Sebastian Klauziński
Sebastian Klauziński
Resort sprawiedliwości planuje przejąć rynek telefonii dla więźniów. Obecnie obsługuje go siedem prywatnych firm. “Minister chce nas wywłaszczyć. To siekiera, która wisi nad naszymi głowami, nie wiadomo tylko, kiedy spadnie” – mówi nam szef jednej z nich
W polskich więzieniach i aresztach przebywa obecnie prawie 72 tys. osób. Do niedawna mogli raz dziennie skorzystać z zainstalowanych tam telefonów. Obsługą telefonii w więzieniach i aresztach zajmuje się siedem prywatnych firm, które są właścicielami całej infrastruktury – sprzedają karty, instalują budki i okablowanie, na bieżąco nadzorują sieć w porozumieniu ze Służbą Więzienną.
Zbigniew Ziobro z niejasnych powodów postanowił to zmienić.
Zgodnie z nowymi przepisami, które wejdą w życie 1 stycznia 2023 roku, do obsługi telefonii minister może wskazać któryś z podległych mu przywięziennych zakładów pracy. Przedsiębiorstwo wskazane przez Ziobrę miałoby więc nadzorować tysiące telefonów w 170 więzieniach i aresztach w kraju. I zmonopolizować rynek wart ok. 20 mln złotych.
Problem w tym, że żaden z nich nie ma nic wspólnego z telekomunikacją, zajmują się m.in. szyciem butów, produkcją mebli i budowlanką. Co więcej, zgodnie z prawem co najmniej jedną piątą ich pracowników muszą stanowić więźniowie.
Kiedy ministerstwo wybierze nowego operatora? Co z prywatnymi firmami i całą infrastrukturą, której są właścicielami? Resort nie odpowiada na żadne z tych pytań.
Choć zmiany wejdą w życie od stycznia 2023 roku, Ministerstwo Sprawiedliwości już teraz tak zmieniło prawo, że w efekcie drastycznie ograniczono więźniom i osobom tymczasowo aresztowanym możliwość dzwonienia do rodzin i adwokatów – z jednego telefonu dziennie, do jednego na tydzień. Według niektórych operatorów to pierwszy krok do osłabienia, a w efekcie łatwiejszego przejęcia rynku.
Co ciekawe, już w 2017 roku ministerstwo, a dokładnie Patryk Jaki, ówczesny wiceminister odpowiedzialny za więziennictwo, miało zakusy na więzienne telefony. Miała się tym zająć spółka Teldos, za którą stali ludzie Jakiego. Ostatecznie projekt upadł, choć firma byłego asystenta obecnego europosła Solidarnej Polski zdążyła zarobić na nim prawie milion złotych.
Czy to ona przejmie rynek telefonii w więzieniach?
Żeby zadzwonić z więzienia lub aresztu, osadzony musi kupić i doładowywać kartę jednego z siedmiu prywatnych operatorów. Czterej z nich – Telestrada, Dialtech, Orange i Telegrosik – instalują budki, okablowanie i nadzorują całą teleinfrastrukturę. Kolejne trzy firmy – Papuga, Pika Polska i Telepin – sprzedają karty i korzystają z systemu pierwszej czwórki. Ceny: około kilkunastu groszy za minutę połączenia.
Wszyscy operatorzy podlegają prawu telekomunikacyjnemu, dodatkowo muszą przestrzegać wytycznych służby więziennej i działać w porozumieniu z dyrektorami więzień. Zwykle dyrektorzy wybierają w otwartych konkursach dwóch operatorów do swojego zakładu – żeby na wypadek awarii u jednego, więźniowie nie stracili kontaktu ze światem.
Firmy konkurują więc ze sobą na rynku, ale muszą też współpracować. Choćby po to, żeby więźniowie, którzy kupili kartę u jednego operatora, po przeniesieniu do innego więzienia mogli z niej korzystać w budce obsługiwanej przez inną firmę.
Operatorzy zapewniają także Służbie Więziennej możliwość kontrolowania i nagrywania rozmów. W zależności od typu zakładu (zamknięty, półotwarty, otwarty) obowiązują różne regulacje, ale w skrócie chodzi o to, żeby więźniowie, pod pozorem rozmowy z rodziną, nie mogli zlecać przestępstw.
Inaczej wygląda rozmowa z adwokatem. Zgodnie m.in. z art. 8 § 3 kodeksu karnego wykonawczego, te połączenia nie mogą być kontrolowane. W takim przypadku doprowadzający więźnia do budki oddziałowy najpierw wklepuje specjalny kod odblokowujący nagrywanie, a potem sam wybiera numer do prawnika i oddaje słuchawkę więźniowi. Funkcjonariusz ma listę osadzonych i autoryzowaną przez władze więzienia listę numerów do ich prawników.
"Przez wiele lat inwestowaliśmy pieniądze i czas, żeby cała infrastruktura telefoniczna była jak najbardziej wygodna dla osadzonych i władz więzień. Nadzorujemy sieć, dbamy o infrastrukturę, wymieniamy budki. Pomagaliśmy Służbie Więziennej rozwiązywać wiele problemów, co ułatwiło pracę funkcjonariuszom, dzięki czemu więźniowie piszą mniej skarg. Zapewniliśmy również możliwość z korzystania na naszych aparatach z dowolnej innej karty przedpłaconej. I po co to wszystko?” – mówi nam Jacek Lichota, szef Telestrady.
Lichota, tak jak inni przedstawiciele branży, był mocno zaskoczony, kiedy minister Zbigniew Ziobro postanowił nagle wywrócić stolik.
Ziobro od lat kreuje się na twardego szeryfa, który nie ma dla litości dla przestępców. W tym duchu on i odpowiadający za więziennictwo wiceminister Michał Woś reklamowali projekt zmian w prawie nazwany przez nich “Nowoczesne więziennictwo”. Opowiadali z dumą, że to największa nowelizacja prawa związanego z więziennictwem od 30 lat.
“Całkowicie zmieniamy filozofię działania zakładów karnych – więzienie to nie będzie hotel czy sanatorium. Każda kara pozbawienia wolności musi się odbywać w takich warunkach, by recydywistom nie było obojętne, czy wrócą do więzienia, czy nie” – przekonywał Woś 19 września, dwa dni po wejściu w życie nowych przepisów.
Jednak zmiany dotyczące połączeń telefonicznych, przynajmniej w narracji ministerstwa, były prezentowane jako ukłon w stronę więźniów.
Do tej pory rozmowy telefoniczne regulowało rozporządzenie ministra z 2016 roku. Zgodnie z nim skazany mógł skorzystać z telefonu raz dziennie. W nowelizacji przepisów pojawi się zapis, że skazany może skorzystać z telefonu “co najmniej” raz w tygodniu. I właśnie stwierdzenie “co najmniej” jest kluczowe, bo – zgodnie z przewidywaniami rodzin skazanych i organizacji broniących praw człowieka – większość dyrektorów więzień potraktowało minimalną liczbę połączeń, jako maksymalną. W efekcie zamiast 5 minut codziennie skazani i aresztowani mogą teraz dzwonić 10 minut raz w tygodniu (jeden telefon do rodziny i jeden do adwokata).
Jak mówią nam operatorzy, z którymi rozmawialiśmy, już teraz – niespełna dwa miesiące po wejściu w życie przepisów – ruch w połączeniach spadł o 30-40 proc. Z naszych informacji wynika, że Centralny Zarząd Służby Więziennej rozesłał nawet ostatnio okólnik, w którym zwracał uwagę, że dyrektorzy więzień zbyt restrykcyjnie podchodzą do nowych przepisów.
Jeszcze na etapie projektu nowelizacji przepisy dotyczące tego ograniczenia były mocno krytykowane.
Zdaniem Sądu Najwyższego ta zmiana “narusza zasady humanitaryzmu”, bo utrzymanie więzi z rodziną, jest niezbędnym warunkiem humanitarnego wykonywania kary. Jak czytamy w opinii sądu, zmiany ministerstwa oznaczają m.in. “praktyczne pozbawienie skazanego możliwości szybkiego nawiązania kontaktu z obrońcą”. Z kolei zmiana tych przepisów w stosunku do osób tymczasowo aresztowanych „stanowi nadmierną i nieuzasadnioną dolegliwość” zarówno wobec aresztowanego, jak i jego rodziny.
Według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka ograniczenie połączeń “w istotny sposób utrudni prawo do efektywnej obrony”. Z kolei zdaniem RPO zmiany “mogą prowadzić do naruszenia istoty prawa do obrony”.
Żadna z tych instytucji nie miała wątpliwości, że zapis dot. “co najmniej” jednej rozmowy w tygodniu w praktyce w większości więzień i aresztów będzie oznaczał maksymalną liczbę rozmów.
“Weźmy przykład. Więzień chce zadzwonić do adwokata z pilną sprawą albo w rodzinie stała się jakaś tragedia. Przerwało mu połączenie, nie dodzwonił się. Normalnie zadzwoniłby dzień później, a teraz będzie musiał czekać tydzień. To rodzi ogromną frustrację.
Pamiętam, jak kiedyś skazany wyrwał całą budkę, bo nie mógł się dodzwonić do synka z życzeniami urodzinowymi” – mówi nam osoba związana z więziennictwem.
“Osoby pozbawione wolności to nie są sami zwyrodnialcy. Średni wyrok w Polsce to jest trochę powyżej roku. Oni mają rodziny, dzieci, starszych rodziców. Nie mówiąc już, że zmiany dotyczą też aresztowanych, którzy przecież, zgodnie z prawem, wciąż są niewinni” – dodaje nasz rozmówca.
W odpowiedzi na nasze pytania o ograniczenie połączeń Ministerstwo Sprawiedliwości przekonuje, że zmiany są “w interesie samych więźniów”, “zwiększają porządek i bezpieczeństwo” i “nie wywołują niepokoju”.
Zgodnie ze zmianą, która wejdzie w życie 1 stycznia 2023 roku, zapewnienie obsługi telefonii dla więźniów “można powierzyć przywięziennemu zakładowi pracy wskazanemu przez Ministra Sprawiedliwości”.
Powód? W uzasadnieniu resort Ziobry wskazuje m.in. na zabezpieczenie danych osobowych więźniów i bezpieczeństwo państwa – dane będą w ręku podmiotu nadzorowanego przez ministerstwo.
Przywięzienny zakład pracy to przedsiębiorstwo podlegające ministrowi sprawiedliwości. W zamyśle ma służyć do aktywizowania zawodowego więźniów, dlatego osadzeni muszą stanowić tam co najmniej 20 proc. pracowników. Obecnie to w sumie 5 podmiotów. Mazovia, która ma oddziały w całym kraju, zajmuje się m.in. remontami, stolarką okienną i gastronomią. Pozostałe cztery przedsiębiorstwa szyją buty i odzież ochronną, obrabiają metale i robią w budowlance.
Żadna z tych firm nie ma nic wspólnego z telekomunikacją. Tymczasem, jak wynika z uzasadnienia projektu nowelizacji, to właśnie przywięzienny zakład zorganizuje system, “który będzie użytkowany we wszystkich jednostkach penitencjarnych na analogicznych zasadach obejmujących wszystkie zakłady karne i areszty śledcze”.
Który z przywięziennych zakładów ministerstwo planuje wyznaczyć jako operatora? W jaki sposób ma odpowiadać za infrastrukturę telefoniczną? Na te pytania resort nam nie odpowiedział.
“Jeśli ministerstwo chce mieć jednolitą infrastrukturę, to powinno zrobić nowy system, ale to są lata i dziesiątki jeśli nie setki milionów złotych. Pytanie – po co? Samo zamontowanie ok. 3 tysięcy budek to ogrom pracy, bo w więzieniu faktycznego działania są cztery godziny. Reszta to kontrole, przepustki, formalności” – opowiada Lichota.
Poważne wątpliwości co do zmian miały też izby telekomunikacyjne, Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców, UOKiK i Urząd Komunikacji Elektronicznej. Co ciekawe, większości tych krytycznych opinii nie znajdziemy przy projekcie na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Dlaczego? Wcześniej zmiany dotyczące telefonii znajdowały się w innym projekcie ustawy – o Służbie Więziennej. Choć krytyczne opinie odnoszą się do tego samego przepisu, nie przeniesiono ich do nowego projektu.
Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw zwracał uwagę, że faktyczny zakaz działalności prywatnych operatorów oznacza dla wielu z nich po prostu upadłość. Tymczasem ministerstwo w uzasadnieniu pisało, że ustawa “nie będzie miała wpływu na działalność mikroprzedsiębiorców oraz małych i średnich przedsiębiorców”.
Zdaniem rzecznika wątpliwe jest także twierdzenie ministerstwa, że taka zmiana poprawi bezpieczeństwo państwa, skoro co najmniej jedną piątą pracowników szykowanego na nowego operatora przywięziennego zakładu pracy stanowią sami więźniowie.
Prezes UKE podkreślał, że ustawa nie zawiera przepisów przejściowych dotyczących tego, co stanie się z infrastrukturą telekomunikacyjną stanowiącą własność przedsiębiorców telekomunikacyjnych zainstalowaną na terenie więzień i aresztów.
Dziwi także zapis o tym, że minister od 1 stycznia 2023 roku może (ale nie musi) wyznaczyć przywięzienny zakład pracy na państwowego operatora. Z prywatnymi firmami nikt z ministerstwa się nie kontaktuje, więc nie wiedzą, czy, a jeśli tak, to kiedy będą musiały się zwijać z więzień.
“Nie było żadnych zapytań i konsultacji z nami na etapie ustawodawczym. To był pomysł wyciągnięty z rękawa, który nagle na nas spadł. Minister tak naprawdę chce nas po prostu wywłaszczyć.
To siekiera, która wisi nad naszymi głowami, nie wiadomo tylko, kiedy spadnie” – mówi Marian Juśkiewicz, szef marki Papuga.
“Jeśli będziemy musieli opuścić 70 zakładów karnych, w których świadczymy usługi, to dla nas jest to jednoznaczne z zamknięciem spółki. Nie mamy żadnej innej nogi biznesowej. Do tego sprzedajemy tzw. usługi prepaidowe, a więc wtedy, kiedy nie możemy ich świadczyć, musimy oddać abonentom kart niewykorzystane środki. W naszym przypadku to będzie szło w miliony złotych” – mówi nam z kolei Maciej Syguła, właściciel Telegrosika.
Ministerstwo Sprawiedliwości zignorowało nasze pytania o to, w jaki sposób zamierza rozwiązać sprawę prywatnych operatorów i ich infrastruktury.
Co ciekawe już w 2017 roku resort Ziobry, a dokładnie ówczesny wiceminister Patryk Jaki, przymierzali się do powołania państwowego operatora w więzieniach.
Chodzi o spółkę Teldos (od Telefonia Dla Osadzonych), której losy opisaliśmy w 2020 roku. Miał ją budować Piotr Świderski, dyrektor jednego z przywięziennych zakładów pracy - Pomeranii (dziś to oddział Mazovii), człowiek Solidarnej Polski i Jakiego. Do opracowania koncepcji projektu telefonii Świderski bierze swojego znajomego – byłego asystenta społecznego Jakiego. Jego firma zainkasowała za to prawie milion złotych.
W radzie nadzorczej Teldosu zasiadł Mariusz Kałużny, poseł Solidarnej Polski i Jihad Rezek, kolejny człowiek Jakiego – który kierował wtedy jednym PEPEBE Włocławek, czyli jednym z przywięziennych zakładów pracy. To właśnie PEPEBE ma sto procent udziałów w Teldosie.
Ludzie odpowiedzialni za Teldos w 2017 i 2018 jadą w Polskę. Robią wizje lokalne w 100 na 170 zakładów karnych i aresztów, za prawie 600 tys. złotych Teldos zleca też prace w kilkunastu więzieniach z Pomorza.
Potem jednak projekt grzęźnie, a ostatecznie upada, kiedy Patryk Jaki w 2019 roku zamienia tekę wiceministra na wygodny fotel w europarlamencie. Niedługo potem spółka zostaje zawieszona.
Ministerstwo nie odpowiedziało nam na pytanie, czy to Teldos jest szykowany na nowego operatora.
Osoby z kręgu więziennictwa, z którymi rozmawialiśmy, mają podejrzenia, że w państwowym operatorem może być tak jak z przywięziennymi zakładami pracy przy okazji poprzedniego flagowego programu ministerstwa – “Pracy dla więźniów”. Cel programu był słuszny. Osadzeni pracują, co pomaga w resocjalizacji, a dodatkowo mogą zarobić. Ideą programu było to, żeby jak największą część prac remontowych, budowlanych itp. zlecanych przez więzienia wykonywały przywięzienne zakłady pracy zatrudniające więźniów.
Było to możliwe, bo przedsiębiorstwa te są wyłączone z prawa o zamówieniach publicznych. Dyrektorzy więzień, zamiast rozpisywać przetargi, mogli wszelkie prace zlecać wprost tym przedsiębiorstwom.
Jak jednak ujawnił NIK, przywięzienne zakłady bardzo często pełniły tylko funkcję pośrednika. Dostawały zlecenia od dyrektorów więzień, a następnie nawet 90 proc. całego zlecenia przekazywały prywatnym firmom, które nie miały już rzecz jasna obowiązku zatrudniania skazanych.
Jakie to były firmy, czym kierowały się przywięzienne zakłady w ich wyborze? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że w ten sposób trafiło do nich – bez przetargów – 560 mln złotych publicznych pieniędzy.
Podobnie może być z państwowym operatorem. Przywięzienny zakład pracy wskazany przez ministerstwo może być nim tylko na papierze, a większość prac zlecać bez kontroli firmom zewnętrznym.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze