Sebastian Klauziński
Konrad Szczygieł
Sebastian Klauziński
Konrad Szczygieł
Polscy narodowcy podłożyli ogień pod ośrodek węgierskiej mniejszości na Ukrainie. Według tamtejszych służb, za akcją stoi Rosja, która kolejnymi prowokacjami chce politycznie "podpalić" Zakarpacie
Użhorod, miasteczko na granicy Ukrainy i Unii Europejskiej, 4 lutego 2018. Dochodzi 1 w nocy. Dwaj mężczyźni: Adrian M. i Tomasz Sz. idą wzdłuż Bulwaru Prawosławnego, prawym brzegiem rzeki Uż. Adrian i Tomasz niosą tkaniny nasączone łatwopalną substancją. Adrian, elektryk z Krakowa, rosły, krótko ostrzyżony. Tomasz, osiłek z Bydgoszczy, długa broda, militarny ciuch.
Polacy zatrzymują się przy kamienicy pod numerem 5, czyli siedzibą Stowarzyszenia Kultury Węgierskiej w Użhorodzie. To centrum miasta, sto metrów od konsulatu Węgier, parę kroków - kładką przez Uż - od Placu Teatralnego, wizytówki miasta. Dwaj z mężczyzn zapalają tkaniny, podkładają ogień. Ale wilgoć i niska temperatura utrudniają zadanie, budynek nie chce się zająć. Podpalacze odchodzą.
Adrian M. i Tomasz Sz. na stacji uzupełniają zapas benzyny. Jest 4 rano gdy kamera monitoringu, zainstalowana w banku przy ośrodku węgierskim, rejestruje ich powrót. Na filmie widać, jak rzucają butelką z benzyną w okno budynku. Czekają, aż pojawi się ogień. Dopiero wtedy odchodzą.
Z logowań telefonów podpalaczy do stacji przekaźnikowych wynika, że spod „węgierskiego domu” wracają do hostelu Promenada przy ulicy Lwa Tołstoja. Stamtąd jadą na dworzec główny. Wsiadają do autobusu, który zawiezie ich na granicę ze Słowacją. Po godz. 6 rano, dwie godziny po podpaleniu, przechodzą odprawę paszportową. Są z powrotem w Unii Europejskiej.
Niedługo po odejściu podpalaczy na miejscu pojawiają się straż pożarna, policja i Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Strażacy szybko gaszą niewielki pożar. O tym, że coś się tu działo, świadczy osmalona elewacja budynku.
Jak wynika z materiałów ukraińskich śledczych, do których dotarli dziennikarze OKO.press i międzynarodowego kolektywu VSquare, trzej Polacy wymalowali też na ścianie ośrodka swastykę - by podejrzenia w sprawie pożaru skierować na ukraińskich nacjonalistów. Rankiem faszystowski symbol zamalowali Węgrzy.
„W ośrodku w nocy nikogo nie było. Sąsiedzi zauważyli dopiero rano, że coś się wydarzyło i zadzwonili do naszego przedstawiciela” - relacjonuje László Brenzovics (dla Ukraińców - Wasyl Brenzowycz), szef Związku Kulturalnego Zakarpackich Węgrów, do którego należy budynek.
Wkrótce o zdarzeniu wiedziało całe miasto - lokalni, węgierscy politycy i konsul.
Podpalacze ułatwili robotę służbom. Zostawili na każdym kroku ślady obecności w Użhorodzie: w hostelu podali prawdziwe dane, dali się nagrać kamerom monitoringu stacji benzynowych i banków, a na koniec kupili bilety u lokalnego przewoźnika i pokazali pogranicznikom paszporty przed wjazdem na Słowację.
Ukraińskie służby szybko dochodzą do tego, że uczestnikami akcji byli Polacy. Śledztwo Służby Bezpieczeństwa Ukrainy rusza z kopyta. Zwierzchnicy z Kijowa naciskają na funkcjonariuszy w Użhorodzie, żeby czym prędzej znaleźli sprawców. Do śledztwa przyłącza się polska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Niespełna trzy tygodnie po podpaleniu Adrian M., Tomasz Sz., i Michał P. zostają zatrzymani przez polskie służby. Dwaj pierwsi dostają zarzuty usiłowania podpalenia budynku Stowarzyszenia Kultury Węgierskiej na Ukrainie. Michałowi P., który był ich zleceniodawcą, oprócz podżegania do podpalenia, prokuratura zarzuca finansowanie przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Adrian M. i Tomasz Sz. są już na wolności. Michał P. został zatrzymany, w maju sąd przedłużył mu areszt.
Podpalacze związani są z działającą w Polsce skrajnie prawicową, prorosyjską organizacją Falanga. Dla ukraińskich służb to jeden z koronnych dowodów, że za podpaleniami stoi Rosja.
Zakarpacie sąsiaduje z Polską, Słowacją, Węgrami i Rumunią. To najbardziej wysunięty na zachód i jeden z najbiedniejszych regionów Ukrainy. Zarabia się tutaj połowę tego co w Kijowie, choć w stolicy regionu - Użhorodzie - tego nie widać. Restauracje i bary są pełne turystów. Na każdym kroku hotele i stragany z pamiątkami. Górzysty krajobraz i zabytki przyciągają wielu Ukraińców, zwłaszcza po rosyjskiej aneksji Krymu, gdzie wcześniej często spędzali urlopy.
Region stoi drobnym, przygranicznym handlem, legalnym i nielegalnym. Przemyt papierosów i alkoholu, głównie na Węgry i Słowację, ratuje domowe budżety. W Użhorodzie można usłyszeć filmowe historie: kilka lat temu odkryto tunel prowadzący na Słowację. Był tak szeroki, że jeździły nim wagoniki z kontrabandą. Innym razem przemytnicy przerzucali towar paralotnią.
Historycznie, przez 900 lat Zakarpacie było częścią Królestwa Węgier (potem Austro-Węgier). Po traumatycznym dla Węgrów Traktacie w Trianon w 1920 r., w wyniku którego stracili prawie 2/3 terytorium, Zakarpacie na krótko było częścią Czechosłowacji, a po II wojnie światowej - Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W XX wieku ma znaczenie strategiczne, bo to tędy przebiega granica ZSRR. Stacjonują tu radzieckie wojska, są bazy rakietowe i miejsce spotkań agentów KGB. Po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę Zakarpacie traci na jakiś czas na znaczeniu.
Zmiany granic zostawiły ślad: co dziesiąty mieszkaniec regionu jest Węgrem. Wciąż mieszka ich tu blisko 100 tysięcy, mimo że spora część wyjechała na Zachód.
Wskazówki zegarków w niektórych węgierskich domach w Użhorodzie idą zgodnie z czasem środkowoeuropejskim - godzinę do tyłu w porównaniu z czasem na Ukrainie. To symbol, że gospodarze czują się związani z węgierską macierzą. Ale tylko symbol.
„Mniejszość węgierska jest lojalna wobec Ukrainy, nie chce być uznawana za separatystów. Użhorod to nie Lwów czy Iwano-Frankiwsk. Nie ma tu głębokich ran między dwoma narodami, miejscowi zawsze żyli w zgodzie, bez względu na politykę” - mówi Dmytro Tużański, ukraiński dziennikarz i politolog zajmujący się stosunkami węgiersko-ukraińskimi.
Węgrzy na Zakarpaciu mają swoje partie, odpowiedniki dwóch największych ugrupowań na węgierskiej scenie politycznej: socjaldemokratów i Fideszu Victora Orbana. Odpowiednikiem tej drugiej jest Związek Kulturalny Zakarpackich Węgrów (KMKSZ). Ten, do którego należy budynek ośrodka w Użhorodzie. Zmiana na stanowisku szefa KMKSZ w kwietniu 2014 roku potwierdziła, że miejscowym Węgrom nie podobają się hasła separatystyczne. Poprzedni przewodniczący partii, Miklós Kovács, który nawoływał publicznie do autonomii terytorialnej Zakarpacia, stracił stanowisko na rzecz ugodowego i spokojnego László Brenzovicsa. Jego ugrupowanie jest dziś koalicjantem najsilniejszej partii na Ukrainie - Bloku Petra Poroszenki, a sam Brenzovics deputowanym do Rady Najwyższej.
Wielu zakarpackim Węgrom żyje się lepiej niż Ukraińcom. Chociaż oficjalnie Ukraina nie pozwala na podwójne obywatelstwo, za posiadanie dwóch paszportów nie spotyka ich żadna kara. Cały region objęty jest przepisami o małym ruchu granicznym. Korzystają z tego ci, którzy pracują na Węgrzech, za kilkukrotnie większe pieniądze niż w Użhorodzie, ale mieszkają na Ukrainie. Później emerytury też mają węgierskie.
Zgodnie z ukraińską konstytucją, Węgrzy mogą liczyć na autonomię kulturową i językową. W Berehowe, 70 km od Użhorodu, gdzie Węgrów jest najwięcej, działa szkoła wyższa nauczająca w ich języku. W samym Użhorodzie na uniwersytecie są wydziały z językiem węgierskim jako wykładowym. W 2012 roku Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła ustawę, zgodnie z którą w regionach, w których mieszka więcej niż 10 proc. ludności mówiącej językami innymi niż ukraiński, języki te zostały uznane za urzędowe. Na nowych przepisach najbardziej skorzystała ludność mówiąca po rosyjsku, ale także Węgrzy. Węgierski stał się językiem regionalnym na Zakarpaciu. „Duża część mieszkańców obwodu granicznego nie zna państwowego języka” - mówi Tadeusz Iwański z Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie, specjalizujący się w tematyce Zakarpacia.
Jednak pół roku temu Ukraina przyjęła nową ustawę o oświacie. Tym razem chodziło o wzmocnienie języka ukraińskiego, kosztem regionalnych - przede wszystkim rosyjskiego. Węgrzy, którzy na poprzedniej ustawie zyskiwali, teraz stracili. Budapeszt zareagował bardzo ostro. Minister spraw zagranicznych Węgier, Péter Szijjártó, zapowiedział, że w odwecie zablokuje Kijów na drodze do integracji z Unią.
Poważna rysa w stosunkach między Węgrami a Ukraińcami na Zakarpaciu pojałasię się jednak wcześniej - w 2014 r.
Wybory na Węgrzech wygrywa wtedy Fidesz. Premier Victor Orban w parlamencie stwierdza, że Węgrzy z Zakarpacia powinni mieć możliwość podwójnego obywatelstwa, a także formowania własnego samorządu. Dużo mówi o autonomii. „Takie wymagania mamy wobec nowej Ukrainy, która właśnie powstała” - przekonuje.
Chodzi mu o Ukrainę po rewolucji na kijowskim Majdanie i odsunięciu od władzy Wiktora Janukowycza. O autonomii wspomina również wicepremier i szef MSZ Węgier. Moment, w którym upominają się o swoich obywateli jest problematyczny: dwa miesiące wcześniej Rosja zajęła Krym.
Słowa Orbana wywołują konsternację na Ukrainie. Ale nowe władze, zajęte wojną na wschodzie kraju, prawdopodobnie nie chcą eskalować innego konfliktu. Wydają tylko notę protestacyjną, która przechodzi bez echa. „Gdy jedno państwo nagle interesuje się regionem granicznym państwa sąsiedniego, a centrala tego kraju nie odpowiada, to dochodzi do napięcia. Powstaje podłoże do tarć i operacji służb” - uważa Tużański, dziennikarz z Użhorodu.
"W 2014 r. zaczęła się wojna informacyjna między Rosją a Ukrainą. Nagle największe rosyjskie media zaczęły interesować się Zakarpaciem. RIA Novosti czy TASS piszą o Berehowe, gdzie mieszka mniejszość węgierska. Gdzie Rosja a gdzie 24-tysięczne Berehowo?” - mówi Tużański.
