0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

Obecnie rządzący mają pewną dziwną manierę – dokonują w polskim systemie prawa pewnych, niekiedy bardzo kontrowersyjnych zmian, a następnie próbują na siłę udowodnić, że są to rozwiązania powszechnie stosowane w innych państwach europejskich. Takie uzasadnienie ma jakby dodatkowo legitymizować racjonalność tych legislacyjnych propozycji, a zwłaszcza podkreślać ich rzekomą zgodność z europejską kulturą prawną.

Zupełnie abstrahuje się jednak przy tym od tylko pozornego podobieństwa tych propozycji do regulacji przyjętych w innych państwach, a przede wszystkim od kontekstu tradycji i kultury politycznej, w których one tam funkcjonują.

Typowym przykładem było stworzenie nowego systemu kreacji sędziowskiej części Krajowej Rady Sądownictwa (słusznej nazywanej przez większość środowiska prawniczego neo-KRS), a w konsekwencji także do pewnego stopnia nowego systemu nominacji sędziów i oceny ich orzecznictwa.

Przeczytaj także:

Ostatnio ta perwersyjna implantologia prawna przybrała jednak zupełnie nowy wymiar. Oto bowiem prasa ("Dziennik Gazeta Prawna" z 2 grudnia 2019) doniosła o planowanej regulacji wprowadzającej karno-prawną odpowiedzialność sędziów za wydane orzeczenia – miałaby ona być wzorowana na rozwiązaniach niemieckich (§ 339 niemieckiego kodeksu karnego, Strafgesetzbuch – StGB) i/lub francuskich (art. 10 ustawy o statusie sądownictwa).

Na szczególnie krytyczną uwagę zasługuje moim zdaniem zwłaszcza pierwsza z tych propozycji, a chodzi o następujący przepis StGB: „Sędzia, inna osoba sprawująca urząd publiczny lub arbiter, który jest winien naginania prawa na korzyść lub niekorzyść jednej ze stron w prowadzonym postępowaniu lub wydanym orzeczeniu w sprawie prawnej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do pięciu lat".

Ktoś tu niewiele wie

Wszystko wskazuje na to, że pomysłodawcy wprowadzenia do polskiego systemu prawa tego specyficznego przestępstwa określanego w skrócie mianem „naginania prawa” (niem. Rechtsbeugung) mają dosyć blade pojęcie na temat istoty tej instytucji. Chyba niewiele wiedzą:

  • po pierwsze, na temat jej genezy i miejsca w historii niemieckiego prawa karnego;
  • po drugie, na temat kontrowersji, które zawsze wywoływała i do dziś wywołuje w niemieckiej dogmatyce prawa karnego materialnego i procesowego;
  • po trzecie, na temat celów, w których była/nie była wykorzystywana w niemieckiej praktyce prawnej;
  • po czwarte, na temat gigantycznej literatury prawniczej i orzecznictwa sądowego, którymi obrosła.

Planowany prawny implant wydaje się więc być przypadkiem „lekarza” działającego bez należytego rozeznania zarówno istoty wszczepianego „organu”, jak i stanu zdrowia „pacjenta” oraz potrzebnej mu „terapii”.

Ograniczone ramy tego felietonu nie pozwalają na szczegółowe omówienie wszystkich podnoszonych w niemieckiej literaturze prawniczej wątpliwości i kontrowersji, skupmy się więc tylko na niektórych z nich.

Już na wstępie możemy się jednak domyślać, dlaczego PiS-owi bez bliższego rozeznania problemu podoba się instytucja Rechtsbeugung – przy pewnej interpretacji nadaje się ona bowiem wręcz modelowo na polityczne sterowanie wymiarem sprawiedliwości i tak też niekiedy była ona wykorzystywana w niemieckiej historii.

Trafnie podsumował to niemiecki uczony Ingo Müller, profesor prawa i procesu karnego, a przy tym wybitny krytyczny badacz perwersji nazistowskiego wymiaru sprawiedliwości: „Stan faktyczny naginania prawa był wykorzystywany, w zależności od potrzeb, zarówno po to, by dyscyplinować niechcianych kolegów [tj. głównie sędziów, ale także prokuratorów – JZ], ale także po to, by immunizować sędziów przed jakimikolwiek zarzutami karno-prawnymi”.

Groźba politycznej instrumentalizacji

Po pierwsze, pojęcie Rechtsbeugung pojawiło się w niemieckim prawie karnym w połowie XIX. wieku, następnie zostało przyjęte w kodeksie karnym z 1871 roku i tak przetrwało różne próby reform aż do dnia dzisiejszego (wcześniej był to § 336, od 1998 roku § 339 StGB).

Pewną ciekawostką może być to, że prawdopodobnie zostało przejęte z języka biblijnego, takim terminem Recht beugen (naginać prawo) posłużył się bowiem Marcin Luther w swoim tłumaczeniu Księgi Powtórzonego Prawa (27, 19; na marginesie w polskim wydaniu pojawia się zwrot „łamie prawo”, a nie „nagina prawo”, a to zdecydowanie nie jest to samo). Przeniesienie tak niedookreślonego i nieprecyzyjnego pojęcia do języka prawnego musiało zrodzić problemy.

Już pobieżna lektura przepisu § 339 StGB może budzić cały szereg wątpliwości interpretacyjnych.

Czymże bowiem jest w swojej istocie „naginanie” ze skutkiem określonym w tym przepisie – każdym błędnym zastosowaniem/wykładnią prawa, czy wyłącznie czymś znacznie dalej idącym i poważniejszym, a jeśli tak – to czym?

W jakim zamiarze musi działać sędzia, by postawić mu zarzut Rechtsbeung – wyłącznie w zamiarze bezpośrednim, czy też może także w zamiarze ewentualnym?

Jaką teorią uzasadnić istotę stosunku sprawcy do czynu – subiektywną, obiektywną, mieszaną? Czy Rechtsbeugung dotyczy tylko nagięcia prawa materialnego, czy także formalnego?

Co się dzieje w sytuacji, gdy sąd działał w składzie kolegialnym – odpowiedzialni są tylko sędziowie głosujący za orzeczeniem, czy wszyscy?

Jak to ustalić wobec tajemnicy narady sędziowskiej w sytuacji, gdy wszyscy złożyli swój podpis pod orzeczeniem, a żaden nie złożył zdania odrębnego? Itd. itp. Wprawdzie w ostatnich latach szereg z tych kontrowersji rozstrzygnięto w tę czy w drugą stronę i doprecyzowano ekstraordynaryjny charakter Rechtsbeugung, ale i tak litania wątpliwości zgłaszanych w licznych publikacjach w niemieckiej literaturze prawniczej i w orzecznictwie sądowym w zasadzie nie ma końca.

Po drugie, na te problemy dogmatyczne nakłada się też pewna fundamentalna kwestia ustrojowa. Zgodnie z art. 20 ust. 3 niemieckiej Ustawy Zasadniczej z 1949 roku (de facto konstytucji w powszechnym rozumieniu – Grundgesetz (GG)) „władza wykonawcza i sądownicza są związane ustawą i prawem”.

W ramach trójpodziału władzy towarzyszą temu zasady niezależności sądów i niezawisłości sądów. I tutaj pojawia się u niektórych niemieckich komentatorów pewna wątpliwość: czy w związku z tym da się pogodzić groźbę odpowiedzialności za popełnianie Rechtsbeugung z niezawisłością sędziowską?

W powszechnej opinii nie ma tutaj sprzeczności – w demokratycznym państwie prawa § 339 StGB powinien stanowić dodatkowe wzmocnienie art. 20 ust. 3 GG, wyznaczając sędziemu pewne granice, których nie może przekroczyć pod groźbą odpowiedzialności karnej. Pod warunkiem wszakże, że jest poprawnie stosowany i interpretowany, a nie politycznie instrumentalizowany.

Nie zmienia to jednak faktu, że Rechtbeugung jest instytucją specyficznie niemiecką i trudno odnaleźć jej bezpośredni odpowiednik w kodeksach karnych współczesnym państw europejskich.

Jeśli zdarzyłby się jakiś wyjątek, który umknął mojej uwadze, to potwierdza on tylko regułę - najczęściej zawarte są tam jedynie regulacje zbliżone do przepisu art. 231 polskiego kodeksu karnego (nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego).

Po trzecie wreszcie i najważniejsze, stosowanie i wykładnia Rechtsbeugung może zależeć w dużej mierze od woli politycznej i wpisywać się idealnie w pewien model relacji pomiędzy polityką i prawem.

Mówiąc wprost – jest to niebezpieczny instrument do łatwej politycznej instrumentalizacji sędziów i prokuratorów, a taki jest przecież sens całej PiS-owskiej tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości.

Bat na sędziów z NRD

Spójrzmy na doświadczenia niemieckie. Po drugiej wojnie światowej od początku lat 50. w niemieckim wymiarze sprawiedliwości nastąpił de facto proces renazyfikacji, a nie denazyfikacji systemu sądownictwa i do urzędów powróciły osoby, które w okresie nazizmu popełniły nie tylko przestępstwa naginania prawa, lecz dopuściły się wręcz ewidentnych zbrodni sądowych. Trudno się więc dziwić, że sprawy dotyczące Rechstbeugung zdarzały się relatywnie rzadko, a jeśli się już zdarzały, to kończyły się wyrokami uniewinniającymi.

Po zjednoczeniu Niemiec wahadło odbiło w drugą stronę. Wprawdzie Federalny Sąd Najwyższy w jednym ze swoich orzeczeń podkreślił, że nie da się porównać NRD z Trzecią Rzeszą, to jednak nie chcąc powtórzyć błędu zaniechania z przełomu lat 50. i 60., na początku lat 90. wytoczono szereg spraw, bardzo często słusznie ale i często niesłusznie z neoficką nadgorliwością, sędziom i prokuratorom z byłej NRD.

W przypadku jednego i drugiego bezprawia, nazistowskiego i komunistycznego, decyzja na tak lub nie Rechtsbeugung była niestety zdeterminowana politycznie.

Konkludując – trzeba bardzo uważać z prawnymi implantami. Dla propisowskich prawników mam dodatkowo informację niezbyt dobrą. Jeśli przyjrzeć się np. przypadkowi sędziego Juszczyszyna, to w mojej ocenie jego orzeczenie ma się nijak do znamion Rechtsbeugung.

Nie byłbym jednak tego już taki pewien w odniesieniu do sędziego Lasoty i jego wniosku dyscyplinarnego w sprawie sędziego Juszczyszyna.

W jeszcze większym stopniu dotyczy to prokuratorów tzw. dobrej zmiany i licznych decyzji w sprawie umorzenia postępowania lub odmowy wszczęcia postępowania. Vide – umorzenie postępowania w sprawie portretów europosłów zawieszonych na szubienicach.

Rechtsbuegung? Niech sobie każdy obywatel, nie tylko prawnik, sam odpowie na to pytanie.

*Jerzy Zajadło - prof. dr hab., filozof prawa, kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, Laureat nagrody im. Edwarda J. Wende (2017), członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.

;

Udostępnij:

Jerzy Zajadło

Prof. dr hab., filozof prawa, kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, Laureat nagrody im. Edwarda J. Wende (2017) oraz Nagrody Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN im. Leona Petrażyckiego za książkę "Sędziowie i niewolnicy" (2017), członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. Jest publicystą prawnym „Gazety Wyborczej”.

Komentarze