Po zawróceniu na ląd przez straż przybrzeżną uchodźcy trafiają do „nieoficjalnych aresztów”. Są przetrzymywani w barakach, bici i głodzeni. Za takie działania w ostatnich latach Libia dostała od UE co najmniej 300 milionów euro. Włoski rząd właśnie odnowił tę umowę
Na zdjęciu: Migranci z ośrodka dla migrantów na włoskiej wyspie Lampedusa, 14 maja 2021 roku.
16 lutego u wybrzeży Libii wyłowiono ciała 11 uchodźców. Na zdjęciach opublikowanych przez libijski Czerwony Półksiężyc widać pracowników wkładających je do czarnych worków. Tragedia musiała wydarzyć się blisko plaży, bo 7 mężczyznom udało się dopłynąć do brzegu, wszyscy trafili do szpitala. Na łodzi było jeszcze prawdopodobnie ok. 60 pasażerów, są uznani za zmarłych i trwają poszukiwania ich ciał. Uchodźcy pochodzili głównie z krajów afrykańskich, były wśród nich kobiety i dzieci.
Tylko od stycznia w tej części Morza Śródziemnego zatonęło już co najmniej 130 uchodźców.
Tymczasem Włochy zaostrzają antyimigracyjny kurs. Kilka dni temu parlament przegłosował ustawę, która utrudni pomoc humanitarną na morzu. Dwa tygodnie wcześniej premier Georgia Meloni podpisała kolejny kontrowersyjny pakt o kontroli migracji z Libią.
Szlak z Libii do Włoch to najczęściej wybierana przez uchodźców i migrantów droga do Europy. W ostatniej dekadzie pokonało ją ponad 930 tys. osób. O popularności tej trasy decyduje nie tylko położenie Libii, ale też jej niestabilna, pogrążona w chaosie polityka, w której przemysł przemytniczy kwitnie.
Przez lata do Libii przyjeżdżało pracować tysiące osób z Afryki subsaharyjskiej. Ale pogłębiający się tam chaos i przemoc zmusiły ich do ucieczki do Europy. Jeszcze kilka lat temu na szlaku najwięcej było Somalijczyków i Erytrejczyków (podróżujących przez Sudan), a także obywateli Nigerii, Senegalu czy Gambii, którzy dostawali się tam przez Niger. W ostatnich latach mnóstwo jest też Bengalczyków i uchodźców z mniej oczywistych lokalizacji – Syrii, Afganistanu czy Iranu.
Jest to najniebezpieczniejszy szlak do Europy. Szacuje się, że tylko od 2015 roku pochłonął 17 tysięcy ofiar.
W zeszłym roku było ich co najmniej 1450; niektóre dane mówią o ponad 2000.
W 2013 roku, po dwóch katastrofach statków z uchodźcami w pobliżu wyspy Lampedusa, włoski rząd przy wsparciu Komisji Europejskiej uruchomił operację ratunkową „Mare Nostrum”. Humanitarne patrole uratowały tysiące ludzi, ale szybko zaczęto oskarżać je o „napędzanie nielegalnej migracji” i „wyręczanie przemytników”.
„Mare Nostrum” zakończono po roku i zastąpiono akcjami Frontexu, nakierowanymi zdecydowanie bardziej na ochronę granic, niż udzielanie pomocy. Strategię okrzyknięto skuteczną, choć ruch na szlaku wcale nie zmalał; wzrosła za to liczba ofiar.
W 2017 roku Włochy podpisały z Libią pakt o kontrolowaniu nielegalnej migracji. Mimo zapisów o „zwalczaniu handlu ludźmi” i „poprawie warunków w krajach pochodzenia”, było jasne, że istotą umowy jest płacenie libijskim służbom za trzymanie uchodźców z daleka od włoskich plaż.
Unia Europejska teoretycznie zakazuje push-backów; Libia miała więc robić „pull-backi”, czyli zawracać łodzie jeszcze na swoich wodach. Ta strategia faktycznie podziałała – przez kilka następnych latach migrantów docierających do Włoch było znacznie mniej.
Takie pakty nie są niczym niezwykłym. Europa regularnie odkręca sąsiadom kurek z pieniędzmi, w zamian za zakręcanie tego z ludźmi. Jednak politykom układającym się z Libią trudno udawać, że nie brudzą sobie rąk.
Libia nie podpisała Konwencji Genewskiej o Uchodźcach i powiedzieć, że nie przestrzega ich praw byłoby sporym eufemizmem. Po zawróceniu na ląd przez straż przybrzeżną uchodźcy trafiają do podejrzanych „nieoficjalnych aresztów”. Są dziesiątkami upychani w barakach, bici, głodzeni, przetrzymywani bez żadnego trybu; wielu pada ofiarą gwałtów, zmuszania do niewolniczej pracy i handlu ludźmi.
Organizacje humanitarne od lat alarmują, że po przechwyceniu przez libijską straż przybrzeżną, po setkach osób zupełnie zaginął ślad. W Libii działa misja ONZ, ale nie ma wstępu do ośrodków detencji, ani nawet wglądu do rejestru przebywających tam osób.
Za takie działania Libia ostatnich latach dostała od Unii Europejskiej co najmniej 300 milionów euro. Pieniądze pochodzą z Kryzysowego Funduszu dla Afryki i zostały wydane m.in. szkolenia i sprzęt dla libijskiej straży przybrzeżnej oraz rozwój systemu detencji, czyli nieoficjalnych aresztów.
Organizacje takie jak Amnesty International i Lekarze Bez Granic otwarcie mówią o współudziale w zbrodniach na ludzkości.
Mimo powszechnej krytyki, włoski rząd właśnie odnowił tę umowę.
Na początku lutego premier Meloni odwiedziła Trypolis i podpisała kolejny pakt o „zarządzaniu migracją”. Zapowiedziała zwiększenie środków dla straży przybrzeżnej i wyposażenie jej w nowy sprzęt. Razem z nią do Libii przylecieli też przedstawiciele największych koncernów energetycznych i podpisali największą od dwóch dekad umowę gazową o wartości 8 miliardów euro.
Obok zacieśniania współpracy z Libią i outsourcingu „brudnej roboty”, Włochy zaostrzają też sankcje wobec ratowników humanitarnych. W przeddzień tragedii na morzu parlament przegłosował ustawę zakazującą statkom ratunkowym pomagania więcej niż jednej łodzi podczas tego samego rejsu.
Znacznie utrudni to ich pracę, bo operacje najczęściej trwają kilka dni i starają się dotrzeć do wszystkich wzywających pomoc. Według nowego prawa, po uratowaniu grupy z jednego pontonu, statek musi płynąć bezpośrednio do portu i nie może odpowiadać na inne wezwania. Za złamanie tego zakazu załodze grożą kary – kapitanowi nawet 50 tysięcy euro – i konfiskata łodzi.
Włoska polityka pokazuje w pigułce, jak zmieniło się w ostatnich latach unijne podejście do migracji: od finansowania operacji ratunkowych, do ścigania ich jako przestępstwo; od społecznego poruszenia pierwszymi ofiarami, do machnięcia ręką na setki kolejnych ofiar; od dyskusji o solidarności i relokacjach, do coraz bardziej kontrowersyjnych układów z sąsiadami.
Po zlikwidowaniu operacji humanitarnej „Mare Nostrum” w 2014 roku śmiertelność na szlaku z Libii gwałtownie podskoczyła - z 2 proc. do nawet 6 proc. w niektórych latach. Bynajmniej nie odstraszyło to kolejnych tysięcy: przez następne dwa lata ruch na tej trasie dalej rósł, w 2016 przekroczyło ją rekordowe 180 tysięcy osób.
Włochy od lat mają twardy dowód, że operacje ratunkowe wcale nie są demonizowaną „przynętą” dla migrantów. Nie przeszkadza im to jednak w organizowaniu nagonek na aktywistów, a kryminalizacji pomocy uczą się od nich m.in. Grecja i Polska.
Natomiast dobicie targu z libijskimi rzezimieszkami faktycznie odwróciło trend. Po podpisaniu paktu w 2017 roku liczby zaczęły spektakularnie spadać. Jeśli zapomnieć o tysiącach ludzi więzionych, „znikniętych” i sprzedawanych handlarzom w Libii, to można uznać, że
za 300 milionów euro Europa kupiła sobie względny spokój.
I to na całe dwa lata. Mimo strumienia pieniędzy już w 2020 roku liczba osób docierających do Włoch znowu rośnie i co roku praktycznie się podwaja. W 2022 roku przekroczyła 100 tysięcy.
Unia Europejska ma mnóstwo dowodów, by rozumieć, że uparte „zwalczanie nielegalnej migracji” tylko napędza przestępczy biznes. Im trudniejszy i dłuższy szlak, tym więcej liczą sobie przemytnicy. Zwłaszcza gdy do kosztów dochodzą łapówki dla służb.
Libijskie milicje, straż przybrzeżna i przemytnicy od lat tworzą zgraną sieć, sprawnie pomnażając unijne fundusze i pieniądze od zdesperowanych migrantów.
Miliony z Unii płyną zarówno do straży przybrzeżnej – za patrole i zatrzymywanie łodzi – jak i do zbrojnych milicji, za zarządzanie ośrodkami detencji. Strażnicy dostają łapówki zarówno od przemytników – za umożliwienie wypłynięcia niektórym osobom – jak i od milicji – za zawrócenie reszty do detencji. Ci ostatni za wypuszczenie na wolność płacą milicji kosmiczne haracze, nawet 2 tysiące euro. Część więzionych migrantów milicja po prostu sprzedaje – czasem do innych aresztów, a czasem bezpośrednio do handlarzy ludźmi.
Próby blokowania migracji przez poszczególne państwa po prostu przesuwają jej szlaki. Bardzo dobrze pokazują to dane z ostatnich lat:
Oprócz rekordowej liczby osób, przypływających w zeszłym roku do Włoch, wzrosły też statystyki na innych szlakach. Z Turcji do Grecji dostało się ponad dwukrotnie więcej uchodźców niż rok wcześniej. Szlakiem bałkańskim podróżowało ponad 145 tysięcy osób (w 2021 było to nieco ponad 61 tysięcy). Zwiększa się też nieregularna migracja z Francji do Wielkiej Brytanii – w 2022 roku tę drogę pokonało ponad 37 tysięcy ludzi. Łącznie, wszystkimi szlakami, do Europy dostało się w zeszłym roku co najmniej 330 tysięcy osób – najwięcej od 2016 roku.
Wygląda na to, że migracji do Europy nie da się zatrzymać; ani przez wypychanie ludzi do lasu przez bramki dla zwierząt, ani przez cedowanie ich zabijania na kraje sąsiednie. Przemytnicy znajdują nowe ścieżki i metody, ale to nie oni tworzą szlaki nieregularnej migracji. Te powstają tam, gdzie chęć lepszego życia zderza się z brakiem legalnych rozwiązań, paszportową nierównością i kolejnymi murami „Twierdzy Europa”.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze