Mieszkańcy Radochowa nie wiedzą do końca, co mają robić – czy remontować mieszkania, czy się stamtąd wynosić. Ich wieś położona jest na terenach zalewowych. Jeśli będą na wiosnę roztopy, ich domy znowu zostaną zalane
Od powodzi 15 września 2024, która nawiedziła wiele miast i wiosek na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie minęło już kilka miesięcy. Woda zniszczyła wszystko, co napotykała na swej drodze. Wiele osób potraciło domy i poczucie bezpieczeństwa. Mieszkańcy zalanych miejscowości muszą odremontowywać swoje domy, a dzieje się to w miesiącach trudnych, bo jesienią i zimą osuszanie pomieszczeń nie jest łatwe, do tego dochodzą wysokie rachunki za prąd. Fala powodziowa rozerwała mosty, zburzyła budynki i zniszczyła drogi. My, dziennikarze OKO.press byliśmy na miejscu w momencie, gdy woda zalała takie miejscowości jak Lewin Brzeski czy Stronie Śląskie.
Do mieszkańców, którzy najbardziej ucierpieli we wrześniowej powodzi, postanowiłam wrócić. Pytam mieszkańców zalanych miejscowości, co dalej? Czy mają pomysł na dalsze funkcjonowanie? I jak wygląda ich życie, kiedy rzeka wróciła do swoich brzegów, lecz ślady zniszczeń, które pozostawiła, są świeże i trudne do zatarcia.
W listopadzie obiegła ich wieść, że wioska znajduje się w tzw. czerwonej strefie, czyli na terenach zalewowych. Stefy zostały wyznaczone przez Wody Polskie na specjalnych mapach.
Do Radochowa skręca się z drogi wojewódzkiej prowadzącej do Lądka-Zdroju i długo jedzie w dół. Z góry na domki w dolinie spogląda kościół. Pod nim jest miejsce, by na górce zostawić samochód. Naprzeciwko budynku straży pożarnej tuż obok mostu przy rzece stoi budynek z ceglanym dachem i trzema kominami. Ma jedno piętro oraz poddasze. Cała ściana boczna straszy jedną wielką dziurą. W dziurze widać pozostałości po pokoju dziennym. Wiszący żyrandol, biała tapeta, czerwona kanapa, szafka i telewizor. Obok plastikowe pudełko, w środku fiszki do nauki języków.
Za nim w stercie gruzu widać biały domek jednorodzinny. Jego ściany boczne również zdewastowała rzeka. Ze ściany krzyczy pomarańczowy napis “zakaz wstępu”. W oknie ktoś zostawił swój numer telefonu. Dzwonię.
Pani Kamila mieszka u znajomych w Lądku-Zdroju. Gmina zaproponowała mieszkanie w ośrodku wojskowym. Takie hotelowe bez kuchni, po prostu dwa łóżka i tyle. Żołnierze wchodzili i wychodzili o różnych porach. A mąż ma problemy ze zdrowiem, musi się wysypiać. W dodatku jest kot, zestresowany, który w czasie powodzi przebywał w budynku. “Musieliśmy się stamtąd wyprowadzić, bo na dłuższą metę to było nie do wytrzymania” – mówi.
“Nie mamy nic i musimy zaczynać wszystko od początku. Jest trudno, bo pora kiepska trochę. Tamta powódź, w 2010 była na początku lata, a teraz mamy zimę” – mówi.
Powódź, która przeszła we wrześniu przez Radochów była bardziej dotkliwa. Pani Kamila w sobotę 14 września musiała uciekać z domu, bo woda sięgała do łydek. Chcieli z mężem wrócić, bo ponoć następnego dnia woda zaczęła opadać. Mąż pojechał sprawdzić, ale nie mógł się dostać, gdyż kawałek budynku został uszkodzony, a z drugiej strony płynęła woda.
“To nas uratowało, bo gdybyśmy weszli, zaczęli coś sprzątać, to jak przyszłaby fala, no to mogło być różnie” – mówi.
Wodę obserwowali z okien w Lądku-Zdrój. Była ciemna i gnała w niewyobrażalnym tempie. Płynęły w niej konary, drzewa i samochody. “Myślałam, że to koniec. Do dziś mam ten obraz przed oczami i ciężko mi uwierzyć, że woda, w której lubię się kąpać, szczególnie w upalne dni, gdy przynosi ulgę i przyjemność – w tamtej chwili stała się moim największym wrogiem”.
Mąż jest stolarzem, miał zakupione maszyny, wykonywał różne prace, często pomagając ludziom nie dla zysku, ale z dobrej woli. Gdy ktoś potrzebował pomocy – zawsze starał się angażować.
Kiedy wszystko zostało zniszczone, załamał się. Nic nie dało się uratować. Wszystko, co dawało radość i satysfakcję, majsterkowanie, przepadło. Nietrudno w takiej sytuacji stracić nadzieję i poczuć się bezradnym.
“Dostaliśmy 200 tysięcy odszkodowania” – mówi kobieta. “Rzeka zabrała nam dom. Gdyby w domu były ściany, to moglibyśmy mieszkać, odremontować i zacząć wszystko od nowa, a ta kwota to dla nas jednak za mało” – dodaje.
Czy chcieliby dalej mieszkać w Radochowie? Kamila: “Bardzo byśmy chcieli. Gdyby się znalazło jakieś bezpieczne miejscu... Szukamy” – mówi.
Pani Kamila kiedyś nie chciała tam mieszkać. “Jak zobaczyłam ten dom, to była istna rudera. Mąż mnie namawiał. Mówił: zobaczysz, będzie pięknie”.
I tak oczyma wyobraźni powoli się ten obraz wyłaniał. “Zaczęliśmy ten dom odnawiać i remontować po powodzi w 2010 roku przez 12 lat. Co chwilę coś ulepszaliśmy. Zrobiliśmy elewację, wymieniliśmy piec na pelet. Praktycznie skończyliśmy remont i miało być po prostu spokojnie, po tylu latach pracy, a tu od nowa”.
Przyznaje, że fajnie się mieszkało, bo było – radośnie.
A jeszcze poprzednia właścicielka powiedziała, że numer domu 106 to szczęśliwa siódemka. Bo ona kiedyś jak tam mieszkała, to była szczęśliwa.
“Faktycznie, zawsze mieliśmy ciepło. Mieliśmy też taki swój kąt, gdzie jeszcze jak nawet była zima, to mogliśmy usiąść pod ścianą, wypić w słońcu kawę i czuliśmy się jakbyśmy byli w pełni wiosny lub lata”.
Dla rodziny miejsce było magiczne. “Mieliśmy trochę zielonego terenu, po jednej stronie krowy, drzewa, po drugiej rzeka, latem w ogrodzie siedzieliśmy w jacuzzi. Odwiedzała nas rodzina i znajomi. Społeczność też fajna była. Organizowano festyny, hucznie obchodzone były święta kościelne, jak to na wsiach. Każdy, kto do nas przyjeżdżał, mówił, że fajnie jest nad tą rzeką”.
“Myślę, że to, że nas zalało, to nie ma w tym naszej winy. Nieraz czytam: kto buduje się nad rzeką, ale struktura tych wsi od Trzebieszowic do Stronia wygląda tak, że wszystko jest przy rzece.
Ludzie zawsze budowali się przy wodzie”.
Po drugiej stronie rzeki mieszka pani Dorota. W Radochowie mieszka 32 lata. Opowiada, że w 97 roku woda pod jej dom podeszła minimalnie. Praktycznie był tylko zerwany płot. Teraz popłynęło wszystko: całe ogrodzenie, pergole, huśtawki, piaskownice dla wnuka. Wszystko, w tym kury, które były zamknięte w kurniku.
“Chcieli tutaj suchy zbiornik zrobić. Tę informację ktoś znalazł w internecie, bo nawet nikt nas nie powiadomił o planach budowy zbiornika. No i zrobiło się głośno, a my się sprzeciwialiśmy. Baliśmy się, że zostaniemy wysiedleni, ale nie dostaliśmy żadnej propozycji. Jedno spotkanie było tutaj w Radochowie. A potem wybory i sprawa ucichła” – mówi.
Pan Krzysztof w niebieskim dresie pracuje przy pomarańczowej betoniarce, którą dostał od strażaków, bo stara popłynęła z wodą. Wsypuje do niej piasek, a w środku miesza się zaprawa. Jego żona w tynkuje w domu ściany. “To nie jest tak, że my się stąd tak łatwo wyniesiemy. Mamy krowy i kury, więc nawet jeśli coś zdecydują, to my musimy gdzieś mieszkać”.
Z rodziną w dniu powodzi obudził się przed świtem. Krowy wypędził na górę, a traktory, bo trochę maszyn ma, do sąsiada. W ostatniej chwili udało się wywieść beczkę do wywożenia gnojówki. “Dobrze, że te traktory udało się uratować, bo kilka dni po powodzi to był jedyny środek pomocy” – mówi.
“Gdyby nie pękła tama w Stroniu Śląskim, to by normalna powódź była.
Woda, by przeszła, zeszła i byłoby po sprawie. Sąsiadów śmigłowcem ewakuowano. Ale tylko dwa podejścia mogli zrobić, bo mieli za mało benzyny. Nie wiem, czy by bez tego przeżyli” – dodaje.
Pan Józef, który mieszka nieopodal, tłumaczy, że to dlatego, że w dom sąsiadów uderzyło auto. “Gdyby w mój dom też taki samochód uderzył, to ja nie wiem, czy bym przeżył” – mówi.
W Radochowie mieszka od urodzenia. Wcześniej, gdy mieszkał z rodzicami, były krowy, świnie i kaczki, ale nie miał kto się tym zajmować, więc został tylko pies. W czasie powodzi był sam z synem. Woda przyszła momentalnie. Akurat wracali z kościoła, ponieważ msza była za żonę. “Karetka była, pojechali i w Kłodzku w szpitalu powiedzieli, że zmarła na zawał” – mówi.
Dla osób dotkniętych powodzią rząd przygotował formę wsparcia w postaci 10 tys. zł bezzwrotnej pomocy na najpilniejsze potrzeby. Jeśli chodzi o większe straty, na remont lub odbudowę budynków gospodarczych dostępne jest wsparcie do 100 tys. zł, a w przypadku budynków mieszkalnych – nawet do 200 tys. zł.
Dwóch braci mieszkających w Radochowie spotykam, gdy robią porządki pod swoim domem. “Pomoc była duża od wolontariuszy. Przyjechali ludzie z Wrocławia, Poznania i Bielawy. Nawet panie spod Wałbrzycha potrafiły pierogów narobić i naleśników” – mówi pan Zbigniew, gospodarz budynku.
“Wiadomo, to nie jest pełna suma. Żeby dostać te 200 tys. to trzeba mieć 100 proc. zniszczenia. Ale trzeba pamiętać, że ta kwota nie pokrywa wszystkich zniszczeń. Co więcej, jak ktoś ma kawalerkę 50 metrów, a ktoś inny duży budynek, to ta kwota nie powinna być jednakowa dla obu budynków” – wyjaśnia.
Dodaje, że w wieś została zniszczona w 75 procentach.
“Ja i tak myślę, że te wszystkie domy tutaj to pieniądze wyrzucone w błoto” – mówi pan Zbigniew. “Te domy powinno się wyburzyć, a pieniądze, które dostaniemy, inwestować w nowe. Tu powódź jest co 15 lat” – dodaje.
“To dlaczego Pan tu jest?” – dopytuję.
“A gdzie pójdę?” – odpowiada. “Mam trzy budynki gospodarcze, załóżmy, że dostanę 100 tys. Ja bym naprawdę wolał inwestować w inny dom niż w ten, ale nie mogę. Dostanę pieniądze na to, co zostało zniszczone” – tłumaczy.
Dlaczego w takim razie domu nie sprzeda? “A kto go kupi? Może pani chce?” – pyta z przekąsem. “Nie jest ciekawie. Szczególnie tu w Radochowie” – kontynuuje.
“A jak mi ktoś przyjdzie i powie: panie, ma pan stary budynek, dostanie pan przykładowo 200 tysięcy. To przecież ja za to kawalerki w bloku nie kupię. I co ja mam robić? A proszę zobaczyć jakie warunki są w bloku, a jakie tu? Przecież ja mam dom wolnostojący, bez sąsiadów z kawałkiem działki, prawda?” – tłumaczy.
Pan Zbigniew chciałby przeznaczyć otrzymane środki nie na odbudowę zniszczonego budynku, ale na zakup innej nieruchomości. Dla wielu mieszkańców Radochowa życie w rejonie zagrożonym powodzią nie jest już akceptowalne, szczególnie jeśli doświadczyli drugiej i trzeciej powodzi. Problem w tym, że przepisy nie precyzują jednoznacznie, czy można wykorzystać te środki na zakup domu w innej lokalizacji.
“Część instytucji stoi na stanowisku, że możliwość zakupu nowej nieruchomości istnieje jedynie w przypadku, gdy budynek został zakwalifikowany do rozbiórki. Jednak wiele osób nie ma takiej decyzji, mimo że ich domy są poważnie zniszczone – w niektórych przypadkach uszkodzenia sięgają 80-90 proc. Formalnie budynek nadaje się do odbudowy, choć praktycznie jego stan jest krytyczny” – tłumaczy Miłosz Węgrzyn, radca prawny
Dodatkowym problemem jest to, że wiele domów położonych jest na terenach zalewowych, gdzie istnieje ryzyko, że budynek zostanie zakwalifikowany do tak zwanej „czerwonej strefy” i w przyszłości będzie przeznaczony do wywłaszczenia. W takiej sytuacji remont budynku może okazać się bezcelowy, bo istnieje duże prawdopodobieństwo kolejnych powodzi lub przyszłych decyzji administracyjnych, które wykluczą dalsze użytkowanie tej nieruchomości.
W 2019 roku powstała analiza dotycząca budowy nowych zbiorników na Ziemi Kłodzkiej. Została ona przeprowadzona na zlecenie Wód Polskich. Jednostka ta powstała w 2018 roku podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości. Koncepcję realizowała firma Sweco. W analizie rekomendowano budowę dziewięciu zbiorników (s. 5), co miało się wiązać z wysiedleniem 1,2 tys. mieszkańców m.in. Długopola Górnego czy Radochowa. Mieszkańcy tych miejscowości sprzeciwiali się tym rozwiązaniom. Bali się utracić domy i swoje prywatne gospodarstwa agroturystyczne. O ich obawach pisaliśmy w 2019 roku na łamach OKO.press.
Problem tkwił w tym, że dokumenty Wód Polskich nie zostały udostępnione opinii publicznej. Można było je przejrzeć poprzez opracowanie Koalicji Ratujmy Rzeki, która opiniowała założenia analizy.
Zanim powstała analiza, w rejonie Ziemi Kłodzkiej rozpoczęła się budowa czterech zbiorników retencyjnych, które powstały w miejscowości Roztoki, Szalejów, Boboszów i Krosnowice. Trwała ona do 2023 roku i podczas wrześniowej powodzi spełniły one swoją funkcję – te miejscowości zostały przed powodzią ochronione.
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej we Wrocławiu zaznaczył, że analiza jest wstępnym rozważaniem dotyczącym ewentualnych wariantów budowy nowych zbiorników. Podkreślał, że decyzje w sprawie budowy kolejnych zbiorników retencyjnych nie zapadły.
Do sprawy odniósł się także ówczesny minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk. “Ucinam wszelkie spekulacje dotyczące rzekomych inwestycji na ziemi kłodzkiej” – mówił w 2019 roku.
Pan Zbigniew nie jest przeciwny zbiornikom, ale jeśli miałyby powstać, to na dobrych zasadach. “Zbiorniki” – drwi. “Wszystko zależy, co nam państwo zaproponuje i na jakich warunkach ludzi przesiedli. Bo jak będzie to na normalnych zasadach, jak na Śląsku, gdzie odbudowali całą wieś to okej. Drogi, wszystko. Ja wiem, że nie da się tego zrobić w 100 procentach, ale tak powinno być” – mówi.
Chodzi o wieś Nieboczowy, gdzie często dochodziło do podtopień, ale powódź 1997 roku była szczególna. W położonej niedaleko od Nieboczowy wsi Lubomii Włodzimierz Cimoszewicz powiedział: Trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna.
Wieś z całymi domami, kościołem i cmentarzem została przeniesiona. Decyzję o tym podjęto dwa lata po powodzi w 97, kiedy to podjęto decyzję o budowie największego suchego zbiornika przeciwpowodziowego w Polsce – Racibórz Dolny.
Budowa opóźniała się kilkakrotnie – nie tylko ze względu na protesty mieszkańców Nieboczowy, ale i na przykład na braki w dokumentacji przedstawionej przez inwestora.
Zbiornik jest kluczowym elementem ochrony przeciwpowodziowej dla województwa dolnośląskiego, opolskiego i śląskiego. Znajduje się na Odrze w województwie śląskim – kilka kilometrów na południe od miasta Racibórz. Jego zadaniem jest obniżenie wielkiej wody płynącej Odrą z południa na północ i przeciwdziałanie połączeniu się jej z falami niesionymi przez Nysę Kłodzką.
Budowany był w latach 2013-2020. W związku z jego budową przesiedlono 700 mieszkańców dwóch okolicznych wsi. Negocjacje na temat przesiedlenia trwały 10 lat. Przeniesiono dziesiątki domów, remizę strażacką, przedszkole, dom kultury, kościół, a nawet cmentarz. Zachowano te same nazwy ulic, a niektórzy mieszkańcy mają tych samych sąsiadów, co w poprzedniej lokalizacji.
Zbiornik w Raciborzu spełnił swoje zadanie – podczas wrześniowej powodzi napełniony był w 79 procentach.
Od pana Zbigniewa dowiaduję się, że w Lądku jest spotkanie mieszkańców z Wodami Polskimi. “Niech nam w końcu wyjaśnią, o co chodzi z tą czerwoną strefą. Bo tak trud wkładamy, pieniądze wkładane, a za chwilę ktoś przyjdzie i powie: no panowie niestety, ale trzeba się zwijać”.
Urząd w Lądku-Zdroju znajduje się w centrum miasta. Wokół po niegdysiejszych sklepikach i knajpkach straszą puste lokale będące w remoncie. Na sesji rady miejskiej w Lądku-Zdroju sala jest pełna ludzi. Radni siedzą przy długim stole, mieszkańcy pousadzali się na krzesłach. “W przestrzeni medialnej pojawiły się informacje dotyczące czerwonych stref. Gmina została poproszona o podanie liczbę ludności i terenów mieszkalnych na tych terenach. Jako mieszkańcy nic więcej nie wiemy” – mówił Sebastian Łukasiewicz przewodniczący rady miejskiej w Lądku-Zdrój.
Wody Polskie na spotkaniu reprezentuje Jacek Drabiński, zastępca RZGW we Wrocławiu. Ubrany w garnitur, nie patrzy nikomu w oczy, a swoje komunikaty pełne technicznych słów czyta z kartki. Wypowiada je tak szybko, że nie da się niczego zrozumieć. Tak jakby był jedyną osobą na sali, która nie chciała w niej być. Z jego wypowiedzi jedyne, co można było zapamiętać to szybko przeliterowana strona Wód Polskich, na której mieszkańcy mogą sprawdzić mapę czerwonych stref – wody.iso.gov.pl
Wypowiedź Drabińskiego uzupełniał prof. Janusz Zaleski, który starał się mieszkańców uspokajać i zapewniał, że żaden z mieszkańców wysiedlany nie będzie.
“Nie będzie decyzji o przymusowych wysiedleniach. Będzie dialog. Ja sam nie wyobrażam sobie, by 13 tys. osób wysiedlać. Mieszkańcy sami muszą podejmować decyzje o zmianie miejsca zamieszkania” – mówił Zaleski.
Nawiązywał również do czerwonych stref, mówiąc, że te są tylko teoretyczne. “To jest tylko materiał roboczy” – wyjaśnił.
“Chciałam zapytać zatem o strategię krótkoterminową. Niedługo skończy się zima i zaczną się wiosenne podtopienia” – pyta przedstawicieli Wód Polskich jedna z mieszkanek.
Dla mieszkańców to kwestia bardzo ważna. Katastrofa budowlana na zbiorniku w Stroniu Śląskim spowodowana przerwaniem wału ziemnego pozbawiła mieszkańców wielu miejscowości ochrony przeciwpowodziowej, którą dawał ponad stuletni zbiornik. Mieszkańcy z obawą patrzą w przyszłość, a zwłaszcza niepokój wzbudzają wiosenne roztopy, które co roku podnoszą stan górskich rzek i potoków.
Drabiński wskazywał, że na terenie tamy w Stroniu Śląskim pracuje prokuratura, więc na razie żadne prace dotyczące jej naprawy nie są w tej chwili możliwe. “Trwa śledztwo, do czasu zakończenia prac nic nie możemy robić” – mówił. Dodał, że naprawa będzie trwała latami. “Optymistyczna wersja jest taka, że prace skończą się do roku 30 lub 31”.
Ktoś w sali parsknął: “Czyli najszybciej zostanie oddana do użytku w latach czterdziestych”.
Wody Polskie chcą, by prace rozbiórkowe i projektowe odbyły się w przyszłym roku. W kolejnym byłyby to prace budowlane. O zgodę na rozbiórkę obiektu Wody Polskie wystąpiły już do Wojewódzkiego Inspektora nadzoru Budowlanego we Wrocławiu.
Sprawę pękniętego wału w Stroniu Śląskim od października bada prokuratura. 15 września wał przy tamie na rzece Morawka w Stroniu Śląskim przerwała woda. Śledczy zbierają dokumentację od Wód Polski, samorządów i organów nadzoru budowlanego. Ustalane są kwestie techniczne związane z możliwością przeprowadzenia oględzin tamy i okolicy.
Miesiąc później Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego wydał opinię, że na wale prowadzono prace budowlane. W informacji podano, że polegały one na wykopaniu rowów i układaniu w nich rur z przewodami. To mogło osłabić konstrukcję wału i przyczynić się do jego zniszczenia.
Inspektor stwierdził, że wykonane prace były bezzasadne, a „wadliwie wykonane kanalizacje kablowe spowodowały katastrofę zapory”. W dokumencie mowa jest też m.in. o nieprawidłowościach w dokumentacji. Wody Polskie odwołały się od tej decyzji.
Zapytaliśmy Wody Polskie o to, jaka jest strategia na przyszłość, by tereny w Czerwonych Strefach nie były zalewane w niedalekiej przyszłości. Odpowiedź, jaką dostaliśmy, jest długa – można ją skrócić do tego, że prace nad strategią trwają, a wodę w zagrożonych rejonach należy zatrzymywać nie tylko przez budowę zbiorników, ale także rozwijając naturalną retencję.
„Aktualnie trwają prace nad projektem kompleksowego zabezpieczenia przeciwpowodziowego zlewni Nysy Kłodzkiej” – napisali w emailu do OKO.press przedstawiciele Wód Polskich.
„Pierwsze warianty zostały już przedstawione Ministerstwu Infrastruktury, Kancelarii Premiera Rady Ministrów oraz pełnomocnikowi rządu ds. programu odbudowy po powodzi Marcinowi Kierwińskiemu. Obecnie dokument konsultowany jest ze środowiskami naukowymi w celu wypracowania ostatecznej propozycji działań” – czytamy w przesłanej do nas wiadomości.
Wkrótce – jak piszą Wody Polskie – powinny się zacząć konsultacje społeczne, podczas których zostaną przedstawione analizy pokazujące, co może wydarzyć się za kilka lat, jeśli nie zostaną podjęte działania zwiększające odporność przeciwpowodziową.
Zapytaliśmy również Wody Polskie, czy mieszkańcy z Czerwonych Stref będą przesiedlani, ale odpowiedzi wprost na to pytanie nie uzyskaliśmy. Zamiast tego Wody Polskie piszą tak:
„Opracowanie funkcjonujące w przestrzeni medialnej pod nazwą „czerwone strefy” jest wyłącznie roboczym materiałem, który zostanie wykorzystany do dalszych analiz wskazujących niezbędne działania techniczne i nietechniczne, jakie należy podjąć w celu zmniejszenia prawdopodobieństwa wystąpienia i rozmiaru samych zagrożeń, a nie obowiązujący dokument planistyczny”.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze