Radosław Gruca
Daniel Flis
Radosław Gruca
Daniel Flis
Ks. Andrzej Dymer w latach 90. wykorzystywał seksualnie chłopców w szczecińskim ośrodku Caritas. W sądzie nie udało się udowodnić jego winy. Ofiary księdza reprezentował mecenas Michał Kelm. Ale, jak ustaliło OKO.press, działał na korzyść Kościoła – pilnował, by nie musiał płacić ofiarom
23 czerwca 2020 roku. Pałac Prymasowski w Gnieźnie. W sali pałacu jego gospodarz, abp Wojciech Polak, przyjmuje trzech mężczyzn – ofiary księdza Andrzeja Dymera. Są to Sebastian Krasucki, zakonnik, który jako franciszkanin przybrał imię Tarsycjusz, dominikanin Marcin Mogielski, oraz 30-letni Bożydar*. Towarzyszy im Artur Nowak, publicysta i prawnik udzielający pomocy ofiarom kościelnej pedofilii. To dzięki jego staraniom prymas zgodził się na spotkanie.
Mężczyźni przyjechali, by porozmawiać o ukaraniu Dymera. Prymas jest delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. ochrony młodzieży, ma zaufanie papieża Franciszka. Zaledwie kilka tygodni wcześniej po filmie braci Sekielskich zawiadomił Stolicę Apostolską o przewinieniach biskupa Edwarda Janiaka. Jako jeden z nielicznych polskich biskupów nie boi się stawać po stronie ofiar. Nie jest lubiany wśród hierarchów, szczególnie od czasu, gdy z jego inicjatywy powstała Fundacja im. Św. Józefa, pomagająca ofiarom przestępstw seksualnych księży.
Krasucki, Mogielski i Bożydar przychodzą do niego z nadzieją, że zainterweniuje w sprawie nietykalnego księdza.
Pomimo wielu świadectw ofiar, księdza Andrzeja Dymera przez ponad 20 lat nie spotkała kara poza odsunięciem od pracy z młodzieżą. Jest nazywany „szczecińskim Jankowskim”, bo – jak dawny kapelan "Solidarności" – jest od lat niezatapialny, mimo oskarżeń o wykorzystywanie seksualne. I podobnie jak gdański prałat jest sprawnym fundraiserem i biznesmenem zaprzyjaźnionym z władzami politycznymi na każdym szczeblu.
Po przedawnieniu spraw karnych Dymera gościom prymasa jako głęboko wierzącym katolikom zależy na usunięciu duchownego-gwałciciela z kapłaństwa.
Tarsycjusz został wykorzystany jako nastolatek w ognisku św. Brata Alberta w Szczecinie, założonym przez Dymera. Bożydar został zgwałcony oralnie w szkole, której założycielem również był Dymer.
Ojciec Mogielski był prześladowany i pomawiany przez ludzi Kościoła za to, że nagłośnił grzechy księdza.
Na miejscu zjawia się jeszcze jeden gość – adwokat Michał Kelm, który reprezentował przed sądem m.in. Bożydara. Jego obecność nie była planowana. Stracił zaufanie ofiar Dymera, dlatego wolą nie dopuszczać go do zakulisowych rozmów z prymasem.
Kelm przekonuje jednak Nowaka, że ma ważne informacje do przekazania. Deklaruje, że może zeznać pod przysięgą, iż przestrzegał arcybiskupa szczecińsko-kamieńskiego Andrzeja Dzięgę o konieczności zgłoszenia Watykanowi sprawy 14-letniego Kazika* molestowanego przez Dymera w czasie, gdy był on dyrektorem placówki Caritas dla trudnej młodzieży. W kościelnym procesie Dymera chłopak nie został przesłuchany, co mogło zaważyć na wyjątkowo łagodnej karze dla księdza. Arcybiskup to upomnienie zignorował.
Kelm ma powiedzieć swoje i wyjść. Zostaje jednak na dwie godziny. Jest aktywny, przejmuje inicjatywę. W końcu oferuje, że to on przygotuje skargę do Watykanu na abp. Dzięgę. Wtedy ojciec Mogielski nie wytrzymuje i żąda, by mecenas opuścił spotkanie – relacjonuje nam Bożydar.
„Powiedziałem prymasowi, że to obłudnik!” – mówi o. Mogielski, zdenerwowany na wspomnienie tamtego spotkania. Skąd ta irytacja?
Michał Kelm jeszcze w 2008 roku zdobył zaufanie dominikanina i ofiar ks. Dymera, zapewniając, że chce im pomóc. W międzyczasie okazało się jednak, że mecenas przeszedł na drugą stronę, przez co nazywany jest „adwokatem diabła”.
Od lat reprezentuje już nie ofiary, ale księży, którzy byli sprawcami przestępstw seksualnych. Bronił m.in. ks. Jacka S. z Legionowa skazanego na 10 lat więzienia za wykorzystywanie 13 ofiar i siostrę Bernadettę ze Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek, skazaną na 2 lata więzienia za stosowanie przemocy wobec dzieci z ośrodka wychowawczego w Zabrzu i podżeganie do pedofilii.
W jednej ze spraw Kelm próbował wkupić się w łaski chłopaka – ofiary księdza, by zrezygnował z zadośćuczynienia od kurii. Został za to ukarany przez adwokacki sąd dyscyplinarny trzyletnim zawieszeniem w prawie wykonywania zawodu.
Jak ustaliliśmy, w sprawie księdza Dymera działał podobnie.
10 marca 2008 „Gazeta Wyborcza” publikuje reportaż „Grzech ukryty w Kościele”. Wybucha jedna z największych afer pedofilskich w Polsce. Dominikanin o. Marcin Mogielski przekazuje gazecie świadectwa czterech chłopców, wychowanków ośrodka szczecińskiego Caritasu dla trudnej młodzieży. W latach 90. seksualnie wykorzystywał ich Andrzej Dymer, dyrektor ośrodka.
Wcześniej świadectwa dostał ówczesny metropolita szczeciński abp Zygmunt Kamiński, ale oskarżył o. Mogielskiego o „branie udziału w pedalskiej zemście na porządnym księdzu” (tak wyraził się w rozmowie z prowincjałem dominikanów o. Maciejem Ziębą).
Jeszcze w dniu publikacji „Wyborczej” do o. Mogielskiego dzwoni Michał Kelm. Numer dostał od znajomego dominikanina. Znajomości w zakonie zawarł pod koniec lat 80., kiedy był klerykiem w seminarium duchownym dominikanów w Krakowie. Nie ukończył go, ale z Kościołem nie zerwał, a krąg jego znajomości znacznie się poszerzył.
„Ma prywatne numery telefonów wielu biskupów i jest z nimi na »ty«. A biskupi nawet między sobą nie są po imieniu” – mówi nam anonimowo ksiądz znający mecenasa.
Przez telefon mec. Kelm zaoferował ojcu Mogielskiemu i skrzywdzonym przez ks. Dymera chłopakom swoją pomoc prawną.
„Zastrzegł przy tym, że mam nic nie robić bez konsultacji z nim. Tego dnia do programu w TVP zaprosił mnie Tomasz Lis. Kelm na to: »Nie, nie, nie. Nie ma po co się wystawiać.« Zgodziłem się. Zaprosiła mnie też Monika Olejnik. Kelm: »Nie chodź tam, wystarczy tego wszystkiego.« Poszedłem tylko dlatego, że już wcześniej się umówiłem. Dzisiaj rozumiem, że Kelm chciał przejąć kontrolę nad całością sprawy” – opowiada OKO.press o. Marcin Mogielski.
Mecenas Kelm w odpowiedzi na nasze pytania twierdzi, że to o. Mogielski poprosił go o pomoc. I że pokrzywdzonym przez ks. Dymera mężczyznom pomocy udzielił pro bono, na podstawie porozumienia z ówczesnym prowincjałem dominikanów Krzysztofem Popławskim. "To była tylko moja prośba, a nie porozumienie" – wyjaśnia o. Popławski w rozmowie z OKO.press. Dodaje też, że rozmawiał na ten temat z Kelmem 16 lub 17 marca 2008. Czyli już po tym, jak Kelm z własnej inicjatywy zgłosił się do o. Mogielskiego.
Dlaczego to, kto do kogo się zgłosił i kiedy, jest tu ważne?
„Adwokat nie może pójść do człowieka i powiedzieć: »chcę cię bronić«. To niedopuszczalne. Nie może być akwizytorem swoich usług w indywidualnej sprawie. Wprost zakazuje tego Kodeks Etyki Adwokackiej. Taki zakaz nie budzi żadnych wątpliwości w środowisku adwokackim. Po raz pierwszy została zapisany w roku 1961 i do dzisiaj przetrwał bez zmian” – mówi OKO.press mec. Radosław Baszuk, były sędzia Sądu Dyscyplinarnego Izby Adwokackiej w Warszawie i Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Adwokatury.
Już na wstępie mec. Kelm złamał więc zasady etyki adwokackiej. Wkrótce dopuścił się kolejnych przewinień.
Po reportażu „Wyborczej” szczecińska prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie przestępstw ks. Dymera. Jeszcze przed pierwszymi przesłuchaniami mec. Kelm zaprasza o. Mogielskiego oraz ofiary księdza na rozmowy w restauracji hotelu Radisson w Szczecinie.
„Sama propozycja wydała mi się dziwna. Chłopaki to byli ubodzy ludzie. Już wejście do hotelu było spinające, dla mnie zresztą też. Poza tym Kelm od razu zaczął stawiać. Co kto chce? Herbatka, kawka, galaretki, deserki. Pomyślałem: »Co on taki nadmiarowy?«” – wspomina o. Mogielski.
„Michał od razu zaproponował przejście na »ty«” – przypomina sobie Bożydar, który zgłosił się po pomoc do o. Mogielskiego, po opublikowaniu reportażu „Wyborczej”. I poszedł z nim na spotkanie w Radissonie.
Po przyniesieniu galaretek mecenas Kelm przedstawia swoje ultimatum.
„Mówił chłopakom: »jeśli chcesz, żebym cię reprezentował, musisz podpisać, że nie będziesz dochodzić roszczeń finansowych, że nie chodzi o pieniądze, tylko o prawdę. Żeby nikt nie posądził, że chcesz coś wyzyskać«. Było to dla mnie szokiem, ale nie zareagowałem. Myślałem, że jest po stronie chłopaków” – przyznaje o. Mogielski.
Kelm wyjmuje wtedy z teczki przygotowany wcześniej formularz.
„Zapytał: »Zależy ci na pieniądzach?« Powiedziałem, że mi nie zależy. Wtedy Michał podsunął mi to pismo, że zrzekam się roszczeń wobec strony kościelnej. Tłumaczył, że chodzi o to, żeby oni nie myśleli, że oskarżamy Dymera tylko dla pieniędzy. Kim są ONI? Myślę, że chodziło mu o Kościół” – wspomina Bożydar.
„Podpisywali te oświadczenia na moich oczach. Teraz mam wrażenie, że tylko to interesowało Kelma" – mówi OKO.press o. Mogielski.
Podpisane formularze Kelm chowa z powrotem do teczki.
„Chłopaki mi zaufali, a ja zachęcałem ich, żeby zaufali Kelmowi. Dzisiaj źle mi z tym, że za niego ręczyłem. To nie powinno było się wydarzyć. Jako ofiary mają prawo do zadośćuczynienia” – uważa o. Mogielski.
W ocenie mec. Radosława Baszuka, uzależnienie przyjęcia pełnomocnictwa od deklaracji o niedochodzeniu roszczeń jest kolejnym przewinieniem dyscyplinarnym, którego dopuścił się Michał Kelm.
„To działanie wbrew interesowi klienta. Adwokat ma obowiązek, według swojej najlepszej wiedzy i swoich możliwości, realizować interes prawny klienta. A tu na wstępie jako warunek współpracy żądano zrezygnowania z części przysługujących klientowi roszczeń. Nie taka jest rola adwokata” – mówi Baszuk.
A czy w ogóle doradzanie zrzeczenia się roszczeń jest dopuszczalne? „Gdyby w moim przekonaniu istniały jakiekolwiek powody do zrzeczenia się roszczeń, mógłbym powiedzieć o tym klientowi: »Uważam, że stoją za tym takie a takie argumenty, proszę to rozważyć. Decyzja należy do pana«. W tej sytuacji jednak mec. Kelm nie przedstawił żadnych argumentów prawnych za takim rozwiązaniem. Poza tym nie tyle doradził klientowi, ile zażądał zrzeczenia się roszczeń. A tego adwokatowi robić nie wolno” – tłumaczy mec. Baszuk.
Choć Kelm powinien był wiedzieć, że postąpił nieetycznie, nigdy nie ukrywał, jakie ultimatum postawił swoim klientom. Przeciwnie – chwalił się tym w mediach.
W marcu 2008 roku tłumaczył na łamach „Rzeczpospolitej”, że "warunkiem przyjęcia pełnomocnictwa było przyrzeczenie, że żaden z jego klientów nie będzie wysuwał roszczeń majątkowych w stosunku do księdza Andrzeja oraz kurii szczecińskiej".
„Żeby nikt nie miał wątpliwości co do intencji” – wyjaśniał Kelm w rozmowie z Jerzym Haszczyńskim.
Bożydar pamięta, że kwestię roszczeń Kelm przywołał także podczas przesłuchania w prokuraturze: „Kiedy byłem przesłuchiwany, kilka razy odbierał telefon i wychodził. Nie zadawał żadnych pytań, niczego nie komentował.
Tylko pod koniec tych zeznań powiedział do prokuratora: »Proszę odnotować, że Bożydar nie ma roszczeń finansowych wobec kurii ani księdza Dymera«.
Prokurator zapytał, czy potwierdzam. Pomyślałem, że skoro podpisałem, to tak” – mówi OKO.press Bożydar.
Jak ustaliliśmy, oświadczenie Bożydara o „zamiarze niekierowania roszczeń finansowych” zostało zapisane w protokole zeznania.
Gdy w rozmowie telefonicznej zapytaliśmy mecenasa Kelma, dlaczego zażądał od ofiar ks. Dymera zrzeczenia się na piśmie roszczeń finansowych, zaprzeczył, że takie pisma powstały. Na argument, że jego były klient pamięta, jak podpisywał przyniesiony przez adwokata dokument, mec. Kelm odpowiedział: „No to niech pokaże kopię”.
Bożydar i o. Mogielski zapewniają nas, że żadnej kopii mec. Kelm im nie wydawał. Oświadczenia o zrzeczeniu się roszczeń nie ma też w aktach sprawy karnej. Kelm musiał więc zatrzymać je dla siebie. Lub komuś przekazać.
Dzięki oświadczeniom kuria szczecińsko-kamieńska mogłaby zaoszczędzić kilkaset tysięcy złotych. Tyle wynoszą zadośćuczynienia zasądzane w ostatnich latach od diecezji i zakonów na rzecz ofiar przemocy seksualnej.
W odpowiedzi na nasze pytania mec. Kelm przekonuje, że poszkodowani przez Dymera nie mogli stracić prawa do roszczeń, bo zgodnie z art. 508 kodeksu cywilnego, żeby zwolnić ks. Dymera lub diecezję z długu, musieliby zawrzeć z nimi umowy. A nie zawierali. "Nie jest więc prawdą, abym nakłonił kogokolwiek do zrzeczenia się przez pokrzywdzonych roszczeń" – pisze.
Nawet jeśli podpisane przez ofiary Dymera oświadczenia o zrzeczeniu się roszczeń byłyby bezskuteczne, szczeciński metropolita i ks. Dymer powinni być wdzięczni Kelmowi za samo nakłanianie do ich podpisania. Adwokat sprawił bowiem, że jego klienci byli przekonani, że do roszczeń nie mają już prawa. Co więcej, przekonał ich, że dochodzenie roszczeń byłoby źle widziane przez Kościół, a w konsekwencji mogłoby wpłynąć na ich wiarygodność w kościelnym procesie księdza Dymera. A więc oddalić szansę na jego ukaranie.
„Dziś postrzegam to jako szantaż moralny i działanie na niekorzyść chłopaków. Wszyscy byli w bardzo złej sytuacji finansowej, a pilnie potrzebowali terapii, na którą nie było ich stać" – mówi OKO.press o. Mogielski.
Tymczasem kościelny proces ks. Dymera – jak dowiedzieliśmy się z opublikowanego w listopadzie 2020 reportażu „Więzi” – trwa od 2007 roku i wciąż nie widać jego końca. Dymer został jedynie odsunięty od obowiązków związanych z wychowaniem młodzieży i przynajmniej częściowo od zadań duszpasterskich.
Wciąż jednak jest dyrektorem archidiecezjalnego Instytutu Medycznego, kierującego szpitalem i innymi ośrodkami opiekuńczymi. A nieformalnie odpowiada także za inne biznesy diecezjalne i jest prawą ręką arcybiskupa Andrzeja Dzięgi.
Żadnej kary nie poniósł Dymer również w wyniku postępowania karnego przed świeckim sądem. Kelm do 2015 roku reprezentował w nim pokrzywdzonych przez Dymera mężczyzn. W trakcie postępowania także dopuścił się nadużyć lub zaniedbań.
Jak pisaliśmy w OKO.press, Prokuratura Rejonowa w Szczecinie, choć miała mocne dowody przeciwko ks. Dymerowi, dzień przed sylwestrem 2008 roku umorzyła śledztwo. Kelm złożył zażalenie na tę decyzję.
Śledztwo dotyczyło m.in. dwóch chłopców, których ks. Dymer wykorzystał seksualnie. Bożydara którego – jak już pisaliśmy – Dymer zgwałcił oralnie w założonej przez siebie szkole, oraz Kazika - jednego z chłopców, których Andrzej Dymer wykorzystywał w ognisku św. Alberta.
Kazik miał zaledwie 14 lat, gdy ksiądz zabrał go na wycieczkę do Wrocławia i w hotelowym pokoju zmusił do obopólnej masturbacji.
Gdy po zaskarżeniu umorzenia prokuratura umorzyła śledztwo po raz drugi, Kelm – już tylko w imieniu Kazika – wniósł do sądu prywatny, tzw. subsydiarny akt oskarżenia. Proces trwał cztery lata i zakończył się w 2014 roku uniewinnieniem ks. Dymera. Sędzia prowadząca sprawę uznała, że są pewne wątpliwości i nie mogą być rozstrzygane na niekorzyść oskarżonego.
Dziewięć miesięcy później sąd II instancji nie zostawił na tamtym wyroku suchej nitki. W uzasadnieniu, którego treść ujawniliśmy w listopadzie w OKO.press napisał, że „sąd I instancji potraktował wybiórczo materiał dowodowy i uwzględnił jedynie te dowody, które były dla oskarżonego korzystne, zupełnie ignorując okoliczności wynikające z innych dowodów”.
Sprawa wróciła do pierwszej instancji, ale wyrok skazujący nie zapadł, bo z końcem 2015 roku przedawniła się karalność przestępstwa. Sprawę Kazika mec. Kelm prowadził więc do samego końca. A co ze sprawą Bożydara?
Mężczyzna nie przypomina sobie, by adwokat poinformował go o drugim umorzeniu śledztwa przez prokuraturę ani o możliwości wniesienia subsydiarnego aktu oskarżenia.
„O pierwszym umorzeniu dowiedziałem się z gazety, a nie od Michała [Kelma]. Byłem wtedy w pracy. Zwariowałem, jak to zobaczyłem. Nie pamiętam też, żeby mówił mi o drugim umorzeniu. A do niedawna nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak subsydiarny akt oskarżenia” – opowiada nam Bożydar.
Taki akt oskarżenia można wnieść do sądu w ciągu miesiąca od umorzenia śledztwa przez prokuraturę. Później nie ma już możliwości powrotu do sprawy.
Według mec. Radosława Baszuka, jeśli Kelm nie poinformował o tym Bożydara, dopuścił się kolejnego naruszenia zasad etyki adwokackiej.
„Mamy tu do czynienia z nieinformowaniem o biegu sprawy oraz nieprzedstawieniem klientowi rozwiązania prawnego w postaci złożenia do sądu subsydiarnego aktu oskarżenia, co doprowadziło do utraty tej możliwości, wskutek upływu terminu” – mówi OKO.press mec. Baszuk.
W opinii mec. Baszuka, adwokat nie ma obowiązku złożenia subsydiarnego aktu oskarżenia, ma jednak obowiązek poinformowania klienta o takiej możliwości i swojej ocenie.
„Zdarza się, że mówię klientowi: nie ma żadnych podstaw do oskarżenia i ja jako adwokat nie będę firmował go swoim nazwiskiem. Ale kiedy to mówię klientowi odpowiednio wcześniej, daję mu szansę na skonsultowanie tego z innym adwokatem albo na wystąpienie przez niego o wyznaczenie pełnomocnika z urzędu, gdyż prawo przewiduje tu tzw. przymus adwokacki. W tym wypadku klient nie miał nawet takiej szansy” – mówi OKO.press mec. Baszuk.
Mec. Kelm zapewnia nas jednak, że na bieżąco informował Bożydara o przebiegu sprawy. Twierdzi też, że w lutym 2010 r. spotkał się z nim w sprawie możliwości złożenia subsydiarnego aktu oskarżenia i poinformował o konieczności podpisania dodatkowego pełnomocnictwa. Według Kelma Bożydar miał "stanowczo odmówić". Na tym samym spotkaniu Kelm miał też poinformować Bożydara, że skoro odmawia złożenia prywatnego aktu oskarżenia, zostanie wezwany do sądu w roli świadka w procesie Kazika.
"Nie pamiętam, żeby Kelm mówił mi o subsydiarnym akcie oskarżenia ani o roli świadka. O wezwaniu na przesłuchanie poinformował mnie telefonicznie, ale nie powiedział, w jakiej będzie sprawie" – mówi nam Bożydar.
Reprezentując ofiary księdza Dymera mec. Kelm mógł dopuścić się więc aż trzech przewinień dyscyplinarnych:
Za przewinienia dyscyplinarne adwokatowi grozi do pięciu lat zawieszenia w czynnościach zawodowych, a nawet wydalenie z zawodu. Kelmowi jednak się upiekło. Przewinienia dyscyplinarne adwokatów przedawniają się po trzech latach.
Mecenas został jednak skazany w postępowaniu dyscyplinarnym za podobne przewinienia w innej sprawie, w której działał według podobnego schematu.
Ksiądz Paweł Kania na terenie diecezji bydgoskiej i wrocławskiej wykorzystał seksualnie nastoletniego Arka* w latach w 2007-2011. W 2015 roku Sąd Okręgowy we Bydgoszczy skazuje duchownego na 7 lat więzienia.
Jeszcze w trakcie trwającego postępowania karnego do księdza zgłasza się mec. Michał Kelm, który miał już doświadczenie w reprezentowaniu księży-sprawców przemocy seksualnej. Jak pisała “Wyborcza”, Kelm proponuje Kani swoje usługi. Ten zgadza się i podpisuje podsunięte mu przez Kelma pełnomocnictwo, upoważniające go do wglądu w akta trwającej sprawy karnej. W ciągu niespełna dwóch dni jednak je wycofuje.
Mimo to wkrótce Kelm dostaje wgląd w akta – tym razem jako pełnomocnik archidiecezji wrocławskiej. We wniosku o dostęp do akt uzasadnił, że jest on potrzebny arcybiskupowi Józefowi Kupnemu, ze względu na toczące się postępowanie kanoniczne w sprawie Kani.
W postępowaniu kanonicznym Kelm występuje później w roli świadka, zdając relację z procesu karnego księdza, którego wcześniej chciał reprezentować.
W 2016 roku Kelm – wciąż jako pełnomocnik archidiecezji wrocławskiej – kontaktuje się z ofiarą ks. Kani - Arkiem. Składa mu propozycję: arcybiskup Kupny może zapewnić Arkowi „stypendium” w wysokości 40 tysięcy złotych, płatne w ratach po 1,5 tys. zł. Warunkiem jest zrzeczenie się roszczeń finansowych wobec archidiecezji. W przesłanym później Arkowi projekcie porozumienia zapisano, że ma on zrzec się wszelkich roszczeń z tytułu krzywd wyrządzonych mu przez ks. Kanię, także wobec diecezji bydgoskiej, chociaż Kelm jej nie reprezentował i nie miała być stroną porozumienia.
Jednocześnie Kelm zaproponował Arkowi, że gratisowo może w jego imieniu pozwać księdza Kanię o 250 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Z teczki wyjął gotowe pismo z pełnomocnictwem. Dawało ono także możliwość reprezentowania Arka w przyszłym procesie cywilnym przeciwko ks. Kani przez adw. Joannę Pawłowską-Kelm, żonę mecenasa.
Arek je podpisał, ale działania Kelma wzbudziły jego podejrzenia. O pomoc zwrócił się wtedy do mec. Janusza Mazura z Bydgoszczy. Za jego radą wypowiedział Kelmowi pełnomocnictwo, a porozumienia z archidiecezją nie podpisał. Okazało się, że słusznie.
Mec. Mazur w imieniu Arka pozwał diecezję wrocławską i bydgoską o zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone przez księdza, którego obie przerzucały między sobą przez lata, choć biskupi wiedzieli o jego skłonnościach. 3 grudnia 2020 Sąd Apelacyjny w Gdańsku prawomocnie utrzymał wyrok Sądu Okręgowego w Bydgoszczy, który nakazał diecezjom wrocławskiej i bydgoskiej zapłacenie Arkowi solidarnie 300 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Arek reprezentowany przez mec. Mazura zawiadomił także wrocławską radę adwokacką o przewinieniach dyscyplinarnych popełnionych w tej sprawie przez mec. Kelma i jego żonę. Zarzucił im granie na trzy fronty. Kodeks Etyki Adwokackiej zabrania reprezentować klientów stojących po przeciwnych stronach w tej samej sprawie lub sprawach ze sobą powiązanych.
“Po raz pierwszy spotkałem się z tak cynicznym graniem na dwie strony, bezwzględnością i szafowaniem pięknymi słowami, lekceważeniem praw biednych, skrzywdzonych przez Kościół ludzi” – powiedział OKO.press mec. Mazur.
Postępowanie przed sądem dyscyplinarnym w sprawie mec. Pawłowskiej-Kelm nieprawomocnie zakończyło się skazaniem jej na grzywnę.
Sąd dyscyplinarny wrocławskiej rady adwokackiej skazał Kelma na roczny zakaz wykonywania zawodu. Wyższy Sąd Dyscyplinarny, w lutym 2020 roku, podniósł karę do trzech lat zakazu. Orzeczenie jest prawomocne.
Kelm złożył jednak kasację do Sądu Najwyższego. Zajmie się nią nowa, obsadzona przez neoKRS Izba Dyscyplinarna. Rozprawa odbędzie się 9 lutego 2021 roku.
Do tego czasu mecenas Kelm może nadal świadczyć usługi adwokackie.
* Imiona ofiar zostały zmienione.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze