0:00
0:00

0:00

Śledztwo

Ksiądz-biznesmen zaprzyjaźniony z politykami PiS molestował 14-latka. Ujawniamy wyrok

  • Radosław Gruca

  • Daniel Flis

Od 12 lat ksiądz Andrzej Dymer, oskarżony publicznie o molestowanie co najmniej czterech chłopców, przedstawia się jako ofiara spisku. Może to robić, bo materiały ze śledztwa i uzasadnienia wyroków sądowych w jego sprawie są niejawne. Tymczasem,

jak ustaliło OKO.press, już w 2008 roku prokuratura zgromadziła szereg dowodów uprawdopodobniających zarzut, że Dymer molestował nastolatków, w tym 14-letniego chłopca.

Śledczy umorzyli jednak sprawę, uznając zaprzeczenia księdza za bardziej wiarygodne niż zeznania samych poszkodowanych i kilkunastu świadków. Dopiero w 2015 roku Sąd Okręgowy w Szczecinie podważył interpretację prokuratury i sądu I instancji, wykazując, że bezpodstawnie zignorowały one niebudzące wątpliwości dowody przeciwko duchownemu.

Jako pierwsi ujawniamy materiały obciążające księdza Dymera – uzasadnienie wyroku sądu okręgowego, zeznania poszkodowanych i świadków. A także wersję samego duchownego.

Akta postępowań, do których dotarliśmy wskazują, że ksiądz Dymer jest bezwzględnym seksualnym drapieżcą, który wykorzystywał chłopców metodycznie i z premedytacją. Prokuratura nie sprawdziła wielu wątków wskazujących, że pokrzywdzonych mogło być więcej niż czterech. Nie spróbowała zweryfikować kłamstw księdza. Za sprawą jej zaniedbań ks. Dymer do dzisiaj jest bezkarny. A dzięki wsparciu kościelnych hierarchów oraz polityków stał się jedną z najbardziej wpływowych osób w Szczecinie.

Kilka dni temu katolicka „Więź” ujawniła, że proces kanoniczny Dymera w drugiej instancji przez niemal dekadę był wstrzymywany przez abp. Leszka Sławoja Głódzia. A w pierwej instancji został uznany za winnego molestowania swoich wychowanków.

W cyklu tekstów przedstawimy opowieść o nietykalnym księdzu dyrektorze Dymerze, nazywanym w jego mieście „szczecińskim Jankowskim”.

Przeczytaj także:

Uczył Szefernakera, polował z Szyszką

W imieniu trzech kolejnych arcybiskupów ks. Dymer prowadzi i z talentem rozwija kościelne biznesy. Zbudował szczecińskiemu Kościołowi najpierw sieć katolickich szkół, a następnie sieć placówek opiekuńczych, którą kieruje do dzisiaj.

Dzięki hojności urzędników oraz polityków pozyskał na potrzeby swoich inicjatyw szereg nieruchomości oraz dotacji z instytucji samorządowych i państwowych (szczegóły ujawnimy wkrótce). Nie byłoby to możliwe, gdyby nie jego przyjaźń z najważniejszymi postaciami w Szczecinie oraz politykami PiS.

Szczecińskiej radzie miasta przewodniczył przez lata Bazyli Baran, były podwładny Dymera z ośrodka Caritasu, w którym ksiądz łowił swoje ofiary. Z Janem Szyszką, zmarłym w 2019 roku ministrem środowiska, Dymer chadzał na polowania. Dostarczał także dziczyznę i alkohole na imprezy organizowane w sławnej „stodole" Szyszki w Tucznie.

Gdy Dymer został oskarżony o molestowanie nieletnich, obronę księdza organizował prymus z jego katolickiego liceum – Paweł Szefernaker, protegowany Joachima Brudzińskiego, najważniejszego polityka PiS w Zachodniopomorskiem. Dziś Szefernaker jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

Dymer „deprawuje młodzież”

Szczecin, rok 1992. Ksiądz Andrzej Dymer zakłada w Szczecinie Ognisko św. Brata Alberta. Zostaje dyrektorem i wychowawcą „trudnej młodzieży”. Jest dla niej ostatnim ratunkiem przed zejściem na złą drogę. Budzi zachwyt katolickiej społeczności, jest wizjonerem, tworzy coś z niczego. Jednocześnie w ośrodku nadzorowanym przez Caritas wykorzystuje seksualnie wybranych chłopców. Po czterech latach jest ich tak wielu, że nawet zauroczeni księdzem wychowawcy Ogniska zaczynają dostrzegać problem.

W 1995 roku w szczecińskiej kurii interweniują opiekunowie wykorzystywanych nastolatków.

Zszokowany abp Marian Przykucki, szczeciński metropolita, sporządza wewnętrzną notatkę: Dymer „deprawuje młodzież z Ogniska św. Brata Alberta. Niedobre wieści tego typu dochodzą też z Liceum Katolickiego”.

Dymer traci funkcję dyrektora Ogniska. Trafia do niewielkiej parafii, by wkrótce potem... znów zostać dyrektorem. Tym razem katolickich placówek oświatowych. Będzie nadzorować archidiecezjalną sieć szkół i ośrodków wychowawczych oraz tworzyć nowe.

W 2003 roku zeznania chłopców trafiają na biurko abp. Zygmunta Kamińskiego, ale przez kolejne lata nic się nie dzieje. W końcu wychowawcy z Ogniska idą do mediów.

W 2008 roku dominikanin o. Marcin Mogielski ujawnia "Grzech ukryty w kościele". Tak brzmi tytuł reportażu „Gazety Wyborczej”, której o. Mogielski przekazał zeznania nastoletnich chłopców wykorzystywanych seksualnie przez Dymera.

Wybucha najgłośniejsza afera w polskim Kościele od czasu ujawnienia molestowania kleryków przez abp. Juliusza Paetza. Sprawą żyją wszystkie ogólnopolskie media. Wydaje się, że to koniec kariery Dymera. Jeszcze niedawno w Szczecinie mówiło się o nim, że jest pewnym kandydatem na biskupa. Marzenia duchownego kończy 28 kwietnia 2008 roku

sąd kościelny w Szczecinie, uznając go winnym molestowania dwóch chłopców. Kara jest rażąco niska, symboliczna: nakaz wpłaty na instytucję charytatywną trzymiesięcznej pensji. Do tego zakaz pełnienia funkcji związanych z edukacją.

Uniewinniony?

W tym czasie trwa również świeckie dochodzenie. Prowadzi je Prokuratura Rejonowa w Szczecinie. Jak wynika z naszych ustaleń, informacja o tym, że Dymer został skazany w kościelnym procesie albo nigdy nie dotarła do śledczych, albo nie chcieli z niej skorzystać.

Prokuratura nawet nie stawia Dymerowi zarzutów. Umarza śledztwo po ledwie dziewięciu miesiącach, dzień przed sylwestrem 2008 roku. Wcześniej odrzuca wniosek pokrzywdzonych o przeprowadzenie badań z udziałem biegłych psychologów. Mogły one uwiarygodnić świadków.

Po umorzeniu postępowania Dymer przedstawia się jako ofiara spisku i „pedalskiej zemsty”. Radio Maryja opisuje jego historię jako prowokację.

Ofiary odwołują się od decyzji o umorzeniu sprawy. Ale jest o niej coraz ciszej. Po zamknięciu śledztwa większość mediów nie poświęca jej już uwagi. A Dymer wraca do biskupich łask. Zostaje dyrektorem archidiecezjalnego Instytutu Medycznego. Dostaje misję budowy szpitala oraz sieci domów pomocy społecznej. Pomagają mu lokalni politycy. Budynek dostaje od miasta, dotacje od państwowych instytucji (wkrótce napiszemy szerzej o jego inicjatywach).

Gdy w 2009 roku prokuratura ponownie umarza śledztwo, samodzielnie w sądzie akt oskarżenia składa Kazik*, jeden z wychowanków Dymera z Ogniska. Miał zaledwie 14 lat, gdy Dymer zabrał go na wycieczkę do Wrocławia, by wykorzystać go seksualnie w hotelowym pokoju.

W 2014 roku sąd I Instancji nie daje wiary zeznaniom Kazika i uniewinnia Dymera. Obrońcy Dymera obwieszczają, że został on całkowicie „oczyszczony z zarzutów”.

To nieprawda. OKO.press dotarło do wyroku Sądu Okręgowego w Szczecinie z 2015 roku, który na orzeczeniu sądu I instancji nie zostawia suchej nitki.

W 10-stronicowym uzasadnieniu sąd II instancji szczegółowo wykazuje, że sąd rejonowy bezpodstawnie uwierzył Dymerowi, ignorując kluczowe dowody.

Sześciu chłopców

Postępowanie w sprawie Dymera prokuratura wszczęła 18 marca 2008 roku. Jak wspomnieliśmy wcześniej, trwało ono ledwie dziewięć miesięcy i zakończyło się bez rozgłosu. Pod decyzją o umorzeniu z 30 grudnia 2008 roku podpisała się prokurator Małgorzata Wirszyc. Dziś jest naczelnikiem wydziału w Prokuraturze Regionalnej w Szczecinie. Chcieliśmy z nią porozmawiać o sprawie Dymera, ale odmówiła.

Śledztwo obejmowało sześć wątków.

Pierwszy dotyczył Kazika, jednego z wychowanków Ogniska św. Alberta, którzy przekazali swoje zeznania o. Mogielskiemu (te, na których podstawie powstała później publikacja w „Wyborczej”). W 1995 roku, gdy Kazik miał 14 lat, Dymer wziął go na wycieczkę do Wrocławia i wykorzystał w hotelowym pokoju. To Kazik będzie walczył o ukaranie Dymera najdłużej. W jego sprawie w 2015 roku Sąd Okręgowy w Szczecinie nakazał wznowienie postępowania.

Osobno śledczy zajęli się wątkami Ryszarda i Szczepana, także wychowankami Dymera z Ogniska. Ryszarda ksiądz wykorzystywał wielokrotnie w latach 1992-1994. Szczepana – raz w 1993 roku. Mieli wtedy powyżej 15 lat, dlatego prokuratura zakwalifikowała te nadużycia seksualne jako inny rodzaj przestępstwa niż w przypadku Kazika. Przedawnia się ono po 10 latach, więc prokuratura musiała umorzyć te wątki śledztwa.

Do czwartego z chłopaków, których zeznania zebrał o. Mogielski, prokuraturze nie udało się dotrzeć.

Dotarła za to do 18-letniego Bożydara, którego Dymer wykorzystał na terenie jednej z nadzorowanych przez siebie katolickich szkół. Śledczy sprawdzali, czy można uznać to za gwałt.

Ostatni wątek dotyczył relacji przedstawionej przez anonimowego świadka w programie „Tomasz Lis na żywo”. Twierdził on, że do molestowania dochodziło także w szkole. Sam chłopak nigdy nie zgłosił się do prokuratury, a dziennikarze odmówili ujawnienia jego danych, powołując się na tajemnicę dziennikarską.

Po umorzeniu śledztwa Bożydar i Kazik odwołali się do sądu. Ten w 2009 roku nakazał je wznowić, ale prokuratura umorzyła je po raz drugi. Z akt śledztwa, do których dotarliśmy, wynika jednak, że miała dość dowodów, by postawić Dymerowi zarzuty.

„Podstępem zgwałcił mnie w szkole”

Bożydar zgłosił się sam do prokuratury osiem lat po zdarzeniu. 13 marca 2008 roku złożył „zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa polegającego na zmuszeniu go do odbycia stosunku oralnego przez księdza Dymera”. Wcześniej próbował zawiadomić kurię, ale nikt nie chciał go słuchać.

Wyjaśniał śledczym, że miał zaufanie do duchownego, bo znał go jako księdza służącego w jego parafii. Ksiądz został tam skierowany po tym, jak trzech chłopców – Kazik, Ryszard i Szczepan zwierzyli się wychowawcom w Ognisku, że zostali wykorzystani w pierwszej połowie lat 90., a ci interweniowali u szczecińskiego biskupa pomocniczego Stanisława Stefanka.

Oczywiście Bożydar nie znał okoliczności, w jakich Dymer trafił do jego parafii. Jako ministrant towarzyszył księdzu w chodzeniu po kolędzie. Ponownie zgłosił się do niego pięć lat później, tuż po osiemnastce. Chciał znaleźć pracę i dostać się do liceum katolickiego Dymera w trybie wieczorowym.

Ksiądz zaproponował mu posadę stróża nocnego w katolickiej szkole podstawowej przy ul. Zawadzkiego w Szczecinie. Umówił się tam z nim na godzinę 16:00. Oprowadził chłopaka po szkole, a gdy zostali już sami, zamknął drzwi wejściowe na klucz. Pokierował go wtedy do sali komputerowej i zaproponował, żeby położyli się na śpiworze, który czekał tam na nowego stróża.

Potem Bożydar zeznał w prokuraturze: „Wtedy ksiądz Andrzej zaczął mnie dotykać, to znaczy głaskał mnie dwoma rękoma po klatce piersiowej i z tyłu po szyi. Wsadzał mi ręce pod podkoszulek i dotykał mojego ciała. Mnie wtedy sparaliżował strach. Ksiądz Andrzej w pewnym momencie zapytał mnie, czy jestem paplą, czy może mi zaufać, że nie powiem nikomu o tym zdarzeniu. Powiedział jeszcze coś takiego, że nawet jak powiem, to i tak nikt mi nie uwierzy, bo niemożliwe, by ksiądz robił takie rzeczy”. Wtedy ksiądz Dymer zszedł niżej i zaczął dotykać jego penisa. A następnie wziął rękę chłopaka i kazał mu dotykać swojego członka.

W końcu nakazał mu wstać i wyprowadził na korytarz, gdzie przy ścianie stał fotel. Dymer usiadł na nim z opuszczonymi spodniami, rozchylił nogi. „Weź” - rozkazał.

„Ja mówiłem, że nie mogę tego zrobić, opierałem się” – zeznał Bożydar. Dymer nie posłuchał. Chwycił chłopaka za głowę i przyciągnął do siebie.

„Jak doszliśmy na koniec korytarza, ksiądz Andrzej usiadł na fotelu, rozchylił kolana i wtedy powiedział »weź«. Chodziło o to, abym wziął jego członek do buzi. Ja mówiłem, że nie mogę tego zrobić, opierałem się. Wtedy ksiądz Andrzej chwycił swoją ręką, nie pamiętam którą, za moją głowę i przysunął ją do swojego członka. Ostatecznie ja wziąłem do buzi członek księdza Andrzeja. On trzymał mnie cały czas za głowę i poruszał moją głową od siebie i do siebie. Ja wtedy prosiłem go, aby przestał, a ksiądz mówił, że jeszcze trochę i zaraz będzie koniec. Zachęcał mnie, abym intensywniej poruszał ustami i jeszcze bardziej go podniecał. W pewnym momencie puścił moją głowę i sam zaczął onanizować się ręką, aż doszło do wytrysku. Jego nasienie znalazło się na moich majtkach”.

Po wszystkim „ksiądz Andrzej od razu zaznaczył, abym nikomu nic nie mówił o tym, co się wydarzyło” – relacjonował Bożydar. Następnie Dymer zostawił go samego w zamkniętej szkole. Wszystko to trwało półtorej godziny, może dwie. Dopiero rankiem Bożydara wypuścił woźny.

Kilka godzin później wrócił do szkoły i zostawił woźnemu list do księdza. „Napisałem tam, że jestem przerażony tym wszystkim, co się stało, że jest to świństwo i że nikomu nie będę o tym mówił”. Potem poszedł do katolickiego liceum założonego przez Dymera, zabrał papiery z sekretariatu i nigdy już z księdzem się nie kontaktował.

„Nie kojarzę w ogóle takiej osoby” – zeznawał Dymer i zaprzeczał, że kiedykolwiek proponował komuś pracę stróża. Twierdził, że nie miał kluczy do szkoły przy ul. Zawadzkiego. Mieszkali tam inni chłopcy w zamian za stróżowanie.

Cztery lata później, w 2004 roku, Bożydar trafił na terapię grupową po tym, jak stwierdzono u niego zespół stresu pourazowego. Pomogło na tyle, że w 2008 roku złożył zeznania i domagał się ukarania księdza. Jak czytamy w aktach,

jego zeznania potwierdzał jego terapeuta Bogusław Szpakowski. Zeznawał, że Bożydar „przeżył coś, czego nie chciał, ale nie miał siły się temu przeciwstawić, oraz że wynikało to z zastosowanej wobec niego przemocy psychicznej”.

Prokuratura uznała, że to mało istotna okoliczność. Stwierdziła, że do gwałtu nie doszło, ponieważ ksiądz Dymer nie stosował przemocy, gróźb czy podstępu, ani nie zastosował „środków, które wyeliminowałyby jego [Bożydara] opór, bądź też wyłączyły świadome podejmowanie decyzji”.

O ocenę tej decyzji pytamy doświadczoną prokurator, której pokazaliśmy zeznania Bożydara.

„Nie każdy gwałt musi być gwałtem brutalnym. Karalne jest wykorzystywanie seksualne innej osoby bez jej zgody. Wystarczy, że się to wyartykułuje. A z zeznań wynika, że pokrzywdzony wyraźnie mówił, że nie chce, prosił, żeby ksiądz przestał, opierał mu się. Gdyby to była moja sprawa, postawiłabym zarzut gwałtu” – mówi OKO.press prokurator.

Na dzień przed umorzeniem postępowania śledczy odrzucili też wniosek Bożydara o przeprowadzenie badania psychologicznego, które miało wskazać, czy ujawniają się u niego lęki i depresje związane z wykorzystywaniem seksualnym. To, co dziś byłoby standardem, w 2008 roku prokuratura uznała za „niemające znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy”.

Bożydar wciąż chodzi na terapię. „Wczoraj w nocy znowu mi się śnił” – mówi nam kilka dni przed publikacją.

Obalona linia obrony

Dymer konsekwentnie przekonywał, że sprawa była prowokacją dwóch braci Mogielskich i „pedalską zemstą” na dobrym księdzu. W zeznaniach przedstawiał wizję spisku „ekipy” wychowawców i homoseksualnych wychowanków z patologicznych rodzin, których kiedyś karcił, bo – jak zeznawał – „bezczelności i zachowań homoseksualnych nie toleruje”.

Wychowanków ośrodka socjoterapii łatwo było Dymerowi deprecjonować. Zeznania Bożydara, chłopaka spoza ośrodka, pełnoletniego, bez nałogów i przestępstw na koncie, wieloletniego ministranta, po skończonej zawodówce, ale z zamiarem kontynuowania edukacji, łamały linię jego obrony.

Ale prokuratura i tak nie dopatrzyła się przestępstwa. Zlekceważyła też zeznania świadków zeznających, jak Dymer próbował ich molestować w mieszkaniu, w szkole. Pominęła również informacje z artykułu „Szkoła uwodzenia księdza Dymera” opublikowanego w „Dzienniku”, wskazujące na możliwość molestowania na terenie szkół, które Dymer prowadził po odejściu z Ogniska (ksiądz przez 11 lat mieszkał w zarządzanych przez siebie szkołach – z krótką przerwą na pomieszkiwanie na plebanii).

Najdziwniejsze jest jednak to, w jaki sposób prokuratura podeszła do historii 14-letniego Kazika, która mogła być dla Dymera największym kłopotem.

Kazik, co „nie potrafił kłamać”

1995 rok. 14-letniego Kazika, wychowanka Ogniska, ksiądz Dymer zaprasza na wycieczkę do Wrocławia. Zapowiada, że będą nocować u jego rodziny. Już w drodze przyznaje jednak, że rodzina mieszka pod Wrocławiem, więc będą musieli zatrzymać się w hotelu. Docierają do niego około pierwszej w nocy.

„Położyliśmy się spać w jednym pokoju dwuosobowym. W pewnym momencie ks. Andrzej przyszedł do mojego łóżka i zaczął mnie dotykać po genitaliach, wkładając mi ręce w majtki. Zaczął poruszać moim penisem, a następnie kazał mi robić to samo ze swoim penisem. Po zaspokojeniu wrócił do swojego łóżka” – 13 lat później zeznaje w prokuraturze Kazik.

Dopiero następnego dnia Dymer zabiera chłopca do rodziny w podwrocławskiej miejscowości. Tam spali w osobnych pokojach. Kiedy jednak nazajutrz wrócili do Szczecina około drugiej w nocy, Dymer znów zaproponował Kazikowi spanie u niego „żeby nie budzić kolegów”. Kazik odmówił.

Dymer kategorycznie zaprzeczał, że wycieczka miała miejsce. Twierdził nawet, że w ogóle nie pamięta Kazika z Ogniska.

Kłamał. W aktach śledztwa znajdujemy zeznania wychowawców i wychowanków Ogniska, którzy potwierdzają, że Dymer zabrał Kazika na wycieczkę do Wrocławia i chłopak opowiadał im, że był molestowany.

Marek Mogielski, ówczesny wychowawca Ogniska, zeznał, że Kazik opowiedział mu o tym, co wydarzyło się we wrocławskim hotelu: „Uwierzyłem od razu, bo on nie umiał kłamać. Był prostolinijny i nie wyobrażałem sobie, by był sobie w stanie coś takiego wymyślić. Podczas rozmowy było widać, że on to przeżywa. To było świeżo po jego powrocie z tego Wrocławia” - mówił w prokuraturze Mogielski.

Wychowankowie Ogniska z kolei zeznawali, że Kazik był faworyzowany przez Dymera. Wszyscy zwrócili uwagę, że po wycieczce do Wrocławia ksiądz dyrektor kupił mu nowe buty.

Prokuratura skupiła się na rzekomych dwóch rozbieżnościach w zeznaniach Kazika.

Podczas zeznania w marcu 2008 roku, 13 lat po zdarzeniu, powiedział, że do molestowania doszło w nocy w hotelu we Wrocławiu. „To był chyba hotel »Sobieski«, aczkolwiek nie jestem pewien” – powiedział prokuratorowi.

Pomylił się. We Wrocławiu nie było nigdy hotelu Sobieski. Prokuratura uznała, że świadczy to o tym, że mężczyzna jest niewiarygodny.

W 2009 roku Kazik pojechał do Wrocławia z Markiem Mogielskim i pokazał mu miejsce, w którym wykorzystał go Dymer. Hotel znajduje się naprzeciwko charakterystycznego wrocławskiego dworca i nazywa się Grand. Kazik poprawił się więc, gdy ponownie zeznawał w 2011 roku przed sądem rejonowym.

„Skoro świadek sam się korygował i wskazywał, że pewnych rzeczy nie pamięta, to powinno to świadczyć na rzecz jego wiarygodności, a nie przeciwko niej” – mówi OKO.press Jolanta Zmarzlik, psycholog z Fundacji Dajemy dzieciom siłę.

Dodatkowo prokuratura uznała, że wiarygodność Kazika podważa to, że nie znał stopnia pokrewieństwa członków rodziny Dymera, którą odwiedzili. W uzasadnieniu umorzenia śledztwa czytamy:

„[Kazimierz] zeznał, iż podczas wizyty u rodziny ks. Andrzeja Dymera w miejscowości o nazwie Święta Katarzyna poznał siostrę księdza i jego szwagra, co nie zostało potwierdzone, albowiem ks. Andrzej Dymer zeznał, iż posiada jedynie czterech braci”. Z akt śledztwa wynika, że kobieta, która ich przyjęła, była siostrą Dymera, tyle że stryjeczną.

Z powodu tych rozbieżności prokuratura uznała, że „w sprawie istnieje szereg niemożliwych do rozstrzygnięcia wątpliwości, które (...) należy rozstrzygać na korzyść osoby podejrzanej”.

Dla prokuratury nie było też ważne, że informacje o molestowaniu chłopca poniżej 15. roku życia przekazywali również bracia Mogielscy. Chodziło o 13-letniego Karola Młodkiewicza, który bał się zostawać na weekendy w Ognisku z księdzem. Jego przesłuchać już nie było można. Sam Dymer opowiadał o nim tak:

„Trafił do nas z ulicy, sprawiał olbrzymie problemy wychowawcze. Słyszałem, że popełnił samobójstwo”. Dodał też, że „nie słyszał, żeby był przez kogoś molestowany” i uważa, że odebranie sobie życia przez chłopca „nie miało związku z jego pobytem w Ognisku”.

Sąd obnażył lata zaniedbań

Kiedy media ujawniły relacje poszkodowanych, organy ścigania miały jeszcze siedem lat, żeby zgromadzić wszystkie dowody. Przestępstwo pedofilskie wobec Kazika, o które można było oskarżyć Dymera, przedawniało się w 2015 roku. Jednak sprawa ciągnęła się kolejne lata. Po dwukrotnym umorzeniu śledztwa przez prokuraturę, Kazik w Sądzie Rejonowym Szczecin-Centrum składa subsydiarny akt oskarżenia. Proces rozpoczyna się w 2010 roku.

W uzasadnieniu wyroku, do którego dotarliśmy, powtarza się argumentacja prokuratury. Zeznania Kazika zostały uznane za nie dość wiarygodne, bo pomylił hotel Grand z Sobieskim, a siostrę stryjeczną Dymera nazwał siostrą rodzoną. Poza tym sąd uwzględnił zeznania krewnych księdza, którzy zapewnili, że w 1995 roku w ogóle ich nie odwiedzał.

Po czterech latach, 6 sierpnia 2014 roku, sędzia Bożena Wawrzyniak uniewinnia księdza Dymera, uznając, że niedające się usunąć wątpliwości nie mogą być rozstrzygane na niekorzyść oskarżonego.

Kazik odwołuje się. Po dziewięciu miesiącach zapada wyrok Sądu Okręgowego w Szczecinie. Jego uzasadnienie jest bezlitosne dla sędzi Wawrzyniak.

„Sąd I instancji potraktował wybiórczo materiał dowodowy i uwzględnił jedynie te dowody, które były dla oskarżonego korzystne, zupełnie ignorując okoliczności wynikające z innych dowodów

i to zarówno tych, które uznał za wiarygodne, jak i tych, którym owej wiarygodności odmówił” – czytamy w uzasadnieniu.

Sąd apelacyjny wytknął sądowi I instancji zignorowanie tego, że w 1995 roku poza Dymerem nikt ze świadków związanych z Ogniskiem nie kwestionował faktu, że pojechał z Kazikiem do Wrocławia.

Pomyłkę w nazwie hotelu uznał za nieistotną. „Analiza jego zeznań złożonych do protokołu z dnia 28 marca 2008 r. wskazuje, że nazwy hotelu nie był pewien” – zauważył SO. Uznał więc, że „nie może stanowić o uznaniu zeznań Kazika za niewiarygodne”.

Sąd okręgowy orzekł też, że wiarygodności Kazika nie podważają jego zeznania o wizycie u krewnych ks. Dymera. To, że w Świętej Katarzynie pod Wrocławiem mieszka siostra stryjeczna księdza, a nie rodzona „dla 14-latka niezorientowanego w relacjach rodzinnych oskarżonego Andrzeja Dymera nie miało żadnego znaczenia” – trzeźwo zwrócił uwagę sąd.

Orzeczeniu I instancji wytknął też zignorowanie dowodu z opinii psychologicznej. „Biegły jednoznacznie stwierdził traumatyczne przeżycia pokrzywdzonego związane z jego pobytem w hotelu we Wrocławiu” – czytamy w uzasadnieniu wyroku SO w Szczecinie.

W końcu sąd podważył sam sposób rozumowania sądu I instancji, który uznał, że wątpliwości nie można rozstrzygać na niekorzyść oskarżonego. „Rozumowanie takie musiałoby prowadzić do każdorazowego uniewinnienia każdego sprawcy” – zauważył kąśliwie sędzia sprawozdawca Sądu Okręgowego.

Sąd Okręgowy w Szczecinie nakazał sądowi rejonowemu ponowne zbadanie dowodów z uwzględnieniem wszystkich, które wcześniej pominął. Jeśli oceniłby je podobnie jak sąd okręgowy, Dymer zostałby skazany za popełnienie czynu pedofilskiego. Groziło mu za to od roku do 10 lat więzienia.

Sąd Rejonowy Szczecin-Centrum nie zdążył jednak wydać wyroku. W grudniu 2015 roku, gdy minęło 20 lat od wycieczki Kazika i ks. Dymera do Wrocławia, przestępstwo przedawniło się, sąd musiał więc umorzyć postępowanie. Ksiądz Andrzej Dymer pozostał bezkarny.

*Imiona chłopców zostały zmienione.

SPROSTOWANIE

"Oświadczam, że w artykule ksiądz-biznesmen zaprzyjaźniony z PiS molestował 14-latka. Ujawniamy wyrok" opublikowanym w dniu 12 listopada 2020 r. przez red. Daniela Flisa i Radosława Grucę zostały zawarte nieprawdziwe informacje na temat mojego udziału w procesie pozyskiwania przez księdza Andrzeja Dymera nieruchomości oraz dotacji z instytucji samorządowych i państwowych z uwagi na moja znajomość z księdzem Dymerem.

Krótkotrwała współpraca z ks. Dymerem w okresie od 1 lipca 1993 r. do 1 listopada 1994 r. w Ognisku św. Brata Alberta nigdy nie miała wpływu na moja działalność jako przewodniczącego Rady Miasta, którą to funkcję pełniłem w latach 2006-2010.

Bazyli Baran"

;
Na zdjęciu Radosław Gruca
Radosław Gruca

Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.

Na zdjęciu Daniel Flis
Daniel Flis

Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze