Czy Telewizja Republika wygrała debatę Telewizji Republika? Jak wypadł debiut Mentzena w debacie? Czy Nawrocki może być już spokojny o drugą turę? Czy Zandberg wykorzystał swoją szansę, a Hołownia podtrzymał dobrą passę?
Trzy dni po debacie w Końskich kandydaci na prezydenta ponownie starli się w telewizyjnej debacie, tym razem zorganizowanej przez Telewizję Republika 14 kwietnia 2025. Udział wzięli w niej: Grzegorz Braun, Artur Bartoszewicz, Szymon Hołownia, Marek Jakubiak, Sławomir Mentzen, Karol Nawrocki, Krzysztof Stanowski, Joanna Senyszyn, Marek Woch i Adrian Zandberg. Nieobecni byli Rafał Trzaskowski i Magdalena Biejat, która tłumaczyła, że Republika „już dawno przekroczyła granice cywilizowanej debaty publicznej”.
Również tym razem najgorzej wypadli kandydaci, których poparcie na tym etapie kampanii jest najwyższe. Nawrocki i Mentzen byli żywym tłem dla pozostałych.
Sławomir Mentzen potwierdził przewidywania konkurencyjnych sztabów, że w debatach radzi sobie gorzej niż na TikToku. Karol Nawrocki miał więcej momentów kiepskich niż dobrych. Ale mógł przynajmniej odetchnąć z ulgą, że Mentzen nie przeskoczył samego siebie i nie wskoczy po tej debacie na drugie miejsce w sondażach.
Na Mentzena najmocniej rzucili się Szymon Hołownia i Adrian Zandberg. Ten drugi próbuje kandydatowi Konfederacji zabrać tytuł wolnościowca.
Krzysztof Stanowski błaznował, ale mniej udanie niż w piątek. Grzegorz Braun okazał się nieoczekiwanym obrońcą standardów debaty. A Joanna Senyszyn dziękowała Lechowi Kaczyńskiemu.
Republika nie skorzystała z doświadczenia z piątku 11 kwietnia i nie pozwoliła kandydatom od początku odnosić się do siebie nawzajem. Kandydaci próbowali więc zrzucić sztywny gorset formatu debaty i od początku starali się zaczepiać. Ale właściwa debata i tak zaczęła się dopiero po dwóch godzinach.
Zacznijmy organizatorów, czyli Telewizji Republika. Inaczej niż w Końskich tym razem wątpliwości nie było: debatę zorganizowała stacja Tomasza Sakiewicza i z dumą to ogłaszała. Kandydaci wiedzieli, do kogo idą i czego mniej więcej mogą się spodziewać.
Ale tu pierwsze zaskoczenie: bo stacja, w której na co dzień nie brakuje agresji (najlepszym przykładem rozmowy Miłosza Kłeczka) i grubo ciosanych manipulacji, w poniedziałek postawiła na grzeczność i wytworzenie wrażenia profesjonalizmu. Rola prowadzącej Katarzyny Gójskiej-Hejke sprowadzała się do odczytywania pytań, pilnowania czasu i wyznaczania osób do odpowiedzi. Jak na standard Republiki dającej fory reprezentantom PiS, to nieoczywista zmiana. Najwyraźniej Republika próbowała wejść w buty telewizji publicznej.
Jak grubymi nićmi szyty był ten pozorny profesjonalizm, okazało się jednak już w pierwszych minutach.
Marek Jakubiak wniósł do studia tekturową podobiznę Rafała Trzaskowskiego. Prowadząca nie zaprotestowała. A ktoś, kto się spóźnił na początek debaty, mógł przypuszczać, że to Republika wymyśliła taką scenografię. Karykaturalnie skrzywiony Trzaskowski idealnie pasował do tego, jak przeciwników politycznych (PiS-u) portretuje stacja Sakiewicza. Zaprotestował Grzegorz Braun: „To jest słabe. Coś tu nie gra”. I Jakubiak zabrał swoją tekturę.
Nie sprawdził się też format skopiowany z tradycyjnych prezydenckich debat. Pierwsze dwie godziny (sic!) to zwyczajowe recytacje kandydatów w odpowiedzi na toporne i przewidywalne pytania. A przecież po piątkowej debacie w Końskich było wiadomo, że debata jest najciekawsza, gdy to kandydaci zadają sobie nawzajem pytania.
I tu kolejne pękanie szwów profesjonalizmu, czyli pytania. Przed debatą Republika poprosiła użytkowników portalu X (dawniej Twitter) o wybranie pytania do kandydatów z przygotowanej wcześniej listy. Trudno się dziwić, że rozrywkowa rzesza Twitterowiczów wybrała pytanie: „Ile jest płci?”
Gójska-Hejke chyba się zorientowała, że to nie pasuje do kleconego naprędce profesjonalnego wizerunku i dodała pytanie drugie w kolejności liczby oddanych głosów – o zmiany w ordynacji wyborczej.
Również pod względem wizualnej jakości debaty można się przyczepić do wielu rzeczy, takich jak ustawienie kamer czy reżyseria. Całość była mało dynamiczna, brakowało refleksu realizatorskiego, szybkich zbliżeń, gdy kandydaci wchodzili ze sobą w interakcje. Losowanie kolejności zadawania pytań ciągnęło się przez kilka minut i miało powab filmu odtworzonego z kasety wideo.
Należy jednak pamiętać, że to, co nie uszłoby TVN-owi, dla Republiki może być atutem, bo ta „garażowa jakość” dodaje jej autentyczności. A zarazem uzasadnia ogłaszanie kolejnych zbiórek.
Telewizja Sakiewicza umacnia hegemonię wśród mediów obozu PiS i ta debata z pewnością jej w tym pomogła. Mimo niedoróbek Republika zagarnęła uwagę w poniedziałkowy wieczór i prawdopodobnie „ustawiła” kolejnych kilka dni kampanii. Na platformie YouTube debatę oglądało na żywo około 150 tysięcy osób, do tego dochodzą widzowie telewizji naziemnej. To pewnie da Republice kolejny rekord oglądalności.
Na 9 maja stacja zapowiedziała kolejną debatę – „taką, jakiej jeszcze w Polsce nie było”.
Tyle o zyskach i stratach organizatorki. A co ugrali na tej debacie jej uczestnicy?
To nie cieszący się największym sondażowym poparciem Nawrocki, ale właśnie Sławomir Mentzen był w poniedziałek pod największą presją. I to on grał o najwyższą stawkę: utrzymanie pozycji tego, który zagraża kandydatowi PiS.
W piątek na debatach się nie stawił. O wydarzeniu, na które zapraszał Rafał Trzaskowski, mówił, że to „patodebata”, „żenująca ustawka”, „cyrk”. Tym razem nie miał wyjścia.
Jak wypadł Mentzen? Wydawał się daleki od swojej tiktokowej persony – spięty, recytował z pamięci przygotowane formułki. Mówił tak szybko, że ciężko było go zrozumieć. Gdyby naprawdę chciał walczyć o głosy osób starszych, to sam sobie podstawił nogę, bo takie osoby są wyczulone na zbyt szybkie tempo mówienia.
Wyglądał i zachowywał się, jakby był wyświetlany z rzutnika – Mentzen w małym stopniu reagował na to, co się działo wokół niego. Inni wielokrotnie w niego uderzali, a on się do tego nie odnosił. Usłyszeliśmy od Mentzena kilka przekazów znanych z jego spotkań: że jest przeciwko wprowadzaniu euro i wysyłaniu polskich żołnierzy do Ukrainy, że Zielony Ład kosztuje każdego Polaka 250 tys. zł, a polskie dzieci stały się ofiarami ideologii LGBT, którą reprezentuje Rafał Trzaskowski.
Powiedział, że mamy w Polsce dziadowski, średniowieczny system ochrony zdrowia. A jego ideałem są systemu w Niemczech i Szwajcarii. O tym, dlaczego rozwiązania, które proponuje Mentzen, nie doprowadzą do jakości z tych dwóch zachodnich krajów, pisała w OKO.press Dominika Sitnicka:
Mentzen ogłosił też, że będzie ministrem finansów w rządzie, który powstanie w 2027 roku.
Przede wszystkim jednak próbował z góry zaprogramować to, co zapamiętają osoby oglądające debatę. Każdą wypowiedź Mentzen kończył słowami, że to on ma największe szanse wygrać w drugiej turze z Trzaskowskim. „Kandydat-katarynka” – skwitował Hołownia.
Trudno się dziwić, że kandydat powtarza: „To ja mam największe szanse”. Jednak ostatnie badania sondażowe nie wskazują na to, by Mentzen miał rację:
Ale miał też dobre momenty. Celnie zaczepił Hołownię, pytając, czy nie jest mu wstyd, że zawiódł wyborców. „Nie jest pan już Trzecią Drogą. Miał pan powstrzymywać jedną i drugą stronę przed tymi szaleństwami. Gdyby nie pan nie byłoby nielegalnego przejęcia TVP, prokuratury” – mówił kandydat Konfederacji.
Hołownia odpowiedział, że w przeciwieństwie do Konfederacji on ma „odwagę wziąć odpowiedzialność i zawalczyć o to, co jest dla ludzi ważne”.
W innym momencie Mentzen zapytał Nawrockiego, czy przyzna, że to Konfederacja miała rację w wielu sprawach (800+ dla ukraińskich dzieci, granica), a nie PiS. Pytanie celne, ale kandydat PiS sprawnie mu odpowiedział: „Raczej zachęcam pana do tego, żeby zobaczył pan wroga w tym pustym miejscu (wskazał na mównicę Trzaskowskiego), a nie zaczepiał mnie w ten sposób, bo Polska jest do wygrania i w drugiej turze może pan zachęcić wyborców do głosowania na mnie”.
Przychodząc do Republiki, Mentzen uniknął zarzutów, że uchyla się od debat. I to chyba jedyny jego zysk z tego występu.
Marszałek Sejmu przybrał rolę tego, który będzie młotem na Sławomira Mentzena i powstrzyma go przed wejściem do drugiej tury. W Republice wielokrotnie Hołownia wyprowadzał ciosy w stronę kandydata Konfederacji. Nawet gdy zgodnie z regułami debaty nie mógł mu już zadać mu pytania, mówił, o co go nie zapyta (o współpracę z niemiecką AfD, która uznaje Opolszczyznę za część Niemiec).
„Panie Sławku, niech się pan nie boi. Jest pan tchórzem i kłamcą” – zwracał się do kandydata Konfederacji.
Kłótnia wywiązała się, kiedy Szymon Hołownia pytał Mentzena o aborcję w przypadku gwałtu i karanie kobiet dziesięcioletnim więzieniem. „Nie uważam, że powinno tak być” – mówił Mentzen. „Czyli zmienił pan zdanie” – odpierał Hołownia. „Nie zmieniłem. Chyba wiem, co uważałem” – bronił się Mentzen.
Kandydat Polski 2050 zdaje się nie przejmować tym, że sondaże dają mu ledwie kilkuprocentowe poparcie. Dyskontuje swoje wieloletnie telewizyjne doświadczenie i wykazuje się ogromną swobodą w trakcie debat.
Czasem uderza w tony osobiste, np. chwali się żoną – Urszulą Brzezińską-Hołownią. „Moja żona w tym momencie jest w powietrzu, broniąc Rzeczpospolitej. Kocham Cię i mam nadzieję, że dzisiaj wrócisz bezpiecznie”.
Przyniósł ze sobą „torbę na gadżety”, do której zapakował zdjęcie Tuska z Putinem, jakie wręczył mu Sławomir Mentzen.
Jednocześnie Hołownia przybrał rolę klasowego prymusa. W piątek 11 kwietnia odpytywał Karola Nawrockiego z kompetencji prezydenta, zamówień zbrojeniowych i nazwisk prezydentów państw bałtyckich. Tym razem zarzucał kontrkandydatów nazwami miejscowości i wiązał je z konkretnymi problemami np. komunikacyjnymi. Z jednej strony wykazał się w ten sposób dużo większym osadzeniem w rzeczywistości niż pozostali kandydaci, którzy na jego tle klepali tylko ogólniki. Z drugiej – natychmiast naraził się na krytykę, a polityk Nowej Nadziei (partii Mentzena) wytknął mu, że pomylił Kalisz z Koninem.
Tylko czy to prymusi wygrywają wybory? Hołownia wygrywa poszczególne potyczki, ale wciąż trudno zrozumieć, o co mu chodzi.
Kandydat PiS-u jest w tej komfortowej sytuacji, że na debatach może tylko zyskiwać. Jego stosunkowo słabe poparcie (ok. 22 proc.) niższe raczej nie będzie. Nawrockiemu zwykle daleko jest do naturalności, sprawia wrażenie, jakby czytał wystąpienia z niewidzialnego promptera. Tu miał jednak obok siebie Mentzena. I na jego tle to Nawrocki wydawał się początkowo naturalny, pewny siebie i dobrze przygotowany.
Z braku Trzaskowskiego Nawrocki kierował ataki w stronę Hołowni – jako przedstawiciela obozu rządzącego. „Bez udziału pana środowiska Donald Tusk by nie rządził” – mówił. „Najbardziej szkodliwe dla zdrowia Polaków jest to, że rządzi rząd Donalda Tuska” – dodał.
Odpowiedzi na wiele pytań od innych kandydatów Nawrocki zaczynał, przypominając, kim jest: prezesem IPN-u. W ten sposób dystansował się od PiS-u, odmawiał ponoszenia odpowiedzialności za decyzje PiS. Tylko w jednym przypadku zrobił coś odwrotnego. Kiedy Szymon Hołownia powiedział, że Jarosław Kaczyński traktował kobiety jak „dzieckomat”, Nawrocki zareagował:
„Niepotrzebnym porównaniem kobiet do bankomatu Szymon Hołownia przypomniał mi, że będę bronił zdobyczy socjalnych rządu PiS. Ta polityka socjalna jest wielkim sukcesem PiS”.
Tym razem Nawrocki nie przyniósł żadnych gadżetów. Może obawiał się nieoczekiwanych skutków swoich działań (w piątek jego tęczowa flaga pozwoliła błysnąć Magdalenie Biejat). Bez Trzaskowskiego Nawrocki mówi w pustkę. A na debacie ani nie zyskał, ani nie stracił. Po prostu jest.
Nieobecny na piątkowych debatach (w sprawie debaty TVP/TVN/Polsatu/sztabu Trzaskowskiego ma złożyć zawiadomienie do prokuratury) Zandberg miał pierwszą w tej kampanii szansę, by zaprezentować się w tak szerokiej konfrontacji.
Bodaj najmocniejsza była jego wypowiedź w odpowiedzi na pytanie „Ile jest płci?”: „Słucham pana Mentzena podnieconego tym tematem i muszę przyznać, że mam narastające poczucie absurdu” – stwierdził Zandberg. Przypomniał o innych problemach Polski: zapaści demograficznej, cenach mieszkań, „które są w kosmosie”. „A my, zamiast zająć się tym albo innym problemem, który dotyczy milionów ludzi w Polsce, prowadzimy w gronie 10 kandydatów i kandydatek na urząd prezydenta Rzeczypospolitej dyskusję o płciach”.
Po tym Zandberg powiedział, że niewielka grupa osób rodzi się inna „i oni także mają prawo do szacunku”.
„Ja w przeciwieństwie do pana Mentzena jestem wolnościowcem. Rolą prezydenta nie jest to, żeby narzucać ludziom to, co mają czuć, czy to, co mają o sobie myśleć. Dajmy ludziom żyć po swojemu”.
Pozostały mu czas Zandberg wykorzystał na apel do widzów o wysyłanie wiadomości do prezydenta Andrzeja Dudy, by zawetował ustawę o obniżeniu składki zdrowotnej.
W innym momencie Zandberg kazał Nawrockiemu tłumaczyć się z tego, że program kandydata PiS ma przynieść korzyści tylko najbogatszym. Zandberg przywołał wyliczenia think tanku CenEA:
„Czy pan w ogóle jeszcze jest z PiS-u, czy już z Konfederacji?” – pytał Zandberg Nawrockiego. „Jestem kandydatem obywatelskim i popieranym przez Solidarność” – odpowiedział Nawrocki, który nie umiał bronić swoich propozycji, powołał się jedynie na autorytet Solidarności. Dzięki temu Zandberg mógł później powiedzieć „Nie ma już wiele z tamtego PiS, które stało po stronie solidarności”.
W odpowiedzi na pierwsze pytanie, które dotyczyło bezpieczeństwa, Krzysztof Stanowski odczytał fragment wywiadu rzeki z Rafałem Trzaskowskim. Kandydat KO opowiada tam, jak nurkował w towarzystwie rekinów.
„O większego trudno zucha...” – drwił Stanowski.
Później kilka razy kandydaci zadawali pytania nieobecnemu Trzaskowskiemu. Jednak te drwiny większej szkody Trzaskowskiemu prawdopodobnie nie wyrządzą. Prezydentowi Warszawy paradoksalnie pomógł Marek Jakubiak. Ustawiając w studiu karykaturalny wizerunek Trzaskowskiego, który zniesmaczył nawet Grzegorza Brauna, dowiódł, że kandydat KO nie mógłby liczyć na równe traktowanie. Tym razem zasada „nieobecni nie mają racji” się nie sprawdziła.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze