Zbigniew Ziobro chce wyłączenia Polski z systemu EU ETS i zapowiada wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. Miałoby to według niego zbić ceny prądu w Polsce. To niebezpieczna gra, która może skończyć się kolejnym bezsensownym, niemożliwym do wygrania konfliktem z UE
Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapowiada skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego sprawy systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla (EU ETS). Lider Solidarnej Polski jednocześnie chce przerzucić winę za wysokie ceny prądu rząd koalicji PO-PSL.
TK miałby sprawdzić, czy „tryb przyjęcia decyzji o drastycznej zmianie systemu EU ETS, na którą zgodzili się Donald Tusk i Ewa Kopacz, nie naruszał przepisów Konstytucji RP” - wyjaśniał Ziobro w „Gazecie Polskiej”.
„Nasze stanowisko jest jasne i jednoznaczne. Nie możemy dłużej obciążać Polaków i polskiej gospodarki systemem handlu emisjami. Jeśli Unia nie będzie chciała go radykalnie zreformować i sprawić, aby nie był łupieniem biedniejszych przez bogatych, powinniśmy go zawiesić. I skupić się na reformie polskiej energetyki, ale bez płacenia setek miliardów złotych za certyfikaty emisyjne” - mówił szef resortu sprawiedliwości w wywiadzie dla dziennika.
Myśl Ziobry rozwinął podczas konferencji prasowej wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Jak zaznaczył, unijne traktaty „w sprawie swobody doboru źródeł energii przewidują jednomyślność” w głosowaniu na forum Rady Unii Europejskiej. Jak podał Kaleta, w głosowaniu z 2014 roku (kiedy na stanowisku premiera była Ewa Kopacz) wymagano z kolei zwykłej większości. Jeśli TK uznałby takie działanie za sprzeczne z ustawą zasadniczą, Polska mogłaby wyjść z systemu EU ETS.
Traktaty w tej sprawie — swobody doboru źródeł energii przewidują jednomyślność. Dziwnym trafem w tym przypadku Polski jednomyślności pozbawiono. Na to zgodził się Donald Tusk i Ewa Kopacz — dokładnie na to, że Polska nie miała prawa veta w tej sprawie
Środowe wypowiedzi przedstawicieli resortu sprawiedliwości są obarczone kilkoma fundamentalnymi błędami.
Po pierwsze: System EU ETS nie ogranicza bezpośrednio doboru źródeł energii. Nikt na mocy ustaleń o EU ETS nie zakazuje Polsce nadal opierać swojego miksu energetycznego na emisyjnych źródłach.
Zgadzając się na członkostwo w Unii Europejskiej, przyjęliśmy, że podstawowe regulacje dotyczące gospodarki będziemy starali się kształtować wspólnie z innymi krajami.
Handel uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla jest jedną z takich wspólnych regulacji – podobnie jak na przykład założenia dotyczące swobodnego przepływu towarów i osób. W ramach EU ETS nikt nie zabrania nam dalszego korzystania z węgla. Możemy nadal napędzać nim nasze elektrownie, ale zgodziliśmy się, że będzie to więcej kosztować.
Unia Europejska wpływa na kształtowanie miksu energetycznego państw na inne sposoby. W ramach prawa wspólnotowego są np. wyznaczane cele dotyczące użycia odnawialnych źródeł energii. Dyrektywa z 2009 roku zobowiązała kraje do osiągnięcia łącznego użycia OZE na poziomie 20 proc. całego miksu do 2020 roku.
Obowiązkowy cel dla Polski wynosił 15 proc, a osiągnęliśmy go między innymi dzięki włączeniu do rachunku drewna używanego w domowym ciepłownictwie.
System handlu uprawnieniami do emisji jest fundamentem europejskiej polityki ograniczania emisji CO2. Obowiązuje wszystkie kraje unijne i nie można się z niego jednostronnie wypisać. Podobnie jest z innymi fundamentalnymi założeniami Wspólnoty. Trudno sobie wyobrazić, że Polska wprowadza cła, wyłączając się ze wcześniej wspomnianej swobody przepływu towarów.
Polski rząd ma więc dwa sposoby na wyjście naszego kraju z systemu ETS.
Pierwszy to przekonanie do rezygnacji z niego szerokiej koalicji znaczących państw, a w końcu wszystkich krajów członkowskich UE. Wtedy regulacje przestałyby obowiązywać na terenie całej Unii. Byłoby o to jednak trudno, co pokazał grudniowy szczyt Rady Europejskiej.
Apele premiera Morawieckiego ograniczyły się jedynie do reformy systemu EU ETS. Chodziło przede wszystkim o ograniczenie możliwości uczestnictwa w rynku uprawnień dla podmiotów finansowych, które — spekulując — mogłyby grać na zwyżki cen certyfikatów. Prezes Rady Ministrów na unijnym forum nie przebił się nawet z taką propozycją.
"Zgodnie z prawem europejskim Polska nie może podjąć jednostronnej decyzji o wyjściu z systemu handlu uprawnieniami do emisji. Nie odniosłoby to skutku prawnego" - komentuje słowa członków obozu rządzącego Ilona Jędrasik z fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
"Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce wyłącznie z inicjatywy Komisji Europejskiej i przy poparciu Parlamentu Europejskiego i Rady. Trzeba by było też zmienić kilkadziesiąt unijnych aktów prawnych. Jest to więc sytuacja dalece hipotetyczna".
W najbardziej drastycznym scenariuszu Trybunał Konstytucyjny mógłby na wniosek Ziobry decydować o… wyjściu z Unii Europejskiej. Jeśli nie przekonamy wszystkich do zarzucenia EU ETS, to jednostronne wyjście z tego systemu jest możliwe jedynie w ramach rezygnacji z członkostwa.
Wtedy prąd rzeczywiście mógłby być nieco tańszy. Abstrahując nawet od absurdu takiej polityki w czasie kryzysu klimatycznego i potrzeby zdecydowanej redukcji emisji - "sukces" Ziobry zostałby w tym przypadku okupiony prawdopodobną katastrofą gospodarczą i niemożliwymi do przewidzenia skutkami geopolitycznymi.
"Mówienie o wyjściu z systemu ETS jest de facto mówieniem o wychodzeniu z UE" - nie pozostawia wątpliwości Jędrasik.
Trudno powiedzieć, dlaczego wiceminister Kaleta użył w swojej wypowiedzi sformułowania o bogatych państwach, które ograbiają biedniejszych członków UE.
Sugerowałoby to, że opłaty EU ETS to rodzaj haraczu, który Polska miałaby wypłacać zachodnim krajom. W rzeczywistości, o czym pisaliśmy w OKO.press już wielokrotnie, system EU ETS zasila polski budżet. W jego ramach certyfikatami uprawniającymi do emisji CO2 dysponuje Skarb Państwa, który korzysta na ich sprzedaży. Kaleta i Ziobro w swoich wypowiedziach zupełnie to ignorują.
„W ramach EU ETS Polska otrzymuje dochody z tytułu sprzedaży uprawnień do emisji gazów cieplarnianych. Od początku aukcyjnej sprzedaży uprawnień do emisji budżet państwa zasiliło ok. 20,5 mld zł. W kolejnych dziesięciu latach wpływy z mechanizmów w ramach EU ETS będą znacznie wyższe i szacuje się, że przekroczą 100 mld zł” - można było przeczytać w informacji Ministerstwa Klimatu z poprzedniego roku.
Szacunki te mogą wzrosnąć proporcjonalnie do wzrostu cen uprawnień. Środki te bezpośrednio zasilają więc budżet i mogą napędzać polską gospodarkę, a w przynajmniej połowie powinny być wydawane na niskoemisyjne inwestycje (między innymi ekologiczny transport i energetykę), długoterminowo ograniczając też wzrost cen energii.
Komentując wypowiedzi Ziobry i Kalety warto też wrócić do wydarzeń z 2014 roku, gdy zdecydowano o reformie systemu handlu uprawnieniami. Wtedy Polska uzyskała prawo do otrzymywania 39 proc. „darmowych” uprawnień, które może nieodpłatnie przekazywać niektórym energochłonnym biznesom – z kategorycznym wyłączeniem elektrowni.
Nasz kraj jednocześnie zgodził się jednak na to, że liczba certyfikatów w obrocie będzie maleć w coraz szybszym tempie, co wpływa na wzrastające ceny emisji CO2.
W jaki sposób o przyjęciu takiego prawa decydowały państwa UE? Początek negocjacji odbywał się na forum Rady Europejskiej, czyli wśród krajowych przywódców, z reguły randze premiera. Tam każdy z liderów może użyć prawa weta. W procesie negocjacji nowych zasad EU ETS nie pozbawiono go również Polski – wbrew temu, co sugerują politycy obozu rządzącego.
Przed szczytem RE media wielokrotnie rozpisywały się na temat ewentualnego sprzeciwu Polski. Ewa Kopacz przyznawała, że „nie wyklucza weta”. Co ciekawe, retoryka polityków PO bliźniaczo przypominała język używany przez dziś rządzących.
„Redukcja emisji CO2 jest kierunkiem słusznym, ale może nie powinno się to odbywać w tak ekspresowym tempie. Taka terapia szokowa odbywałaby się kosztem konkurencyjności gospodarki krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które stoją na węglu" – mówił wówczas w programie 1 PR Marcin Kierwiński z Platformy.
Sytuację z listopada 2014 roku wyjaśniał Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego. Przypomniał on o tym, że decyzje w UE są podejmowane stopniowo i podzielone na etapy. Wątpliwości Ziobry dotyczą drugiego z nich – gdzie z reguły nie stosuje się zasady jednomyślności.
„O ile ustalenia Rady (Europejskiej, gdzie zasiadała Kopacz – przyp. aut.) muszą być podejmowane jednomyślnie, co oznacza, że Polska ma prawo weta, o tyle na poziomie Rady UE (ministrowie państw członkowskich) decyzje zapadają większością kwalifikowaną. To oznacza, że nawet jeśli Polska nie zgodzi się na interpretację określonych przepisów, które będą nie po myśli naszego rządu, może zostać przegłosowana”.
Podstawy do skierowania sprawy do Trybunału Konstytucyjne są więc, najdelikatniej mówiąc, niewystarczające. Pozostaje mieć (płonną) nadzieję, że Zbigniew Ziobro odstąpi od tego pomysłu. W innym przypadku Polska może otworzyć kolejny, ekstremalnie trudny front wojny z unijnymi instytucjami.
Ekologia
Gospodarka
Julia Przyłębska
Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Sprawiedliwości
Trybunał Konstytucyjny
Unia Europejska
emisja co2
eu ets
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze