0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

„Kobiety, które walczą od lat o tę liberalizację [prawa do aborcji – red.], powiedziały jasno wiele razy, że powrót do kompromisu to jest sytuacja nie do zaakceptowania. W tej chwili nie mamy większości. Będę starał się, żeby, tak czy inaczej, do faktycznych zmian doszło, nawet jeśli nie będzie większości. Ale ja nie jestem od tego, żeby przekonywać kobiety, że coś, czego nie chcą, jest dla nich dobre. Sprawy zaszły już za daleko. Pójście na tak zwany kompromis byłoby z punktu widzenia polskich dziewczyn i kobiet wymuszoną przez facetów kapitulacją. Ja nie będę stał po stronie tych, którzy do tej kapitulacji chcą zmusić polskie kobiety” – powiedział Donald Tusk na konferencji 23 lipca.

Premier wyraził ubolewanie, że projekt depenalizacji pomocy w aborcji nie przeszedł w Sejmie. „Źle się z tym czuję, że nie znalazłem argumentów, by przekonać posłów. Czuję się odpowiedzialny za całość koalicji. Jeżeli słyszę głosy, że zawiodłem w tej sprawie, to tak, możecie się tak czuć, że na tym etapie nie daliśmy rady”.

Tusk zapowiedział, że będzie działać pozaustawowo, żeby pomóc kobietom, na przykład poprzez wytyczne dla prokuratorów i rozporządzenia ministry zdrowia. „Szukam rozwiązań, które kobietom ulżą w tych sprawach. Praktyka będzie inna”.

„Źle się będę z tym czuł, jeżeli kolejny raz będziemy głosować i to znowu nie przejdzie” – tak skomentował ponowne złożenie projektu przez Lewicę.

„To jest dla mnie wielki ciężar”.

Mimo tego ciężaru Tusk zapowiedział jednak, że do protestujących w sprawie aborcji nie wyjdzie.

Stwierdził też, że KO nie poprze przywrócenia ustawy z 1993 r., którego chce Trzecia Droga. Jeżeli KO projektu nie poprze, nie poprze go też Lewica. Trzecia Droga (64 posłów) musiałaby uzbierać poparcie wśród PiS i Konfederacji, żeby przebić KO i Lewicę (w sumie 183 głosy). Na pewno kilkunastu posłów PiS by się znalazło, ale są małe szanse, by przebić liberałów.

W ten sposób Donald Tusk zamknął dyskusję o aborcji w tej kadencji Sejmu. Oczywiście, w komisji nadzwyczajnej leżą wciąż trzy projekty, w tym jeden przywracający zakaz aborcji z 1993 r., ale na ten moment żaden nie uzyska większości w Sejmie.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Przeczytaj także:

Kosiniak-Kamysz idzie w prawo

Gdy Donald Tusk martwi się, smuci i ubolewa, Władysław Kosiniak-Kamysz rozpycha się po prawej stronie sceny politycznej. Nie smuci go nadwyrężenie koalicji, przeciwnie, przekonuje bardzo mocno, że utrzymanie poparcia własnych wyborców jest dla niego ważniejsze niż ta koalicja – co tak przy okazji powinno być dzwonkiem alarmowym dla premiera Tuska.

Szef MON zapowiada też jednym tchem kolejne projekty żywcem wyjęte z szafy skrajnej prawicy – wychowanie patriotyczne, patriotyczne lektury:

"Jeśli chodzi o ustawę o wychowaniu patriotycznym, bo to jest nasza najnowsza propozycja, zgłosiliśmy ją na Radzie Naczelnej, jest to bardzo ważna inicjatywa. Jesteśmy przed kilkoma świętami narodowymi, dniami pamięci. To jest dobry czas do dyskusji o patriotyzmie, o tym, żeby był kanon lektur niezmieniany przez każdą ekipę rządową. Tak, chcemy wpisać kanon lektur do ustawy, chcemy, żeby były niezmienne, ważne pozycje dla historii państwa, dla tożsamości narodowej” – powiedział Władysław Kosiniak-Kamysz w TVP Info.

Dlaczego lider PSL-u nagle zająl się patriotycznym wychowaniem? „Bo mam do tego prawo, to jest inicjatywa Polskiego Stronnictwa Ludowego, które ma inicjatywę ustawodawczą w tej sprawie”.

Na ataki Lewicy za przegrane głosowanie przeciwko dekryminalizacji pomocy w aborcji odpowiada: a wy nie głosowaliście za ustawą o użyciu broni na granicy. Różnica jest taka, że ustawa o broni przeszła przez Sejm, a aborcja nie. Nie wygląda przy tym na to, aby nie spełnienie aborcyjnej obietnicy przez Koalicję 15 Października jakkolwiek martwiło Kosiniaka-Kamysza.

Czy Tusk miał możliwość?

Premier twierdzi, że nic więcej nie mógł już zrobić. Nie zgadzam się z tym. Oczywiście, Kosiniak-Kamysz jest w tym momencie hardy i pewny swego. Nie twierdzę, że zadowoliłby się byle czym, by zmienić zdanie w sprawie aborcji. Stawiam jednak tezę, że Tusk – mimo że chciał, by ustawa przeszła przez Sejm, tej chęci mu nie odbieram – to jednak wybrał polityczny spokój w koalicji. Przedłożył inne dobro – dobro układanek politycznych – nad dobro swoich wyborczyń. Innymi słowy,

premier poświęcił kobiety dla dobra koalicji oraz swojego komfortu rządzenia.

Było bowiem oczywiście zagrożenie, że jeżeli za mocno naciśnie, PSL wyjdzie z koalicji i pójdzie w stronę PiS-u. Teoretycznie to możliwe.

Premier więc nie nacisnął, chociaż mógł nacisnąć. Jak? Mógł sięgnąć po polityczny szantaż w sprawie jakiegokolwiek innego projektu, który PSL forsuje. Albo zagrozić odebraniem stołków, funkcji czy instytucji trzymanych przez ludowców – to zawsze działa. Na przykład stanowiska ministra obrony (Kosiniak-Kamysz), ministra rozwoju i technologii (Krzysztof Paszyk), ministra infrastruktury (Dariusz Klimczak) czy ministra rolnictwa (Czesław Siekierski).

Tylko nie mówcie, panowie, że tak się tego nigdy nie załatwia. Otóż tak to się właśnie w polityce załatwia – o ile tylko załatwiającemu naprawdę, naprawdę zależy. Jestem pewna, że zastosowanie odpowiedniego narzędzia politycznego wpłynęłoby zbawiennie na zmianę światopoglądu PSL-u. Ale nikt po to narzędzie nie sięgnął.

Realną wagę głosowania aborcyjnego w hierarchii potrzeb premiera pokazuje również to, jak Tusk potraktował „swoich”. Zdymisjonował jednego wiceministra, o którym prawdopodobnie mało kto wiedział, że w ogóle był w rządzie. Waldemar Sługocki poleciał, chociaż w czasie głosowania był w delegacji służbowej.

Jakoś mniej oberwał Roman Giertych, który podczas głosowania grzał sejmową ławę, ale z wyjętą kartą. Podczas konferencji 23 lipca Donald Tusk mówił o nim ciepło – owszem, nie zgadzamy się w kwestii aborcji, ale Giertych jest potrzebny i ma zasługi. Czyli konsekwencje są stopniowalne. Giertych co prawda ministrem nie był, więc zwolnić go nie można było, ale ominęła go publiczna chłosta. Przeciwnie, dostał od Tuska nawet cukierka na pocieszenie.

To pokazuje, że Tusk ma arsenał środków, ale używa go wedle uznania. Tym razem uznał, że nie opłaca mu się cisnąć za mocno i grozić. Nawet go rozumiem – jak świat światem, prawa kobiet ustępują przed „wielką polityką”, więc i Tusk uznał, że nie ma nic do stracenia. Choć czy naprawdę nie ma – to się dopiero okaże.

Żeby lepiej zobrazować problem, z jakim mierzył się Tusk, w miejsce aborcji wstawmy na przykład zmiany w sądach, immunitety polityków PiS albo ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Czy gdyby PSL uznał, że będzie to wszystko blokować w Sejmie (a tym samym zaciągnąć hamulec w sprawie „rozliczenia PiS”), Tusk rozłożyłby ręce i ze smutkiem wyznał, że to go boli? Nie sądzę. On stanąłby na głowie, żeby dopiąć swego, bo przecież doskonale wie, że to jedna z jego najważniejszych obietnic wyborczych. I, że na zmiany czekają np. środowiska prawnicze, które wspierały nową władzę.

Czego panowie nie widzą

Pytanie, czy Tusk słusznie uznał, że aborcja nie jest aż tak ważna, by ryzykować rozpad koalicji? Oczywiście, nie wiemy dzisiaj, czy i jakie konsekwencje polityczne premier poniesie, gdy sprawa aborcji nie zostanie rozwiązanaw tej kadencji Sejmu. Czy Polki rozliczą go przy urnie? Mało liczny protest 23 lipca pokazuje, że być może nie. Ale są i inne przesłanki.

Nie będę powtarzać znanego faktu, że wybory 15 października zmobilizowały młodych i kobiety m.in. ze względu na obietnice zmian w prawie do aborcji. Dotkliwa porażka i spektakularne złamanie tej obietnicy wkurzyły elektorat i ta emocja może dojrzewać miesiącami.

W badaniu CBOS z początku lipca 2024 r. zapytano Polki i Polaków, czym w pierwszej kolejności powinien zająć się rząd. Aborcja wylądowała daleko, co nie dziwi, jeżeli zobaczymy, że na pierwszym miejscu było bezpieczeństwo, ochrona zdrowia i inne sprawy stricte bytowe. A jednak aż 57 proc. osób powiedziało, że aborcja to sprawa ważna lub bardzo ważna. Warto zwrócić uwagę, że rozliczenie rządów PiS zebrało mniejsze poparcie, jeżeli dodamy do siebie dwa zielone paski (czyli połączymy sprawę bardzo ważną i ważną):

Badania CBOS z lipca 2024 r. Można było wybrać trzy odpowiedzi.

W sondażach Ipsos realizowanych dla OKO.press lub OKO.press i TOK FM widać ewidentne poparcie dla prawa do aborcji do 12. tygodnia w elektoracie Koalicji 15 października, także w elektoracie Trzeciej Drogi:

W porównaniu do tego, jak traktowali aborcję panowie na początku lat 90, postęp oczywiście jest. A jednak prawa kobiet ciągle padają ofiarą partyjnej gry. Tym samym przepaść, która dzieli poglądy elektoratu i politycznego establishmentu, staje się coraz większa. Czy koalicja musi przegrać wybory prezydenckie, by zrozumieć, że „kobiece sprawy” to ludzkie sprawy?

;
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze