Patrząc dziś za okno, trudno uwierzyć, że w Polsce zdarzał się taki mróz, że bledną przy nim opowieści z czasów PRL. Na dodatek ekstermalnie niskim temperaturom towarzyszyły głód i wojna… W styczniu 1940 roku w Siedlcach było aż -41°C
Zimą stulecia z czasów PRL nazwano przełom 1978 i 1979 roku. Ruch w kraju był sparaliżowany: drogi i tory zasypane, pociągi miały gigantyczne opóźnienia. W Warszawie kursowały rzadko niektóre autobusy i tramwaje. Do odmrażania torów używano nawet miotaczy ognia!
Do walki ze śniegiem skierowano załogi zakładów pracy, studentów i wojsko. Tymczasem w mieszkaniach pękały kaloryfery, w sklepach brakowało towarów. Dzieci i młodzież ugrzęzły na zimowiskach. Niektóre rejony Polski były odcięte od świata.
Symbolem ogólnopolskiego dramatu stał się wybuch gazu 15 lutego 1979 roku w centrum stolicy, przy Rotundzie PKO. Eksplozję tę wywołała pęknięta instalacja, ale też fakt, że śnieg, lód i zamarznięta ziemia nie przepuszczały stopniowo – jak dotąd bywało – gazu z nieszczelnych rur pod budynkiem, lecz doprowadziły do jego nagromadzenia, aż do krytycznego stężenia. W wybuchu zginęło 49 osób, ponad sto zostało rannych, a dramatyczna akcja ratownicza trwała sześć dni.
Rządzący krajem prezentującym się jako „dziesiąta gospodarka świata” Edward Gierek wiedział, że już wkrótce rodacy wystawią mu za to wszystko rachunek...
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Śniegu było wtedy co niemiara, wiał mroźny wiatr, jednak temperatury nie były rekordowe: zaledwie dwadzieścia kilka stopni poniżej zera. Pod tym względem przełom lat 1978/1979 nie był aż takim horrorem jak styczeń 1987 czy luty 1963 z mrozami poniżej trzydziestu stopni w całym kraju.
Nie da się tego także porównać z latami II wojny światowej: w styczniu 1940 roku temperatura w Siedlcach spadła ponoć aż do -41°C! Można nie ufać temu pomiarowi w trudnych latach wojny, ale sytuacja była naprawdę ciężka.
„Już pierwsza okupacyjna zima okazała się bardzo surowa. Warschauer Zeitung podawał, że tylko do lutego 1940 roku było 50 dni z temperaturą poniżej zera. Przez 22 dni było poniżej -15 stopni. W styczniu panowały często 20-stopniowe lub nawet 30-stopniowe mrozy. Działo się to w czasie, gdy ogromna część polskich domów – w miastach poddanych bombardowaniom lub mających za sobą walki uliczne – nie posiadała okien, a ich dachy były dziurawe” – opisywał historyk Kamil Janicki w artykule „Zimy w okupowanej Polsce”.
„Niedobór węgla sprawiał, że jego ceny wolnorynkowe biły wszelkie rekordy. Wszędzie za tonę trzeba było płacić więcej, niż wynosiła średnia lub nawet wysoka pensja Polaka. W Warszawie w roku 1941 taka ilość kosztowała już jednak w drugim obiegu nawet 1500 złotych – równowartość sześciomiesięcznych poborów urzędniczych. W tej sytuacji imano się wszelkich możliwych alternatyw. W mieszkaniach były montowane doraźne piecyki, tak zwane kozy, a warszawiacy – podobnie jak mieszkańcy innych miast – ogałacali z drzew parki i wyjeżdżali na wyręb do okolicznych lasów”.
Wielu dorosłych Polaków znało jednak już surowe zimy z czasów przedwojennych. Luty 1929 roku zapisał się jako najzimniejszy w historii meteorologii w Polsce: przyniósł nawet 40-stopniowe mrozy, zaś średnie temperatury tego miesiąca oscylowały w przedziale od -13°C do -16°C. Padło wiele nieoficjalnych rekordów zimna, m.in. -45°C w Rabce, -42°C w Czarnym Dunajcu, Dubiach i Czechowicach-Dziedzicach.
Krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosił także 23 lutego tego samego roku o -44°C w Kolbuszowej i nawet −48°C w Kąclowej koło Grybowa. Oficjalne najniższe temperatury zanotowano 10 lutego: -40,6°C w Żywcu, -40,4°C w Olkuszu, −40,1°C w Siankach. Silny mróz spowodował duże zakłócenia w komunikacji kolejowej z powodu pękania szyn, co spowodowało m.in. poważny problem z dostawami węgla.
Do wielu budynków w miastach nie docierała woda z powodu pękania wodociągów. Port morski w Gdańsku zamarzł, a dwa statki zostały uwięzione w lodzie na wodach Zatoki Gdańskiej. Od 13 lutego zawieszono zajęcia we wszystkich szkołach w Krakowie, a nawet wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Poza tym 9 lutego w Olecku zanotowano najniższą temperaturę na obecnych ziemiach polskich. Termometr na wówczas niemieckiej stacji meteorologicznej pokazał -42,0°C. Oprócz tego ten miesiąc przyniósł wiele innych lokalnych rekordów zimna, np. -33,1°C w Krakowie (10 lutego).
Odchylenie średniej temperatury lutego dla obszaru całej Polski (w obecnych granicach) wyniosło aż 11,4°C poniżej średniej z lat 1961-1990, wahając się od ok. 7°C w Karkonoszach do ponad 12,5°C w pn.-zach. części Wyżyny Lubelskiej i w okolicach Krakowa. Średnia temperatura zimy 1928/29 wyniosła w Warszawie -7,8°C.
Zima 1928/29 była nie tylko wyjątkowo mroźna, ale i śnieżna. Pierwsze opady śniegu w obszarach podgórskich wystąpiły już w pierwszej połowie października, zaś na większości obszaru Polski na przełomie listopada i grudnia.
Stała pokrywa śnieżna utrzymywała się bez przerwy od początku grudnia do połowy kwietnia, a jej grubość w okresie od stycznia do marca wahała się od 20 do 60 cm na nizinach do 100 cm i więcej w obszarach podgórskich. Największą grubość (267 cm) zmierzono 9 kwietnia w rejonie Morskiego Oka.
W lutym 1929 roku wokół paru dziesiątych powyżej lub poniżej -40°C oscylowały temperatury w Żywcu, Poroninie, Olkuszu czy Sanoku. Niewiele, ledwie parę stopni lepiej było wtedy w Zakopanem, Tomaszowie Lubelskim, Puławach, Częstochowie, Piotrkowie Trybunalskim, Skierniewicach, Krakowie, Radomiu, Lublinie, Cieszynie...
Na zdjęciach z epoki widzimy gigantyczne hałdy śniegu na poboczach dróg i torów, pociągi ledwie przebijające się przez zaspy i wojsko wykorzystujące tankietki jako pługi śnieżne.
Te przykłady z XX wieku to jednak nic w porównaniu z zimami z dawniejszej historii Polski, gdy nikt nie miał jeszcze na podorędziu termometrów i nie dokumentowano pomiarów pogody.
Zimą stulecia z czasów PRL nazwano przełom 1978 i 1979 roku. Ruch w kraju był sparaliżowany: drogi i tory zasypane, pociągi miały gigantyczne opóźnienia. w mieszkaniach pękały kaloryfery, w sklepach brakowało towarów.
„W roku 1125/1126 od wielkiego zimna miało wyginąć w Polsce dużo ludzi i zwierząt, a mrozy zniszczyły oziminy (prawdopodobnie z braku okrywy śnieżnej), w konsekwencji czego w następnym roku nastąpił w Polsce głód. Wiemy również, że w 1235 roku po zniszczeniu zboża częściowo przez srogą zimę, częściowo przez długotrwałe deszcze w letniej porze roku, gnębił Polskę głód.
W 1268/69 roku zamarzły cieśniny duńskie i większe rzeki w zachodniej Europie, między innymi Tamiza. W latach 1305 i 1364 zamarzły we Francji wszystkie rzeki, w Polsce zaś na skutek silnych mrozów i grubej okrywy śnieżnej wyginęła duża ilość dzikich ptaków i ssaków; poza tym niskie temperatury były przyczyną ogromnych szkód w sadach owocowych” – podsumowywał przed laty wiedzę historyków dr Henryk Mitosek w artykule „Anomalie klimatyczne w przeszłości”.
Prof. Magdalena Kuchcik z Zakładu Badań Klimatu PAN dodaje do tego w książce „Warunki termiczne w Polsce na przełomie XX i XXI wieku i ich wpływ na umieralność” jeszcze dwie inne interesujące daty. Po pierwsze przełom 1076 i 1077 roku, gdy za rządów Bolesława Śmiałego Wisłę tak skuł lód, że można było przechodzić po niej jak po trwałym lądzie.
Po drugie przełom 1322 i 1323 roku, gdy wedle zapisów kronikarskich było „między Danią, Słowiańskim Krajem i Jutlandią zamarznięte całe Morze Bałtyckie, tak że rozbójnicy, przychodząc ze Słowiańskiego Kraju, splądrowali niektóre okolice Danii, a pośrodku morza na lodzie były założone gospody dla przejezdnych”.
Arcyciekawych danych o zimach z czasów Jagiellonów dostarcza w swoich „Dziejach” Jan Długosz. Pod rokiem 1440 zapisał: „Była w tym roku w Polsce i krajach pogranicznych zima ciężka i sroga, która wiele drzew rodzajnych wymroziła i spowodowała wielki pomorek na bydło.
Przeszłego też lata chybiły urodzaje; a gdy z tej przyczyny bieda stała się powszechną, wiele ludzi umierało z głodu; niektórzy używali pewnej tłustości i soku osiąkającego z drzew, który po polsku zowią jemiołą (gyemyola); inni z ziół, liści i korzonków wyrabiali i jedli chleb; z czego potem, gdy lato nadeszło, jakby od morowej zarazy ginęli. Szlachta i wieśniacy zdzierali z obor stare strzechy, aby niemi jakożkolwiek głód i skwierk zmorzonego bydła zaspokoić.
Od Ś. Marcina [11 listopada - przyp. red.] bowiem śniegi ogromne trwały przez całą zimę i wiosnę przy tęgich mrozach aż do Ś. Jerzego [23 kwietnia], i dopiero około tegoż dnia razem z lodami tajać poczęły, tak iż do tej pory i ziemia była ściśnięta i po rzekach przechodzić można było. Przeto i bociany z ciepłych przylatujące krajów, dla wielkiego zimna cisnęły się jakby domowe ptastwo do ludzkich mieszkań, i w nich się przechowywały, aż póki nie zeszły śniegi i lody i cieplejsza nie nastała pora. Wiele zaś innego ptastwa od srogiego zimna poginęło, a rzeki nie puszczały aż do dnia Ś. Jerzego, śniegi okrywały pola, góry, lasy, pagórki i krzewy”.
Nie wspomniał natomiast kronikarz – jak zwraca uwagę Piotr Oliński w pracy „O opisach pogody przez Jana Długosza w Annales” – o sygnalizowanej przez innych kronikarzy srogiej zimie z sezonu 1459/1460. Na skutym lodem Bałtyku utrzymywano wówczas trakt komunikacyjny; z Prus jeżdżono saniami między portami; z Danii chadzano lodem do Lubeki; z wieży na Helu jak okiem sięgnąć widać było zamrożony Bałtyk.
Na terenach rozległego państwa polsko-litewskiego i potem zdarzały się zimy, gdy „woda wylana z naczynia wprzódy zamarzła, nim do ziemi doleciała” (1577) albo „wszystkie napoje, nawet wina hiszpańskie, jednej nocy zupełnie aż do dna naczyń zamarzły, i tych potem nie inaczej użyć można było, jak przez rozbicie naczyń i roztopienie przy ogniu” (1655).
Notabene ta pierwsza data zbiegła się z konfliktem zbrojnym Rzeczypospolitej z carem Iwanem Groźnym, druga – z potopem szwedzkim. Znów mroźna pogoda splątała się z dramatami wojennymi.
Jednak prawdziwą pogodową katastrofę przyniosła zima z przełomu 1708 i 1709 roku. Ksiądz Gabriel Rzączyński – autor „Historii naturalnej Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i krajów przyłączonych” – tak ją opisał:
,,Roku 1709 nadzwyczaj silne mrozy panowały w styczniu i lutym, i te wiele ludzi i bydła o śmierć przyprawiły; ptactwo mniejsze przez okna i drzwi do domów wpadało, szukając schronienia przed zimnem; ryby w stawach i sadzawkach do dna zamarzniętych poginęły; lasy w wielu miejscach od mrozu poniszczały, dęby od mrozu pękały z hukiem jakby od bomby; niektórzy wystawiwszy wino węgierskie i piwo na wolne powietrze, w przeciągu jednej godziny takowe zmrożone znaleźli; ziemia blizko na półtrzecia łokcia (około 144 cm) była zamarznięta”.
Potwierdzał to biskup Andrzej Chryzostom Załuski: „Morze Bałtyckie jak tylko okiem nawet uzbrojonem dosięgnąć można było, do dnia 8 kwietnia, grubym lodem było pokryte”.
To był zarazem okres kilkuletniej epidemii dżumy – która tylko w samych Prusach Książęcych pochłonęła ćwierć miliona ofiar – oraz krwawej III wojny północnej rozgrywającej się m.in. na terenach Rzeczypospolitej.
To wtedy na Ukrainie miała się rozegrać bitwa pod Połtawą, która zadecydowała o przyszłości naszej części Europy. Po jednej stronie stały wojska Szwedów i ich sprzymierzeńców pod wodzą Karola XII. Po drugiej armia cara Piotra I Wielkiego.
„W grudniu 1708 r. armia szwedzka rozłożyła się na leże zimowe między Romnami, Hadziaczem, Łochwicą a Przyłukami. Z trzech stron otaczali ją Rosjanie, a Piotr I postanowił nękać Szwedów nawet w zimie. Często też dochodziło do utarczek kawalerii. Na wieść o tym, że wojska carskie zamierzają zaatakować Hadziacz, Karol XII opuścił Romny i ruszył na pomoc stacjonującym tam oddziałom.
Nie zdążył jednak zapobiec zniszczeniu przez Rosjan znajdujących się w pobliżu Hadziacza wielkich magazynów prowiantowych. Rosyjska kawaleria zajęła też pozbawione załogi wojskowej Romny, gdzie również zniszczono duże zapasy żywności i furażu. Tymczasem w całej Europie nastąpił atak straszliwej zimy. Na Zadnieprzu silne mrozy przyszły w nocy z 29 na 30 grudnia 1708 r.
Mróz był tak wielki, że wielu żołnierzy szwedzkich zamarzło w Hadziaczu na śmierć. Z powodu mrozu nie odbyły się nawet msze święte w pierwszy i drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, co w armii szwedzkiej było wydarzeniem zupełnie wyjątkowym” – pisał prof. Zbigniew Anusik w pracy „Dlaczego Szwedzi przegrali bitwę pod Połtawą? Natura przeciwko armii szwedzkiej w kampaniach 1708 i 1709 roku”.
Zima, choroby, a potem wiosenne roztopy znacznie osłabiły doświadczoną armię szwedzką. 8 lipca 1709 przegrała ona pod Połtawą, a król Karol XII musiał uciekać do Turcji. Kozaccy i polscy sprzymierzeńcy Szwedów – tzn. żołnierze atamana Iwana Mazepy i stronnicy króla Stanisława Leszczyńskiego – znaleźli się na straconej pozycji. Szwecja straciła swoją mocarstwową pozycję, a kolosalnie wzrosła rola Rosji, która niebawem miała zdominować naszą część Europy. Prognozy dla Rzeczpospolitej stawały się coraz bardziej kiepskie.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze