Od kilku dekad na różne sposoby jesteśmy przekonywani w mediach przez różnego rodzaju ekspertów, ale również niektórych publicystów, że ZUS to czarna dziura pochłaniająca złotówki i lada chwila upadnie. Co bardziej swawolni w swojej krytyce porównują ZUS do piramidy finansowej, a niedawno nawet wicepremier obecnego rządu stwierdził, że żadne z jego dzieci nie wierzy, że dostanie emeryturę z ZUS.
Przekonania te nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Jedynym, co z piramidą ma wspólnego ZUS to fakt, że przekonanie o jego rychłej niewypłacalności jest piramidalną bzdurą.
Próżnia wiedzy
Polacy nie mają zielonego pojęcia o emeryturach. W badaniu „Wiedza i postawy wobec ubezpieczeń społecznych” przeprowadzonym przez Millward Brown i Instytut Spraw Publicznych w 2016 roku, nikt z ponad tysiąca badanych nie był w stanie poprawnie odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące systemu emerytalnego. Zaledwie 7 proc. badanych było w stanie odpowiedzieć poprawnie na co najmniej 60 proc. pytań. W skali szkolnej to trója z minusem. Pozostałe 93 proc. śpiewająco oblało.
Natura nie znosi próżni, dlatego niewiedza Polaków na temat emerytur jest systematycznie wypełniana mitami, półprawdami i całymi kłamstwami przez ekspertów, którzy z pełną powagą głoszą tezy nie tylko niemające podstaw, ale często wprost szkodliwe dla przyszłych emerytów.
Jak bowiem dokonać rozsądnej decyzji, czy środki z OFE przenieść do ZUS, czy na IKE, jeżeli jesteśmy bombardowani opiniami, że ZUS niebawem nieuchronnie zbankrutuje?
Przyjrzyjmy się więc największemu mitowi, którym w ciągu ostatnich dekad obrósł system emerytalny i sprawdźmy, ile potwierdzenia znajduje on w rzeczywistości.
Deficyt to nie bankructwo
Zacznijmy od sprecyzowania, jakiego rodzaju niewypłacalność nas interesuje, często bowiem w mediach pojawiają się informacje na temat deficytu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, epatujące miliardami złotych, których to brakuje w kasie ZUS, co ma być dowodem na niewypłacalność systemu emerytalnego.
Kiedy usłyszymy, że w FUS brakuje dziś 60 mld zł, a w 2040 roku będzie to 109 mld zł, a w 2060 nawet 183 mld zł, to trudno nie być przerażonym skalą „brakujących” kwot, a od tego już tylko krok do przekonania, że ZUS musi zbankrutować.
Przede wszystkim ZUS nie jest zawieszoną w próżni autonomiczną jednostką działającą dla zysku. Jest częścią państwowego systemu emerytalnego, a to oznacza, że wypłaty zobowiązań emerytalnych są gwarantowane nie tylko przez Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, do którego trafiają nasze składki, ale również przez budżet państwa.
Jeżeli nie wystarcza środków na wypłatę wszystkich należnych świadczeń z bieżących składek, wówczas budżet państwa ma obowiązek dofinansować FUS z pieniędzy pochodzących z podatków w wysokości niezbędnej do wywiązania się FUS ze zobowiązań wobec emerytów.
Jest to o tyle istotne, że sam deficyt FUS nie świadczy o niewypłacalności systemu jako całości. Wiele systemów zdefiniowanego świadczenia w innych krajach europejskich jest finansowana wyłącznie z podatków, a ich odpowiednik naszego FUS w ogóle nie odnotowuje wpływów ze składek, bo jest w całości finansowany z budżetu państwa. Natomiast większość tych systemów na świecie, gdzie fundusz emerytalny jest zasilany składkami, wykazuje trwały deficyt przez dekady, ale mimo tego dzięki dofinansowaniu z budżetu państwa funkcjonują one bez problemów i wypłacają świadczenia w należnej wysokości kolejnym pokoleniom emerytów.
Dlatego też wypłacalność, która nas interesuje to nie wynik finansowy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – jego nadwyżka czy deficyt – którym lubią epatować krytycy państwowego systemu repartycyjnego, ale zdolność państwa jako całości do wypłaty świadczeń emerytalnych – co bardzo istotne – w wysokości, do której się zobowiązało, a która w systemie zdefiniowanej składki, jaki funkcjonuje w Polsce, jest równa sumie zgromadzonych składek podzielonych przez statystyczną długość życia na emeryturze.
Gwarancje wypłaty emerytur ze strony państwa oznaczają, że jedyny sposób, w jaki ZUS mógłby zbankrutować, jest taki, że musiałoby zbankrutować całe państwo.
Innymi słowy, pytanie nie brzmi: czy FUS ma deficyt i jak duży, tylko czy państwo będzie zdolne do obsługi tego deficytu w przyszłości i ewentualnie jak dużym ciężarem będzie to dla budżetu.
Kto ratował kogo?
O ile większość ludzi pokolenia obecnych 20, 30 i 40-latków wypłacalność banków uznaje za coś oczywistego, niepodlegającego dyskusji i przyjmowanego bez dowodów, o tyle wypłacalność ZUS albo państwa jest w najlepszym przypadku co najmniej podejrzana.
Żeby uzmysłowić sobie jednak dysproporcję pomiędzy bankiem a państwem jako instytucjami finansowymi porównajmy poziom przychodów obu podmiotów. W 2019 największy pod względem sumy bilansowej bank w Polsce PKO BP odnotował przychody w wysokości około 17 mld zł. W tym samym roku dochód sektora finansów publicznych w Polsce wyniósł 885 mld zł. Wprawdzie są to zupełnie inne instytucje, realizujące odmienne cele, ale takie porównanie daje jakieś wyobrażenie na temat finansowych rozmiarów obu instytucji.
Pod względem wysokości dochodów, jakimi dysponuje, sektor finansów publicznych w Polsce jest kilkudziesięciokrotnie większy, niż największy nawet polski bank. Podobnie jest w większości krajów na świecie.
Nie było więc dla nikogo zaskoczeniem, że kiedy w 2008 roku niespodziewanie w światową gospodarkę uderzył kryzys zadłużenia i wypłacalności, to nie banki ratowały bankrutujące państwa, ale państwa ratowały upadające banki.
Od 1989 r. w Polsce upadło 139 banków. Ostatni z nich w 2015 roku. Jeszcze więcej banków w bardzo złej sytuacji finansowej zostało przejętych przez konkurencję lub pod przymusem nadzoru finansowego zrestrukturyzowanych. Jednak wiara w wypłacalność banków wydaje się w Polakach niezachwiana, w przeciwieństwie do wiary w wypłacalność ZUS, który od prawie 90 lat wypłaca świadczenia i nie przestał tego robić nawet w trakcie okupacji w czasie II wojny światowej.
Przypomina to trochę statystyki, z których wynika, że ludzie bardziej obawiają się ataku rekina, niż ataku serca, chociaż zgonów w wyniku tych pierwszych było dosłownie 13 przypadków w skali całego globu w 2020 roku, a zgonów w wyniku zawału – 18 milionów.
Co bardziej zorientowani przypomną sobie w tym momencie jednak, że istnieje w Polsce coś takiego jak Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który przecież gwarantuje wypłatę depozytów bankowych do wysokości 100 tys. Euro dla osób indywidualnych w razie upadłości banku. Jest tylko jeden problem. Na koniec 2019 roku łączna wartość funduszu gwarancyjnego banków i SKOK-ów wyniosła 15,4 mld zł. To kwota, która zabezpiecza jedynie 1,8 proc. środków objętych gwarancjami funduszu. BFG może być pomocny, gdy jeden (i to nie za duży) bank będzie miał problem z regulowaniem zobowiązań, ale nie jest w stanie uratować całego systemu, w sytuacji, w której cały sektor bankowy popadnie w kłopoty. Gdyby tak się stało, jedynym ratunkowym będzie państwo.
Czy mówię to po to, żeby Was przekonać, że lada dzień banki zaczną w Polsce bankrutować? Nic podobnego. Sektor bankowy w Polsce jest dziś w przyzwoitej kondycji, choć ta trochę pogorszyła się w 2020 roku w związku z pandemią. To, co jednak chcę Wam uświadomić, to fakt, że jeżeli nie macie obaw o wypłacalność banków, tym bardziej powinniście ich mieć o wiele mniej w odniesieniu do ZUS.
Zmierzmy się więc z najważniejszym pytaniem, jakie zadają sobie ludzie odnośnie do emerytury z ZUS, a jednocześnie największym mitem, jakim system emerytalny w Polsce obrósł. Mianowicie…
Czy ZUS zbankrutuje?
Tak. I to jeszcze w tym roku. Przynajmniej jeśli wierzyć Fundacji Republikańskiej oraz Związkowi Przedsiębiorców i Pracodawców, którzy w tym artykule z 2013 roku wyrazili przekonanie, że ZUS zbankrutuje w przeciągu 5-8 lat. „Matematyki nie da się oszukać” – z naukową powagą dodawał prezes związku przedsiębiorców. 8 lat od 2013 to właśnie rok 2021, więc możecie zacząć się przygotowywać na to, że upadłość ZUS nastąpi już lada dzień. Pod warunkiem oczywiście, że ktokolwiek z Was w ogóle bierze tych ludzi na poważnie, bo przyznam, że ja nie potrafię.
Zazwyczaj perspektywa czasowa podobnych prognoz, w której ma nastąpić bankructwo ZUS-u, mieści się w bezpiecznym przedziale 7-10 lat. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że jest to perspektywa wystarczająco bliska, żeby wzbudzić niepokój u odbiorców takiej informacji, ale jednocześnie wystarczająco odległa, żeby nikt już nie pamiętał chybionych przewidywań jej autorów.
Janusz Korwin-Mikke chwalił się, że on już od lat siedemdziesiątych przewidywał bankructwo ZUS, tymczasem mamy 2021 rok i ZUS – wyraźnie na złość Korwin-Mikkemu – ani myśli upadać.
Z niesprawdzonej prognozy polityk wybrnął więc w ten sposób, że oświadczył, że ZUS nie zbankrutuje, ponieważ… już zbankrutował. Sam ZUS jednak najwyraźniej nie zauważył faktu, że już jest niewypłacalny, ponieważ pomimo deklaracji pana Janusza, wciąż wypłaca kolejne emerytury w należnej wysokości i nie zamierza przestać tego robić w żadnej dającej się przewidzieć przyszłości.
Podobne rewelacje głosi Andrzej Sadowski, prezydent – wydawałoby się – szanowanego, wolnorynkowego think tanku Centrum im. Adama Smitha. W wywiadzie w marcu 2021 roku stwierdził: „jak pokazuje raport NIK z 2014, załamanie systemu emerytalnego w Polsce nastąpi w okolicy 2030 roku”. Najwyższa Izba Kontroli to poważna, państwowa instytucja. Skoro NIK napisała w swoim raporcie o zapaści systemu emerytalnego, to z całą pewnością należy takie argumenty wziąć śmiertelnie poważnie.
Problem polega na tym, że raport, na który powołuje się Sadowski, nie istnieje. Jest raport z 2014 roku, w którym NIK prezentuje wyniki kontroli prawidłowości przeniesienia obligacji z portfela OFE do FUS w związku z przeprowadzaną wówczas reformą.
W raporcie jest mowa o tym, że ten zabieg nie rozwiązuje wszystkich problemów systemu emerytalnego (to oczywiste), ale nie ma ani słowa na temat rzekomego załamania systemu emerytalnego, o którym mówi, podpierający się autorytetem Adama Smitha, Sadowski.
Oczywiście nikt, albo prawie nikt z oglądających, nie sprawdzi tego raportu i nie będzie miał okazji się przekonać, że Sadowski zwyczajnie mija się z prawdą.
„Eksperci” jak święte krowy
Traktowanie tych ekonomistów oraz im podobnych ekspertów jako bezstronnych fachowców jest jednym z największych grzechów współczesnego dziennikarstwa ekonomicznego. Nie ma nic złego w tym, że występuje w telewizji ekonomista prezentujący poglądy, że ZUS należy zlikwidować. Nie ma zakazu posiadania niemądrych poglądów. Natomiast traktowanie jego wypowiedzi jak niekwestionowanej i obiektywnej prawdy naukowej, jest naiwnością
Podobne wypowiedzi padały z ust innych przedstawicieli Centrum im. Adama Smitha (np. Roberta Gwiazdowskiego), jak również przedstawicieli innych, niezliczonych zrzeszeń i związków przedsiębiorców i pracodawców.
Z teoriami na temat nadciągającego bankructwa ZUS jest jednak jak z Puchatkiem szukającym Prosiaczka. Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było.
Zamiast więc próbować analizować szczątkową argumentację tych, którzy wieszczą koniec ZUS-u, spójrzmy na to, co na ten temat mówią liczby i prognozy instytucji, które zajmują się tematem na co dzień. Zacznijmy od samego inkryminowanego, czyli od ZUS.
Spójrzmy raczej na liczby
ZUS w swoich analizach posługuje się modelem prognostycznym FUS18, regularnie aktualizowanym o kolejne wersje oraz prognozami demograficznymi Ministerstwa Finansów opartymi z kolei o prognozy demograficzne Eurostatu. Jest to najbardziej kompletny, złożony i długoterminowy model prognostyczny systemu ubezpieczeń społecznych w Polsce z horyzontem czasowym do 2080 roku. Tak długa perspektywa jest możliwa, ponieważ zjawiska demograficzne dość łatwo poddają się prognozowaniu. Jesteśmy w stanie dość dobrze przewidzieć, jak będzie wyglądała struktura ludnościowa za 10, 20 i 50 lat.
To nie znaczy, że FUS18 jest idealny, albo że nie może być lepszych modeli, ale nie można na poważnie dyskutować o wypłacalności systemu emerytalnego, bez odniesienia się do wyników jego prognozy, a ich podważenie wymaga zakwestionowania albo założeń tego modelu, albo samej metody obliczeniowej. Co zatem mówi nam prognoza ZUS?
Przede wszystkim prawdą jest, że demografia będzie się pogarszać. Wciąż jesteśmy dość młodym społeczeństwem na tle państw starej UE, ale ten stan będzie się bardzo szybko zmieniał na niekorzyść.
Obecnie mamy blisko 16 mln ubezpieczonych i 6,3 mln emerytów. To oznacza, że na 10 emerytów przypada obecnie 25 osób opłacających składki. Jednak już w 2040 stosunek ten wyniesie 17 do 10, a w 2060 nawet 13 do 10.
Ta część prognozy na razie zgadza się z narracją krytyków państwowego systemu emerytalnego.
Spójrzmy zatem na to, co prognoza ma do powiedzenia na temat rosnącego deficytu FUS. W 2021 prognozowany deficyt wyniesie 62 mld zł, ale już w 2040 wyniesie 109 mld, a w 2060 prawie 184 mld zł. Dla porównania, budżet państwa to obecnie około 400 mld zł, więc to tak, jakby prawie połowa budżetu państwa była wydawana na dofinansowanie dla FUS!
Gdyby na tym poprzestać, wygląda to rzeczywiście źle. I właśnie to najczęściej robią eksperci. Przytaczają ogromne kwoty deficytu, dając do zrozumienia, że nie będzie nas na to stać, w związku z tym nie ma wyjścia, tylko trzeba całą imprezę zamknąć, a w najlepszym wypadku przejść na emeryturę obywatelską.
Gospodarka nie stoi w miejscu
Żeby sobie jednak uświadomić, dlaczego tak nie jest, przytoczmy jeszcze jedną liczbę, która – poza tymi astronomicznymi kwotami deficytu – również wynika z prognoz ZUS. Obecnie przeciętne wynagrodzenie wynosi około 5200 zł. W 2080 wyniesie jednak blisko… 90 tys. zł. Nie rocznie – miesięcznie. Z czego wynikają tak wysokie liczby? Z tego, że inflacja, wynagrodzenia, ale i cała gospodarka nie będą przez te 60 lat stać w miejscu.
Ta kwota może wydawać się wysoka, ale warto zdać sobie sprawę z tego, że jeszcze w 1990 roku średnie wynagrodzenie wynosiło 103 zł miesięcznie (1 mln 30 tysięcy w starych złotych).
To oznacza, że przez ostatnie 30 lat wynagrodzenia rosły w tempie około 14 proc. rocznie. Aby z obecnego poziomu wzrosły do 90 tys. zł, potrzebny jest jedynie skromny wzrost o 4,8 proc. rocznie przez następne 60 lat.
Stąd też w związku z inflacją 184 mld zł deficytu w 2060 będzie warte tyle, co 65 mld w cenach z 2018 roku. Przewidywany deficyt w 2021 ma wynieść 63 mld, więc licząc w wartościach realnych, deficyt FUS do roku 2060 niemal się nie zmieni.
To jednak nie koniec. Inflacja nie jest najlepszym punktem odniesienia. Może pokazywać, jaka będzie siła nabywcza naszej emerytury w przyszłości, ale niekoniecznie dobrze pokazuje, czy państwo będzie stać na wypłatę takiego świadczenia. Dlatego dużo ważniejszy jest wzrost wynagrodzeń oraz gospodarki jako całości, które rosły przecież dużo szybciej od inflacji.
Rosnące wynagrodzenia i produkt krajowy brutto oznaczają większe wpływy ze składek oraz podatków, a większe dochody budżetowe to większe możliwości finansowania tego strasznego, stale rosnącego deficytu FUS. Dlatego, żeby mieć lepsze wyobrażenie na temat wypłacalności systemu emerytalnego w przyszłości trzeba zajrzeć do tej części prognozy, do której telewizyjni eksperci niechętnie sięgają, mianowicie do porównania poziomów deficytów FUS do wielkości gospodarki w przyszłości.
Jaki obraz wyłania się z tego porównania? Zacznijmy od tego, jak to wygląda dziś. W 2021 przewidywany deficyt wyniesie 63 mld zł, co przy obecnym PKB na poziomie 2,2 bln zł stanowi około 2,6 proc. PKB (prognoza wykonana już po uwzględnieniu wpływu Covid-19). To jest poziom deficytu FUS, który obecnie budżet państwa bez większych problemów obsługuje.
A jak to będzie wyglądać w przyszłości? W wariancie bazowym prognozy, w roku 2040 relacja deficytu FUS do PKB… spadnie do 1,7 proc. W roku 2060 będzie to już 1,2 proc. PKB, a do roku 2080 skurczy się do 0,4 proc. PKB.
To oznacza, że porównując te przerażające 184 mld zł deficytu FUS do skali gospodarki w przyszłości, będzie on stanowić kwotę ponad sześciokrotnie niższą niż obecny deficyt. Jeżeli dziś bez problemów możemy finansować deficyt FUS na poziomie 2,6 proc. PKB, to sfinansowanie w przyszłości deficytu na poziomie 0,4 proc. będzie dla budżetu niemal niezauważalne.
Nawet w najbardziej pesymistycznym wariancie prognozowanym przez ZUS, deficyt przyjmuje największe rozmiary w relacji do PKB około 2030 roku na poziomie 3,1 proc. PKB i ta wartość utrzymuje się na stałym poziomie do około 2050 roku, po czym będzie stopniowo maleć aż do 2080 roku. Dla porównania: średnia wartość deficytu systemów emerytalnych dla UE prognozowana na 2050 rok to 2,3 proc. PKB, a Grecja, którą uwielbiają straszyć panowie eksperci jako wizją tego, co się stanie, jeżeli nie posłuchamy ich światłych rad, miała deficyt w systemie emerytalnym na poziomie 9 proc. przed kryzysem z 2009 roku, a całość wydatków emerytalnych stanowiła prawie 18 proc. PKB Grecji. Nawet najczarniejsze scenariusze nie przewidują w Polsce deficytów w ogóle zbliżonych do tego poziomu, nie wspominając o bankructwie całego systemu emerytalnego. Od około 2030 roku deficyt naszego FUS będzie mniejszy niż średnia dla całej Unii Europejskiej.
Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie
Nie byłoby jednak zupełnie nieracjonalne pozostawać sceptycznym wobec prognoz ZUS. W końcu ZUS jest tutaj trochę sędzią we własnej sprawie. Można dyskutować z wynikami prognozy, ale na pewno nie można ich tak po prostu uznać za nieistniejące albo nic niewarte i zbyć machnięciem ręki. Jeżeli te prognozy są trafne, to system emerytalny nawet na morską milę nie zbliży się do niewypłacalności w żadnej dającej się przewidzieć przyszłości. Jeżeli natomiast ktoś chce poważnie argumentować, że ZUS zbankrutuje, to musi się odnieść do tych prognoz i musi w wiarygodny sposób je podważyć, albo poprzez zakwestionowanie przyjętych założeń, albo metod obliczeniowych i przedstawić inne, bardziej wiarygodne prognozy, które broniłyby takiej tezy.
Większość występujących w telewizji ekspertów nie zawraca sobie głowy takimi rzeczami, jak odnoszenie się do tych prognoz w swoich wypowiedziach, ani tym bardziej wykonywanie własnych prognoz wspierających głoszone przez nich tezy.
Zamiast tego zazwyczaj mamy mieszankę mitów z bon-motami, czasem podlaną sosem pouczania tych, co się na ekonomii nie znają, a jeżeli pojawiają się jakieś liczby, to zwykle są to nominalne kwoty deficytu FUS, których rozmiar ma wystarczająco przestraszyć odbiorców, żeby nie trzeba było już merytorycznie uzasadniać swoich karkołomnych twierdzeń.
Nie będziemy więc konfrontować wyników prognozy ZUS z takimi opiniami, bo naprawdę nie ma z czym. Zamiast tego, skonfrontujemy je z rezultatami i wnioskami innej instytucji, która również wykonuje na swoje potrzeby podobne, ale niezależne od ZUS prognozy. Tym razem trudno będzie ich posądzić o jakąś zasadniczą stronniczość. Zajrzymy do raportu Komisji Europejskiej na temat systemów emerytalnych w UE.
Druga opinia
W 2018 roku KE wydała obszerny dokument pt. „Raport dotyczący starzenia się w 2018 r.: Gospodarcze i budżetowe prognozy dla 28 krajów członkowskich UE (2016-2070)”. Komisja Europejska skupiła się na wpływie starzenia się społeczeństw na stabilność systemów emerytalnych i w tym celu prognozuje całkowite wydatki na świadczenia emerytalne, rentowe i pokrewne w relacji do PKB, niezależnie od tego, czy są finansowane z podatków, czy ze składek. Ma to sens, biorąc pod uwagę, że większość państw UE nie ma – jak Polska – systemów o zdefiniowanej składce, ale systemy zdefiniowanego świadczenia, często finansowane bezpośrednio z podatków, a nie składek. Dzięki takiemu podejściu można lepiej porównać wyniki prognoz pomiędzy państwami o różnych sposobach finansowania oraz ocenić całość ryzyka dla systemu emerytalnego związanego ze starzeniem się społeczeństwa.
Jaki obraz wyłania się z prognoz Komisji Europejskiej? Zacznijmy od stanu obecnego. W 2016 roku Polska przeznaczała na emerytury, renty i pokrewne świadczenia 11,2 proc. PKB. Ta liczba w zasadzie nic nam nie mówi, jeżeli nie porównamy tego, do jakiegoś punktu odniesienia. Średnia w państwach UE (z wyłączeniem UK) wyniosła 11,9 proc. PKB. W czołówce wydatków na emerytury poza wspomnianą Grecją (17,3%) są także Włochy (15,6%) oraz Francja (15,0%). Najniższe wydatki ma Irlandia (5%), Litwa (6,9%) i Holandia (7,3%). Na tym tle jesteśmy obecnie całkowitym europejskim średniakiem, jeśli chodzi o wydatki na emerytury.
A jak to będzie wyglądać w przyszłości? W skali całej UE średnie wydatki wzrosną z obecnych 11,9 proc. do 12,7 proc. w 2040 roku, a następnie spadną do 11,4 proc. w 2070 roku. Jak wypada na tym tle Polska? Zgodnie z prognozami Komisji Europejskiej z obecnych 11,2 proc. zostanie 10,8 proc. w 2040, a w 2070 udział ten wyniesie 10,2 proc.
Oznacza to, że Komisja Europejska prognozuje nie tylko, że wydatki emerytalne w Polsce nie wzrosną, ale wręcz, że znacząco spadną: o 1 proc. PKB w ciągu następnych 50 lat. To wynik, który współbrzmi z prognozami ZUS, z których – przypomnijmy – wynikało, że deficyt FUS w relacji do PKB będzie nieznacznie rósł do około 2030 roku, a następnie konsekwentnie spadał.
Mamy więc co najmniej dwa niezależne źródła prognoz (Komisja Europejska posługuje się swoimi własnymi modelami, niezależnymi od ZUS), z których wyłania się bardzo podobny obraz przyszłości systemu emerytalnego w Polsce, jeśli chodzi o wzrost jego kosztów i przede wszystkim wypłacalność.
W Polsce raport pt. „Czy polski system emerytalny zbankrutuje?” opublikował Instytut Badań Strukturalnych (spoiler: nie zbankrutuje). W raporcie IBS czytamy: „mimo szybkiego starzenia się ludności w najbliższych dekadach, polski system emerytalny pozostanie wypłacalny. Do 2060 roku wydatki emerytalne jako procent PKB utrzymają się na podobnym poziomie”.
Można by tak jeszcze długo wymieniać kolejne źródła. Można, tylko po co? Tych, którzy już wiedzą, że ZUS to piramida finansowa i że lada chwila upadnie, fakty nieszczególnie przekonują i niewiele obchodzą. Dla nich ważny jest ideologiczny przekaz, że ZUS to zło i prosta droga do losu Grecji. Żadna prognoza ani żaden raport nic tu nie zmieni. Ale nie ma powodu, by pozostali z nas powtarzali nieznajdujące potwierdzenia tezy o rychłej zapaści systemu emerytalnego, zwłaszcza w kontekście prognoz ZUS oraz Komisji Europejskiej wskazujących na coś zupełnie przeciwnego.
Brakujący element układanki
Wciąż jednak jedna rzecz się nie zgadza. Skoro obecnie na 10 emerytów przypada 25 pracujących, a w przyszłości będzie to 13 pracujących na 10 emerytów, to oznacza to spadek liczby płacących składki, którzy będą utrzymywać emerytów o połowę. Jak to możliwe, że koszty systemu emerytalnego przy tym nie wzrosną, a deficyt w relacji do PKB wręcz zmaleje?
Chociaż może się wydawać to przeciwintuicyjne, to obie te rzeczy są jednocześnie prawdą. Nie tylko nie ma między nimi sprzeczności, ale są bardzo logiczną konsekwencją reform systemu, jakie przeprowadziliśmy w 1999 roku. Jednak to, w jaki dokładnie sposób można pogodzić te dwie rzeczy, to temat na osobny artykuł.
Pan Oratowski jest jednym z bardzo wielu ekspertów, wypowiadających się w sprawach ZUS. Różni się tym, że swoje dywagacje wzmacnia autorytetem państwa. Jako gwaranta trwałości ZUS, bo państwo nie może zbankrutować. Nie może, z bardzo wielu powodów. Między innymi międzynarodowych powiązań i interesów. Dobitnym przykładem jest Grecja i Wenezuela. Państwo może jednak być zmuszone do obniżenia emerytur, co miało.miejsce w obu wymienionych krajach. Obawy o możliwy stopień redukcji są tłem wszystkich analiz, dotyczących finansów ZUS. Tu ekspert milczy. Bez dłuższych wywodów twierdzę, że władza PiS jest zdolna do wszystkiego. Rozkradania i marnotrawienia budżetu zwłaszcza.Uwazam, że dyskusja o finansowaniu emerytur byłaby bardziej merytoryczną, gdybyśmy znali bilans. Wpływy ze składek, źródła finansowania m in emerytur uprzywilejowanych, mundurowych, kościelnych, koszty funkcjonowania itd. Zarzut, że Polacy nie mają pojęcia o systemie to także zarzut o ukrywaniu prawdy o nim. Mamy więc kolejną laurkę w obronie obecnej władzy.
Przy okazji: co z tego, że udział emerytur w greckim PKB jest tak wysoki, skoro emerytury są tam skandalicznie niskie. Jak w Polsce. Wolałbym statystykę stosunku emerytur do mediany lub dominanty wynagrodzeń.
Oczywiście że ZUS nie zbankrutuje. Bankrutować będą tylko emeryci, pobierający z niego coraz niższe świadczenia. Wystarczy spojrzeć na prognozy przyszłych emerytur, a więc przewidywaną przez ZUS stopę zastąpienia(relację przeciętnej emerytury do przeciętnego wynagrodzenia). Prognozy ZUS są przerażające. Dzisiejsi 40-50 latkowie dostaną emerytury o 30% niższe od emerytur swoich rodziców, a 20-30 latkowie o połowę niższe od emerytur swoich dziadków. Mowa oczywiście o relacji emerytur do pensji. A gdybym miał się zabawić w Pytię, to prognozuję że za 10-15 lat liczba głodowych emerytur przekroczy wartość krytyczną żeby skłonić polityków do zawalczenia o ten elektorat. Postulat zrównania emerytur niezależnie od opłacanych składek poniesie kogoś wówczas do władzy.
Ciekawa byłaby statystyka stopnia zastąpienia w poszczególnych grupach wynagrodzeń. Jestem gotów założyć się, że jest najwyższy w grupach najlepiej wynagradzanych i uprzywilejowanych. Władza potrafi zadbać o siebie. Wystarczy przeanalizować ustawę emerytalna i zastanowić się nad przepisem o ustalaniu wysokości emerytury w oparciu o najlepsze 5 lat.
To jaka będzie wysokość emerytury zależy od tego ile pieniędzy wpłacisz na swoje konto ZUS (oczywiście są to zapisy księgowe a nie realne pieniądze). Wszelkie parametry są dobrze zdefiniowane i transparentne. Jeśli uważasz, że emerytura z ZUS będzie zbyt niska to zacznij oszczędzać i nie miej pretensji do ZUS bo akurat ZUS jako organizacja jest tutaj najmniej winna. Ogólnie faktem jest, że istnieje jakaś nagonka na ZUS podczas gdy OFE wszyscy bronią do ostatniej kropli potu….
Fajny artykuł; Szczególnie gdy trzeba podjąć decyzje co dalej ze składkami na OFE?
Konkluzja z analiz – nie jest źle.
Co nie znaczy, że nie trzeba poprawić błędów systemu i anomalii typu wcześniejsze emerytury niektórych grup pracowniczych bez wpłaty zwiększonych składek przez pracodawcę.
Dziś 45 letni – zdrowi jak atleci górnicy przechodzą na emerytury po 5 tys. na rękę.
OK – ale gdy pracodawca odprowadzi za te 25 lat pracy zwiększone składki.
Podobnie służby mundurowe.
ad Zawadzki: 1. OFE nie jest broniona przez wszystkich. Wręcz odwrotnie. 2. Od kiedy wpłata składki jest zapisem księgowym.
Aby robić internautom wodę z mózgu wypompuj ją że swojego.
Podziwiam wiarę ludzi w pewność i niezmienność systemu, który politycy mogą wywrócić do góry nogami w jeden weekend. I co niewątpliwie zrobią, gdy ten system się załamie. A że się załamie, to oczywista oczywistość. Jeszcze dekadę temu z haczykiem na jednego emeryta przypadało 3 pracujących. W 2018 roku na jednego emeryta przypadało już tylko 2 pracujących. A wg szacunków GUS w 2030 na jednego emeryta będzie przypadać zaledwie 1,5 pracującego. I z każdą dekadą będzie jeszcze gorzej, bo prognozy przewidują że w 2050 na jednego emeryta będzie jeden pracujący. A emerytury wypłacane są ze składek pracujących. Więc jeśli Pan uważa że wysokość emerytury zależy li wyłącznie od składek, to prosta matematyka udowadnia że to nieprawda. Oczywiście póki co budżet stać na dosypywanie kasy do FUS żeby uzupełnić braki. Ale jak długo przy tak radykalnej obniżce stosunku liczby pracujących do emerytów ?
Nawet oficjalne prognozy ZUS jasno mówią, że stopa zastąpienia(stosunek przeciętnej emerytury do przeciętnej pensji) w ciągu następnych 40 lat spadnie o połowę. Już w ciągu ostatniej dekady stopa zastąpienia spadła o 10%.
Trend demograficzny w połączeniu z obecnym systemem emerytalnym nie pozostawia złudzeń. Będzie emerytalna bida z nędzą. I z dokładnie z takim samym problemem borykają się Niemcy, którzy mają podobną sytuację demograficzną i analogiczny system emerytalny. I dlatego w 2012 podnieśli wiek emerytalny z 65/65 na 67/67. I jeszcze się zastanawiają czy to nie za mało.
Już czas najwyższy wprowadzić Dochód bezwarunkowy .
i postawić beczki z gorzałą na każdym rogu
W tym wypadku moja opinia nie ma znaczenia (tak jak opinia większości osób, które się zwyczajnie na tym nie znają). Chciałam tylko bardzo serdecznie podziękować Autorowi artykułu. Tekst jest jasny, przejrzysty, zbiera szereg ważnych liczb i analiz. Nie wiem, ile musiałabym kopać, żeby tak to sobie usystematyzować. Dobra robota! BARDZO dziękuję!
Ps. Jednocześnie bardzo proszę o wspomniany w ostatnim akapicie artykuł, pogłębiający tę analizę. Osobiście będę bardzo zobowiązana.
Chwalą tutaj Enron w wykonaniu Polski… pogratulować.
(…)Nie było więc dla nikogo zaskoczeniem, że kiedy w 2008 roku niespodziewanie w światową gospodarkę uderzył kryzys zadłużenia i wypłacalności, to nie banki ratowały bankrutujące państwa, ale państwa ratowały upadające banki.(…)
Śmiała teza… przed 2008 o Big Too Fail jakoś nie słyszałem.
(…)Sektor bankowy w Polsce jest dziś w przyzwoitej kondycji, choć ta trochę pogorszyła się w 2020 roku w związku z pandemią. To, co jednak chcę Wam uświadomić, to fakt, że jeżeli nie macie obaw o wypłacalność banków, tym bardziej powinniście ich mieć o wiele mniej w odniesieniu do ZUS.(…)
Ktoś zapomniał o tu zapomniał o awanturze z frankowiczami… przez nią już jeden bank Czarneckiego trafił do planu Zdzisława.
Chwąlą Enron w wykonaniu Polski… pogratulować.
Analiza, jak z Centrum Informacyjnego Rządu.
Chwalą Enron – jak napisał Pan Jacek – ale czy pamiętają i wiedzą co to był ten Enron
Drobna podpowiedź: mistrzem kreatywnej księgowości…
Skąd ten ,,ekspert analityk" wziął 6,5 mln emerytów i rencistów skoro jest ich:,,
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2019 roku liczba emerytów i rencistów w Polsce wyniosła 9 276,2 tys. osób." źródło:
Infor.pl > Prawo > Wiadomości > Od kiedy waloryzacja emerytur w 2021 roku?
I cała analiza też jest tyle warta.
może z tąd że pisze emerytów a nie emerytów i rencistów ?
Sam ZUS zapowiada, że dzisiejszy trzydziestolatek w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego otrzymywać zacznie świadczenie w wysokości ~25% ostatniej pensji. To też zmyślone? Sam ZUS kłamie? Autor musi ich pouczyć, że tak się nie robi!
Z drugiej strony, już wiemy skąd te uberoptymistyczne wykresy i poprawiająca się z czasem sytuacja finansowa Zakładu. "Genialne".
Nie trzeba pisać kolejnego artykułu 😉
Objaśnijmy te liczby na przykładzie. 35 lat temu mój ojciec był kierownikiem w dziale technicznym w wielkiej firmie. Dzisiaj inżynierowie na podobnym stanowisku zarabiają co najmniej 15 tys. zł brutto, a Tato ma dziś emeryturę ok. 2,9 tys. zł brutto, czyli 5 RAZY MNIEJ. To tylko 20% więc na razie katastroficzna prognoza się zgadza.
Jednak 30 lat temu był już emerytem i jego emerytura to było ok. 25 USD, dzisiaj ma ok. 770 USD czyli 32 RAZY WIĘCEJ! Wspólnie z mamą wydają jedynie ok. 80% emerytury, czyli 20% odkładają! A na co 86 latek ma wydawać kasę, jeśli opieka zdrowotna jest za darmo (prócz stomatologii). Można przeliczyć jego emeryturę na inne waluty jak jajka, chleb, buty, benzyna czy metr kwadratowy mieszkania i zawsze wyjdzie Wam to samo: jego emerytura jest dzisiaj znacznie wyższa niż 30 lat temu.
Na koniec najważniejsze. jaką chcielibyście mieć emeryturę za składkę stanowiącą niecałe 18% Waszego przychodu? 100%, 500% 1000%?! Ile Wy sami jesteście w stanie wyciągnąć z własnych inwestycji? Weźcie pod uwagę, że chcemy zainwestować oszczędności wszystkich emerytów, więc akcji nowych super spółek jak Apple i Google nie wystarczy.
"jaką chcielibyście mieć emeryturę za składkę stanowiącą niecałe 18% Waszego przychodu? 100%, 500% 1000%?!" – zapomniałeś tylko wspomnieć, że te składki jako mężczyzna będę wpłacać nawet przez 45 lat swojego życia (albo i więcej), a pobierać wg statystyk zgonów i długości życia tylko przez lat 5.
A dla mnie to bardzo dobry tekst, obala mity. System partycypacyjny jest lepszy od kapitałowego pod warunkiem że mamy społeczeństwo obywatelskie. Tak na marginesie, skąd u niektórych przekonanie, że za 60 lat demografia będzie wyglądała tak jak dzisiaj, a struktura populacji będzie ciążyła tylko w stronę wzrostu ludzi starszych.
jeśli dożyjemy i przejdzie Pan na emeryturę , ja mam 43 lata więc dopiero za 24 jeśli dozyję. I wtedy chciałbym to samo usłyszeć z Pańskich ust.
Drastyczny spadek stopy zastąpienia do poziomu 20 % w perspektywie 40-50 lat jest właśnie objawem bankructwa systemu repartycjnego, a tym samym ZUS. Oznacza to ni mniej ni więcej, że nasze dzieci będą pobierać emeryturę minimalną, bez związku ze "zgromadzonymi" w ZUS "oszczędnościami". Pewnie wtedy będzie się to nazywało emerytura obywatelska, albo lepiej "Narodowa".
Po drugie, czynniki demograficzne zmuszą władze do zmian stopy waloryzacji składek, w szczególności jej obniżenia. Dotychczasowe warunki indeksacji składek na kontach i subkontach w ZUS były dosyć korzystne dla uczestników. Wystarczy zmiana ustawy, by te zasady zmienić, np. tak aby nie nadążały za inflacją. Zmiana ta byłaby w pełni racjonalna i uzasadniona sytuacją finansową państwa oraz samego ZUS za 10-20 lat i później. Trudno oczekiwać, że kolejne rządy będą równie nieodpowiedzialne i populistyczne co obecny.
Po trzecie, niewiara w brak możliwości bankructwa kraju, a tym samym repartycyjnego systemu emerytalnego, nie ma żadnych podstaw empirycznych. W samym XX wieku taki zdarzeń było kilkadziesiąt. By daleko nie szukać, w 2016 r. zostały obniżone (!) wypłacane nominalne emerytury w nieodległej Grecji (20% – 40%). Nie wspominając o wstrzymaniu waloryzacji emerytur w pięciolatce poprzedzającej owo zdarzenie. Jeśli to nie jest bankructwo to co nim jest?
Dodam "Po czwarte" oparcie wskaźników na stosunku do PKB jest irracjonalne. Składnikiem PKB jest "dług publiczny". Zatem jeśli wpływy do ZUS się zmniejszą (a stopa zastąpienia właśnie to sprawi) konieczne będzie zwiększenie długu by uzupełnić tą kwotę. W efekcie wydatki na emeryturę będą stanowiły mniejszy udział w PKB natomiast dla budżetu Państwa będą stanowiły większe obciążenie.
Bankructwo ZUS w sensie prawnym faktycznie uważam za mało prawdopodobne jednak fakt, że przyszli emeryci (za 20-30 lat) będą dostawać raczej kieszonkowe niż emeryturę jest w mojej ocenie pewny.
dokładnie tak jak Pan napisał. Reszta to zaklinanie rzeczywistości.
Wszystko fajnie
Tylko kiedy rozmawiałem z pewnym emerytem z mojej rodziny szczęśliwym jak młode szczenię że dostał 13 emeryturę weszliśmy w spór bo:
Po pierwsze Jego emerytura wzrosła od momentu kiedy na nią poszedł do dnia dzisiejszego o ok 30-40 %
Po drugie 13sta emerytura
Wziąłem kalkulator i zadałem kilka pytań:
Ile płacił czynszu w momencie kiedy szedł na emeryturę a ile płaci obecnie
Śmieci
Gaz
Prąd
Podsumowałem te rachunki a następnie zapytałem ile kosztował bochenek chleba wtedy a ile kosztuje teraz
Wynik nie pozostawiał wątpliwości emerytura jest o 30-35% niższa
Wniosek?
ZUS nie rewaloryzacje emerytur na równi z inflacją i ten proces z czasem będzie się pogłębiał a spowodowane to będzie właśnie starzeniem się społeczeństwa
17 lat dorosłego życia spędziłem w Polsce z czego 15 przepracowałem legalnie płacąc wszystkie składki
Ok dwa lata temu otrzymałem od ZUS list z szacowaną emeryturą w wysokości niespełna 80 plz (słownie: niespełna osiemdziesiąt polskich złotych)
Od 16 lat mieszkam i pracuję w jednym z krajów UE i moja wypracowana emerytura na ten moment wynosi 206 € TYGODNIOWO
Zbliżony okres okres pracy różnica druzgocząca
Niemcy system emerytalny poddali kolejnej rewizji i wprowadzili tzw. Emeryturę Fundamentalną plus regulaminowe dodatki.
Niewykluczone,że odpowiednikiem będzie w Polsce emerytura obywatelska.
Wszystkiemu jest winna statystyczna długość życia na emeryturze. Pierwotnie przyjęto, że system będzie funkcjonował prawidłowo przy długości życia na emeryturze przez lat pięć.
ZUS obalił mit niewypłacalności poprzez przywrócenie emerytury honorowej, tzw.świadczenie honorowe wypłacane po ukończeniu 100 lat w stałej wysokości obecne 4 000 zł.
Liczba superseniorow nie jest publikowana.
Alez oczywiście że ZUS to piramida finansowa i im sybciej zbankrutuje tym lepiej dla wszystkich.
Od piramidy różni sie dwiema rzeczami , przynależność do piramidy jest dobrowolna a du zusu nie więc trochę mafijna zależność , w piramidzie wiadomo mniej więcej ile się wyjmie i pierwsze zarobią , w zusie każdy traci . Oczywiście trupa będzie się ciągle pudrować bo ten kto to zmieni też stanie się politycznym trupem
A ziemia jest płaska!
Podziękowania dla Autora, świetne opracowanie ważnego tematu. Zasmucają niektóre komentarze wskazujące – mimo zastosowanej łopatologii – na nie zrozumienie treści.
niestety komentarze wskazują na oczywiste błędy autora poprzez podejście do tematu w sposób niekompletny. oczywiste jest, że oficjalnie ZUS nie zbankrutuje, jeżeli nie zbankrutuje Państwo Polskie. natomiast prawdziwym problemem jest malejące świadczenie emerytalne jakie będzie przez ZUS wypłacane (także prognozy ZUS). I właśnie to powoduje niewiarę mojego pokolenia w "system" – jakaś tam emerytura będzie, ale ona będzie pewnie niewystarczająca