem.

Okupowany Zachodni Brzeg to dziki zachód, strefa bezprawia, mówią mi Palestyńczycy i aktywiści, którzy ich wspierają.

Żydowscy osadnicy robią, co chcą, a armia przymyka oczy lub wręcz im pomaga.

W at-Tuwani i reszcie Masafer Jatty, jak nazywane jest kilkanaście palestyńskich wsi rozsianych wśród wzgórz na południe od Hebronu, rzadko panuje spokój. – Najdłuższy okres bez problemów? Trzy dni – stwierdza Sahlem podstawową angielszczyzną. Sam nauczył się języka, żeby bezpośrednio komunikować się z dziennikarzami i aktywistami.

Do 7 października 2023 roku pracował w Izraelu, zwykle na budowach. Po ataku Hamasu stracił pozwolenie na pracę, podobnie jak większość Palestyńczyków. Teraz jeszcze intensywniej działa w at-Tuwani i okolicy: współpracuje z izraelskimi aktywistami, rozwozi leki i jedzenie do dalszych wsi. Spotyka się z każdym, kto chce się dowiedzieć o sytuacji w Masafer Jatta i, jak sam mówi, „codziennych zmaganiach jej mieszkańców”.

A w nocy Sahlem czuwa. Stoi na straży w jednym z trzech wyznaczonych miejsc na wzgórzach okalających dolinę. Pali nargilę i wpatruje się w ciemność. Zawsze w pogotowiu, przygotowany na kolejny atak osadników.

Portret młodego mężczyzny.
Sahlem al-Adra w rodzinnej wsi at-Tuwani. Fot. Marek Kowalczyk.

Gałązka oliwna

Sahlem, 29-latek, od którego bije spokój, wychował się w cieniu ciągłej przemocy. Ale też w duchu oporu. Jego ojciec, Nasser al-Adra protestował tak długo z częścią mieszkańców, aż izraelskie władze przystały na postawienie domów w at-Tuwani.

Wieś Sahlema, tak jak cała Masafer Jatta, leży w strefie C, części Zachodniego Brzegu pod całkowitą kontrolą Izraela. Mieszkający tam Palestyńczycy właściwie nie mogą niczego zbudować, bo Izrael zatwierdza zaledwie pięć na sto wniosków o pozwolenie na budowę. Izraelskie władze zasłaniają się wciąż tą samą wymówką:

„teren nie jest przeznaczony pod zabudowę”

Mieszkańcy at-Tuwani wznieśli pierwsze budynki w 2007 roku. Wcześniej wszyscy mieszkali w namiotach lub jaskiniach. To tradycja w Masafer Jacie, ludzie żyli w tutejszych jaskiniach od XIX wieku. Większość rodzin mieszka tu od pokoleń.

Nieżyjący już dziadek Sahlema opowiadał mu o czasach, kiedy „nikt nie przeszkadzał, można było wypasać owce, uprawiać ziemię, zbierać oliwki”. Wszystko zmieniło się w 1980 roku, kiedy Izrael utworzył strefę militarną na znacznym obszarze Masafer Jatty. To nie jedyny poligon, który powstał na okupowanych terenach Palestyny. Dziś tereny wojskowe zajmują 18 proc. strefy C.

Militaryzację Zachodniego Brzegu zaproponował Ariel Szaron, były generał i premier Izraela, pod koniec lat 70. minister rolnictwa. Niedawno ujawnione dokumenty potwierdziły jego prawdziwe zamiary. Podczas tajnego spotkania z Departamentem Osadnictwa Światowej Organizacji Syjonistycznej w 1979 r. Szaron stwierdził, że tworzenie poligonów ma „umożliwić osiedlanie się Izraelczyków na tym obszarze”.

Nie minął rok, a przy drodze między at-Tuwani a at-Tubą pojawiła się paramilitarna osada rolnicza. W 1982 roku osiedlili się tam pierwsi cywile, członkowie ortodoksyjnej, syjonistycznej młodzieżówki Synowie Akiwy, którzy do dziś dzielą czas między pracą a studiowaniem Tory. W ich logo widnieje dekalog z gałązką oliwną, kosą, widłami i kłosem jęczmienia. A w hymnie pobrzmiewa przeświadczenie o własnej wyjątkowości i prawie do ziemi:

„Ta ojczyzna to Ziemia Święta naszych ojców, Nasze dziedzictwo z rąk Jakuba. Nasze umysły są przesiąknięte Torą, A nasze ręce zanurzone w jej glebie”.

Pojawienie się żydowskich osadników sprawiło, że dziadek Sahlema zaczął się czuć we własnej wsi jak w więzieniu. Może domyślał się, że osadnicy nie zadowolą się skrawkiem ziemi na wzgórzu obok at-Tuwani. Może przeczuwał, że nowe osady rozleją się po okolicznych wzgórzach.

Zachodni Brzeg to część Palestyny leżąca na zachód od rzeki Jordan. Przez setki lat był częścią Imperium Osmańskiego. W 1922 roku wszedł w skład Brytyjskiego Mandatu Palestyny. Jordania zajęła Zachodni Brzeg w trakcie pierwszej wojny izraelsko-arabskiej. Od wojny sześciodniowej w 1967 roku Zachodni Brzeg jest okupowany przez Izrael.

Mieszka tu dwa miliony trzysta tysięcy Palestyńczyków i około 750 tysięcy Żydów, którzy osiedlili się w osadach i osiedlach. Prawo międzynarodowe zabrania tworzenia osad i osiedli na okupowanych terenach. Liczba żydowskich osadników rośnie.

W 1993 roku w wyniku porozumień z Oslo między Organizacją Wyzwolenia Palestyny a Izraelem, na Zachodnim Brzegu i w strefie Gazy utworzono Autonomię Palestyńską. W 1995 jej teren podzielono na trzy strefy: w strefie A (18 proc. powierzchni) obejmującej większe miasta pełnię władzy sprawują Palestyńczycy.

W strefie B (22 proc. pow.) obejmującej głównie wsie i miasteczka Autonomia Palestyńska pozostaje odpowiedzialna za sprawy cywilne, a Izrael odpowiada za kwestie bezpieczeństwa. Strefa C, 60 proc. powierzchni Zachodniego Brzegu, znajduje się pod całkowitą kontrolą Izraela.

Podział ten miał obowiązywać przez pięć lat, do znalezienia trwałego, pokojowego rozwiązania. Obowiązuje do dziś. Tymczasem Izrael zajmuje coraz więcej palestyńskich ziem, ogłaszając je „gruntami państwowymi”.

Generator

Ruszamy na piechotę. Kolejne wsie są bardzo blisko, zapewnia Sahlem. Wypożyczonym samochodem z niskim zawieszeniem i tak byśmy daleko nie zajechali.

Wąska ścieżka wije się między bladobrązowymi wzgórzami z kępami zieleni. Upał daje się we znaki. Po drodze mija nas tylko jeden samochód, poza tym pustka. Tylko ptaki nie przestają śpiewać.

We wsi al-Rakiz mijamy pozostałości domu wyburzonego przez armię izraelską. Właściciel postawił go bez pozwolenia. Ale inaczej się nie da. Władze izraelskie nie zezwalają przecież na budowanie w strefie C.

Pierwszego stycznia 2021 roku przyjaciel Sahlema, 23-letni Harun Abu Aram pomagał odbudować ten dom z grupką przyjaciół. Mieszkał po sąsiedzku z rodzicami. Po tym, jak rok wcześniej wojsko wyburzyło ich dom, przenieśli się do jaskini.

Po kilku godzinach na miejscu zjawiło się pięciu izraelskich żołnierzy.

- Nie możecie tu budować – rzucili i skonfiskowali generator prądu.

Harun zaczął krzyczeć. Przyjaciele próbowali go uspokoić. Ale on nie mógł się opanować. Próbował odzyskać generator siłą, przeklinając przy tym żołnierzy. Nagle padł strzał. Żołnierz postrzelił Haruna w szyję.

- Zawieźliśmy go do szpitala. Spędził tam z pół roku. W sumie to dwa lata się męczył. Amputowali mu nogę, później mieli amputować drugą. Nie przeżył. A poszło o generator – wzdycha Sahlem.

Widok sparaliżowanego Haruna był dla Gideona Leviego, felietonisty izraelskiego dziennika „Haaretz” „jednym z najstraszniejszych, jakie ujrzał podczas izraelskiej okupacji”. „Na podłodze ciemnej jaskini leżał przystojny młody mężczyzna, jego cienkie nogi uniesione były na plastikowym krześle. Z rurką odprowadzającą flegmę w szyi, obwiązaną ręcznikiem głową, zamkniętymi oczami, pieluchą na biodrach. Leżał tak nieruchomo, bez prądu ani bieżącej wody przez dwa lata i 43 dni”.

Żołnierz, który doprowadził do śmierci Haruna, nie został ukarany. Wojsko oświadczyło, że działał w obronie własnej. „Czuł, że jego życie było zagrożone”.

Za to ojciec Haruna stracił pozwolenie na pracę przy budowie dróg w Izraelu. Władze obawiały się zemsty. Uchyliły się od wszelkiej odpowiedzialności i nie sfinansowały leczenia Haruna.

Armia nie zezwoliła na odbudowanie jego domu. Po zdarzeniu wydała oświadczenie: „Podczas rutynowego zadania polegającego na konfiskacie i ewakuacji nielegalnej budowli we wsi at-Tuwani doszło do gwałtownych zamieszek, w których wzięło udział około 150 Palestyńczyków masowo rzucających kamieniami. Żołnierze odpowiedzieli zastosowaniem środków mających na celu opanowanie zamieszek i strzelaniem w powietrze”.

Basel al-Adra, 28-letni brat Sahlema, pracownik B'Tselem, izraelskiej organizacji monitorującej łamania prawa człowieka w okupowanej Palestynie, jest współautorem dokumentu „Nie chcemy innej ziemi”. Film zdobył właśnie Grand Prix Millennium Docs Against Gravity. Basel pracował nad nim z Hamdanen Ballalem, palestyńskim aktywistą i obrońcą praw człowieka, izraelskim dziennikarzem śledczym Juwalem Abrahamem oraz izraelską reżyserką Rachel Szor. Basel i Hamdan nie mogą się swobodnie przemieszczać, są śledzeni, izraelskie wojsko często przeszukuje ich domy, a Juwal i Rachel poruszają się po okupowanym Zachodnim Brzegu bez przeszkód.

Palestyńsko-izraelska ekipa filmowa dokumentowała wydarzenia we wsi at-Tuwani pięć lat. Skorzystali też z wcześniejszych nagrań mieszkańców. Film pokazuje walkę Palestyńczyków o swoje wsie oraz przemoc żydowskich osadników i izraelskiego wojska, które usiłuje wysiedlić mieszkańców Masafer Jatty.

Dzieci

Zbaczamy z ubitej drogi i wspinamy się na jeden z pagórków, żeby skrócić drogę do wsi Al-Mufaqarah. Pył przywiera do butów, pot spływa po plecach. Delikatne powiewy wiatru przynoszą ulgę.

Sahlem uprzedza przez telefon mieszkańców wsi o naszej wizycie. Mimo to niektóre dzieci moczą się na nasz widok. Myślą, że jesteśmy osadnikami.

Sześcioletnia dziewczynka o dużych, lśniących oczach chyba się nie boi. Podchodzi do mnie, gdy siedzimy w przestronnym, murowanym pomieszczeniu, które służy za miejsce spotkań. Wyciąga rękę na przywitanie i całuje mnie w oba policzki. Kręci się w pobliżu do końca naszej wizyty. Biega w klapkach i białych rajstopach, w jasnej sukience z malinowym bolerkiem, jakby miała zaraz ruszyć na bal. Ale dokąd? Nie może się przecież stąd wydostać. Nie chodzi już nawet do szkoły.

Po siódmym października wokół Al-Mufaqarah wyrosły nowe punkty kontrolne i namioty. Żydowscy osadnicy powoli, ale konsekwentnie otaczają wieś ze wszystkich stron. Zagarniają coraz więcej terenów, pastwisk.

Wbijają izraelskie flagi nawet na ziemi należącej do Palestyńczyków.

Osadników nie powinno tu wcale być. Prawo międzynarodowe zabrania zakładania osad i osiedli na okupowanych terenach. Tworzenie nieautoryzowanych osad jest również nielegalne w świetle prawa izraelskiego. Poza tym część osad i osiedli leży na terenie poligonu wojskowego.

Ale Izrael przymyka na to wszystko oczy. Chociaż przez ostatnie dekady władze „nie zatwierdziły żadnego osiedla, by uniknąć krytyki ze strony Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, w praktyce w wyniku oszustwa i zatajenia założono 150 osiedli” – podaje Peace Now, izraelska organizacja, która monitoruje nielegalną działalność osadniczą i opowiada się przeciwko ekspansji osadnictwa.

Do tego w zeszłym roku skrajnie prawicowy, nawołujący do czystki etnicznej minister finansów Becalel Smotricz uzyskał dodatkowe uprawnienia. Może legalizować nieautoryzowane osady, przydzielać ziemię żydowskim osadnikom i udaremniać palestyńskie projekty rozwojowe. Od razu ogłosił legalizację dziesięciu nieautoryzowanych osad. W tym Avigail położonej 500 metrów od wsi Al-Mufaqarah.

Sylwetki dwojga dzieci siedzących w oknie
Dzieci ze wsi al-Mufaqarah w oknie domu przy drodze do osady Avigail. Osadnicy rzucali w to okno kamieniami. Fot. Marek Kowalczyk.
portret mężczyzny patrzącego przez okno.
Bakr Hamamdeh, ojciec Muhammada zranionego w ataku osadników. Fot. Marek Kowalczyk.

Kamienie

To z Avigail przyjechała jeepami i quadami część napastników. Pomogli im osadnicy z osady Havat Ma’on, założonej w 2001 roku naprzeciwko osady Synów Akiwy.

Zaatakowali mieszkańców Al-Mufaqarah w biały dzień. Było wczesne popołudnie, końcówka września 2021 roku. Prażyło niemiłosiernie. Izraelczycy z nagimi torsami, niektórzy z bronią w ręku, odgrażali się Palestyńczykom. Wojskowi próbowali trzymać osadników z daleka od mieszkańców wsi, rzucali granatami ogłuszającymi, wystrzelili kanistry z gazem łzawiącym.

Mimo to część Izraelczyków wdarła się do wioski. Rzucali kamieniami w okna, uszkodzili pojazdy i panele fotowoltaiczne. Wtargnęli do kilku domów, niszcząc wszystko na swojej drodze.

Kilka kobiet ukryło się z małymi dziećmi w jednej z sypialni. Osadnicy próbowali wyważyć żelazne drzwi. Kiedy to się nie udało, otoczyli dom i rzucali kamieniami w okno. Zranili troje trzylatków, w tym Muhammada Hamamdeha. Trafił do szpitala ze złamaniem kości czaszki. Dzisiaj biega po podwórku z innymi dziećmi. Blizna jest ledwo widoczna, ale strach przed osadnikami pozostał.

Już nikt nie korzysta z tego pomieszczenia na skraju wioski, tuż obok drogi prowadzącej do osady Avigail. Przy pobielonej ścianie leży materac, jakby ktoś go tu porzucił w pośpiechu.

Dziewczynka, która nie odstępuje nas na krok, jest kuzynką Muhammada. Śmieje się, że ​​jej kuzyn pojechał do szpitala, żeby najeść się czekolady i przywieźć dla niej prezent. Próbuje żartować, gdy wspomina jeden z najbrutalniejszych ataków w historii Al-Mufaqarah. Tak naprawdę dziewczynka żyje w lęku, nadal moczy się w nocy.

O napaści osadników opowiada nam jej ojciec, Moaz Hamamdeh. Ma 30 lat, ale wygląda na znacznie starszego. Od siódmego października właściwie nie śpi.

Tak jak Sahlem czuwa, pilnuje, trzyma straż.

Nie wie, jak długo tu jeszcze wytrzyma. Coraz trudniej znaleźć miejsce do wypasu owiec. Osadnicy zagarnęli część pastwisk, utrudnili dostęp do pozostałych. Kradną wodę z palestyńskich studni. Szukają pretekstu, by uprzykrzyć Palestyńczykom życie. Cztery miesiące temu policja skonfiskowała traktor Moaza. Osadnicy twierdzili, że próbował ich przejechać.

– Kłamali w żywe oczy. Oczywiście nie wspomnieli, że najpierw jeden z osadników chciał mnie przegonić z mojej ziemi. Przyszedł i powiedział, że mam przestać pracować, bo to jego ziemia. Kiedy stwierdziłem, że nigdzie nie pójdę, wrócili z pięcioma innymi i wezwali policję.

Moaz został zatrzymany na kilka godzin, a traktor trafił do magazynu w Betlejem, 70 km od Al-Mufaqarah. Aby go odzyskać, Moaz musiał wpłacić 5000 szekli, prawie 5 500 zł. Takie konfiskaty są na porządku dziennym. Podobne historie słyszałam od pasterzy w Dolinie Jordanu.

Młody mężczyzna z brodą, w czapce siedzi w niebieskim traktorze
Moaz Hamamdeh. Aby odzyskać zarekwirowany przez armię traktor, musiał zapłacić 5000 szekli, czyli prawie 5500 zł. Fot. Marek Kowalczyk.

Zanuta

Moaz nie myśli o przyszłości. – Żyjemy tu i teraz. W poczuciu, że zaraz stanie się coś strasznego. Kto wie. Jak wrócisz, nas już tu może nie być

Przez brutalne ataki żydowskich osadników, często z aktywnym udziałem izraelskiego wojska, opustoszało co najmniej 18 palestyńskich wsi na Zachodnim Brzegu, w tym Zanuta, niecałe 20 km na południe od Al-Mufaqarah.

Gdy izraelska organizacja chroniąca prawa człowieka Haqel zwróciła się do izraelskiego Sądu Najwyższego o wydanie zezwolenia na powrót mieszkańców Zanuty do swoich domów, izraelski prokurator stwierdził, że we wsi „nie doszło do przymusowego wysiedlenia. Palestyńczycy opuścili teren dobrowolnie ze względu na problemy z hodowlą zwierząt i rolnictwem”.

Izrael wszystkiemu zaprzecza. Nie ma żadnych pobić, zatrzymań, tortur, grożenia śmiercią, blokad dróg, niszczenia mienia – wszystkich prześladowań, o których wspomina najnowszy raport Human Right Watch.

Lemkinowski Instytut Zapobiegania Ludobójstwu przypomina, że „powolne, strukturalne ludobójstwo wymierzone w Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu” trwa od dekad. „Izrael stosuje tę samą eliminacyjną, ludobójczą kampanię w Gazie i na Zachodnim Brzegu”.

– Chcą ziemi bez ludzi – podsumowuje Sahlem. Słyszymy to od wielu Palestyńczyków.

Przeczytaj także:

Flaga

Ze wzgórz można wypatrzeć Jattę, Hebron, a nawet Jordanię. Widać wszystko i wszystkich jak na dłoni. Żydowscy osadnicy skanują tę rozległą przestrzeń, rejestrują każdy ruch, reagują na wszelkie zmiany. Czujemy, że jesteśmy pod ciągłą obserwacją.

Gdy opuszczamy Al-Mufaqarah, w stronę wsi pędzi izraelski quad.

– Oj, oj, oj, fuck, osadnik – wyrywa się Sahlemowi. Nie podnosi przy tym głosu, nie traci opanowania. Szybko ocenia sytuację i postanawia, że powinniśmy iść dalej.

Od spotkanego pasterza dowiadujemy się, że nie była to zwykła przejażdżka. Podobno osadnik wetknął izraelską flagę w pobliżu jednego z domów na skraju Al-Mufaqarah. W tym samym czasie ze stróżówki przed osadą Havat Ma’on wybiegł strażnik i wbił flagę tuż przy wejściu do at-Tuwani.

Quad jedzie piaszczystą drogą wśród wzgórz
Osadnik na quadzie jedzie drogą prowadzącą do wsi al-Mufaqarah, z której właśnie wyjechaliśmy. Fot. Marek Kowalczyk.
Ruiny betonowego budynku
Ruiny meczetu zburzonego przez Siły Obronne Izraela. W tle posterunek na drodze do osady Avigail. Fot. Marek Kowalczyk.
Wiejskie zabudowania, niskie domy z kamienia, na pierwszym planie żółta przyczepa traktora
Wieś al-Mufaqarah jest otoczona osadami i posterunkami osadników. W tle wieża telekomunikacyjna osady Ma'on. Fot. Marek Kowalczyk.
Skaliste wzgórza, w oddali widać namioty.
Namioty osadników, prawdopodobnie zalążki przyszłych osad, otaczają wioski Masafer Jatta. Droga na zdjęciu jest niedostępna dla Palestyńczyków. Fot. Marek Kowalczyk.

Drzewka

– Co oni wyrabiają? Część drzewek podpalili, część ścięli. Dlaczego? Przecież drzewo nie ma broni – komentuje Sahlem, gdy mijamy zdewastowane gaje oliwne między Al-Mufaqarah a at-Tuwani.

To nie pierwszy raz. Osadnicy niszczą drzewa oliwne od dawna, chociaż jedno z 613 żydowskich przykazań zabrania „wyrządzania szkód drzewom owocowym”.

W styczniu 2019 roku w pobliżu piętnastu wyciętych drzewek sprawcy wypisali na głazach po hebrajsku: „Śmierć Arabom” i „Zemsta”. Na jeszcze jednym wymalowali czerwoną gwiazdę Dawida.

Zatrzymujemy się na chwilę przy ogrodzie Sahlema. Tam też pojawiły się nowe zniszczenia. Przyglądamy się zwojom przeciętej metalowej siatki ogrodzenia i rozerwanym rurkom systemu nawadniającego. Po chwili Sahlem stwierdza, że „musimy się stąd zabierać”.

Ciągle to słyszymy: „nie stójmy tu za długo, zobaczą nas”. Albo: „Wystarczy, wracajmy”. „Wsiadajcie do samochodu, lepiej nie prowokować”.

Słuchamy.

Aparaty fotograficzne

– Może cię aresztować, teraz nie ma różnicy: osadnik czy żołnierz, wyglądają tak samo, zachowują się tak samo — mówi Sahlem, gdy przechodzimy obok podnóża pagórka, na którym leży osada Havat Ma’on. Wiemy, że obserwuje nas strażnik. Nie patrzymy w górę.

Cztery dni po ataku Hamasu skrajnie prawicowy minister Bezpieczeństwa Narodowego Izraela Itamar Ben-Gvir wyposażył cywilów z „zespołów bezpieczeństwa” stacjonujących wokół granic Izraela i nieautoryzowanych osiedli na okupowanym Zachodnim Brzegu w 10 tysięcy karabinów. Od armii osadnicy dostali kolejne 7 000 sztuk broni. Pięć i pół tysiąca osadników z Zachodniego Brzegu trafiło w szeregi batalionów „obrony regionalnej”.

Nie minęła minuta, odkąd minęliśmy budkę strażnika, a już toczy się za nami wóz opancerzony.

— Chodźmy szybciej — mówi Sahlem przyspieszając kroku.

Gdyby był sam, mogliby go zatrzymać. Obecność osób z zewnątrz: wolontariuszy, dziennikarzy trochę hamuje przemoc. – Jak osadnicy widzą aparat fotograficzny, to się czasami dwa razy zastanowią, zanim coś zrobią.

Pierwsi aktywiści, trójka Amerykanów i trójka Włochów, przyjechali do at-Tuwani w 2004 roku, rok po tym, jak osadnicy z Havat Ma’on zagarnęli znajdujące się przy drodze za wsią prywatne ziemie palestyńskie.

Aktywiści zamieszkali w jedynym wymurowanym pomieszczeniu, które udostępnił im ojciec Sahlema. Na początku mieszkańcy at-Tuwani zastanawiali się, co oni tutaj robią. – Osadnicy mają broń, a oni aparaty fotograficzne. W czym nam to pomoże? Tak mówili. Później, gdy zobaczyli, że to coś daje, zaczęli prosić o asystę wolontariuszy przy wypasie owiec i odprowadzaniu dzieci do szkoły.

Aktywiści są obecni w at-Tuwani do dziś. 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Zmieniają się nieprzerwanie od dwudziestu lat.

Mapa okolic wsi at-Tuwani
Opracowano na podstawie © OpenStreetMap contributors.

Strzał

Odprężam się, gdy pokonujemy ostatnie metry i jesteśmy z powrotem w at-Tuwani. Zbliża się wieczór. Muezin wzywa do modlitwy. Przechodzimy obok meczetu, jasnego, parterowego budynku z owalnymi oknami. To tutaj, na drodze omal nie zginął kuzyn Sahlema, 30-letni Zakaria al-Adra. Był piątek, 13 października, pięć dni po ataku Hamasu. Mężczyźni właśnie zakończyli odmawiane w południe modlitwy. Gdy wyszli na zewnątrz, usłyszeli krzyki dzieci: „Osadnicy, osadnicy są we wsi!”

Do Zakarii podszedł osadnik z osiedla Havat Ma’on. Żołnierz stał niedaleko.

– Wynoś się stąd – rzucił Izraelczyk.

– Sam się wynoś. To ty przyszedłeś do mnie – odparł Zakaria.

Osadnik szturchnął go w ramię lufą karabinu, cofnął się o krok i postrzelił Zakarię w klatkę piersiową. Zrobił jeszcze jeden krok do tyłu i strzelił w brzuch. Nie użył zwykłych pocisków, tylko amunicji dum-dum o większej fali uderzeniowej, zakazanej przez Konwencje Haskie.

Sahlem stał obok. Przewiózł kuzyna do szpitala w Jacie. Kula uszkodziła klatkę piersiową i żebra Zakarii, w brzuchu wybuchł odłamek. Lekarze musieli usunąć śledzionę. Zakaria spędził dwa miesiące na intensywnej terapii, najpierw w Jacie, potem w Hebronie. Po 82 dniach został wypisany do domu. Czekają go kolejne operacje.

Policja nigdy nie przyjechała na miejsce zdarzenia, by zebrać dowody. Sprawcę przesłuchała po dwóch dniach, a świadków dopiero po interwencji prawnika, sześć tygodni po popełnieniu przestępstwa.

Osadnik, który postrzelił Zakarię, jest na wolności. Podobnie jak większość Izraelczyków stosujących przemoc wobec Palestyńczyków na okupowanym Zachodnim Brzegu.

Akty oskarżenia o popełnienie przestępstwa to rzadkość. Między 2005 rokiem a wrześniem 2023 roku policja umorzyła 94 procent z 1664 dochodzeń. Akt oskarżenia postawiono w 93 przypadkach. 50 spraw zakończyło się pełnym lub częściowym skazaniem sprawcy. W 43 przypadkach sprawca pozostał bezkarny – sąd zadecydował o uchyleniu lub wycofaniu aktu oskarżenia albo niewymierzeniu kary.

Oliwki

– Musiałabyś tu spędzić z rok, żeby wysłuchać wszystkich historii – powtarza kilkakrotnie Sahlem. Jemy mansaf z jednego, dużego, blaszanego talerza. Ryż z suszoną żurawiną i orzeszkami polewamy przecedzonym kozim serem o intensywnym zapachu. Rwiemy kawałki świeżego chleba z tabunowego pieca, maczamy je w oliwie domowej roboty, posypujemy zatarem, mieszanką aromatycznych ziół.

W tym roku Sahlem zebrał tylko siedem kilogramów oliwek. Sto razy mniej niż w poprzednich latach.

– Zanim osadnicy zdewastowali nasze gaje oliwne, zbieraliśmy między 500 a 700 kg.

Sahlem obawia się, że w tym roku nic nie zbierze.

Osadnicy nie dopuszczą go do gaju oliwnego.

Wyruszamy przed zapadnięciem zmroku. Ze względów bezpieczeństwa. Nie wiadomo, co się wydarzy po drodze. Kamienie spadają na samochody z palestyńskimi i izraelskimi rejestracjami.

Filmik

O 22:19 Sahlem przesyła zdjęcie: osadnicy podpalili samochód w sąsiedniej wsi.

Cztery dni później dostaję filmik. Osadnicy w jarmułkach kradną obornik. Pracują spokojnie obok quada, do którego przyczepili izraelską flagę.

W nocy z 18 na 19 kwietnia grupka Izraelczyków podjeżdża w nocy pod dom Radwana Abu Jundisa w at-Tubie. Hałasują, śpiewają, krzyczą: „Wynoś się do Jatty”.

Kolega

20 kwietnia wracamy do at-Tuwani. Tym razem samochodem z napędem na cztery koła, który pozwoli nam się dostać do dalszych wsi. Zanim ruszymy do at-Tuby, wypijemy przyprawioną kardamonem kawę po arabsku. Sahlem opowie nam o swoim koledze z pracy na budowie.

– Mówił, że ma robotę w moich rodzinnych stronach. Pytam się, co, gdzie i jak. Okazało się, że miał zburzyć jeden z domów należących do mojej rodziny. Więc zaczynam mu tłumaczyć, pokazuję. Mówię, że chodzi o moją rodzinę.

– I co?

– Nie pojechał.

Blair

Jeszcze przed siódmym października do at-Tuby można było dojść na piechotę. To raptem trzy kilometry od at-Tuwani. Ale po ataku Hamasu osadnicy zagarnęli więcej palestyńskiej ziemi. Mieszkańcy nie korzystają już z tej drogi. To zbyt niebezpieczne. – Za każdym razem, jak widzą nieznajomy samochód, to jest problem – tłumaczy Sahlem.

Jedziemy więc naokoło, mijając osiedla, osady i izraelską kurzą fermę. To stamtąd niesie się smród na całą okolicę, wyjaśni nam później Radwan Abu Jundis. – Oni dostają prąd, wodę, drogi. A my o wszystko musimy walczyć — mówi Sahlem.

W 2007 roku, kiedy w at-Tuwani pojawiły się pierwsze budynki, mieszkańcy wsi nie mieli jeszcze dostępu do prądu. Pomogła wizyta Tony’ego Blaira. Były premier Wielkiej Brytanii przyjechał do wsi w 2009 roku jako specjalny wysłannik kwartetu madryckiego, grupy działającej na rzecz procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Stwierdził, że dostęp do elektryczności to prawo człowieka. Izraelskie władze się ugięły.

Po latach prowadzenia kampanii mieszkańcy at-Tuwani wywalczyli też dostęp do bieżącej wody. Wcześniej korzystali ze studni, ale przy niewielkich opadach poziom wody bardzo się obniżał. Gdy nie udało się zebrać wystarczająco dużo deszczówki, brakowało wody dla zwierząt. Wtedy jedynym wyjściem był zakup drogiej wody z cysterny.

Ostatni odcinek do at-Tuby to skalista droga na wzgórzu. Samochód kolebie się na boki, kamyki odbijają się od opon. W końcu wjeżdżamy na podwórko Radwana Abu Jundisa. Pokonanie 12-kilometrowego odcinka zajęło nam pół godziny.

Namiot

25 lat temu armia zdołała na chwilę wysiedlić rodzinę Abu Jundis. Ale wrócili. Matka Radwana, Monteri Abu Jundis, nie wyobraża sobie żyć gdzie indziej.

W 1999 roku prawie 700 mieszkańców Masafer Jatty otrzymało od armii nakaz opuszczenia ziemi. Wojsko eksmitowało większość osób, niszcząc lub konfiskując przy tym dobytek. Namiot rodziny Abu Jundis też trafił na wojskową ciężarówkę. Żołnierze zabrali wszystko: od talerzy po krzesła. Przewieźli to do pobliskiego miasta Jatta. Monteri Abu Jundis i jej mężowi zostały tylko owce. Zdecydowali, że zostaną, choć żołnierze codziennie przychodzili i kazali im się wynosić do Jatty.

Nie mieli nic. Noce spędzali na ziemi, pod głazami. Dopiero po tygodniu, kiedy wojsko aresztowało jej męża, Monteri postanowiła odpuścić. Wujek zasugerował, żeby pojechała z dziećmi do at-Tuwani. – Mówił, że mieszkają tam dobrzy ludzie. Tak było. Przyjęli nas jak swoich.

Ale Monteri cierpiała. – Tylko ciałem byłam w at-Tuwani, moje serce zostało w at-Tubie.

Teraz jest po sześćdziesiątce. Siedzi na ławce w czystym, przestronnym pokoju z telewizorem zasilanym energią z paneli fotowoltaicznych. Radwan budował to pomieszczenie przez pięć lat, między 2011 a 2016 rokiem. Ukrył konstrukcję pod namiotem. Gdyby wojsko odkryło budowę, Radwan musiałby ją natychmiast zburzyć. Otrzymał nakaz rozbiórki na wszystkie pomieszczenia w gospodarstwie. Nie pomogła nawet tabliczka informująca, że dany budynek powstał w ramach unijnej pomocy humanitarnej.

– To Unia Europejska łamie prawo międzynarodowe stawiając budynki w strefie C – stwierdził Avi Zimmerman, amerykański Żyd, były dyrektor wykonawczy Ariela, jednego z największych izraelskich osiedli na okupowanym Zachodnim Brzegu, gdy rozmawialiśmy o łamaniu prawa międzynarodowego. – Izrael zarządza tą strefą. UE ani żaden kraj nie mają tu nic do powiedzenia.

Starsza kobieta w chadorze siedzi na na kanapie
Monteri Abu Jundis w pokoju gościnnym, wieś at-Tuba. Fot. Marek Kowalczyk.
wnętrze domu, telewizor, kanapy pod ścianami, ściany bielone, zamiast okna otwór wycięty w murze.
Wnętrze pokoju gościnnego w domu Radwana Abu Jundisa w At-Tuba. Fot. Marek Kowalczyk.
Młody mężczyzna w czapce rozmawia z innym mężczyzną, w tle bielone ściany.
30-letni Radwan Abu Jundis rozmawia z Sahlemem al-Adrą. Fot Marek Kowalczyk.
ekran telefonu komórkowego z jakimś zdjęciem
Radwan Abu Jundis pokazuje film z kamery umieszczonej na jego domu. Poprzedniej nocy o 4 nad ranem osadnicy jeździli na quadzie wokół zabudowań i głośno krzyczeli. Fot. Marek Kowalczyk.
Widok na wiejskie gospodarstwo, ziemia skalista, zagroda dla owiec.
Radwan Abu Jundis pracuje na swojej farmie w At-Tuba, w tle budynki osady Ma'on. Fot. Marek Kowalczyk.

Plac zabaw

W rzeczywistości najwięcej do powiedzenia mają w Masafer Jacie żydowscy osadnicy, mówią mi mieszkańcy wsi, które odwiedziliśmy.

Przed domem Radwana aktywiści wybudowali plac zabaw, ogrodzili go. Obok stał namiot, w którym mogli posiedzieć dorośli. Wszystko widać przez okno z salonu Radwana.

Od siódmego października plac zabaw jest pusty. Kiedy pojawią się na nim palestyńskie dzieci, są przeganiane przez osadników. Teraz bawią się tam tylko izraelskie dzieci.

Gdy wyjeżdżamy z at-Tuby, Izraelczycy znowu przychodzą ze swoimi dziećmi, pisze Radwan.

Wystarczy sama ich obecność, mówi mi wielu Palestyńczyków, nie tylko w Masafer Jacie. W ten sposób zaznaczają, że to „ich ziemia”. Ziemia obiecana Żydom przez samego Boga.

widok na skromny plac zabaw dla dzieci
Plac zabaw zbudowany przez aktywistów dla dzieci z at-Tuba z flagami Izraela w tle. Palestyńskie dzieci nie mogą się już tam bawić. Są przeganiane przez żydowskich osadników, którzy przyprowadzają tu swoje dzieci. Fot. Marek Kowalczyk.

Blokada

Toczymy się z powrotem po wyboistej drodze. Sahlem odsłuchuje wiadomości. – Wojsko otoczyło wieś.

Przyspieszamy, na ile pozwala niepewna droga. Pod szybą samochodu ląduje napis PRESS. Kiedy zbliżamy się do at-Tuwani pędząc już po asfalcie, Sahlem rzuca: – Nie zwalniaj. Jedź, jedź, jedź. Musimy minąć blokadę.

Do wsi dostajemy się boczną drogą.

Wspinamy się po zboczu. Spieszymy się, brakuje mi tchu. – Spokojnie, nie widzą nas – uspokaja Sahlem.

Dołączamy do zgromadzonych na tarasie osób. Razem obserwujemy rajd wojska i policji. Patrzymy na główną drogę z zaparkowanymi opancerzonymi jeepami, śledzimy ruchy kolejnych żołnierzy przeszukujących traktor 50 metrów od nas. Zastanawiamy się, czy któryś z nich nie ruszy w stronę tarasu, by nas przesłuchać.

Czasem ktoś się zaśmieje, zażartuje, wtedy napięcie na twarzach na chwilę znika.

Po zatrzymaniu pary z dzieckiem ludzie powoli zaczynają się rozchodzić. Czekamy do końca. Ruszamy do domu Sahlema, dopiero kiedy wszystkie wozy opuszczą wieś. – W końcu. Moja żona czeka z obiadem – rzuca Sahlem z ulgą w głosie.

Są na swoim od zeszłego roku. Ich dom z wykafelkowaną kuchnią, małą łazienką z prysznicem i pokojem dziennym pełnym puf to jedno z niewielu miejsc w okolicy, w którym czuję się bezpiecznie.

Morze

Pytam Sahlema, jak poznał swoją żonę. – Na weselu. Wiesz, tutaj wesele trwa tydzień. Było 400 kg mięsa. Żaden tam kurczak tylko koźlina.

Wczoraj we wsi też odbyło się przyjęcie weselne. Skromne, nie przyszło zbyt wiele osób, ale nie umknęło to uwadze osadników. Wieczorem zjawili się w namiocie, w którym trwała impreza i powiedzieli, że jak za godzinę ludzie się nie rozejdą, to oni podpalą ten namiot.

– I co? – pytam.

– Ludzie poszli do domów. To i tak była końcówka. Mówiłem ci, tutaj codziennie jest coś innego.

Po kolacji: maglobie z kurczakiem, serem labaneh, kiszonymi ogórkami, sałatą ze szklarni Sahlema i świeżym chlebem z taboonu, Sahlem odprowadza nas do samochodu. Do wsi wjeżdża biały samochód. – To pan młody. Ale jest zły! Zablokowali drogę i nie mógł zabrać żony do domu – śmieje się Sahlem.

Niesie na rękach synka Eliasa. Jego czteromiesięczny brat został z mamą.

– Tato, ja chcę nad morze – mówi chłopczyk.

– Teraz nie możemy pojechać – tłumaczy Sahlem cierpliwie. A nam wyjaśnia. – Kiedy jeszcze pracowałem w Izraelu, zabrałem go raz do Jaffy. Poszliśmy nad morze, spodobało mu się.

Zastanawiam się, na jakiego mężczyznę wyrośnie Elias. Na takiego samego wytrwałego, łagodnego aktywistę, jak jego ojciec i dziadek? Czy wychowa się w at-Tuwani, czy w innym miejscu? Kiedy pójdzie do szkoły? Czy kiedyś będzie mógł wrócić do Jaffy? I co poczuje, gdy znowu zobaczy morze?

Koparki

7 maja, przedpołudnie. W stronę at-Tuwani jadą koparki i spychacz. Zatrzymują się na skraju wsi. Wyburzają dwa domy. Sahlem buduje dla ich właścicieli namioty.

Artykuł powstał dzięki wsparciu Fonds Pascal Decroos.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze