0:00
0:00

0:00

Anna W. spędziła na komisariacie 41 godzin. Bartosz S. ponad 20. Oboje zostali przez policję zatrzymani w związku z plakatami krytykującymi ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, które niedawno pojawiły się na ulicach Warszawy.

Na plakatach umieszczonych na nośnikach spółki AMS widniała podobizna Szumowskiego oraz czerwony napis „Ewangelia wg Łukasza Sz.”. Sylwetkę ministra wkomponowano w postać Kawalera Zakonu Maltańskiego. Pod nim wypunktowano zarzuty: „zakłamywanie statystyk dot. COVID-19, rekomendacja ws. wyborów, maseczki do d*py za 5 mln”.

O szczegółach pisaliśmy tutaj:

Przeczytaj także:

O tym, jak zatrzymywano aktywistów, rozmawialiśmy z ojcem Anny W., który widział jak skuwali córkę i sam został wezwany na bezsensowne przesłuchanie oraz z żoną Bartosza S., która została w domu z chorym niemowlęciem. Przy drugim zatrzymaniu była też nasza kamera.

Annę W. i Bartosza S. nie oskarżono o wywieszenie plakatów pomawiających ministra tylko o "kradzież z włamaniem". Zdaniem prawników, zarzut jest absurdalny.

„Żeby ukraść, trzeba zabrać cudzą rzecz w celu przywłaszczenia. Nawet jeśli założymy, że moja klientka uczestniczyła w wywieszaniu plakatu, to jej cel byłby zupełnie inny. Można oceniać cel, ale na pewno nie wymyślać, że chodzi o kradzież” - tłumaczył pełnomocnik Anny W, mec. Radosław Baszuk.

O zatrzymaniu 8 czerwca 2020 i dwóch dniach na dołku rozmawiamy z Anną W.

Marta K. Nowak, OKO.press: porozmawiamy o twoim zatrzymaniu?

Anna W.: Dobrze, ale na początku o czymś istotniejszym. Nasze zatrzymania są ważne, bo pokazują przemoc systemową, ale najważniejsze są plakaty i to, co przekazują: ułomność ministerstwa zdrowia i pazerność ministra.

Mówią: ja tu rządzę, mam kontrolę, a potem zarabiają na ludzkiej krzywdzie. To bardzo niebezpieczne, szczególnie jeśli dotyczy ministra zdrowia. Wykorzystywanie pandemii do czerpania korzyści to świństwo.

Człowiek honorowy przy takich zarzutach zrzekłby się urzędu i dał osądzić. Gdyby okazało się, że zarzuty pod jego adresem są nieprawdziwe, a toczące się śledztwa dziennikarskie i poselskie mnożą tylko nieprawdziwe informacje, to będę pierwszą, która go przeprosi. Ale najpierw musi pozwolić się zlustrować. Tak jak mnie się teraz lustruje.

Zapukali w poniedziałek koło 20:30. Co doprowadziło ich pod twoje drzwi?

Podobno zidentyfikowano mnie po numerach rejestracyjnych. Zapytali, czy używałam samochodu o takiej rejestracji. Nie było wiadomo, co z tego wynika. Cały czas konsultowali się z kimś przez telefon. W końcu mówią, że jestem oskarżona o włamanie i kradzież. Nie powiedzieli tylko czego.

Zaczynają przeszukanie "na blachę" [red.: czyli bez decyzji prokuratora, tylko na policyjną leitymację - takie rozwiązanie może być stosowane np. gdy zachodzi obawa zatarcia śladów]. Podają przy tym zły numer w kodeksie i mecenas Baszuk, który uczestniczył w rozmowie jako głos w słuchawce, musiał ich poprawić.

Jeden z policjantów wpada wtedy w stan bliski histerii. Zaczyna się kipisz. Widziałam kiedyś mieszkanie po włamaniu. Mniej więcej tak wyglądało mieszkanie moich rodziców, kiedy wychodzili.

Czego szukają? Skradzionych plakatów?

Chyba nie, bo otwierają łóżko, a tam leżą zwinięte w rulon plakaty i transparenty - między innymi z działalności w Strajku Kobiet. Nawet ich nie odwijają.

Nie są w stanie odpowiedzieć, czego szukają, a im dłużej to trwa, w tym większy wpadają amok. To nie było fachowe, metodyczne przeszukanie, tylko pokazówka. Tu otwierają lewą górną szufladę, tam prawą dolną.

W końcu pytają o mój telefon. Zacięłam się na chwilę, bo nie mam akurat pojęcia, gdzie jest.

I wtedy był ten okropny moment, kiedy wyrwali mojej 13-letniej córce jej telefon z ręki. Chcieli zabrać. Córka tłumaczyła, że ma tam wszystkie lekcje, prace domowe. W końcu musiała się zgodzić, żeby przejrzeli jej wiadomości, kontakty, galerię. Jak się zorientowali, że to naprawdę telefon nastolatki , zostawili.

W końcu zabierają mój telefon, zepsuty tablet, 16-letni komputer, który nie był uruchamiany od 2 lat, stare telefony... Wczoraj zauważyłam, że w dość widocznym miejscu wciąż leży telefon pożyczony od przyjaciółki - w fabrycznym opakowaniu. Tego nie zauważyli.

Spodziewałaś się, że cię zabiorą?

W pewnym momencie zorientowałam się, że tego wieczora już nie wrócę. Chciałam spakować szczoteczkę, jakiś krem, ciepłe skarpetki. Usłyszałam, że nie mogę mieć kosmetyków, a skarpetki niepotrzebne. Przecież będę w butach. Nie uwierzę, że nie wiedzieli, że spędzę tam dwie doby.

Skuli mnie, gdy tylko przeszłam próg. Że niby nie przy rodzinie, ale moi rodzice i 13-letnia córka przy tym byli. Policjant dał mi do zrozumienia, że to taki miły gest z ich strony, że skuwają mnie z przodu, a nie z tyłu.

Uparli się przy tych kajdankach, mimo naszych próśb. Policjant mówił, że to konieczne, bo "będzie mnie konwojował". Nie wiem, po co to zrobił. Żeby córka się rozpłakała? Mają pecha, bo moja córka jest bardzo dzielna, nic nie dała po sobie poznać.

Gdzie cię zabierają?

Do Komendy na ul. Dzielnej. Tam spisano protokół zatrzymania i zrobiono mi rewizję osobistą.

Rozbieranie do naga, przysiady... Nie jest to miłe przeżycie. A tu nagle kiedy się ubieram policjantka do mnie: ładne to wasze mieszkanie. Duży metraż. A ten duży pokój, to były wcześniej dwa?

Nie wiem, czy to była kpina, czy może próba ukrycia wyrzutów sumienia? Bo to była ta sama policjantka, która podczas przeszukiwania mieszkania nie spuszczała ze mnie oczu i wiedziała, że nie miałam kiedy czegokolwiek ukrywać. Można było mnie rozebrać do bielizny, ale do naga?

Potem przewieźli cię na "dołek" - komisariat przy Umińskiego?

I nagle się okazało, że można mnie jednak konwojować bez kajdanek. Przy rewizji też już mnie nie rozbierano. Z magazynu dostałam rozpadający się materac, szary filcowy koc, poduszkę, prześcieradło i poszewki. W celi byłam sama.

Średnio się spało na tym kamiennym katafalku, który służy za łóżko. Całą noc coś się działo, kogoś przywozili, wyły radiowozy.

Co się działo we wtorek?

O 07:00 rano trzeba było materac i całą resztę oddać, potem do siedzenia był już tylko zimny kamień. Cały wtorek tak przesiedziałam. Śniadania nie jadłam, bo nie byłam głodna. Potem dawali już tylko mięso, a ja jestem wegetarianką. Dwie wizyty w toalecie, dwa kubki herbaty. U Bartka była podobno przesłodzona, u mnie gorzka jak diabli.

Poprosiłam o kąpiel i dostałam rozwodniony płyn i prześcieradło do wytarcia, ale co z tego, skoro ubranie miałam jedno - przepocone po 36 godzinach noszenia. Czułam, że śmierdzę. Udało mi się wyprać i wysuszyć bieliznę i założenie czystych majtek w środę rano to był moment szczęścia.

Poza tym niewiele mogłam zrobić. Liczyłam kraty i płytki- 180 na jednej ścianie, 190 na drugiej. Nauczyłam się numeru do Rzecznika na pamięć. Wypadło mi kilka włosów, układałam je w rysunki na tym kamiennym katafalku.

Wiedziałaś kiedy cię wypuszczą?

Nie. Policjanci mówili - my nie wiemy, nam nie mówią. Nie miałam kontaktu ze światem. Skłamano, że nie chcę się kontaktować z adwokatem. Tak naprawdę, kiedy zapytano, czy chcę się z nim skontaktować przed czynnościami uznałam, że jeśli mam tego dnia jechać na Komendę - tak zapowiadano na Dzielnej, to bez sensu, żeby jeszcze na dołek przyjeżdżał. Nie wiedziałam, że tego dnia nigdzie nie pojadę.

Kiedy zorientowałam się, że przede mną kolejna noc w zamknięciu, poprosiłam o kontakt z adwokatem. Chciałam, żeby poprosił tatę o zawiadomienie mojego pracodawcy, że mogę nie zdążyć w środę do pracy.

Powiedzieli, że mam zostawić numer do ojca i wiadomość, a oni przekażą. Że takie są procedury. Potem okazało się, że moją prośbę zignorowano, do taty nikt nie zadzwonił.

W środę też się nie spieszono. Do Komendy Stołecznej zabrali cię po południu

Policjant, który przyjmował mnie na Umińskiego w poniedziałek, jak zobaczył, że w środę jeszcze tam jestem, był bardzo zdziwiony. Kiedy przywieźli mnie na Komendę i zobaczyłam znajomą twarz mecenasa Baszuka, to już było z górki.

Przeczytano mi zarzut. Powiedziałam: rozumiem, nie przyznaje się. Składania zeznań odmówiłam. Pobrano odciski palców, zrobiono dokumentację zdjęciową.

"Pani się nie martwi, jak nie będzie sprawy, to się to zniszczy" - powiedział policjant. Świetnie, ale tych 40 godzin nie włożę do niszczarki. Zostaną ze mną i z moimi bliskimi.

Dwie doby w areszcie tylko po to, żeby w ciągu godziny załatwić kilka formalności. Po co to było?

Jeśli miałam się po tym pięć razy zastanowić czy znowu wyjść protestować, to się nie udało. Teraz pięć razy się zastanowię jak to zrobić, a nie: czy zrobić. Nie wyszłam złamana.

Boję się tylko tego, że to są ludzie, którzy mają stać na straży porządku i bezpieczeństwa obywateli. A nie stoją. Są na usługach.

Najgorsze jest to łamanie zasad na każdym kroku, od samego momentu legitymowania.

Wiesz, że miałam tylko jedno legitymowanie w życiu zgodnie z protokołem? A czasem w ciągu pół godziny byłam legitymowana trzykrotnie. Znali mnie już, mówili: pani Aniu, proszę o dowód w celu ustalenia tożsamości.

Kiedy byłaś zatrzymana, rozmawialiśmy z twoim ojcem. Mówił, że było ciężko, ale wnusia była dzielna. Przygotowałaś rodzinę na takie sytuacje?

Rodziców zaczęłam z tą myślą oswajać przy okazji protestów pod sądami w 2017 roku, kiedy właściwie zamieszkałam w miasteczku namiotowym. Mama wklepała sobie wtedy telefon do dziewczyn ze Strajku, do mecenasa i znajomych aktywistów. Ściągnęłam też Panic Button - aplikację, dzięki której jednym przyciskiem można wysłać smsa z lokalizacją do zaufanej osoby.

A córka?

Wielokrotnie omawiałyśmy taki scenariusz - że przyjdzie policja, że ze mną wyjdą, że założą kajdanki. Ale przygotować na coś takiego się nie da.

Wiem, że znosiła to bardzo dzielnie. Tylko kiedy dowiedziała się, że drugiej nocy też nie wrócę trochę się rozkleiła.

To bardzo świadome dziecko, często brałam ją ze sobą na protesty. Dbałam, żeby była bezpieczna.

3 lata temu podczas pokojowego protestu organizowanego przez obywateli RP pierwszy raz widziała jak osoby, które znała - tych wujków i ciocie w wieku jej dziadków policja wynosiła w skandaliczny sposób, chociaż tylko siedzieli blokując przemarsz narodowców.

Widziała mnie w kołnierzu na szyi, kiedy dwa lata temu policjantka skręciła mi kręgi szyjne. Miała 11 lat i bacznie obserwowała co się dzieje, a ja przed nią niczego nie ukrywałam.

Co myśli o pani aktywizmie?

Mówiła mi, że jest dumna i rozumie, dlaczego to robię. Ona też mnie w bardzo wielu kwestiach edukuje. Należy do tego pokolenia, które nie widzi potrzeb dzielenia ludzi na hetero czy homo, białych czy czarnych. Dla niej człowiek, to człowiek.

Jedyne co ją wkurza, to że się tak często narażam. Ona tak to rozumie. Nie widzi wymiernych korzyści: że coś się zmieni, że trzeba kolejny raz stanąć w obronie praw kobiet. Myśli, że to nic nie zmieni, a tylko coraz bardziej wokół własnej szyi pętle zaciskamy.

Co z tego, że po 11 listopada zawieźli mnie na komisariat, a ciocie skopano na moście, skoro rok później marsz znowu idzie?

Myślę, że jej reakcja jest normalna. Ma prawo nie rozumieć, że na pewne rzeczy trzeba poczekać, że nie można odpuszczać.

Co przeżyłaś w tych ostatnich dniach najbardziej? Moment skucia, rewizję, powrót do domu?

Był taki moment, który mnie przygniótł. Zwaliło mnie z nóg ze szczęścia i z rozpaczy - kiedy wyszłam z aresztu i zobaczyłam tych wszystkich ludzi.

Przed Komendą czekali na mnie działacze KOD, obok grupa Obywateli RP, byli też ludzie z Koalicji Antyfaszystkowskiej - młodzi ludzie, mogłabym być ich matką. Taki zlepek aktywistów, których wiele różni, ale wszyscy byli tam ze względu na mnie i na Bartka. To niesamowite uczucie.

Spotkało mnie też wiele wsparcia i dobra ze strony organizacji, polityków i polityczek. Noc ze środy na czwartek spędziłam na czytaniu internetu. Zobaczyłam ten odzew - Amnesty, Helsińska, RPO ale też komentarze wsparcia od przeróżnych osób, które są zupełnie spoza naszej "bańki".

A dlaczego rozpacz?

Bo tego dnia pod komendą ci uliczni przyjaciele, którzy zapewnili naszym rodzinom tak cudowne wsparcie w tym trudnym czasie, którzy wyczekiwali na nas pod komisariatami - płakali jak mnie zobaczyli. Z bezsilności, chociaż są tacy silni. Ale wiedzieli, że przez te dwa dni nie mogli mi pomóc. Płakali i przepraszali. Też byłam na ich miejscu, kiedy zatrzymywali moich przyjaciół, to straszne uczucie.

I tego nigdy nie wybaczę - krzywdzenia moich bliskich, grania na emocjach.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze