0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Alessandro SERRANO / AFP)Photo by Alessandro ...

Na zdjęciu: kombinezon wyrzucony na plażę, dwa dni po tym, jak 26 lutego 2023 r. łódź z migrantami zatonęła u wybrzeży południowej Kalabrii we Włoszech.

Ponad 500 osób wciąż uznaje się za zaginione po katastrofie kutra rybackiego u wybrzeży zachodniej Grecji, w pobliżu miasta Pylos, do której doszło 14 czerwca. Do tej pory odnaleziono 81 ciał. Udało się uratować 104 osoby – głównie z Syrii, Egiptu i Pakistanu.

Ocaleni zostali umieszczeni w magazynie w portowym mieście Kalamata, a w 16 czerwca przeniesieni do schroniska w Malakasie, niedaleko Aten. Od 14 czerwca nie odnaleziono więcej żywych osób, a akcja ratunkowa zakończyła się w niedzielę, 18 czerwca.

Wśród ofiar najwięcej jest Pakistańczyków. Do tej pory potwierdzono tożsamość ok. 300 osób, w tym 135 z pakistańskiej części Kaszmiru, ale szacuje się, że łodzią mogło podróżować nawet 400 osób z Pakistanu. W reakcji na tragedię, premier Shehbaz Sharif, zapowiedział natychmiastowe rozprawienie się z przemytnikami. W zeszłą niedzielę w rejonie Kaszmiru aresztowano już 10 osób podejrzanych o przemyt ludzi do Libii, skąd podróżują potem dalej do Europy.

Z relacji ocalałych wynika, że na łodzi obowiązywała hierarchia narodowościowa. Pakistańczycy byli zmuszeni do przebywania pod pokładem, w strasznych warunkach i bez dostępu do wody pitnej. Członkowie załogi mieli nie dopuszczać ich do wejścia na pokład i gdy ktoś pojawiał się tam w poszukiwaniu wody lub jedzenia, brutalnie go przeganiano.

W ładowni statku przetrzymywano także kobiety i dzieci. Na górnym pokładzie kutra mogli przebywać tylko mężczyźni, m.in. z Egiptu i Syrii, co dało im większe szanse przeżycia w momencie katastrofy. Z relacji świadków wynika, że warunki na łodzi były tak fatalne, że jeszcze przed zatonięciem doszło do śmierci 6 osób, z powodu braku wody pitnej.

W ładowni mogło znajdować się nawet 100 dzieci.

Przeczytaj także:

Grecja zmienia wersję wydarzeń

Kuter rybacki wypłynął z Tobruku we wschodniej Libii wczesnym rankiem w sobotę 10 czerwca, a zatonął w środę 14 czerwca, ok. 2 w nocy. Kilka godzin po tragedii greckie władze podały oficjalną wersję wydarzeń, z której wynikało, że straż przybrzeżna nie miała możliwości, by zapobiec śmierci setek osób. Wersję tą zaczęły szybko podważać organizacje pomagające uchodźcom na Morzu Śródziemnym. Przeczą jej także relacje ocalałych z katastrofy, a także wstępne ustalenia ze śledztw dziennikarskich, prowadzonych m.in. przez BBC i The Guardian.

Statek miał być po raz pierwszy namierzony przez Frontex we wtorek o 8 rano, ok. 90 km od zachodniego wybrzeża Grecji. Grecka straż przybrzeżna oświadczyła, że otrzymała wtedy zgłoszenie i do późnych godzin popołudniowych obserwowała łódź z helikoptera. Miała ona „płynąć stałym kursem” co najmniej do godziny 18:00.

Nieco później służbom udało się skontaktować z osobą znajdującą się na statku przez telefon satelitarny. Osoba ta miała przekazać, że pasażerowie potrzebują tylko jedzenia i wody, ale nie chcą być uratowani, tylko kontynuują podróż do Włoch. Rzecznik straży przybrzeżnej, Nikos Alexiou, wielokrotnie podkreślał w wypowiedziach, że pasażerowie krzyczeli „Żadnej pomocy!” oraz „Płyniemy do Włoch”. Taką wersję powtarzali też przedstawiciele greckiego rządu.

W pewnym momencie w pobliżu kutra miał też pojawić się statek straży przybrzeżnej, który monitorował łódź z uchodźcami przez kilka godzin, do momentu jej zatonięcia. Po południu dwa tankowce – „Lucky Sailor” i „Faithful Warrior” kilkakrotnie udzielało pasażerom kutra pomocy, dostarczając wodę i jedzenie.

W nocy z wtorku na niedzielę osoba kontaktująca się ze służbami przez telefon satelitarny miała zgłosić problem z silnikiem. Według oświadczenia straży przybrzeżnej, ok. 40 minut później łódź zaczęła gwałtownie się kołysać, po czym przewróciła i zaczęła tonąć. Greckie władze, powołując się na opinie ekspertów, sugerowały, że na łodzi mogło zabraknąć paliwa, lub miała problemy z silnikiem, a pasażerowie poruszający się w środku spowodowali jej przechylenie i wywrócenie.

Pasażerowie jednak prosili o pomoc?

Wkrótce na jaw zaczęły jednak wychodzić relacje pasażerów uratowanych z katastrofy. W czwartek późnym wieczorem opublikowano nagranie, na którym jeden z ocalałych mówi, że greckie służby przez pewien czas holowały kuter za pomocą liny. Od razu pojawiły się pytania o cel takiego holowania i sugestie, że to właśnie mogła być przyczyna wywrócenia się statku. Grecja na początku zaprzeczała tym doniesieniom; jednak już w piątek rzecznik rządu, Ilias Siakantaris przyznał, że straż przybrzeżna faktycznie użyła liny holującej. Zapewniał jednak, że nie było próby holowania łodzi, a jedynie zbliżenia się do niej, by sprawdzić, czy pasażerowie nie potrzebują pomocy. Potem pojawiły się nowe szczegóły – lina miała zostać przywiązana do dziobu kutra po południu, gdy po raz pierwszy zgasł silnik statku. Zdaniem służb, pasażerowie krzyczeli jednak, że nie chcą żadnej pomocy, a załoga odwiązała linę i uruchomiła silnik, który ponownie zatrzymał się ok. 1.40 w nocy.

Z relacji ocalałych wynika jednak, że silnik zgasł na dobre na wiele godzin przed zatonięciem kutra. Jeden z pasażerów, przesłuchiwany przez greckie władze, miał zeznać, że kuter był w fatalnym stanie, silnik wyłączał się wcześniej kilka razy, jeszcze przed dopłynięciem do greckiej strefy przybrzeżnej, i że podróżujący wielokrotnie błagali o pomoc. BBC i „The Guardian” przeprowadziły również śledztwa, analizując dane z dwóch różnych platform monitorujących ruch na morzu. Potwierdziły one, że przez co najmniej siedem godzin przed zatonięciem, kuter praktycznie się nie poruszał. Przeczy to zapewnieniom greckich władz, jakoby statek znajdował się na stałym kursie do Włoch i uprawdopodabnia wersję, w której pasażerowie prosiliby o pomoc.

Prawnicy: Grecja miała obowiązek rozpocząć akcję ratunkową

Organizacje humanitarne oskarżają greckie służby o niepodjęcie działań ratunkowych i bierne przyglądanie się katastrofie przez kilka godzin. Grecki minister obrony, Evangelos Tournas, bronił straży przybrzeżnej, mówiąc, że nie można rozpoczynać operacji na wodach międzynarodowych, jeśli nie pada wyraźna prośba o pomoc. W swoich wypowiedziach sugerował, że bez dobrze skoordynowanej współpracy załogi i pasażerów, interwencja służb mogłaby narazić przeciążony statek na niebezpieczeństwo. Eksperci prawni i organizacje pomocowe odrzucają jednak te wyjaśnienia.

Alarm Phone, infolinia ratunkowa dla uchodźców na Morzu Śródziemnym, oświadczyła, że poinformowała greckie władze chwilę przed godziną 18, że pasażerowie kutra pilnie potrzebują pomocy. Potwierdziła to też m.in. Nawal Soufi, marokańsko-włoska aktywistka ratująca ludzi na Morzu Śródziemnym, która w wypowiedziach m.in. dla „Guardiana” mówiła, że podróżujący kutrem błagali o ratunek na długo przed zatonięciem statku.

Zdaniem ekspertów międzynarodowego prawa morskiego, rzekoma odmowa pomocy wyrażana przez niektórych pasażerów w żadnym wypadku nie zwalniała służb z obowiązku reakcji.

Już same warunki panujące na kutrze – m.in. jego widoczny fatalny stan techniczny, ewidentne przeciążenie i brak wody pitnej – były jasną przesłanką do natychmiastowego wszczęcia operacji ratunkowej. Służby wiedziały o tych warunkach, bo obserwowały sytuację przez wiele godzin, podczas których znajdujące się w pobliżu tankowce kilkakrotnie udzielały pasażerom pomocy.

Eksperci podkreślali też fakt, że obowiązek udzielenia pomocy nie wynika z subiektywnej analizy ryzyka, ale z przynajmniej trzech konwencji międzynarodowych oraz tego, że tragedia rozgrywała się w podlegającej Grecji strefie poszukiwawczo-ratowniczej. Zaznaczali też, że jest to kolejny z wielu przypadków łamania praw uchodźców przez greckie służby i podkreślali konieczność pociągnięcia ich do odpowiedzialności za śmierć kilkuset osób.

Komisja Europejska apeluje o śledztwo

Problem z prawem morskim jest jednak taki, że oskarżenia kraju przed sądem nie mogą dokonać indywidualne osoby, ani instytucje, a jedynie inne państwo. W obecnej atmosferze politycznej wokół migracji trudno sobie taki scenariusz wyobrazić. Możliwe jest jednak skierowanie sprawy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który rok temu wydał wyrok w podobnej sprawie. Rozpatrując wniosek uchodźców, którzy oskarżyli greckie służby o zaniechanie działań ratunkowych i przyczynienie się do katastrofy statku, na którym zginęło 11 osób, Trybunał orzekł, że Grecja dopuściła się zaniedbań i naruszeń międzynarodowego prawa. Ocalałym uchodźcom przyznano odszkodowania w wysokości łącznie 330 tys. euro.

Obecna sytuacja również wskazuje, że służby zdawały sobie sprawę z zagrożenia życia pasażerów, jednak nie podjęły działań. Prawnicy i organizacje humanitarne podkreślają, że to, co działo się przez kilkanaście godzin od zauważenia statku przez Frontex do katastrofy, musi zostać wyjaśnione. O przeprowadzenie dokładnego i transparentnego śledztwa zaapelowały także Komisja Europejska i agencja ds. uchodźców ONZ.

Grecja nie pali się jednak do ujawniania szczegółów postępowania – prokurator greckiego Sądu Najwyższego Isidoros Dogiakos, już dzień po katastrofie rozesłał do wszystkich organów zaangażowanych w śledztwo (w tym do straży przybrzeżnej) okólnik z prośbą o utrzymywanie szczegółów w tajemnicy.

Omer Shatz, prawnik z organizacji front-LEX, podkreślił w rozmowie z Al. Jazeerą, że sednem sprawy nie są niejasności co do prawa morskiego, ale dyskryminacja konkretnej grupy ludzi: "Sprowadza się to do jednego pytania: gdyby ci na pokładzie nie byli uchodźcami, ale białymi Europejczykami, czy Frontex i Grecja biernie przyglądałyby się ich śmierci, zamiast ich ratować?”

Coraz więcej ludzi na szlaku z Libii do Włoch

Katastrofa z 14 czerwca jest drugim, po zatonięciu w 2015 roku statku z 1100 pasażerami, najbardziej śmiertelnym wypadkiem na Centralnym Szlaku Śródziemnomorskim z Libii do Włoch. Jest też dowodem na absolutną porażkę polityki migracyjnej Unii Europejskiej. Mimo miliardów euro przekazywanych Libii na „kontrolę migracji” – czyli zawracanie łodzi z uchodźcami, patrole straży przybrzeżnej i obozy detencji – ruch na szlaku do Włoch stale rośnie. W tym roku osiągnął rekordowe liczby – od stycznia do połowy czerwca, przepłynęło nim co najmniej 56 tysięcy osób, ponad dwukrotnie więcej, niż w tym samym okresie w ubiegłym roku.

;
Na zdjęciu Małgorzata Tomczak
Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze