0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Związek Nauczycielstwa Polskiego, największa organizacja pracownicza zrzeszająca kadrę oświatową, zapowiedział, że jeśli rząd nie przyzna nauczycielom i nauczycielkom 10 proc. podwyżki od września 2025, to ci wyjdą na ulice. Do protestu miałoby dojść podczas rozpoczęcia roku szkolnego, 1 września. Miejsce: Warszawa.

Ale to nie koniec. Jeśli obrazek protestujących nie zrobi wrażenia na rządzącej koalicji, która już dziś cieszy się rekordowo niskimi notowaniami (47 proc. przeciwników w najnowszym sondażu CBOS), ZNP planuje dalsze akcje. W tym celu powołał zespół koordynacyjny, który przez wakacje przygotuje scenariusze zaostrzenia protestu. To może przybrać różne formy: od oflagowania budynków i akcji plakatowo-ulotkowej po wszczęcie sporu zbiorowego.

Sławomir Broniarz prezes ZNP podkreślał, że miękkie formy protestu nie wydają się wystarczające. Dlaczego nauczyciele nie chcą z kierownictwem resortu po prostu rozmawiać? Bo „czują się oszukani”. Chodzi przede wszystkim o tempo wdrażania w życie głównej obietnicy — godnych, konkurencyjnych zarobków dla pracowników oświaty.

Ministra sobie, życie sobie

Po pierwszych wypowiedziach ministry Barbary Nowackiej wiadomo, że lepiej na linii związki zawodowe — MEN raczej nie będzie. Komentując żądania ZNP, szefowa resortu edukacji podkreślała, że „polscy nauczyciele powinni zarabiać dobrze”. I dalej: „Cieszę się, że nasze rządy zaczęły się do 30 proc. podwyżki. A w ubiegłym roku była podwyżka 5 proc.”. Natomiast od stycznia 2026 nauczyciele mogą liczyć tylko na 3 proc. wyższe wynagrodzenia. „Prowadziliśmy negocjacje z Ministerstwem Finansów. Jest zgoda na tę podwyżkę. Zaplanowano ją już” – deklarowała, opowiadając, że to oczywiste, że wynagrodzenia dla nauczycieli powinny rosnąć.

Problem w tym, że ta cała opowieść nie trzyma się innych wskaźników. 30 i 33 proc. proc. podwyżki, od której zaczął nowy rząd, to był zabieg umożliwiający odklejenie nauczycielskich pensji od dna, czyli płacy minimalnej.

Bez kontekstu to może brzmieć jak syta podwyżka, zamykająca pracownikom oświaty usta na lata, ale należy ją traktować jako wyrównanie za lata degradacji nauczycielskich wynagrodzeń.

W zasadzie od 2017 roku pensja zasadnicza nauczyciela początkującego balansowała na granicy płacy minimalnej, a w 2023 roku przewyższyła ustawowy pułap tylko dzięki specjalnemu wyrównaniu i to zaledwie o 90 zł. W tym samym czasie nauczycielka dyplomowana – na najwyższym stopniu awansu zawodowego – zarabiała 126 proc. pensji minimalnej i tylko 63 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.

Dzięki podwyżce ze stycznia 2024 roku, którą do dziś nieprzerwanie chwali się rząd, zarobki nauczycieli faktycznie wyraźnie podskoczyły w górę. Dla tych pracujących w zawodzie najdłużej znalazły się plus minus równo pomiędzy płacą minimalną a przeciętnym wynagrodzeniem (dokładnie 137 proc. minimalnej, 72 proc. – przeciętnych zarobków).

Ale od stycznia 2025 znów mamy trend spadkowy, bo rząd przyznał nauczycielom – i całej sferze budżetowej – podwyżkę w wysokości 5 proc. Większość tego wzrostu skonsumowała inflacja – wzrost cen w 2023 wyniósł 3,6 proc. Za to płaca minimalna w 2025 roku wzrosła o 8,5 proc., a średnie wynagrodzenie w gospodarce według zapisu w budżecie o 6,1 proc. (prognozy NBP były wyższe – 8,2 proc.).

3 proc. dla budżetówki na 2026, o których mówi dziś Barbara Nowacka, to również będzie zaledwie waloryzacja inflacyjna, co oznacza brak realnego wzrostu wynagrodzeń. Z analiz makroekonomicznych zapisanych przez rząd w propozycji średniorocznych wskaźników wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowe wynika, że przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w 2026 roku wzrośnie o 6,7 proc. A to oznacza, że nauczyciele znów zostaną w tyle. W zasadzie biorąc pod lupę ostatnie 20 lat wynagradzania nauczycieli, zobaczymy ten sam trend: jedna duża podwyżka w skrajnie złej sytuacji, a potem lata bierności i dalsza pauperyzacja zawodu.

Przeczytaj także:

Jeszcze więcej nierealnych obietnic

Jaki plan ma więc MEN? Wydaje się, że póki co — obiecać więcej na później.

„Naszą deklaracją – jako koalicji rządowej – jest to, aby do końca kadencji wynagrodzenie nauczycieli było powiązane z sytuacją gospodarczą, a nie tylko dobrą wolą rządzących” – mówiła ministra Nowacka. To mglista deklaracja potwierdzająca to, co obiecał już wcześniej premier Donald Tusk podczas zjazdu delegatów ZNP, czyli że rząd poważnie rozważa reformę wynagradzania nauczycielek i nauczycieli.

ZNP złożyło w Sejmie projekt ustawy „Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli”. Cel jest prosty: system wynagradzania w oświacie ma być przejrzysty, stabilny i wolny od politycznych decyzji. Podstawowym wskaźnikiem determinującym poziom zarobków miałaby być średnia w gospodarce narodowej.

Według pomysłu ZNP nauczyciel dyplomowany zarabiałby 155 proc. średniej w III kwartale poprzedniego roku. Chodzi tu nie o pensję zasadniczą, ale średnią (z dodatkami i pracą ponadwymiarową). Mimo wszystko byłaby to rewolucja, która istotnie obciążyłaby budżet państwa. Gdyby opierać się na wskaźnikach z 2024 roku, nauczycielka dyplomowana zarabiałaby 13 582 zł brutto, czyli aż 3,5 tys. zł więcej niż dziś. Być może rząd chciałby tylko podchwycić pomysł, a zmieniłby wartość wskaźników. Ale skoro minister finansów nie chce zgodzić się na więcej niż 3 proc. dla budżetówki, należy uznać, że póki co jest to jednak kolejna trudna do spełnienia obietnica. A prace nad projektem ZNP zostały zamrożone w Sejmie.

Szansą na dialog może być zmiana w resorcie edukacji. Na nieoficjalnej liście ministrów, którzy stracą stanowiska podczas zapowiadanej na lipiec rekonstrukcji rządu, ministra Barbara Nowacka znajduje się wysoko. Przypomnijmy, że w kampanii 2023 temat pogardy dla nauczycieli ze strony PiS, upolitycznienie szkół, a także niskie zarobki były jednym z głównych przekazów objazdowych występów Donalda Tuska. Nauczyciele to ogromna grupa zawodowa (ponad pół miliona osób), za to edukacja dotyczy już każdego z nas – na różnych etapach życia w różny sposób.

Rząd może oczywiście przeczekać związkowców. Szczególnie że sami nauczyciele nie palą się do strajkowania. Trauma poprzedniego powszechnego protestu, który trwał bardzo długo i został – według części uczestników – „poddany” bez osiągnięcia realnego sukcesu, wciąż jest żywa w pokojach nauczycielskich. Jednak ignorowanie sfery budżetowej i czekanie do kolejnej kampanii z realizacją obietnic może się rządzącym długofalowo nie opłacać. Doklejenie Donaldowi Tuskowi łatki antyspołecznego – przez analogię do poprzednich rządów – wcale nie jest trudne.

A ministra Nowacka, która mówi, że nauczyciele muszą dobrze zarabiać i pensje muszą rosnąć, a jednocześnie firmuje mikroskopijne podwyżki, niebezpiecznie zaczyna przypominać – przynajmniej pod tym względem – swoich poprzedników z PiS.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.

Komentarze