"Od 2014 r. nie było miesiąca, żeby w prorosyjskich mediach na Ukrainie nie pojawiały się o nas negatywne materiały, w których oskarżało się Węgrów o separatyzm. To były zupełne kłamstwa” - żali się László Brenzovics, szef KMKSZ, z którym spotykamy się w nowej siedzibie partii (z ochroniarzem i kamerą przy wejściu).
Brenzovics, spieszy się na pociąg do Budapesztu, ale przed odjazdem na dworzec pokazuje nam broszurę. W niej - zestawienie wszystkich ataków i prowokacji pod adresem mniejszości węgierskiej od 2014 r. Tylko w 2017 r. naliczył ich 89: podpalane pomniki, oblewane farbą podobizny Sandora Patofiego (poety, uczestnika powstania węgierskiego), zrywanie węgierskich flag, rozrzucanie fałszywych ulotek i podawanie fake-newsów o przygotowaniach do zbrojnego wystąpienia Węgrów na Zakarpaciu.
Rosyjskie media wrzucają np. film z zebrania Węgrów gdzieś na Zakarpaciu, a do tego komentarz: „Węgrzy właśnie uchwalili autonomię”. Wielu Ukraińców daje się przekonać fałszywkom. Słowo autonomia źle się im kojarzy - oznacza powtórkę z Donbasu.
„Rosjanie używają "karty węgierskiej" w Zakarpaciu, rosyjskie strony internetowe działają Ukraińcom na nerwy groźbą secesji, podczas gdy Węgrzy w ogóle nie podejmują takich wysiłków. To nie miałoby sensu - zaledwie 12 proc. ludności Zakarpacia to Węgrzy. Ale technika jest stara jak świat: wykorzystać mniejszość do osłabienia innego kraju” - twierdzi były szef departamentu polityki obronnej w Budapeszcie, Attila Demkó.
Elementem rozgrywki prowadzonej przez Rosjan, możę być, według ukraińskich służb, także podpalenie przez polskich falangowców węgierskiego ośrodka kultury w Użhorodzie.
Falanga to działająca nieformalnie, radykalnie prawicowa organizacja. Nawiązuje do tradycji przedwojennego, nacjonalistycznego i antysemickiego Obozu Narodowo-Radykalnego Falanga. Jej działaczy łączy niechęć do USA i NATO oraz podziw dla polityki Putina.
Sympatykiem i działaczem Falangi jest pochodzący z Bydgoszczy 25-letni Tomasz Sz., jeden z podpalaczy z Użhorodu. Jest on redaktorem strony internetowej Xportal.pl, wokół której koncentrują się zwolennicy i działacze Falangi. Pisze i tłumaczy dla Xportalu zagraniczne wywiady Aleksandra Dugina, politologa, który nawołuje do zabijania Ukraińców i stworzenia z Rosji ultraortodoksyjnego imperium. W 2017 roku Sz. był, jako przedstawiciel Xportalu na Międzynarodowym Festiwalu Studentów i Młodzieży w Soczi. Występuje też jako ekspert prokremlowskiego radia Sputnik, a na swoim profilu facebookowym publikuje zdjęcia i grafiki z nazistowskimi symbolami.
Drugi z podpalaczy, 28-letni Michał P., niegdyś związany był z prokremlowską partią Zmiana. Jej szef Mateusz P. (były doradca Andrzeja Leppera) siedzi w areszcie oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji. Michał P. doradzał Zmianie w sprawach obronności, brał udział w antyukraińskich demonstracjach (m.in. 2 listopada 2014 r., razem z prorosyjskim „Komitetem Ukraińskim” pod ambasadą Ukrainy w Warszawie). Dużo czasu poświęcał proobronnemu Stowarzyszeniu Jednostka Strzelecka 2039. Pełni funkcję dowódcy jednego z plutonów SJS 2039 i członka komisji rewizyjnej stowarzyszenia.
Prawdopodobnie to w SJS 2039 Michał P. poznał Adriana M., 22-latka, który do 2016 również był członkiem tej organizacji (w randze szeregowego strzelca).
Falangiści z SJS 2039 organizują „antybanderowskie” patrole na granicy polsko-ukraińskiej. Jeżdżą do separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej na spotkania z jej przywódcami, na wiecach przed ambasadą USA palą flagi NATO i wykrzykują antysemickie hasła.
Na Xportalu można obejrzeć film z jedego z "antybanderowskich" patroli, z sierpnia 2015 roku. Film trafił też do rosyjskiej telewizji NTV. "Grupa wolontariuszy przeczesuje polskie lasy przy granicy z Ukrainą w poszukiwaniu bojowników Prawego Sektora" - tłumaczyła widzom rosyjska spikerka.
Jak pisaliśmy w OKO.press w 2016 roku, SJS 2039 podlega Związkowi Strzeleckiemu „Strzelec” z Rzeszowa. Oficjalnie patronuje mu polskie Ministerstwo Obrony Narodowej. W 2016 r. jednostka brała udział w Regionalnych Ćwiczeniach Obronnych nad Soliną, organizowanych w ramach natowskich manewrów o krytonimie Anakonda. Strzelcy z SJS 2039 uczestniczyli też w wielu imprezach okolicznościowych i defiladach z udziałem urzędników MON oraz samorządowców. We wrześniu 2016 r. Agencja Mienia Wojskowego użyczyła im nieruchomość wojskową przy ul. Rydla w Krakowie. A jednym z fundatorów sztandaru stowarzyszenia została państwowa Agencja Wywiadu.
W lutym 2018 roku, tuż po zatrzymaniu podpalaczy węgierskiego ośrodka kultury w Użhorodzie, zapytaliśmy Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która ma czuwać nad bezpieczeństwem państwa, czy wiedziała o związkach Adriana M., Michała P. i innych działaczy Falangi ze stowarzyszeniem SJS 2039? Czy zrobiła coś by przeciąć współpracę pomiędzy SJS 2039 a resortem obrony? Rzecznik prasowy ministra koordynatora służb specjalnych, Stanisław Żaryn, odesłał nas jednak do resortu obrony.
Zapytaliśmy więc MON: jak to możliwe, że ministerstwo i jego instytucje współpracują z działaczami neofaszystowskiej i prokremlowskiej organizacji?. „Nie istnieje formalny dokument regulujący współpracę MON z SJS 2039 ani pisma ją inicjujące” - odpowiedziało niejasno biuro prasowe MON.
Zbigniew Mirosław z krakowskiego Strzelca twierdzi, że jesienią 2016 r., po pierwszych publikacjach na temat związków krakowskich Strzelców z Falangą, ABW wezwała na przesłuchanie uczestników prorosyjskich demonstracji. „Puścili ich wolno więc uznaliśmy, że są czyści” - mówi.
Marek Matuła, komendant Strzelca z Rzeszowa twierdzi, że przed zawarciem porozumienia z kolegami z Krakowa prosił „stosowną służbę o sprawdzenie (SJS 2039) pod kątem działalności w zgodzie z polskim porządkiem prawnym”. Służby miały odpowiedzieć, że „nie mają zastrzeżeń”.
Po zatrzymaniu podpalaczy przez ABW, krakowski Strzelec oficjalnie się od nich odciął. Michał P. został usunięty z jednostki.
Próbowaliśmy skontaktować się ze sprawcą podpalenia w Użhorodzie, Adrianem M., który pozostaje na wolności. „Przykro mi bardzo, ale już dość głupot na swój temat wyczytałem w internecie. Pozdrawiam” - odpowiedział krótko.
Bartosz Bekier, lider Falangi, którego nazwisko pojawiało się w ukraińskich publikacjach dotyczących podpalaczy, spotyka się z nami w lobby hotelu Polonia w centrum Warszawy.
Czym się zajmuje na co dzień? „Jestem wykładowcą na jednej z prywatnych uczelni” - odpowiada tajemniczo. Nie zdradzi jednak na jakiej. „Nie chcę, żeby mój obecny pracodawca miał kłopoty” - mówi. Wcześniej, jako doktorant, prowadził zajęcia z bezpieczeństwa i gier decyzyjnych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Gdy został opisany w mediach jako rosyjski agent wpływu, uczelnia musiała się tłumaczyć z jego zatrudnienia.
Trudno też dowiedzieć się czegoś o działalności Falangi. Nie została ona formalnie zarejestrowana. "Sąd blokuje od wielu lat naszą rejestrację. Podejrzewam, że ze względów politycznych. Już sama nazwa, odwołująca się do przedwojennego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga, może być problemem dla elit prawniczych” - mówi Bekier.
Skąd Falanga ma pieniądze na działalność? „Z tego samego źródła, które deklaruje OKO.press, czyli z wpłat czytelników” - uśmiecha się Bekier. „Organizujemy zbiórki na portalu crowdfundingowym, można też wpłacać bezpośrednio na konto”.
Na czyje konto trafiają pieniądze, skoro formalnie Falanga nie istnieje? „Na moje prywatne, przeznaczone na potrzeby Xportal.pl” - odpowiada Bekier.
Lider Falangi sporo podróżuje. Bywał w Syrii z działaczami prorosyjskiej partii Zmiana, spotykał się w Libanie z przedstawicielami Hezbollahu i z separatystami w Donieckiej Republice Ludowej. „Jeżdżę za własne pieniądze. To żadne Putin Travel, jak twierdzą wrogie media” - mówi. I przekonuje, że polskie służby działają nad wyraz sprawnie więc szybko by odkryły, gdyby do jego wyjazdów dokładał się „obcy podmiot”.
Bekier twierdzi, że przeprowadzona przez Adriana M., Tomasza Sz. i Michała P. akcja podpalenia ośrodka węgierskiego w Użhorodzie nie ma nic wspólnego z Falangą. „Być może sami przedsięwzięli coś takiego. Nie widzę żadnych potencjalnych zysków z takiej akcji dla Falangi” - mówi. Część informacji o podpaleniu, które pojawiły się w ukraińskich mediach, nazywa fake-newsami: „Pojawienie się mojego nazwiska w tekstach o podpaleniu i przypisywanie mi udziału w walkach w Doniecku albo dowodzenie legionem ochotników przeciwko państwu ukraińskiemu pokazuje, że Ukraińcy z góry ustawili kontekst narracji”.
Czy po powrocie podpalaczy z Użhorodu, miał z nimi kontakt? „Tak, rozmawiałem z nimi. Do końca zaprzeczali, że byli sprawcami” - odpowiada Bekier. Michał P. przekonywał, że akcja była prowokacją Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Bekierowi podoba się to tłumaczenie: „Oprócz potencjalnych korzyści strony rosyjskiej, to właśnie Ukraina najbardziej skorzystała na tym podpaleniu. Być może Ukraińcom zależało, żeby po akcjach ukraińskich nacjonalistów wymierzonych w mniejszość węgierską, przenieść odpowiedzialność za nie na Polaków lub Rosjan?” - zastanawia się.
Gdy zatrzymano uczestników akcji w Użhorodzie, Falanga opublikowała na Xportalu komunikat, w którym apelowała by „wszystkie ugrupowania poczuwające się do związków z narodowym radykalizmem, nacjonalizmem czy innymi interpretacjami idei narodowej, przyłączyły się do (…) stanowiska w celu zainicjowania w Polsce debaty nad międzynarodowym statusem Zakarpacia”.
Autorzy Xportalu zachęcali też, by mniejszość węgierska sama zdecydowała, „częścią jakiego państwa powinna być ich mała ojczyzna”.
Historia związana z podpaleniem ośrodka wegierskiego miała swój dalszy ciąg.
Po tym, jak falangiści próbowali nieudolnie podpalić siedzibę Stowarzyszenia Węgrów Zakarpackich, 27 lutego 2018 r. miał miejsce drugi, poważniejszy atak. Tym razem napastnicy użyli bomby własnej konstrukcji zrobionej z aluminium. Nikt nie ucierpiał, ale w wyniku eksplozji spłonęło wnętrze budynku, a wraz z nim dokumentacja KMKSZ. Sprawcami ataku okazali się dwaj Ukraińcy, kierowani przez mężczyznę z paszportem Naddniestrza - nieuznawanego para-państwa, kontrolowanego przez Rosję. „Informacja o wybuchu od razu pojawiła się w rosyjskich mediach, w tym w TASS [centralna agencja informacyjna Rosji — red.] jeszcze zanim zaczęły o tym mówić ukraińskie media” - mówi Jarosław Hałas z biura gubernatora Zakarpacia.
SBU zakwalifikowało czyn jako atak terrorystyczny. Dwóch Ukraińców trafiło do aresztu, trzeciemu z paszportem Naddniestrza udało się uciec.
Dlatego Brenzovics nadal nie śpi spokojnie. „Dwa dni przed naszym spotkaniem ukraińska policja aresztowała grupę ludzi z Mukaczewa, która przyjechała do Użhorodu samochodem po dach wypchanym materiałami wybuchowymi. Nie mieli dobrego alibi, po co im ten materiał w Użhorodzie. W pobliżu mojego domu stanęła policja” - opowiada.
Ukraińcy twierdzą, że nacjonaliści na Zakarpaciu nie mają tu za dużo do gadania. Ci, którzy biorą udział w tutejszych demonstracjach, to „importowani” nacjonaliści ze Lwowa i Iwano-Frankiwska. Dmytro Tużański zaznacza, że jest różnica między nacjonalistami z Prawego Sektora czy Swobody, a ekstremistami z Zakarpackiej Siczi, którzy są aktywni na Zakarpaciu. „To marginalne ugrupowanie, z wątłym kręgiem znajomych i kierownictwem. Wykonują zamówienia polityczne, ale nie tylko. Gdy ktoś ma problem biznesowy, też się może do nich zwrócić" - mówi Tużański.
O ukraińskich nacjonalistów pytamy Jarosława Hałasa. „Prawica na Zakarpaciu to wrogowie Rosji. Wielu z nich walczyło w Donbasie. Nie lubią Węgrów, ale starają się z nimi dogadywać. Nie szukają konfliktu” - przekonuje.
“Konflikt ukraińsko-węgierski jest sztuczny, wszyscy na Zakarpaciu to wiedzą. Prawda jest taka, że za 200 $ można tutaj zrobić każdą akcję propagandową. A potem sfilmować ją i wysłać do rosyjskich mediów” – przekonuje Tużański.
Ferenc Katrein pracował przez dekadę w węgierskim wywiadzie, do 2014 r. Po odejściu ze służby publicznie skrytykował podejście rządu Orbana do działalności wywiadu rosyjskiego na Węgrzech. Zdaniem Katreina ewentualny konflikt etniczny z udziałem Węgrów z Zakarpacia jest jednym z największych wyzwań, którym węgierskie służby muszą stawić czoła - i którym powinny zapobiec: „Napastnicy z Użhorodu byli obywatelami polskimi powiązanymi z prawicowymi, prokremlowskimi środowiskami. Uważam, że „polscy łącznicy” zostali wykorzystani do ukrycia tożsamości prawdziwych sprawców. Tych, którzy przygotowywali akcję i uniknęli konsekwencji” - mówi.
Tekst powstał we współpracy z dziennikarzami vsquare.org i Fundacji Reporterów: Anastasią Moroz, Szabolcsem Panyi i Patrykiem Szczepaniakiem.
W angielskiej wersji językowej znajdziecie go tutaj:
[embed]https://vsquare.org/zakarpattia-western-ukraine-burning-how-russia-sets-fire-to-the-eus-external-border/[/embed]
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze