Trump ogłosił wystąpienie USA z Porozumienia Paryskiego w 2017 roku. Mechanizm nie pozwala na opuszczenie go od razu. Trzeba trafu - decyzja Trumpa weszła w życie dzień po przegranych przez niego wyborach, dając zwycięskiemu Joe Bidenowi okazję do szybkiego naprawienia błędu. Ale to nie takie proste
Ten moment przeszedł do historii jako triumf tępego populizmu nad nauką. Początek czerwca 2017 roku. Prezydent Donald Trump ogłasza wystąpienie Stanów Zjednoczonych z Porozumienia Paryskiego, pierwszej prawdziwie globalnej umowy w sprawie redukcji emisji dwutlenku węgla.
Świat patrzy z niepokojem. Porozumienie w Paryżu to owoc wielu lat wyczerpujących i powolnych - zbyt powolnych, jak na tempo ocieplania się Ziemi - negocjacji pod egidą ONZ. Natomiast USA to drugi po Chinach największy emitent CO2 na świecie, a także jeden z największych trucicieli w przeliczeniu na jednego mieszkańca.
„Wystąpienie USA - światowego supermocarstwa i lidera politycznego - z Porozumienia Paryskiego daje fatalny przekaz: nie zamierzamy działać dla wspólnego dobra i na rzecz przyszłych pokoleń. Liczy się tylko nasz interes tu i teraz. Jeśli kolejne kraje przyjęłyby tę retorykę, odbylibyśmy podróż »w 80 lat do klimatu z czasów dinozaurów«” - pisał trzy lata temu w OKO.press Marcin Popkiewicz.
“Decyzja Trumpa tymczasowo podkopała polityczny zapał światowych przywódców do walki ze zmianami klimatu. Skutki kulminacji tego zniechęcenia obserwowaliśmy na COP25 w Madrycie, gdzie nie udało się osiągnąć większości z celów szczytu” - mówi OKO.press Lidia Wojtal, ekspertka think tanku Agora Energiewende zajmującego się transformacją energetyczną, wcześniej polska negocjatorka klimatyczna.
Celem Porozumienia jest utrzymanie globalnego wzrostu temperatury w tym stuleciu "znacznie poniżej 2°C względem poziomu sprzed epoki przemysłowej oraz podjęcie wysiłków na rzecz ograniczenia wzrostu do 1,5°C".
Mechanizm porozumienia paryskiego nie pozwala na opuszczenie go od razu. Trzeba trafu - decyzja Trumpa weszła w życie dzień po przegranych przez niego wyborach, dając zwycięskiemu Joe Bidenowi okazję do szybkiego naprawienia błędu poprzednika.
„Administracja Trumpa oficjalnie wystąpiła dziś [tj. 4 listopada] z Porozumienia Paryskiego. Dokładnie za 77 dni administracja Bidena przystąpi do niego ponownie” - napisał na Twitterze Biden. Chodzi o 21 stycznia 2021, pierwszy dzień po zaprzysiężeniu Bidena na 46. Prezydenta USA.
Jednak powtórny akces będzie miał miejsce w nowej sytuacji. Wystąpienie USA z Porozumienia okazało się wyzwaniem dla światowej polityki klimatycznej. Powrót także będzie wyzwaniem - ale dla Ameryki i jej nowego przywódcy.
„Żeby być wiarygodnym międzynarodowo, nowy prezydent po ponownej ratyfikacji Porozumienia będzie musiał przedłożyć nowy, ambitniejszy cel redukcji emisji na 2030 rok – myślę, że zrobi to najpóźniej na COP26 w listopadzie 2021 roku. Ponadto, powinien zrewidować dotychczasowe długoterminowe plany i zadeklarować na poziomie globalnym cel neutralności klimatycznej do 2050 roku” – mówi Wojtal.
„Powrót USA do Porozumienia Paryskiego utwierdzi pionierów zielonej odbudowy i zeroemisyjnej przyszłości co do słuszności ich wyborów i ma realną szansę zachęcić tych jeszcze nie do końca zdecydowanych. Z tego też względu aktywność USA w obszarze polityki klimatycznej będzie wnikliwie obserwowana i analizowana. Jeśli państwa uznają, że USA są wiarygodne w tym, co robią, to powinniśmy spodziewać się, że do czasu COP26 w Glasgow większość państw przedłoży nowe, znacznie wyższe cele w ramach porozumienia na 2030 rok” – dodaje ekspertka.
By dołączyć do grona światowych liderów polityki klimatycznej, Biden będzie musiał też posprzątać po Trumpie w krajowej polityce klimatycznej i środowiskowej.
„[Zwycięstwo Bidena] to koniec trwającego cztery lata ataku na ochronę środowiska pod wodzą Donalda Trumpa” - napisał w komentarzu wpływowy portal Climate Home News.
A był to atak totalny. Trudno o lepsze jego podsumowanie niż słowa samego Trumpa na wiecu wyborczym w Carson City w Nevadzie. Według magazynu „Wired” Trump ostrzegał wówczas zwolenników przed głosowaniem na Bidena, gdyż ten… „będzie słuchał naukowców”.
Niechęć Trumpa do naukowców zajmujących się zmianami klimatycznymi - za to, że ich badania i rekomendacje rzekomo miały przyczyniać się do ograniczenia wzrostu gospodarczego, czy wręcz wywołania recesji - osiągnęła maksimum pod koniec października 2020 roku, gdy administracja prezydenta dokonała czystki wśród kluczowych pracowników Narodowej Agencji Badania Oceanu i Atmosfery (NOAA).
W ich miejsce przyszła ekipa „sceptyków”, czyli ludzi wprost zaprzeczających wpływowi spalania CO2 na ocieplanie się naszej planety. „Gdyby Trump wygrał reelekcję, dalsze zmiany w NOAA obejmowałyby zatrudnienie nowych ludzi, którzy kwestionują intensywność globalnego ocieplenia, zakres, w jakim jest ono spowodowane działalnością człowieka i zagrożenie, jakie stwarza dla zdrowia ludzkiego, bezpieczeństwa narodowego i gospodarki” – napisał „The New York Times”.
W czasie szalejącej w USA pandemii koronawirusa, polityka klimatyczna nie była najistotniejszym tematem kampanii Bidena, niemniej kandydat Demokratów podkreślał jej znaczenie bardzo mocno. Prezydent-elekt chce „rewolucji czystej energii”, czyli przebudowy amerykańskiego systemu energetycznego. Wartość - ok. 2 bln dolarów.
Plan Bidena zakłada produkcję energii elektrycznej wyłącznie ze źródeł niskoemisyjnych - w tym z elektrowni jądrowych - już w 2035 roku i zero emisji netto w roku 2050. Według Climate Action Tracker, portalu zajmującego się obliczaniem wpływu polityk klimatycznych poszczególnych krajów na krzywą wzrostu temperatury Ziemi, pozwoli to ująć ok. 0,1°C z globalnego ocieplenia do roku 2100.
Pozornie to niedużo, ale plany Bidena należy analizować w kontekście niedawnego przyspieszenia polityki klimatycznej, czego wyrazem jest m.in. strategia neutralności klimatycznej UE do roku 2050, a także podobne plany Chin, Japonii, czy Korei Południowej, trzech znaczących azjatyckich emitentów CO2. Ich realizacja pozwoliłaby na objęcie ok. 62 proc. światowych emisji CO2 i ok. 75 proc. globalnego PKB planami neutralności klimatycznej.
Według wyliczeń Climate Action Tracker wyzerowanie emisji tylko przez USA i Chiny doprowadziłoby do ocieplenia „tylko” o 2,3-2,4°C do końca wieku, a więc zdecydowanie lepiej niż 2,9°C wynikające z aktualnych planów krajowych. W połączeniu z działaniami innych krajów mogłoby to realnie przybliżyć świat do realizacji przynajmniej jednego celu porozumienia paryskiego. Przynajmniej w teorii, bo weryfikacja realności planów wyzerowania emisji dopiero przed nami. Aktualny poziom ocieplenia to ok. 1,1°C.
Decyzja Trumpa mogła jednak przyczynić się do ciekawej zmiany w myśleniu o światowej polityce klimatycznej, sugeruje Lidia Wojtal.
„Patrząc z perspektywy czasu niewykluczone jest, że wycofanie się USA stało się motywatorem dla tych państw, które dotychczas niekoniecznie były wymieniane na pierwszym miejscu w kontekście ambicji klimatycznej” - mówi Wojtal.
“Niewątpliwie ogromną rolę, poza UE i jej zielonym ładem, odegrała zaskakująco proaktywna postawa Chin, która pociągnęła za sobą także inne azjatyckie państwa, np. Japonię i Koreę Południową. Między innymi dzięki tym wydarzeniom ostatnich miesięcy można było odrzucić tezę, że globalna polityka klimatyczna nie może być kontynuowana bez aktywnej postawy Stanów Zjednoczonych” - podsumowuje ekspertka.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze